I Bóg zakrył swoją twarz…

I Bóg zakrył swoją twarz…

Morderstwa na Żydach z udziałem Polaków w 1941 r. w świetle relacji i wspomnień

Najgłośniejszym symbolem martyrologii Żydów i udziału Polaków w morderstwach i prześladowaniach stało się Jedwabne. Jednak podobnych morderstw, choć na mniejszą skalę, było wiele. Szczególnie na terenie ziemi białostockiej i łomżyńskiej. Dosłownie w każdym większym miasteczku, gdzie żyła mniejszość żydowska, dochodziło do morderstw i pogromów z mniejszym lub większym udziałem ludności polskiej.
Scenariusz wypadków był zazwyczaj bardzo podobny – błyskawiczna ucieczka wojsk radzieckich, wkroczenie Niemców, zachęcanie do aktów przemocy wobec Żydów, narastanie atmosfery pogromowej, barbarzyńskie mordy masowe.
Poniżej przypominamy fragmenty kilku relacji dotyczących wydarzeń z okresu czerwiec-sierpień 1941 r. na tamtych terenach. Materiały pochodzą ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego.


Radziłów
Przed wojną mieszkało tu około tysiąca Żydów. Przeżyła tylko jedna rodzina. W niedzielę, 22 czerwca 1941 r., radziłowskich Żydów ogarnął wielki strach. Zrozumieli, że czeka ich wielkie niebezpieczeństwo ze strony Niemców. Wielu Żydów postanowiło uciec do Białegostoku. Ale to okazało się niebawem całkiem niemożliwe. Drogi były już obsadzone przez silne grupy miejscowych. Będąc uzbrojonymi, nie tylko bili i rabowali uciekających Żydów, ale także napadali na cofające się mniejsze ugrupowania sowieckiej armii. 22 czerwca, przed wejściem Niemców, radziłowscy Polacy postawili na szosie łomżyńskiej bramę triumfalną z kilkoma portretami i dużym napisem: “Niech żyje niemiecka armia, która nas uwolniła od przeklętej Jude-Komune”. (…)
W ciągu nocy dobre stosunki między Polakami i Żydami radykalnie się zmieniły. Polacy coraz częściej mówili Żydom: “Teraz będzie żydowska rzeź”. 26 czerwca Niemcy rozdzielili broń wśród pewnych miejscowych Polaków celem rozliczenia się z bolszewikami i Żydami. Na rezultaty nie trzeba było długo czekać. Padła pierwsza ofiara, niejaki Skondzki, krawiec, a Antoni Kostaszewski dokonał bestialskiego mordu 17-letniej komsomołki, Frumy Dorogoj, oświadczając, że dla takiej szkoda kuli. Ucięli jej głowę w lesie koło Kolonii Kopańskiej, a ciało wrzucili do bagna. Zaczęły się napady na żydowskie domy, rabowano żydowskie mienie. Niemcy zabrali Żydom wszystkie krowy i przekazali je Polakom. (…) Żydzi czują się jak stado bezbronnych owiec wśród stada wilków. Szuka się rad, nie znajduje się żadnej. Ostatecznie próbuje się jeszcze jednej drogi. Ksiądz miejscowy, Aleksander Dogolewski, jest największym autorytetem u radziłowskich Polaków. Pani Finkielsztajn jest jego dobrą znajomą. Ona winna do niego pójść i wymóc, aby wpłynął na swoich parafian, aby zaniechali grzesznych czynów. Pani Finkielsztajn udała się ze swoją świętą misją i otrzymała odpowiedź, że wszyscy Żydzi, od dorosłego do małego, są komunistami i że on jest w ogóle nie zainteresowany bronić ich. Na pytanie, co są winne małe dzieci, odpowiedział, że rzeczywiście nie są winne, ale on nie może żadnego dobrego słowa powiedzieć na rzecz Żydów, gdyż jego “owieczki” zmieszałyby go z błotem. Odpowiedź świętego człowieka spowodowała wstrząs u miasteczkowych Żydów i pokazała beznadziejność drogi. (…)
7 lipca 1941 r. Z miasteczka Stawiska przybywają do Radziłowa cztery niemieckie samochody pełne gestapowców. Z nimi jedna osoba ubrana w polski mundur. Od razu meldują się członkowie zarządu miejskiego i większa liczba zaufanych. Zbiera się całe miasteczko, starzy i młodzi. Żydzi zamknęli się w swoich domach i czekają. Wiadomość o tym, że Niemcy są w miasteczku, paraliżuje ich serca nieopisaną trwogą. Wydarzenia rozwijają się bardzo szybko. Po krótkiej, wspólnej naradzie puszczają się do miasteczka liczne grupy w składzie: jeden Niemiec, jeden członek zarządu miejskiego lub członek zaufany i kilka osób. Grupy włamują się do mieszkań żydowskich. Towarzyszą im dzikie okrzyki: “Juden raus”. Wygania się tych nieszczęsnych i pod gradem uderzeń i przekleństw prowadzi się ich na rynek. Rynek szybko zapełnia się około 1500 Żydami z Radziłowa i uciekinierami ze Szczuczyna, Jedwabnego i innych okolicznych osad. Otoczyli ich uzbrojeni cywile – mieszkańcy. Ci, którzy nie mieli tego zaszczytu być zaopatrzonymi przez Niemców [w broń], zaopatrzyli się w grube kije. (…) Zaczęto nękające przedstawienie. Charon Pakowski na ich rozkaz zaczął strzyc brody w śmieszny sposób. Jednemu pół brody, innemu krzywo w różnych zygzakach itp. Teraz zaczęło się bicie. Nie rozróżnia się starych i młodych, kobiet i mężczyzn. Ci, którzy mają osobisty gniew, wybierają swoje ofiary i biją ich szczególnie okrutnie. Nad rynkiem unoszą się krzyki, płacz i jęki małych dzieci, na oczach których nieludzko maltretuje się ich bliskich. Płacz i krzyki Żydów mieszają się z dzikimi wrzaskami niemieckich i polskich podludzi. Miejski tłum, zebrany za uzbrojonymi szeregami, dobrze się bawi jak na przedstawieniu, oglądanym widowisku i szyderczymi wykrzykami podtrzymuje głównych aktorów. Odprowadza się małe grupy Żydów i stawia się je pod mur, jakoby na rozstrzelanie. Odprawia się całą niezbędną ceremonię, wydaje się rozkazy i… nie. Żydzi stoją jak skamienieli, a tłum wokoło pęka ze śmiechu. (…)
Kiedy gestapowcy zmęczyli się biciem i całym tym spektaklem, wsiedli do samochodów, pozostawiając osobnika w polskim mundurze, dodatkowo rozdzielają broń radziłowskim sympatykom i oświadczają przed wyjazdem: “Dajemy wam trzy dni na załatwienie Żydów”. Formuje się kolumna. Plan był już poprzednio przygotowany. Pod gradem ciosów i dzikich wrzasków Żydzi gnani są przez miasteczko i wtłoczeni do stodoły Mietkowskiego, stojącej na skraju miasteczka, koło wsi Radybież (Racibory). Wrota stodoły zostają zabite gwoździami, stodoła zostaje oblana benzyną i podpalona. Straszne krzyki żywcem palonych unoszą się w powietrzu, ale nie docierają do serc ludzkich zwierząt. Dwaj młodzi ludzie, wśród nich 15-letni Jankiel Staleński, wyrwali się od ognia i wyskoczyli przez dach. Odzież na nich pali się. Rzucają się na ziemię, aby ugasić ogień. Bandyci nie znają litości, rzucają się na tych dwóch młodych ludzi i zabijają ich. Ogień jeszcze płonął. Krzyki nieszczęsnych jeszcze nie zamilkły, a ludzkie zwierzę nie nasyciło się jeszcze krwią. Puszczają się do miasteczka bandy młodych wyrzutków, aby odnaleźć w domach i okolicy tych, którzy się ukryli. Znajdują ich i prowadzą do płonącej stodoły. Dostawiono drabinę, bagnetami zmusza się nieszczęśników, aby weszli na dach i skoczyli w ogień. Stojąc na drabinie, 19-letnia Rachela Wasersztajn, będąca po ciąży, prosi o litość dla jej ośmiodniowego dziecka i aby je zabrali. Dobrzy sąsiedzi i znajomi, do których się zwraca, słyszą ją i znalazł się jeden, który odezwał się na jej prośbę. On złapał dziecko za nóżki i rzuca je przez dach do ognia. Matka stojąca na drabinie zostaje przebita bagnetem i rzucona w płomienie. Dzień się kończył. Krzyki ze stodoły dawno zamilkły, ogień zgasł. Ale pozostały jeszcze dwa dni dla dalszej działalności. Pilnie wykorzystuje się je. Starannie szuka się tych, którzy się ukryli. Szuka się i znajduje błądzące małe dzieci. Sprowadza się je na plac koło stodoły. Okrutnie zabija, oszczędzając kule. Starszych uśmierca się motyką albo stawia się na gorącym popiele, oblewa benzyną i zapala się. Kobiety, nim są zamordowane, gwałci się. W spalonej stodole przetrząsa się kości spalonych Żydów. Znajduje się złote zęby, wybija je, zabici pozwalają bogacić się. Niektórzy mordercy wymyślają warianty w dziele zabijania. Stawiają kobietę z dzieckiem na ręku i zabijają oboje jednym strzałem. Z daleka stoi lekarz miejski i ma tylko jedno zastrzeżenie: dnie są upalne i ciała zabitych mogą, broń Boże, spowodować epidemię. Poleca ciała opryskać wapnem. Radziłowska rzeź trwała trzy dni. Od 7.07.1941 r. do 10.07.1941 r. Po trzech umówionych dniach wróciło gestapo i, przyglądając się temu kawałkowi wykonanej roboty, określili cynicznie, że radziłowscy wspólnicy pozwolili sobie za dużo, ale oni nikogo się nie czepiają i mordercy: bracia Kostaszewski Józef, Leon i Antoni, Paczkowski Leon, Godlewski Aleksander i jego brat Feliks, Kostaszewski Ludwik, Dziekański Henryk i jego brat Jan, Latewicz i cała banda innych bohaterów pogromu swobodnie chodzą, a niektórzy z nich nawet zostali niemieckimi żandarmami (Latewicz, Kostaszewski Ludwik). 18 pozostałych Żydów, którzy szczęśliwie ukryli się w czasie pogromu, oszczędzono. Zorganizowano dla nich coś w rodzaju getta w domu na ulicy Kościelnej. Straż nad nimi utrzymywał komendant polskiej policji, Konstanty Kiluk, u którego wykupili się za spore pieniądze.

Stawiski
W piątek, 27 czerwca 1941 r., do miasteczka wkroczyły pierwsze niemieckie patrole. (…) Miejscowi mają tylko jedno żądanie: aby pozwolono im rozliczyć się z przeklętymi Żydami. (…) Zaczęła się seria strasznych mordów w Stawiskach i okolicy, wykonywanych bez przeszkód, w biały dzień przez polskie bandy, kierowane często przez inteligentnych ludzi. Wyciąga się z mieszkań mężczyzn i kobiety, bezlitośnie katuje się ich i morduje. Głównym przywódcą morderców jest zatwardziały sadysta, Józef Wieczorek, który ma na sumieniu kilkudziesięciu zamordowanych Żydów. Zostają zamordowani Chaim Icchak Piekarzewicz, 75-letni kowal, i jego syn Zelik, który [tutaj: Józef Wieczorek] obcina im głowy. Rachela Niedźwiadek, 24-letnia, w zaawansowanej ciąży, zostaje wyprowadzona z mieszkania, nożem przecina się jej brzuch, wydobywa dziecko i leżąc w kałuży krwi z dzieckiem u boku, umiera. W sąsiednim miasteczku morduje się całą rodzinę i wrzuca do dołu torficznego. We wsi Dziengelie zostaje zamordowana rodzina Całeckich (6 osób) i wrzucona do dołu kartoflanego.

Kolno
Po kilku dniach do miasta przybyli wieśniacy ze wsi Czerwoni [tak w tekście], Zabieło, którzy przebywali w sowieckim więzieniu. Po przyjściu do miasta zamordowali
30 Żydów. Wśród owych zabitych była rodzina Dołowiczów oraz Jakub Dawidowicz z żoną i dzieckiem. Przez cały tydzień Żydzi zmuszani byli do pielenia trawy na ulicach i nie obeszło się bez ofiar, wielu Żydów w czasie tych prac zabito. Dziewczęta były gwałcone, zmuszano je do biegania nago po ulicy.
Spotkało to siostrę dr Kosowicz.
5 lipca 1941 r., w sobotę, nakazano całej społeczności żydowskiej się zgromadzić. Miały się też zgłosić kobiety z małymi dziećmi na ręku. Ci ludzie mieli się zebrać pod pomnikiem Lenina. Żydzi mieli tałesy, wozy, ale bez koni. Spędzeni kowale z hukiem i pod gradem razów rozwalili pomnik Lenina, a następnie Niemcy kazali “skorupy” załadować na wozy, Żydzi zaprzęgli się w te wozy i musieli ciągnąć ten ciężki gruz za miasto, na żydowski cmentarz. I tu dopiero przy śpiewach i modlitwach zostały pochowane. Kiedy Żydzi wychodzili z cmentarza, tu czekali na nich Polacy z kijami i każdego wychodzącego uderzali po kilka razy po głowie.

Wąsosz
Stało się to 5 lipca 1941 r. Polska policja razem z miejscowymi chuliganami puścili się do żydowskich domów w miasteczku i dokonali tam “świętą pracę”. Mordowali w mieszkaniach i na ulicy. Gwałcono kobiety, obcinając im piersi. Małe dzieci roztrzaskiwano o drzewa. Zabitym obcinano palce wraz z obrączkami złotymi. Z ust wyrywano złote zęby, a jeśli w mieszkaniach napotykali dzieci ze swymi rodzicami, to najpierw zabijano dzieci, a potem rodziców. Zabito również kilku sowieckich urzędników i żony sowieckich komandirów, którym nie udało się ewakuować. Rzeź trwała przez trzy dni. Tyle czasu udzielili Niemcy mordercom dla wykonania tej “roboty”. Spośród tych 1200 Żydów, jacy się znajdowali w miasteczku, pozostało 15, którzy się ukryli.

Tykocin
Niemcy, pijani zwycięstwem, zajęli większe miasta, ważne węzły kolejowe i stale parli do przodu, dlatego prowincja w wielu miejscach w ciągu miesięcy nie widziała Niemców. Za to różne polskie reakcyjne elementy od razu wyczuły obecność duchową patrona i zabrały się do dzieła.
W kilka dni po wybuchu wojny masa polskiej ludności pod kierownictwem byłych narodowców rzucała się na żydowskie domy, całkowicie je opróżniając. Przy dźwiękach gróźb, okrzykach zemsty i przekleństwach pijana masa rabowała, wyciągała z żydowskich domów wszystko, co wpadło jej w ręce. Z okolicznych bliskich wsi przybyli chłopi z furmankami, zabierali także meble. Ten napad trwał dwa dni i został przerwany dopiero wtedy, kiedy domy żydowskie zostały dosłownie puste.
Był to pierwszy cios, jaki otrzymała żydowska ludność w Tykocinie i nie dlatego, że cały dobytek zbierany od pokoleń nagle zniknął i na dzień następny nie został nawet garnuszek, aby cokolwiek ugotować, ale dlatego, że przeprowadzone to zostało przez współmieszkańców, z którymi i wśród których Żydzi w pokojowych stosunkach żyli od wielu pokoleń.

Zaremby Kościelne
Polscy mieszkańcy w Zarembach Kościelnych, chcąc otrzymać w spadku żydowskie mienie, wysyłali prośby do Łomży, do władz niemieckich, aby także wysiedlili Żydów z Zaremb.
W ostatnich dniach sierpnia nadeszła zgoda na likwidację Żydów. Znaczna większość Żydów z Zaremb tego ustalonego, fatalnego dnia 2 września 1941 r. rano zebrała się w gmachu szkolnym wraz z przygotowaną żywnością na długi czas i wyciągniętymi z kryjówek rzeczami. (…) Po rewizji wyprowadzono wszystkich na podwórze szkolne i podzielono na trzy grupy: mężczyzn, kobiety i dzieci. W pewnym momencie bestie – niemieccy żandarmi i polska policja – rzucili się do małych dzieci, złapali je za nóżki i rozbili ich główki o drzewa stojące na szkolnym podwórku. Rozpaczliwe krzyki nieszczęsnych dzieci, ich matek i ojców wstrząsnęły powietrzem, ale nie dotarły do nieba. Cała grupa Żydów, która w zamieszaniu podczas wyjścia na podwórze ukryła się na strychu budynku szkolnego, obserwowała tę straszną scenę. Morderca Ratyński – polski policjant – część tej grupy odkrył i zastrzelił ją na miejscu.

Wydanie: 2001, 23/2001

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy