Bykownia: ukraińska wersja Katynia

Bykownia: ukraińska wersja  Katynia

Korespondencja z Kijowa

Grzebanie w tych grobach nie jest na rękę niektórym ukraińskim politykom. Bo może się okazać, że zbrodnie na własnych i obcych obywatelach popełniali nie jacyś „Moskale”, ale „szczerzy Ukraińcy”

Stalinowska zbrodnia katyńska z 1940 r. coraz powszechniej znana jest w świecie, choćby z filmu Andrzeja Wajdy „Katyń”, dzięki któremu dowiedziały się o niej po raz pierwszy miliony obywateli Federacji Rosyjskiej i państw odbierających rosyjską telewizję. Ale polskich oficerów, żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza, policjantów i urzędników mordowano również – co długo było najściślej ukrywaną „tajemnicą państwową” – w lesie koło Bykowni, tuż pod Kijowem.
Warto wiedzieć i pamiętać, że ofiary polskie – zarówno z 1940 r., jak i wcześniejsze, z okresu represji i czystek etnicznych – stanowiły kroplę w morzu zbrodni popełnionych przez zbirów z NKWD na milionach własnych obywateli w wielu miejscach ZSRR. Jednym z takich miejsc jest właśnie wspomniana Bykownia.
Na ostatniej stacji czerwonej linii kijowskiego metra na Lewym Brzegu (Dniepru), Lisowa (Leśna), wsiadam do marszrutki, jednego z mikrobusów pełniących funkcję zbiorowych taksówek na trasie z Kijowa do miasteczka Browary, by po kilku minutach i przejechaniu ok. 5 km tą bardzo ruchliwą trasą szybkiego ruchu wysiąść koło Narodowego Rezerwatu „Bykowianśki Mohyły”. Jest środek tygodnia, upalne czerwcowe przedpołudnie. Dookoła ani żywego ducha. Po lewej stronie głównego wejścia do tego miejsca pamięci utworzonego rozporządzeniem prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy z 11 sierpnia 1994 r. stoi brązowa figura zeka – więźnia.
Obok, na skraju lasu po obu stronach wejścia, wbite w ziemię

grupy żelaznych krzyży

z lekko podniesionymi do góry ramionami, jak ukrzyżowani ludzie. Na większości ukraińskie rusznyky – długie wstęgi białego płótna z ludowymi wzorami. Po prawej, za szlabanem zamykającym wjazd do młodego, najwyżej 40-letniego lasu sosnowego, tablica z mało czytelnym planem rezerwatu i opisem wyłącznie w języku ukraińskim. Nie ma żadnej informacji, że spoczywają tu również polscy oficerowie czy w ogóle Polacy. Brak jakichkolwiek drogowskazów.
Próbuję dowiedzieć się czegoś w niewielkim, drewnianym budynku stojącym kilkadziesiąt metrów na lewo od bramy, z niebieską urzędową tablicą z godłem Ukrainy, tryzubem, i wypisaną złotymi literami informacją: Gabinet Ministrów. Ukraiński Instytut Pamięci Narodowej. Rezerwat „Bykowiańskie Mogiły”, ale i tam nie dostrzegam nikogo. Ruszam więc na wyczucie, leśną drogą. Drzewa przy niej też obwiązane są rusznykami, a niekiedy wąskimi białymi i czerwonymi wstążkami.
Zaraz na początku tej drogi pojawiają się przybite do pni sosen tabliczki, niekiedy ze zdjęciami, poświęcone konkretnym ofiarom stalinowskich represji. Po prawej ustawiony na niewielkim nasypie na szynach wagon platforma, jakimi przywożono tu zwłoki ofiar mordowanych w kijowskim więzieniu na Łukianowce i w byłym Pałacu Październikowym – siedzibie NKWD. Na tablicy przed nim informacja i zdjęcia samochodów do transportu pomordowanych. Zagłębiam się w las, oglądam, tabliczek pamięci coraz więcej. Wyłącznie w językach ukraińskim i rosyjskim.
Większość informuje o rozstrzelanych, podając daty ich życia, śmierci, niekiedy rehabilitacji. Nieliczne o tym, czyimi byli ofiarami, z dopiskiem: „stalinowskich represji”. Na tabliczce z fotografią młodej kobiety napis: „Kautnaja Emma Stepanowna. 1906 – 3 X 1937. Rozstrzelana matka trojga dzieci”. Na innej: „Bordun Iwan Iwanowicz. 1894, ur. w… aresztowany 16.02.1938, skazany na rozstrzelanie 22.04.1938 przez „trójkę” NKWD – wyrok wykonano 19.05.1938, zrehabilitowany 27.08.1960″. Nieco dalej, pod drzewem tablica: „Bortnik Januarij Demianowycz. Ukraiński reżyser. 03 V 1897 – 16 I 1936”. Upamiętnieni są również inni zamordowani artyści. Np. „Iwaniuk Mykoła Iwanowycz. 14 kwietnia 1865 – 25 listopada 1937. Wybitny ukraiński artysta malarz, autor obrazu „Wjazd B. Chmielnickiego do Kijowa”. Rozstrzelany przez stalinowskich katów”.
Natrafiam na

tabliczki upamiętniające oficerów.

Zarówno carskich, jak i radzieckich. Z fotografiami: „Sztabskapitan Osadczyj Fedor Iwanowycz. 4.09.1894 wieś Hostomel. 14.10.1937 – aresztowany. 21.12.1937 – rozstrzelany. 4.04.1989 – zrehabilitowany”. Na innej mężczyzna w mundurze oficerskim z całą piersią carskich orderów i odznaczeń wojennych: „Ofiara stalinowskich represji. Ustymienko Łazar Mitrofanowicz. Ur. 17.06.1884, rozstrzelany 25.04.1938, zrehabilitowany 15.11.1957”. I bez zdjęć: „Czernyszow Paweł Iwanowicz. Major, szef sztabu wojsk OPK Okręgu kijowskiego. 1892, rozstrzelany 27.12.1937”.
Szukam ofiar polskich. Jednak nawet gdy nazwisko, otczestwo, tj. imię ojca, inne dane lub dołączane biało-czerwone wstążki wskazują na polskość, tabliczki są wyłącznie w języku ukraińskim lub rosyjskim: „Julian Onyszkiewicz ur. 25.02.1892. Aresztowany w Peczynyhinie 23.09.1939 i przewieziony do Kijowa, gdzie został rozstrzelany. Umarł z 1 na 2.11.1940”; „Milewski Edmund Władysław Iwanowicz. Rewizor darnickiej Ukoopspiłki (spółdzielni). Aresztowany 30.09.1937, rozstrzelany 22.11.1937”; „Kapitan Franciszek Mach. Ur. 9.09.1896. Aresztowany 10.04.1940 w Przemyślu, rozstrzelany z 12 na 13.09.1940 w Kijowie”. Zdjęcie postawnego, eleganckiego mężczyzny w surducie: „Jankowski Nikołaj Julianowicz. 12.05.1880. Rozstrzelany 1937, zrehabilitowany 1989. Pamiętamy, kochamy, bolejemy” (też po rosyjsku).
Natrafiam również na obrazek z podobizną Jana Pawła II u stóp Matki Boskiej Fatimskiej, z polskim napisem „Modlitwy Anioła z Fatimy”. Czyżby to jeszcze pozostałość po wizycie w Lesie Bykowiańskim papieża Polaka 24 czerwca 2001 r.? Są także inne ślady polskiej pamięci – biało-czerwone szarfy na wieńcach z napisami: „W hołdzie pomordowanym – Zarząd Województwa Podkarpackiego”; „W hołdzie polskim ofiarom ludobójstwa – Polscy motocykliści”. A w centralnym miejscu nekropolii, pod murkiem otaczającym wysoki krzyż, wieniec z biało-czerwonymi kwiatami, szarfami oraz napisem: „Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej”. Plus kilka wetkniętych obok biało-czerwonych chorągiewek.
W jednym z archiwalnych numerów poważnego kijowskiego tygodnika „Zierkało Niedieli” (nr 43 z 11-17.11.2006 r.) natrafiłem na informację wicedyrektora Ukraińskiego IPN Romana Krucyka, że w rezultacie nielegalnie prowadzonych, z udziałem strony polskiej, prac wykopaliskowych pojawiło się w Lesie Bykowiańskim osiem symbolicznych grobów z krzyżami i polską symboliką. Niestety nie ma ich na planie, nie prowadzą do nich żadne drogowskazy, nawet w postaci drzew opasanych rusznykami. Nie udało mi się na nie natrafić podczas chodzenia po tym dosyć rozległym, bo obejmującym 5,3 ha lesie. Czy rzeczywiście wciąż istnieją?
Historia Bykowiańskiej Nekropolii przypomina katyńską. Też przez lata – od znalezienia zbiorowych mogił przez hitlerowskich okupantów jesienią 1941 r., aż niemal do uzyskania niepodległości przez Ukrainę – władze twierdziły, że pochowano tam ofiary zbrodni niemieckich. W rzeczywistości teren – działki nr 19 i 20 Leśnictwa Darnickiego – na

miejsce tajnych pochówków

ukraińskie NKWD otrzymało decyzją Kijowskiej Rady Miejskiej z 20 marca 1937 r., chociaż z tabliczek pamiątkowych, które widziałem, wynika, że w tym miejscu chowano ofiary stalinowskiego terroru prawdopodobnie już w 1936 r.
Teren ogrodzono trzymetrowej wysokości płotem i pilnie strzeżono jako najściślej tajny. Do przygotowanych wcześniej grobów zbiorowych zwożono zwłoki ofiar pomordowanych we wspomnianym już więzieniu łukianowskim oraz siedzibie NKWD – Pałacu Październikowym, z reguły w nocy, nad ranem. Ze źródeł ukraińskich, z których czerpałem informacje, wynika, że w lesie nie przeprowadzano egzekucji skazanych przez słynne „trójki” NKWD. Ale w portalu internetowym Prima-news.ru znalazłem pod datą 14 maja 2009 r. krótką informację o zniesieniu przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy klauzuli tajności protokołów rozstrzelań w czasach stalinowskich. Według jej komunikatu „ustalono tożsamość 14.191 ludzi rozstrzelanych w latach 1937-1941 w uroczysku Bykownia. To jeszcze nie jest pełna lista ofiar NKWD, gdyż nazwiska kilku tysięcy są ustalane”.
W tygodniku „Zierkało Niedieli” (nr 19 z 19-25 maja 2007 r.) znalazłem zaś informację, że latem 1941 r. rozstrzelano tam 89 żołnierzy – dezerterów z Armii Czerwonej.
Ile jednak rzeczywiście pochowano tam ofiar stalinowskich represji, zapewne ściśle ustalić już się nie uda. KGB dosyć dokładnie usuwało bowiem, zwłaszcza w latach 70. XX w., ślady zbrodni swego poprzednika NKWD. A szacowane są one na od 8 tys., jak oceniają niektórzy ukraińscy historycy, do 100-120 tys., jak uważał prezydent Wiktor Juszczenko (i nie tylko on) – wielkość tę przytaczam za stroną Kiev.ua.
Niemcy odkryli groby przypadkowo, prawdopodobnie kopiąc doły na zbiorowe mogiły ofiar obozu koncentracyjnego, jaki założyli w pobliskiej Darnicy. O odkryciu poinformowała jako pierwsza, 29 września 1941 r., niemiecka gazeta „Berliner Boersen-Zeitung” w artykule Petera A. Kolmusa „GPU-Morde auch In Kiew”. Następnie, 8 października, wydawana w Kijowie podczas okupacji w języku ukraińskim gazeta „Ukrainśkie Słowo”, a sześć dni później, 14 października, jedna z polskojęzycznych okupacyjnych gazet w Krakowie. Wiadomo również, że lesie tym grzebani byli, co prawda nieliczni, również straceni w Kijowie przestępcy pospolici.
Ofiarami pochowanymi w Bykowni zajmowały się w ZSRR aż

cztery komisje państwowe.

Trzy w latach 1944-1945, 1971 i 1988. Wszystkie oczywiście „ustaliły”, że to ofiary hitlerowców. W maju 1988 r. na postawionym tam pomniku znalazł się więc napis: „Wieczna pamięć. W tym miejscu pochowano 6329 radzieckich żołnierzy, partyzantów, działaczy podziemia i zwykłych obywateli zamęczonych przez faszystowskich okupantów w latach 1941-1943”.
Dopiero czwarta komisja, utworzona w 1989 r., już podczas gorbaczowowskiej odwilży, pod naciskiem Stowarzyszenia „Memoriał” i ujawnionych bezspornych dowodów musiała przyznać, że pogrzebano tam ofiary represji NKWD, których liczbę określono na 6783. Już tylko porównanie z zacytowaną przeze mnie liczbą 14.191 ofiar, których nazwiska ustalono później, i kilku tysięcy dalszych, które ustalano, wskazuje, jak bardzo została ona zaniżona.
Otwarta pozostaje najbardziej nas interesująca liczba pochowanych tam zamordowanych Polaków. W publikacjach, które czytałem, wspomina się o ok. 1,5 tys. ofiar tzw. polskiej operacji (przeprowadzanych na radzieckiej Ukrainie czystek etnicznych) w latach 30. Ale dotyczyły one formalnie obywateli USRR, gdyż byli to potomkowie ludzi mieszkających na tych ziemiach od pokoleń. Zmieniły się tylko granice państw. Według cytowanego artykułu w „Zerkale Niedieli”, sekretarz generalny polskiej Rady Pamięci i Męczeństwa Andrzej Przewoźnik, który zginął w katastrofie prezydenckiego samolotu w Smoleńsku, szacował, że w Bykowni pochowano około 3,5 tys. Polaków zamordowanych na terytorium Ukrainy.
Natomiast w decyzji o zamknięciu w 2001 r. śledztwa w sprawie zbrodni bykowiańskich stwierdzono, że ponad wszelką wątpliwość pochowano tam ponad 270 represjonowanych oficerów Wojska Polskiego, byłych obywateli polskich. Różnice są więc ogromne.
Dodam, że dochodzenie do prawdy w kwestii liczby polskich ofiar tych zbrodni przebiega w sposób tak trudny, że zasadne jest chyba określenie tego jako sabotażu ze strony niektórych urzędników ukraińskich. Mimo iż Polska miała (ma?) przecież z Ukrainą „stosunki specjalne”. Jako pierwsza uznała bowiem jej niepodległość w 1991 r., nasi politycy najwyższej rangi zaangażowali się w pomoc pomarańczowej rewolucji, popieramy europejskie dążenia naszego wschodniego sąsiada itp. Tymczasem to jeszcze prokuratura USRR wszczęła (5.12.1988 r., nr 50-0092) śledztwo w sprawie zbrodni popełnionych w Bykowni. Zostało ono jednak zamknięte 25.06.2001 r. przez starszego zastępcę prokuratora wojennego Północnego Regionu Ukrainy, pułkownika służby sprawiedliwości A. Amonsa.
Od tego momentu wszelkie prace sondujące i ekshumacyjne (w których, np. jesienią 2001 r., uczestniczyli też przedstawiciele strony polskiej) są

uważane za nielegalne

w świetle ukraińskiego prawa. Na takie wykopaliska potrzebna jest bowiem zgoda organu dziedzictwa kulturalnego. Aby móc je podjąć, należałoby wznowić umorzone śledztwo. Doszło więc do sytuacji, w której organizatorzy prac badawczych naruszyli prawo. Nie tylko prawo ukraińskie, ale i Porozumienie Rządu Ukrainy i Rządu RP w sprawie ochrony miejsc pamięci i pochówków ofiar wojny i represji. Te „nielegalne prace” pociągnęły za sobą także… spowodowanie strat materialnych Darnickiego Leśnictwa na sumę ponad 150 tys. hrywien, które, zdaniem strony ukraińskiej, powinna pokryć Polska.
Można zrozumieć, że grzebanie w bykowiańskich grobach nie jest na rękę niektórym ukraińskim urzędnikom i politykom. Bo jeszcze bardziej jednoznacznie niż dotychczas może się okazać, że zbrodnie na własnych i obcych obywatelach popełniali nie jacyś „Moskale”, jak pogardliwie określa się na Ukrainie Rosjan, ale jak najbardziej swoi, „szczerzy Ukraińcy” w służbie stalinowskiego aparatu zbrodni – NKWD.
Uważam, że po zakończeniu okresu zawirowań, które spowodowała tragedia smoleńska i śmierć m.in. cenionego Andrzeja Przewoźnika, władze RP powinny energicznie wrócić do wyjaśniania sprawy polskich ofiar w Bykowni oraz w innych miejscach ich pochówku na Ukrainie. Nawet jeżeli dla kogoś u naszego wschodniego sąsiada miałoby to okazać się przykre. Trzeba też w należyty sposób uczcić pamięć ofiar – zarówno polskich, jak i oczywiście miejscowych, jak ma to miejsce w Katyniu. Może zaczynając – bo to chyba nie wymaga aż międzynarodowych uzgodnień – od informacji w języku polskim oraz drogowskazów w bykowiańskim lesie.

Wydanie: 2010, 31/2010

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy