Bajki z happy endem

Bajki z happy endem

Przyszła do nas z Zachodu moda na bajki bez przemocy i okrucieństwa

Dziewczynka z zapałkami przeżywa mroźną noc, Jaś i Małgosia puszczają Babę Jagę wolno, wilk z „Czerwonego Kapturka” ucieka przed myśliwym, Tristan i Izolda żyją długo i szczęśliwie. To tylko niektóre niespodzianki z najnowszych bajek dla dzieci. Jeszcze kilka lat temu rodzice i dziadkowie czytali maluchom wersję tradycyjną. Zgodnie z nią, dziewczynka z zapałkami zamarza na ulicy, Jaś i Małgosia palą żywcem złą jędzę w piecu, myśliwy zabija wilka, po czym rozcina mu nożem brzuch, aby wydostać z niego połkniętą babcię i Czerwonego Kapturka, Tristan z Izoldą zaś umierają jedno po drugim.
Teraz przyszła do nas z Zachodu moda na bajki bez przemocy i okrucieństwa. Zgodnie z nią dobrym bohaterom nie może się przytrafić nic strasznego. Kara i śmierć dotyczą tylko bohaterów złych, a i to rzadko. Częściej bowiem czarownice, diabły, wilki itd. albo same uciekają ze strachu, albo przeżywają skruchę i obiecują poprawę.

Przeczytaj, zanim kupisz

Nowa moda podzieliła rodziców i dziadków. – Wiele osób, zwłaszcza w starszym wieku, pyta o bajki bez przemocy – mówi Janusz, sprzedawca z warszawskiego Empiku. – Ale zdarzają się też reklamacje, bo nie każdy dokładnie przegląda książkę, zanim ją kupi. Na ogół ludzie biorąc z półki „Czerwonego Kapturka”, sądzą, że to wersja, którą sami znają. Kiedyś przyszła bardzo zdenerwowana klientka i krzyczała, że do głowy jej nie przyszło sprawdzać zakończenie, była przekonana, że istnieje tylko jedna wersja, klasyczna, najwyżej w różnych tłumaczeniach i z różnymi ilustracjami. I że trzeba na tych nowych wersjach z happy endem umieszczać dobrze widoczną informację, że to przeróbka „w stylu hollywoodzkim”.
Natomiast mama pięcioletniej Moniki z Mrągowa cieszy się, że nareszcie jest na rynku wybór bajek „łagodnych”. Kiedyś miała problem, żeby znaleźć coś bez złego wilka, Baby Jagi, diabła czy zbója. – Moja córka bardzo przeżywa bajki, w których występują czarne charaktery. Zrywa się w nocy, płacze, woła, że za oknem stoi wilk albo że Baba Jaga przyjdzie po nią, jak tylko zgaszę światło. Wersje złagodzone zaś, z dobrymi zakończeniami bardzo lubi i tylko takie jej czytam.
Podobnego zdania jest tata sześcioletniego Oskara z Warszawy. – Mały tak się bał złego Czarnoksiężnika z Krainy Oz, że sikał do łóżka. Nie miał odwagi wstać w nocy do łazienki, w ogóle potwornie zaczął bać się ciemności, a kiedy zostawał sam w pokoju, chował się do szafy. Okazało się, że w przedszkolu pani czytała dzieciom bajki braci Grimm. Większości bardzo się podobały, a u niego powodowały stany lękowe, musieliśmy się udać do psychologa dziecięcego.
Z kolei rówieśniczka Oskara, Idalka, bardzo lubi straszne bajki. – Nienawidzę bajek, gdzie nic okropnego się nie dzieje i wszyscy są dobrzy, takie bajki są nudne. W bajce musi być smok, potwór, diabeł, wilk czy ktoś bardzo zły. Uwielbiam się bać w czasie bajki i uwielbiam złe zakończenia. Takie bajki przeżywam i długo pamiętam. Z rymowanych też najbardziej lubię o strasznych rzeczach, np. „Dzik jest dziki, dzik jest zły, / Dzik ma bardzo ostre kły. / Kto spotyka w lesie dzika, / Ten na drzewo prędko zmyka”. Ale na żywo to bym wcale nie chciała spotkać w lesie dzika, wolałabym spotkać np. kotka.

Nie kastrować bajek

A co o tym sądzą psychologowie? Dr Piotr Nowacki, który sam jest ojcem ośmiolatka, zdecydowanie broni wersji oryginalnych. – Jestem przeciwny cenzurowaniu bajek, bo negatywnie wpływają na emocjonalny rozwój dzieci. „Straszne” bajki i baśnie, czytane maluchom przez rodziców czy dziadków, uruchamiają wyobraźnię i oswajają z przykrymi emocjami. Dziecko dowiaduje się, że nie wszyscy na świecie są dobrzy, nie wszyscy wszystkim dobrze życzą. Wychowywane pod kloszem, wśród kochającej rodziny dziecko poznaje emocje, jakie miotają złymi bohaterami, np. zazdrość, nienawiść, żądzę niszczenia. Doznaje strachu, jednakże uczy się nad nim panować. Dobrze, jeśli potem rozmawia się z dzieckiem o bajce, analizuje zachowania postaci – to uspokaja dziecko, pozwala mu szybciej oswoić strach. W większości klasycznych bajek okrucieństwo ma swoje logiczne uzasadnienie: wilk połknął Czerwonego Kapturka, ale gdyby Kapturek posłuchał mamy, nie zboczył z drogi ani nie rozmawiał z nieznajomymi, bezpiecznie dotarłby do swojej babci. Gdyby Śpiąca Królewna wzięła sobie do serca rady rodziców, nie ukłułaby się wrzecionem i nie zapadła w sen stuletni.
Zdaniem Joanny Jabłońskiej, psychologa, happy end wcale nie jest taki happy, jak na pierwszy rzut oka wygląda. – Jeśli w bajce zły wilk zostaje zastrzelony, dziecko przeżywa chwilę grozy, ale jest spokojne, bo martwy wilk już nic złego nikomu nie zrobi. Natomiast jeśli wilk ucieknie albo będzie obiecywał poprawę, jak to ma miejsce w ocenzurowanych wersjach bajek, dziecko pozostanie niepewne. A może wilk wróci? Może tylko udawał poprawę? Może potem dopadnie wszystkich we śnie i pożre? Im dłużej dziecko będzie się zastanawiać nad dalszymi losami wilka, tym większa będzie jego niepewność i lęk. Dlatego lepiej, jeśli zło zostanie ukarane, nawet jeżeli tą karą będzie śmierć. Tak skonstruowana bajka ma charakter terapeutyczny.
Jan i Zofia Puchalscy, którzy są wychowawcami w gdańskim przedszkolu, uważają, że dzięki strasznym bajkom łatwiej jest rozmawiać z dziećmi na przykre i bolesne tematy, takie jak śmierć, choroba, nieszczęśliwy wypadek itd.: – Kiedy dziecko styka się z takimi zdarzeniami w rodzinie, jest już troszkę oswojone, przygotowane. Wie, że zdarzają się podobne rzeczy. Zresztą w bajkach śmierć nie jest okrutna. Nie ma opisów cierpień, drastycznych detali, tylko stwierdzenie faktu. Wilk objadł się kamieniami, wpadł do studni i utonął. Baba Jaga spłonęła w piecu. Zła macocha umarła. Po prostu.

Spóźniona moda

Moda na cenzurowanie klasyki dziecięcej przyszła do nas z Zachodu. Tam rozkwitła w latach 80., została jednak mocno skrytykowana przez psychologów i psychiatrów. W telewizji angielskiej i francuskiej było wiele pogadanek na ten temat w telewizji, robiono badania wśród dzieci i testowano różne wersje zakończeń. Konkluzja była taka: bajki wizualne (w telewizji, na wideo, gry komputerowe) epatujące przemocą są szkodliwe, gdyż dziecko bezkrytycznie wchłania szybko przesuwające się obrazy. Natomiast lektura szkodliwa nie jest. Trwa wolniej, można ją w dowolnej chwili przerwać, zapytać o coś, coś wyjaśnić. Poza tym czym innym jest widok krwi albo sceny mordu, a czym innym przekaz tekstowy: „myśliwy zastrzelił wilka” czy „wsadzili Babę Jagę do pieca”.
Nasze wydawnictwa kupują prawa i tłumaczą łagodne wersje bajek głównie z niemieckiego, francuskiego i angielskiego. A że ich zakończenia często się różnią, mamy na rynku rozmaite warianty. I tak obok tradycyjnego „Czerwonego Kapturka” mamy np. wersję wydaną przez wydawnictwo Podsiedlik-Raniowski, gdzie wilk połyka tylko babcię, a w tym czasie Kapturek sprowadza pomoc. Inna wersja, wydana przez Wilgę (w serii „Tęczowe Bajki Mistrzów”) jest jeszcze łagodniejsza: wilk nikogo nie połknął, bo sprytna babcia ukryła się w skrzyni, Kapturek uciekł do lasu, sam wilk zaś na widok leśniczego uciekł, „podkuliwszy ogon ze strachu.”
Od oryginału braci Grimm odstają także Jaś i Małgosia. U Grimmów „na skraju wielkiego lasu mieszkał ubogi drwal z drugą żoną i dwojgiem dzieci”. W chacie była bieda, brakowało nawet suchego chleba. Zła żona wpadła na pomysł, aby „pozbyć się dzieci” – wyprowadzić je w głąb lasu i tam pozostawić, „inaczej wszak wszyscy umrzemy z głodu”. Powodowały nią względy egoistyczne, a „biedny drwal” nie miał odwagi, by się jej przeciwstawić. W wersji wydanej przez Wilgę ta część bajki została pominięta. – Zrobiliśmy tak ze względów pedagogicznych. To, że rodzice porzucają dzieci, aby mieć więcej jedzenia dla siebie, jest okrutne i nie znajduje usprawiedliwienia – mówi Iwona Krynicka, redaktorka z wydawnictwa Wilga. – Ale koniec zachowaliśmy taki jak u Grimmów: czarownica ginie w piecu. Oczywiście, to też jest „straszne” zachowanie, ale ono czemuś służy: czarownica była zła, chciała zjeść dzieci – zabijając ją, ocaliły własne życie.
Na pytanie, czy zakończenia nie można było złagodzić, żeby np. czarownica została zamknięta w klatce, ale żywa, Iwona Krynicka zdecydowanie zaprzecza: – Pewne wątki muszą zostać, żeby baśń była rozpoznawalna.
Niektórzy autorzy czy może raczej „przerabiacze” klasycznych bajek dopisują nowe wątki i wymyślają nowe szczegóły. W kilkunastu wersjach Kopciuszka można się pogubić. W jednej Kopciuszek idzie na bal tylko raz, w drugiej kilka razy, w jeszcze innych błądzi w pałacowym ogrodzie, a nawet nie gubi pantofelka (który w jednych wersjach jest srebrny, w drugich złoty, w jeszcze innych kryształowy albo diamentowy). W „Kopciuszku” wydanym przez oficynę Egmont nie ma np. sceny, w której złe siostry próbują obciąć sobie piętę lub palce, aby wcisnąć stopę w ciasny bucik przyniesiony przez szambelana.
Czasem w nowej wersji mamy nie tylko zmienione zakończenie, ale nawet dopisany ciąg dalszy. Np. dziewczynkę z zapałkami (która u Andersena umiera z zimna na ulicy) zabiera ze sobą miła starsza pani, a nowe przygody Kubusia Puchatka i bohaterów Stumilowego Lasu zajmują całe trzy tomy.
Przerabianie bajek nie jest wynalazkiem naszych czasów. Klasycy tacy jak bracia Grimm czy Andersen też wykorzystywali cudze opowieści, np. Charles’a Perraulta czy podania ludowe. Jan Brzechwa, nasz rodzimy mistrz literatury dziecięcej, zabawiał się czasem, dorabiając szczęśliwe zakończenia do znanych bajek. W jego wersji bajka o Czerwonym Kapturku znajduje finał w warszawskim zoo – bo tam właśnie trafił zły wilk. Nie jest to więc rzecz naganna. Warto jednak, kupując książkę dziecku, sprawdzić jej zakończenie.

Wydanie: 2004, 50/2004

Kategorie: Obserwacje
Tagi: Ewa Likowska

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy