Cenzorzy kontra gamersi

Cenzorzy kontra gamersi

Niemieccy politycy chcą wyjąć spod prawa krwawe gry komputerowe

W Niemczech rozpętała się wojna pokoleń. Politycy chcą zakazać pełnych przemocy gier komputerowych i wideo. Gamersi, jak nazywają się fani tych rozrywek, z oburzeniem protestują. Nie trzeba dodawać, że są przeważnie znacznie młodsi od ustawodawców.
Odpowiednie postanowienie przyjęli ministrowie spraw wewnętrznych Republiki Federalnej i 16 landów na konferencji w Bremerhaven. W końcowym postanowieniu ministrowie w biurokratycznym języku stwierdzili, że gry, „których znaczną część akcji stanowi wirtualne realizowanie pokazanych w sposób zbliżony do rzeczywistości czynności zabijania lub innych okrutnych lub nieludzkich aktów przemocy, skierowanych przeciwko ludziom lub istotom człowiekopodobnym, powinny być zakazane tak szybko, jak tylko to jest możliwe”. Chodzi przy tym o zakaz zarówno produkcji, jak i rozpowszechniania Killerspiele, czyli zabójczych gier, jak nazwały je media. Ministrowie liczą, że Bundestag przyjmie odpowiednią ustawę jeszcze przed tegorocznymi wyborami parlamentarnymi. Szef resortu spraw wewnętrznych Bawarii, Joachim Herrmann, porównał pełne przemocy gry elektroniczne do pornografii dziecięcej. Uwe Schünemann, minister z Dolnej Saksonii, powiedział: „Zabójcze gry powodują skłonność do przemocy. Szaleńcy przed dokonaniem zbrodni wciąż grali w takie gry”. Atmosfera dla miłośników strzelanin na monitorze stała się w Niemczech mało przychylna. Pod naciskiem konserwatywnych dygnitarzy CDU liga gier komputerowych ESL odwołała turniej w Karlsruhe, powołując się na „nastroje wśród ludności”.
Politycy forsują zakaz zabójczych gier, ponieważ, jak się powszechnie uważa, wielkimi zwolennikami takich rozrywek byli młodzi, sfrustrowani mężczyźni, którzy dokonali masakr w Erfurcie i Emsdetten. Także dwaj 17-latkowie, którzy w meklemburskiej wsi Tessin zasztyletowali rodziców kolegi, namiętnie uprawiali Killerspiele. W Cottbus 19-latek skopał na śmierć bezdomnego. Wzorował się przy tym na komputerowej grze z wrestlingiem, notabene dozwolonej od lat 12.

Prawdziwy szok wywołała

w Niemczech krwawa łaźnia, którą 11 marca br. urządził w Winnenden pod Stuttgartem 17-letni były uczeń szkoły realnej Tim S. Uzbrojony po zęby, zastrzelił w swojej dawnej szkole dziewięciu uczniów i trzy nauczycielki, podczas ucieczki wziął zakładnika i zabił jeszcze trzy osoby, zanim popełnił samobójstwo. Morderca był fanem pełnych przemocy gier komputerowych, takich jak Counterstrike czy Grand Theft Auto: San Andreas. W obu tych grach można kosić przeciwników seriami z wirtualnego karabinu maszynowego. W Grand Theft Auto zdobywa się punkty za zabicie krwawiącego policjanta kopnięciem w głowę. Morderca wydaje przy tym dziarski okrzyk: Arschloch! (dupek). Można też zaatakować od tyłu wirtualną kobietę i z realistycznym odgłosem podciąć jej gardło. Gracz, który zgładzi najwięcej wirtualnych postaci, wygrywa. Politycy twierdzą, że tego rodzaju zabawy prowadzą do przerażających zbrodni także w prawdziwym świecie. Stąd postanowienie ministrów w Bremerhaven.
Gamersi odpowiedzieli na te zamiary ostrymi protestami, najpierw na internetowych forach. „Jesteśmy graczami, a nie mordercami. Wapniaki nas nie rozumieją”, napisał internauta Nico. Bohaterem środowiska gamersów stał się 19-letni Norman Schlorke, który zorganizował w Karlsruhe prawdziwą demonstrację w obronie ulubionej zabawy. Kilkuset manifestantów wznosiło okrzyki: „Nie jesteśmy szaleńcami mordercami!” czy „Jestem tu, jestem zły, bo nam kradną nasze gry!”. Norman argumentował, że domniemane Killerspiele to w rzeczywistości gry akcji, które pomogły mu zdobyć umiejętności komputerowe i znaleźć pracę. W obronie hobby syna przemówiła podczas demonstracji kochająca mamusia.
Środki masowego przekazu twierdzą, że politycy wystąpili z koncepcją delegalizacji zabójczych gier tylko ze względu na kampanię wyborczą. Sternicy państwowej nawy chcą po prostu pokazać społeczeństwu, że coś robią, aczkolwiek wiedzą, że wszelkie zakazy okażą się bezskuteczne. „To tylko jedno z pozornych działań, których politycy wielkiej koalicji chwytają się przed wrześniowymi wyborami do Bundestagu jak tonący brzytwy”, napisał dziennik „Die Welt”. Nawet jeśli zakaz zostanie wprowadzony,

pozostanie na papierze

ponieważ gamersi i tak będą mogli sprowadzać gry z zagranicy lub ładować je z internetu. Także uczniowie pierwszych klas ściągają z netu tzw. blood-patches, modyfikacje programowe, które sprawiają, że w grach płynie jeszcze więcej krwi, lub też pozwalają zamienić niemiecką wersję na brutalniejszą angielską. Każda gra prawie natychmiast po ukazaniu się na rynku trafia na nielegalne platformy internetowe, skąd można ją pobrać. Dlatego nawet dzieci grają w internetowe gry dozwolone od lat 18. „Ustawa o ochronie młodzieży, która toleruje taki stan rzeczy, to kiepski dowcip”, napisał liberalny tygodnik „Die Zeit”.
Chadecki parlamentarzysta Thomas Strobl wpadł na pomysł założenia filtrów internetowych blokujących dostęp do zabójczych gier, podobnie jak istnieją filtry blokujące pornografię dziecięcą. Wątpliwe jednak, aby ta inicjatywa doczekała się realizacji.
Komentatorzy podkreślają, że w Niemczech obowiązuje już zakaz produkcji i sprzedaży gier gloryfikujących przemoc, należy tylko skrupulatniej go przestrzegać. Minister sprawiedliwości Saksonii-Anhalt Angela Kolb (CDU) przypomina, że w ubiegłym roku wniosek o dopuszczenie na rynek złożono dla 3 tys. gier komputerowych. Urząd Samokontroli Komputerowych Programów Rozrywkowych zatrudnia 50 pracowników testujących gry. Każdy z nich ma zatem tylko 5 do 10 dni na przetestowanie produktu. W tym czasie nie zdąży dojść na wyższe poziomy gry, na których leje się krew. Angela Kolb twierdzi, że ekspertom od ochrony młodzieży należy dać więcej czasu na sprawdzanie gier, wytwórcy zaś powinni wypełniać specjalne formularze na temat treści swego produktu. Min. Kolb oskarża producentów o to, że gdy gra uzyskają licencję, natychmiast rozpoczynają

agresywną reklamę,

która budzi ogromne zainteresowanie także dzieci. „Jestem przerażona tym, że 10% dziesięciolatków za ulubioną grę uważa Grand Theft Auto IV, która jest dozwolona od lat 18”, skarżyła się Angela Kolb.
Przeciwko delegalizacji zabójczych gier opowiedziała się Niemiecka Rada Kultury. Jej dyrektor Olaf Zimmermann stwierdził, że ministrowie spraw wewnętrznych wyciągnęli z lamusa projekt zakazu gier, w rzeczywistości chodzi im jednak nie o dobro młodzieży, lecz o kampanię wyborczą. Zimmermann przypomniał, że prawo o ochronie młodzieży zostało odpowiednio zmodyfikowane już w lipcu 2008 r., kiedy rozszerzono wykaz różnego rodzaju mediów, które mogą okazać się niebezpieczne. Zgodnie z tym prawem zabójcze gry w ogóle nie powinny trafiać w ręce młodocianych. Ministrowie spraw wewnętrznych chcą teraz pozbawić dostępu do gier dorosłych obywateli, a to oznacza zamach na wolność opinii, sztuki i prasy – wywodził Zimmermann.
Dyskusja trwa, gamersi zapowiadają manifestacje i inne inicjatywy w obronie ulubionej rozrywki. Wydaje się, że kiedy opadną emocje związane z kampanią wyborczą, projekt delegalizacji krwawych gier zostanie odłożony ad acta. Do czasu, aż fan Killerspiele znów popełni masowe morderstwo.

Wydanie: 2009, 26/2009

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy