Butelka z filantropią

Butelka z filantropią

Hospicjum onkologiczne może działać dzięki aukcjom win i obrazów, dzięki fundatorom i wolontariuszom

Było lepiej, niż przypuszczano. Zebrano 47 tys. zł, o 13 tys. więcej niż w zeszłym roku. Upał, recesja, złe nastroje – nie sprawdziły się przypuszczenia, że w tym roku będzie gorzej. Sprawdziło się za to motto aukcji, słowa Seneki, że „W każdej zabawie jest coś poważnego”. Ludzie biznesu (w szlachetnej sprawie anonimowość jest elegancka) zażarcie walczyli o znakomite butelki. Każde załamanie aukcji zręcznie przerywała gospodyni spotkania, Agata Młynarska. – Naprawdę nie dorzuci pan stu złotych? – pytała słodko i mężczyzna w niebieskiej koszuli natychmiast przebijał cenę o tysiąc złotych.

Butelka i filantropia

W takiej atmosferze w warszawskim hotelu Marriott odbyła się VI Aukcja Win na rzecz warszawskiego Hospicjum Onkologicznego. Dobrze sprzedało się wino od Aleksandra Kwaśniewskiego – jak powiedział znawca, Jan Bernard Porowski z Klubu La Passion du Vin, butelka pochodziła z dużej firmy, ale z najlepszego kawałka jej ziemi. Licytację podbijały autografy – właśnie prezydenta, a także Romana Polańskiego. – Niedługo premiera „Pianisty” – przypominano. Dobrze sprzedało się to wszystko, co mogło służyć Hannie Smoktunowicz w dniu nadchodzących urodzin. Mężczyzna jej życia nie szczędził pieniędzy.
Nikogo nie zniechęcała informacja, że wino nie jest jeszcze gotowe i powinno leżakować co najmniej dziesięć lat. Dorzucano sto złotych do stu złotych, pamiętano, ile potrzeba pieniędzy, by chorym stworzyć godne warunki.
– Podlizałem się Panu Bogu – z ulgą powiedział jeden z licytujących, gdy wreszcie zdobył znakomitą butelkę. – Ta butelka to moja filantropia – westchnął ktoś inny.
Ryszard Szaniawski, prezes fundacji, choć oszołomiony dobrocią gości, przyznał, że do budowy drugiego budynku hospicjum, a to poza bieżącymi potrzebami było celem aukcji, jest jeszcze daleko. – Ostatniego dnia każdego miesiąca przeglądam podania – mówi Ryszard Szaniawski. – Kolejka jest coraz dłuższa, na przyjęcie czeka się około dwóch tygodni, a przecież to nie jest normalny szpital, nikogo tu nie położę na korytarzu, na przystawce.

Nie jesteśmy bezradni

Upalne południe. Cicho, jasno, spokojnie, pachnie tylko trawa. Kto może, ten wypoczywa w ogrodzie. Przedobiedni brzęk talerzy, młody człowiek wymyka się z pokoju ojca. – Dzisiaj jest lepszy dzień – mówi niepewnie. – Teraz ojciec śpi.
Młody człowiek zwrócił się do hospicjum, gdy cała kochająca, pomagająca rodzina znalazła się u kresu wytrzymałości. – W tym momencie choroby najgorszy jest ból, nie potrafiliśmy sobie z nim poradzić. Najpierw był wstyd, sądziłem, że jesteśmy nieczuli, teraz wiem, że tu jest ojcu dobrze – mówi.
– Chciałbym, żeby rodziny zrozumiały – szukanie pomocy w hospicjum nie jest grzechem. Chciałbym, żeby ludzie nie sądzili, że tu w najlepszym wypadku trzymamy kogoś za rękę i, jak to się mówi, przeprowadzamy na drugą stronę – wylicza Ryszard Szaniawski.
– Pobyt w hospicjum to jedno z ogniw leczenia – twierdzi pielęgniarka – oczywiście ostatnie, ale nie jesteśmy bezradni. Naprawdę istnieje coś takiego jak medycyna paliatywna i nie jest to wprowadzanie człowieka w stan otumanienia, gdy niczego nie kojarzy.
– Chciałbym, żeby lekarze zrozumieli, czym jest hospicjum – kontynuuje wyliczankę Ryszard Szaniawski. – Nie, nie wiedzą, bo przysyłają nam pacjentów w agonii albo bezdomnych, albo takich, którymi nie chce się zająć rodzina.
Ostatnio odszedł lekarz – znalezienie następcy jest trudne. Niektórzy mówią po prostu, że nie chcą pracować „w takim miejscu”, inni nie potrafią fachowo pomagać.
I dlatego by pokazać, czym naprawdę jest warszawskie hospicjum, w połowie czerwca w przylegającym do niego ogrodzie zostanie zorganizowane spotkanie dla dziennikarzy, mediów i rodzin. – My tu nie rozmawiamy o życiu pozagrobowym – dodaje Ryszard Szaniawski – ale o tym, co pacjentka chciałaby zjeść na kolację. Chciałbym więc pokazać, czym naprawdę jest to miejsce.
– Chorzy szczególnie przeżywają rozmowę z księdzem. Bywa ona łatwiejsza z prozaicznych, zdawałoby się, przyczyn. Gdy na kolację pacjent zje to, na co miał ochotę, gdy dostanie odpowiednio dobrane leki łagodzące ból – dodaje druga pielęgniarka. – My nie chcemy płakać z naszymi pacjentami. Ich dzień, na ile to możliwe, ma być normalny.
Pielęgniarka wie, że hospicjum trwa dzięki aukcjom win i obrazów, trwa dzięki osobom, które wpłacają najróżniejsze kwoty, i dzięki wolontariuszom. Rozbuduje się także dzięki pomocy nas wszystkich.
Byłam tutaj rok temu. – Ostatnie miesiące są dla nas trudne. Nie wiemy, co będzie po likwidacji kas chorych. Na razie nie wiadomo, jak będzie wyglądać finansowanie – tłumaczą pracownicy hospicjum.
Dziś, tak jak przed rokiem, oglądam rozłożysty plan dobudowania skrzydła do istniejącego budynku. – Nie rozpocznę budowy, dopóki nie będę miał całej potrzebnej sumy – twierdzi Ryszard Szaniawski. – Tej budowy nie można przerwać i trzeba ją przeprowadzić szybko.
Na biurku leżą podania od rodzin lub samych chorych.


Fundacja Hospicjum Onkologiczne powstała w 1990 r. Na początku miała na koncie 136 zł. Zaczęła rozwijać się dzięki pomocy władz Warszawy, ale gdyby nie darczyńcy, nigdy nie wybudowano by budynku.
Od 1991 r. fundacja prowadzi opiekę domową, co roku objęte nią jest 500 osób. W sierpniu 1996 r. pierwszych pacjentów przyjęło hospicjum stacjonarne. W ciągu roku fachową pomoc medyczną, psychologiczną i duchową znajduje tam 350 osób. Wszystkie usługi są bezpłatne.
Niech czytelników „Przeglądu” nie peszą sumy zebrane na aukcji win, niech nie sądzą też, że rozwiązały one wszystkie problemy hospicjum – pracownicy placówki będą wdzięczni za każdą wpłatę.
Konto: B.P.H. S.A. II o/Warszawa Nr 10601015-320000460719


Doba opieki w hospicjum – 200 zł
1 m kw. nowego budynku – 2300 zł

 

Wydanie: 20/2002, 2002

Kategorie: Kraj

Komentarze

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy