Belfer, czyli równy gość

Belfer, czyli równy gość

Na lekcjach mówi albo za szybko, albo za głośno. Grzegorz Lorek z I LO w Lesznie, nauczyciel roku 2002, wcale nie jest idealny

Czekam na Lorka tuż obok wysokich dębowych drzwi z surowym napisem „Pokój nauczycielski”. Chudy chłopak, przepychając się przez tłum, wpada na mnie z jakimś sprzętem z obiektywem. – Uważaj, jak chodzisz – cedzę. – Sorry – wyciąga pomazaną długopisem rękę. – To pewnie pani… W czarnym T-shircie z nadrukiem „Kirgistan”, bojówkach i dużych butach na traktorach wygląda jak uczeń. Poza tym nie można za nim nadążyć.
– Sorze, chciałam się jeszcze zapisać na „Jaskinie Europy” – prosi Ola. – Miał sor pogadać z rodzicami Wojtka, bo zależy nam, żeby też pojechał. – Teraz sora kolej? – chłopak w spodniach z pupą na wysokości kolan podaje Lorkowi książkę „Impresjonista”. W wielkiej skórzanej torbie nie mieszczą się wszystkie sprawy do załatwienia. Dlatego Grzegorz Lorek codziennie pakuje jeszcze czarny plecak i reklamówkę. Jeśli dołoży do tego dziennik, zniszczoną teczkę, na której przykleja „złote myśli”, rzutnik i stosy innych kartek, prawie go nie widać, gdy wchodzi na lekcję do II c.
– Co mi to daje, gdy napakuję sobie w śródmózgowie więcej neuronów? Co mają ze sobą wspólnego nietoperz i delfin? – zadaje pytania i okropnie bazgrze na tablicy. – Kuba, nie przejmuj się! Lubię ludzi, którzy w ogóle mają pomysły – komentuje odpowiedź ucznia. – Wiem, czytałem coś o tym ostatnio w gazetach – żartobliwie odcina się chłopak.
Zwykle mówi zdania z wielokropkiem i czeka, aż ktoś dopowie. Nieważne, mądrze czy głupio, grunt, że myślą. – Lorek, ty się nie wymądrzaj co do zagadnień, tylko mów krótko: będzie kartkówka czy nie? – kończy lekcję o mózgu. Ale na przerwę nie wraca do pokoju, bo musi dać Łukaszowi wycinek z gazety o nowej skrzyni biegów w bmw, Asi – ściągnięte z Internetu 100 stron o sowich oczach, Wojtkowi – odbitki zdjęć, mapę…

Lorek Ogólniak Project

„… Wieczór Mr Lorek. Wycieczka fajowa”, „Chciałbym choć częściowo przeprosić za mojego towarzysza Dymka”, „Dzięki za adres strony o Rumunii. Kolano już lepiej?”, „Mam nadzieję, że nie myśli pan, że coś od pana chciałam, dlatego że tak często z panem tańczyłam”. Setki e-maili i SMS-ów codziennie zatykają mu skrzynkę w komputerze. Czasem są błahe, czasem chodzi o „życie lub śmierć”. – Gdy coś przeskrobałam, kazał mi napisać referat o wpływie waleriany na kota – śmieje się Asia. – O piątej rano dostałam ocenę.
Często kłócą się wirtualnie. – Jestem w klasie dwujęzycznej, nie widziałam potrzeby wkuwania na pamięć nazw witamin po łacinie. Wystarczy, żebym wiedziała, gdzie po nie sięgnąć. Napisałam mu maila. Po długiej dyskusji przyznał mi rację – opowiada Madzia.
– Lorek nie przymyka oczu na rzeczy, które może zmienić. To byłby dysonans w mózgu – zwykle mówi o sobie w trzeciej osobie. – Poza tym Lorek jest zarozumiały i nie ukrywa, że dzieciaki podkręcają mu wrażliwość.
Gdy dwa lata temu zrobił „ankietę ewaluacyjną” o słabych i mocnych stronach Lorka („Lorek Ogólniak Project”), trochę się nasłuchał: „Mówi językiem ezopowym z aluzjami do niektórych”, „Czasem nie potrafi odpowiedzieć na pytanie i jeszcze się do tego przyznaje”, „Miksuje mi wszystko w głowie”. Wyniki zatytułował: „Lorek, popraw się” i puścił w obieg. Mówią o nim „formalista w sprawach usprawiedliwień”. Ponoć jest zamotany i chwali się telefonem komórkowym. – Nadużywa zwrotów „generalnie”, „konkluzja”, „kuriozalny” i „delikwent”, a sam się złości na nas, gdy mówimy o pogodzie „masakra”, o sprawdzianie „sajgon”, a „spełniony” o jakimś sławnym człowieku – śmieje się Madzia. – „Płakałaś, chłopak cię rzucił, no to jaka masakra? Nie używaj pustaków”, krzyczy wtedy. Ale sam też w porywach korzysta z naszego słownika.
– Można mu powiedzieć swoje ale – puentuje Grzegorz. – Był na mojej osiemnastce. – Na mojej też. – Kiedyś 50 osobom postawił bilety na dyskotekę. – Zaraziłem go Pidżamą Porno, a on mnie Metaliką.
Po studniówce napisał do wszystkich: „Dzięki za balangę. Głowy bolą? Na pocieszenie: z biologicznego punktu widzenia skłonność do odrobiny głupstw to oznaka dużych możliwości mózgu. Tylko najbardziej inteligentne, tzw. ludyczne zwierzaki uprawiają zabawę”. Dla niektórych prywatnie jest Lorkiem. Wie, że trochę balansuje. Żyjąc życiem setki ludzi poza szkołą, trzeba uważać, żeby czegoś nie przekroczyć, żeby się nie poślizgnąć.

Oko ośmiornicy

– Romulus i Remus nie mogli pić mleka wilczycy. Ma dziesięć razy więcej białek niż nasze – wyjaśnia pierwszakom na fakultecie „Zjeść czy nie zjeść, czyli mięso nasze powszednie”. – A wiecie, skąd wzięła się sztuka? Kiedy człowiek przestał polować, zboże mu samo rosło, a krowa się pasła, znalazł trochę czasu.
Łączy wszystko ze wszystkim, bo wie, że biologiczna metafora wietrzeje z głowy już na przerwie, a porównanie flądry z plemnikiem zostaje na dłużej. W szkole krąży legendarna opowieść o lekcji Lorka z tasiemca. Puścił w obieg słoiczek z długim stworzeniem ruszającym się w cieczy i upominał przejęty: „Ostrożnie, można się zarazić!”. Wszyscy z obrzydzeniem oglądali pasożyta. Gdy słoiczek wrócił do Lorka, wypił zawartość jednym tchem. Zanim zdradził, że to rosół z makaronem, dwie dziewczynki już trzymały sedes. Zapamiętały tasiemca na całe życie. Podobnie jak uszy słonia afrykańskiego. Są takie duże po to, by chłodzić przepływającą krew, zupełnie jak chłodnica w samochodzie. Na nazwie hormonu odpowiedzialnego za usuwanie wody z organizmu można zwichnąć język, ale jak się skojarzy wazopresynę z presją, jaką na wazie wywiera siusianie, jest łatwiej. – Nazywam swój przedmiot BMW – mówi Lorek. – Czyli biologia, medycyna, weterynaria. Dotyka tylu stron życia, więc dlaczego z tego nie korzystać? Matematyk ma przerąbane, bo uczy czegoś, czego nie widać. Bawi mnie szukanie haczyków, które pomagają im zrozumieć lekcję z ewolucji.
Przykład z okiem ośmiornicy wszystkich zwala z nóg: – Nasze oko jest skonstruowane idiotycznie. Co za stwórca wpadł na to, żeby neurony umieścić przed siatkówką? – irytuje się Lorek. – To tak, jakby na zewnątrz miała pani kable, a z tyłu pole widzenia. Ośmiornica ma oko technicznie doskonałe.
Takich przykładów ma mnóstwo. – Nie zazdroszczę ich głowom – mówi. – Przychodzi Lorek racjonalista, który wie, co napędza żywe organizmy, w co grają geny i hormony. A potem przychodzi taki sam jak ja, tylko ubrany na czarno i za te same pieniądze mówi o Bogu. Obaj straszą ocenami, każą się uczyć i jeszcze do tego rozumieć.
Dlatego wrzuca do „Psychologii ewolucji” to jakiś humor Muminków, to filozoficzny kawałek Stachury lub odjazd Bułhakowa. Właściwie nie wychowuje, choć godzina wychowawcza jest przewidziana w programie. Uzupełnia wtedy dziennik lub planuje kolejny wyjazd. Lorek nie tłucze do głowy: nie bierz narkotyków, bo są złe. Przytacza fakty, np. co marihuana robi z plemnikami. Nie komentuje.

Lorek i ciało pedagogiczne

– Gdy proszę kolegę, aby przyniósł mi wiersz Brzechwy, czekam tygodniami. A uczeń robi to w dwa dni. Dorośli nie przywiązują wagi do tego, co mówią – złości się.
Co na to „grono”? – Czasem wydaje się roztargniony, nieobecny – opowiada dyrektor liceum, Marek Wain. – Ale na swoim twardym dysku koduje wszystko. Zdarza się, że biegnie za kimś, by odpowiedzieć na dzień dobry, które usłyszał trzy przerwy temu. Mógłbym opowiadać teraz bajki o tym, jaką mam intuicję do odkrywania talentów, bo dziewięć lat temu sam przyjąłem Grzesia do pracy – śmieje się. – Ale to był przypadek. Akurat miałem wakat, gdy do mnie zapukał tuż po powrocie z Półwyspu Jutlandzkiego, gdzie studiował na University of Aarhus. Teraz podpisuję sprawozdanie z tego, czego zdążył dokonać, i kręcę głową ze zdziwienia.
O występie w TVN Lorek mówi „totalna wpadka”. Zapytali go, ile zarabia, a on nie za bardzo wiedział. To znaczy wiedział, ale nie chciał ośmieszyć się kwotą 600 zł, która spływa mu na konto. Cały czas zaciąga pożyczki do wartości swojego niebieskiego punto. – Wracali w tym roku z Laponii – opowiada Barbara Kochanek, matematyk. – Zamiast plecaka ktoś mu wrzucił worek ze śmieciami do autokaru. Sprzęt, aparat fotograficzny, buty i polar zostały na parkingu. Zarządził, że nie wracamy, bo to koszty, a zeszyt z dokumentacją szczęśliwie został w marynarce. On takie ma przypadki. Wraca, bierze kredyt, odkupuje i nie kontroluje, ile i za co odprowadzają mu banki.
Lorek nie cierpi programów i nigdy jeszcze nie wyrobił się z nim na czas. – Tak naprawdę najgorszy biolog w kraju ze mnie – śmieje się.
– Grzesia można zniszczyć, zabierając mu swobodę – tłumaczy dyrektor. – Ale czy szkoła idąca z ministerialnym programem miałaby w ogóle olimpijczyków? – Nie można na takich wysokich obrotach. On się nakręca – kiwa głową Michał Zbytniewski, polonista. – Organizuje już wyprawę do Kirgistanu na 2004 r.
Gdyby wszyscy tak pracowali, szkoła przestałaby istnieć. Ileż można potrzebować powietrza? – Moja córka dla niego wyniosła z domu prześcieradło, na którym w garażu zrobiono sprejem napis „Nauczyciel roku 2002” – dodaje dyrektor. – Potem wiozłem ją o 6 rano do szkoły, bo chcieli przed przyjściem Lorka je rozwiesić.

Dystans do życia

W torbie nosi pudełeczko, do którego wkłada gumę do żucia, żeby nie pokleić dziennika, a w bojówkach stosy kartek ze sprawami do załatwienia. Jeśli załatwi, przekłada kartkę z lewej kieszeni do prawej. Ma dwa kalendarze. Jeden jest „normalny”, drugi „szkolny”.
W pokoju Lorka wielkości rozłożonego śpiwora nie można się obrócić na krześle, żeby o coś nie zawadzić. Mapy z różnych stron świata są podzielone jak w bibliotece: woda, topografia, Chorwacja. Slajdy z podróży też. Doktorat, który zaczął pisać, jest przywalony setkami tzw. segregatorów bieżących. Teczkę z hasłem „Życiowe odloty” przyciska kolejną, którą wyjął właśnie z plecaka. Nazywa się „Szperanie”. Dziś potrzebował czegoś o nurkowaniu wielorybów i sowich oczach. – Doktorat? Staram się wywalać z mózgu historie typu pilne kontra ważne. Najpierw ważne, potem pilne – śmieje się.
Lorek biega. Po każdym dziesiątym kilometrze wkłada szyszkę do pudełka. Dzięki temu wie, ile przebiegł w miesiącu. – To daje duży dystans do życia – mówi. Podobnie jak podróże. Dlatego niektórzy mają żal, że nie zapalił świeczki w oknie 11 września. – Świat jest asymetryczny. 40 tys. ludzi zasypuje lawina błotna w Bangladeszu, ale kogo to obchodzi? Rzeczywistość to nie media. Od czterech lat nie włączył telewizora, a dziecku puszcza bajki z klisz na aparacie, który został jeszcze z dzieciństwa żony.
Czasem przychodzą SMS-y w stylu: „Dzięki Lorek, że mnie wziąłeś na Śnieżnik sześć lat temu. Teraz bym się tu nie wspinał. Maciek. Alaska”. Odpowiada: „Do Gości świat należy”. Zaraził faceta przestrzenią, a sam został w Lesznie. – Jesteś jak motorniczy. Rozpędzasz pociąg osobowy, z którego inni wsiadają do intercity – mówię. Odpala komputer i czyta maila od Bartka: „Zaczynam się do ciebie upodabniać. Dziś projektowałem plakat do AIESEC days na naszej uczelni. Mam chęć zająć się wszystkim, ale zdaję sobie sprawę, że za dużo nie mogę sobie na łeb wsadzić. A kumple to myślą, że do jakiejś sekty wstąpiłem”. Dlatego Lorek się nie waha.
Wszędzie cytuje Kapuścińskiego. – „Just ramble”, krzyczę czasem na siebie. Ale tu trzeba naprawić piec gazowy, sprawdzić olej w silniku. Te wszystkie „przedłużacze”… Na cholerę mi taka fura okradających człowieka gadżetów?
Żona czeka z kolacją. Czy jest zazdrosna o czas, który jej i Kubie kradną obce dzieci? – Czasem. Ale on ma geny spalania się – śmieje się Jola Lorek, nauczyciel roku 2002 w swoim liceum, gdzie też uczy biologii.
Jutro jak zwykle Lorek wstanie o czwartej rano, zrobi jej śniadanie i przykryje foliowym workiem, żeby nie wyschło. Potem popracuje na paru otwartych na raz plikach. Musi jeszcze wysłać setki maili, zanim wyciągnie śpiwór, który trzyma w białej szafie w przedpokoju i poleci z uczniami do Kirgistanu.

 

 

 

Wydanie: 2002, 43/2002

Kategorie: Kraj
Tagi: Edyta Gietka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy