Bmw za kratkami – rozwiązanie

Przez ponad dwa lata służby celne i prokuratura nie mogły ustalić, czy zabytkowe auto wywożone jest z Polski legalnie

Zabytkowy samochód marki BMW, własność pana Williama Binniego, milionera z New Hampshire, został wreszcie zwolniony z polskiego aresztu. W połowie maja odleciał do Ameryki. Nam pozostaną rachunki do zapłacenia. Milioner nie zamierza puścić płazem tego, że w Polsce przez 27 miesięcy bezprawnie przetrzymywano jego własność.
O skandalicznych decyzjach służb celnych i długotrwałym, kosztownym a bezzasadnym śledztwie warszawskich prokuratorów pisaliśmy w „Przeglądzie” 14.01.br. Po ponad dwóch latach śledztwa okazało się, że prokuratura nie ma żadnych zastrzeżeń co do źródła pochodzenia zabytkowego samochodu. Nie jest to nasz „skarb narodowy” przechowany przez pół wieku w stodole na Dolnym Śląsku. Wjechał do Polski legalnie, w 1999 r. I nie było żadnych powodów, by nie mógł wylecieć stąd samolotem zimą 2000 r.
Gwoli przypomnienia: pan Binnie, amerykański milioner, miłośnik i kolekcjoner starych samochodów, kupił na aukcji w Anglii egzemplarz bmw 328 z 1937 r. Jest to auto cenne, bo wyprodukowano ich – jak twierdzi większość źródeł – tylko 460 sztuk. Wojna i czas jeszcze zmniejszyły tę liczbę. Pan Binnie zapłacił za swój egzemplarz 75 tys. funtów i jeszcze dołożył 35 tys. na kompletny remont w renomowanej angielskiej firmie. Poczym wyruszył nim na rajd starych samochodów do Monte Carlo. Tam okazało się, że w silniku coś jeszcze szwankowało. Na miejsce ostatecznego udoskonalenia starego samochodu właściciel wybrał Polskę.
Tak się bowiem złożyło, że opiekunem całej stajni starych samochodów pana Binniego jest Mike Wyka, którego ojciec do dziś prowadzi w Radomiu warsztat rzemieślniczy. Zbiegiem okoliczności w Radomiu też prowadzi warsztat ceniony mechanik – znakomity i znany w Stanach Zjednoczonych specjalista od remontu starych samochodów, pan Kiełbania. Do niego przyjechał – zabytkowym bmw – Mike Wyka. Prace nad udoskonaleniem samochodu trwały w Polsce prawie rok. Popełniono oczywisty błąd, nie zgłaszając odpowiednim władzom, że zabytkowy pojazd zostaje w Polsce i jest tu poddawany kuracji. Kiedy po roku auto pana Binniego zjawiło się na warszawskim Okęciu, zostało aresztowane, a prasa i rozliczne telewizje poinformowały społeczeństwo, że dzielni funkcjonariusze Generalnego Inspektoratu Celnego udaremnili przemyt zabytkowego auta.
Sprawę można było wyjaśnić w krótkim czasie, ponieważ istniały oryginalne dokumenty, zaś zagraniczni świadkowie znali i potwierdzali przeszłość samochodu. Angielska firma Coys of Kensigton potwierdziła sprzedaż samochodu milionerowi. Naszym prokuratorom to nie wystarczyło. Życzyli sobie m.in., by sprawdził ten fakt na miejscu angielski Scotland Yard. A on się nie kwapił. Rozstrzygnięcie całej sprawy ciągnęło się 27 miesięcy.
Wreszcie – po decyzji prokuratury, która umorzyła sprawę, choć bez podania przyczyn swojej ostatecznej decyzji – 19 maja bmw odleciało do Stanów Zjednoczonych. Kompromitująca nas sprawa bezmyślnego uporu polskich urzędników została zamknięta.
Pozostaje jeszcze do rozstrzygnięcia problem kosztów działalności polskich urzędów. Koszt starań o zwrot samochodu prawowitemu właścicielowi osiągnął – jak słyszałem – sumę 100 tys. dolarów. Po dwóch latach samochód znów nadaje się do renowacji, która też tania nie będzie. Ponoć renomowane zakłady remontujące takie zabytki liczą sobie 500 dolarów za godzinę pracy. Ktoś będzie musiał te pieniądze zwrócić właścicielowi bmw. Zapewne polski podatnik.

Wydanie: 2002, 23/2002

Kategorie: Gospodarka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy