Studenci z Campusa

Od szkoły językowej do bankietów

– Kiedy jako młodzik próbowałem się zapisać do jakiejś spółdzielni studenckiej, dowiadywałem się, że albo nie ma miejsc, albo nabór będzie w przyszłym roku – opowiada Mariusz Niewiedzielski, prezes studenckiego stowarzyszenia Campus. – I tak się zaczęło.
Campus powstał w 1994 roku. Była to wspólna inicjatywa studentów z klubu Mechanik i samorządów studenckich kilku wydziałów Politechniki Warszawskiej. – Nazwa narodziła się podczas jednego z zebrań. Wybraliśmy „Campus” z wielu względów. Nie chcieliśmy słowa „studencki” w nazwie, bo to zawsze sprawia, że taką organizację traktuje się niepoważnie – wspomina. – A to, że istnieje biuro podróży, z którym jesteśmy myleni? Cóż, traktujemy to jako rodzaj reklamy – wzrusza ramionami.
W wieżowcu przy ul. Waryńskiego zajmują kawał piętra. Siedziba nie wygląda na miejsce, gdzie działają studenci, raczej na przedsiębiorstwo: czysto i przestrzennie, ładne meble, szklane ściany, fontanna, dobre komputery. Można na nich m.in. montować filmy. Jeden z pierwszych zmontowanych krótkich filmów to teledysk prezentujący M6 – grupę taneczną należącą do Campusa.
Pomysł na działanie Campusa to zbudowanie solidnej bazy organizacyjnej, w dużej mierze niezależnej od sponsorów i koniunktury na rynku. Także stworzenie jak największej liczby miejsc pracy dla studentów, gdzie będą mogli przejść wszechstronne szkolenie: od kucharza do koordynatora projektów z marketingu i reklamy. – Działamy jak firma. Po skończeniu studiów można zostać kierownikiem klubu, szkoły, rekrutacji, kolegium od kształcenia. Campus wystawia referencje jak każda inna firma – mówi Mariusz Niewiedzielski.
W przeciwieństwie do pozostałych organizacji Campus działa bez dotacji. Utrzymuje się ze szkoły językowej, szkoleń dla firm i organizacji cateringu na bankiety i imprezy studenckie. – My nie działamy społecznie. Nasi pracownicy: trenerzy, instruktorzy, lektorzy, dostają godziwe wynagrodzenie. Dzięki temu rośniemy w siłę gospodarczo, bo jak się płaci, można też wymagać – podkreśla prezes Campusa. Po wizytacji z kuratorium szkoła otrzymała pochwałę jako wzorcowa placówka językowa. Nie zatrudnia native speakerów, tylko nauczycieli akademickich. Zamiast \”adapciakow\”, czyli studenckich wyjazdów integracyjnych dla świeżo upieczonych studentów, latem organizowane są na przykład obozy językowe w Bieszczadach.
Rozwój Campusa najlepiej obrazuje dyskoteka Politechniki. Kiedyś był to Mechanik – biedny klubik w piwnicy, z ławkami szkolnymi zamiast stolików. Dziś – dyskoteka Metro, posiadająca specjalny zjeżdżający fotel dla niepełnosprawnych.
W Campusie pracuje około 80 osób. Co roku o możliwość współpracy ubiega się wielu studentów. Część widzi w tym szansę na zdobycie doświadczenia albo chciałaby robić coś interesującego w czasie studiów. Przychodzą też tacy, którym potrzebne jest zaświadczenie o przynależności do jakiejś organizacji studenckiej. Za to dostaje się punkty i łatwiej otrzymać pokój w akademiku. – Ale kombinatorów nie potrzebujemy – zastrzega Niewiedzielski.
Campus rozrasta się. Powstają placówki w Krakowie, Gdańsku i Rzeszowie, na razie bez działalności komercyjnej, jako agenci Campusa. – Moim następnym krokiem będzie kupienie specjalnej, przenośnej estrady – planuje Mariusz. – Gmina Mokotów obiecała pomoc finansową, więc pewnie już wkrótce Campus będzie miał własną scenę.

 

KM

 

Wydanie: 2001, 38/2001

Kategorie: Oświata

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy