Czy Polsce grozi polityczna anarchia?

Czy Polsce grozi polityczna anarchia?

Prof. Łukasz A. Turski, fizyka teoretyczna, CFT PAN i Uniwersytet Kardynała St. Wyszyńskiego
Fizyk być może więcej widzi, bo w fizyce obowiązują obiektywne kryteria prawdy. Zagrożenie dla naszego życia politycznego występuje, a ponieważ termin anarchia nie jest precyzyjny, to ja powiedziałbym, że grozi nam chaos i upadek obyczajów. W dużej części społeczeństwa, szczególnie młodego, obserwuję obrzydzenie działalnością polityczną, tym, z czym mamy do czynienia w kraju. Ludzie przestają się więc identyfikować nie tylko ze sprawującymi władzę, lecz także z interesem państwa, z całym pojęciem państwa. W wymiarze etycznym sytuacja upodobniła się do tej, jaką mieliśmy w czasach PRL. Z jednej strony, jest postęp, zmiany, Polska to kraj ogromnego sukcesu, ale na arenie politycznej sporo spartoliliśmy.
Ostatnie wydarzenia dowodzą, że duża część zajmujących się polityką znalazła się w tej sferze kompletnie przez przypadek lub z niskich pobudek. Nie ma powodu, byśmy przez nich zrujnowali to wszystko, co już w Polsce udało się osiągnąć. Jeśli jednak do władzy dojdą polityczni watażkowie, zniszczą nasz dorobek do końca, także w sferze gospodarczej. Cofniemy się do lat 80., tyle że żaden kraj nie dysponuje takim potencjałem w produkcji octu, aby wypełnić butelkami wszystkie półki w super- i hipermarketach. Być może, to marzenia, ale chciałbym, by politycy przestali tylko mówić o kraju, a zaczęli dla niego racjonalnie pracować.
A tymczasem? Odchodząca formacja nie wiadomo po co rozwaliła cały system edukacyjny, choć nie było racjonalnego powodu na degradację matur, skasowanie na nich matematyki, uruchomienie niekotrolowanego ciągu negatywnych zjawisk w szkolnictwie wyższym publicznym i prywatnym. Nie było też powodu, by dokonać destrukcji publicznej służby zdrowia, Negatywne zmiany w szkolnictwie są gorsze, bo długofalowe, nasze szkolnictwo przypomina tankowiec bez steru na pełnym morzu, który za kilka lat rozbije się na skałach. Dlaczego mamy tolerować takie historie jak skandal z biopaliwami, wszyscy oficjalni uczestnicy tego cyrku kłamali. Pewien poseł PSL nawet publicznie mylił aldehydy z alkoholami. Dobrze, że nie przydarzyło mu się to podczas konsumpcji. Tak postępowali nasi politycy, takim ludziom powierzyliśmy mandaty.
Duża część polskiej klasy politycznej charakteryzuje się trzema cechami – lenistwem, nieuctwem i brakiem kindersztuby. Z niepokojem obserwuję analogie naszej sytuacji z tą z lat 30. w Niemczech i dziwię się moim kolegom historykom idei, że tego nie mówią otwarcie i jasno. Według mnie, istnieje u nas zagrożenie narodowym socjalizmem. Oczywiście, będzie on inny niż w Niemczech Hitlera, ale największe absurdy wcale nie są wykluczone.
Apel, który podpisałem, jest skierowany do instytucji Prezydenta RP. Ktokolwiek by nim był, powinien dziś starać się działać tak, aby elita władzy zobaczyła więcej niż własny interes, dostrzegła coś dalej niż czubek własnego nosa. Apel nie jest też podpisaniem czeku dla premiera prof. Belki, ale zwróceniem uwagi, że Polska ma poważne problemy, które ktoś musi zacząć rozwiązywać pomimo politycznej zawieruchy. Np. bezrobocie, które nie spada z powodu organizacyjnego bezwładu administracji. Państwo, jak mawiał Lech Wałęsa, nie powinno dawać ryb, ale wędki. Co z tego, skoro państwo teraz limituje każdemu długość żyłki. Edukacji np. pozwala na sprzedaż jej surogatu. To przecież się zemści na ludziach i odbije jeszcze większym bezrobociem. Są też inne problemy, np. europejskich pieniędzy, na które tylu ludzi liczy i traktuje je jako fetysz, a przecież te pieniądze są tylko bonusem naszej akcesji, a nie jedynym powodem wstępowania do struktur europejskich. Musimy zacząć mówić gorzkie słowa prawdy, aby nie stracić młodego pokolenia, by nie oderwać instytucji państwa od społeczeństwa.


Prof. Jacek Majchrowski, historia myśli politycznej, prezydent Miasta Krakowa
Nie grozi nam żadna polityczna anarchia. Ona już jest, we wszystkich sferach, od polityków począwszy, a skończywszy na mediach, które podsycają i rozdmuchują każdy konflikt. Akcentuje się i eksponuje wszystko co złe, nawet gdy ktoś powie coś brzydkiego, natomiast dobre się przemilcza. To jest pewna norma, która w naszej historii prowadziła zwykle do upadku państwa, a następnie do wielkiej społecznej mobilizacji. Kiedy jednak po dwóch, trzech pokoleniach odzyskujemy niepodległość wszystko zaczyna się od początku. Taka sytuacja oczywiście nie powinna mieć miejsca, czy jednak apele o pracę dla dobra ogólnego, dla państwa coś dadzą? Niemal wszystko, co robili i robią obcy, np. nasi sąsiedzi, jest dobre, mądre i godne naśladowania, jednak gdy nasi coś przedsięwezmą, robi się fatalnie. Np. nasi rodacy w Anglii traktowali wszystkie obostrzenia, przepisy porządkowe, obowiązki meldowania się itd. jako rzeczy normalne. U nas jednak to samo spotkałoby się z powszechnym oburzeniem. W znacznej mierze tkwimy w mentalności konspiracyjnej.
W politykę bawi się cała masa ludzi z doświadczeniami z podziemia, a to nie służy budowaniu, lecz rozsadzaniu. Kiedyś tak postępowali legioniści, potem partyzanci, a wreszcie przyszli ludzie „Solidarności”, którzy też opanowali metody niszczenia. Wieczny syndrom konspiratora funkcjonuje także na niższych szczeblach struktury społecznej. Wtedy chłopcy z jednej ulicy występują przeciwko tym z sąsiedniej.
W takiej mentalności możemy tkwić latami, a w nowych strukturach Zjednoczonej Europy będziemy pewnie starali się rozsadzić Unię. U nas pojęcie demokracji jest bardzo źle interpretowane. Ja mogę robić wszystko, co chcę, mogę też zakazywać wszystkim innym tego samego. Jest tyle demokracji, ile wizji Polaków.
Nie podpisywałem się pod żadnym apelem, nie firmowałem recept naprawy, bo widziałam, że kończy się to zwykle z wiadomym skutkiem. Myślę, że raczej trzeba dążyć do wymiany ekipy politycznej, ale do tego muszą być spełnione pewne warunki. Politykiem może zostać ten, kto ma już zabezpieczone podstawy finansowe. To straszne, jeśli jest zdany na życie z polityki, bo wtedy gotów jest zrobić wszystko, aby się utrzymać w tej sferze. Zbyt wielu ludzi nie potrafi robić nic innego, tylko być posłem, senatorem i ministrem. Ci nigdy naprawdę nie pracowali, nie wiedzą więc, jak wygląda rzeczywistość. Warunkiem udziału w polityce jest więc pokazanie, co już się zrobiło dla siebie, rodziny, regionu. Czy się w ogóle coś pożytecznego potrafi robić. Niestety, trafiamy na rzeczywistość groźną i idiotyczną. Np. przepisy ustawy kominowej są zarodnikiem korupcji. Sprawiają, że każdy rozsądny i potrafiący coś zrobić, śmieje się z wynagrodzenia, które oferują mu w samorządzie. A jeśli przyjdzie, to jest zagrożony patologiami, bo od jego decyzji zależą milionowe zarobki innych. Społeczna świadomość, że możemy być wykiwani i okradzeni, że przychodzą inni i kupują różne dobra oraz przywileje, nie sprzyja działaniu państwowotwórczemu. Jedyna perspektywa, to znaleźć kogoś, kto nie ogląda się na opinie prasowe, bierze rzeczy krótko, wyraża się jasno i potrafi nas wyprowadzić na prostą. To nie musi być konkretna osoba, ale np. sprawna instytucja, dobry rząd, nieskorumpowany i fachowy. Jego członkowie muszą jednak mieć świadomość, że być może nie będą już potem funkcjonować w życiu politycznym, ale nie boją się tego, bo mają dokąd odejść, mają co robić. Uważam, że rząd zaproponowany przez prof. Marka Belkę w dużej mierze spełnia te kryteria. Ci ludzie nie muszą być ministrami, ale jako ministrowie mogą zrobić coś pożytecznego dla ogółu.


Prof. Jerzy Jedlicki, Uniwersytet Warszawki, historyk
Nie, nie sądzę, iżby Polsce groziła anarchia. Mamy dobrą konstytucję, a w niej mechanizmy zabezpieczające państwo przed bezrządem i jestem przekonany, że jeśliby ktoś poważył się działać z naruszeniem konstytucji i praw, znalazłyby się dostateczne siły obronne.
Polsce grozi natomiast to, co prezydent słusznie nazwał degrengoladą życia politycznego, to znaczy jeszcze głębszy spadek poziomu przyzwoitości w zachowaniach parlamentarnych i pozaparlamentarnych. Dzieje się tak oczywiście za przyzwoleniem części wyborców, którym się podoba polityka demagogiczna, polegająca na lżeniu przeciwników i wykrzykiwaniu swoich pretensji do świata.
Jedynym właściwie czynnikiem stabilizacji politycznej jest prezydent pełniący swój urząd z poczuciem odpowiedzialności i powagą, a bez nadmiernego namaszczenia. Powinnością wszystkich sił i obywateli zainteresowanych umocnieniem państwa, a nie jego osłabianiem i ośmieszaniem, jest w tej chwili wesprzeć starania prezydenta o utworzenie rządu zdolnego do skutecznego działania przez czas dzielący nas od przyszłorocznych wyborów. Wszyscy ludzie, którzy swoich koteryjnych interesów i animozji nie wynoszą ponad racje państwowe, w tym trudnym roku powinni się zjednoczyć wokół prezydenta cieszącego się wciąż największym zaufaniem spośród wszystkich polityków. Ufam, że tak właśnie będzie rozumować bliska mym przekonaniom Unia Wolności – partia politycznego rozsądku i wyobraźni, której powrót na publiczną scenę zdaje się bardziej niż kiedykolwiek pożądany i realny.
Próby podważania dziś autorytetu prezydenta – z którejkolwiek wychodzą strony – są w rzeczy samej anarchizowaniem życia publicznego w Polsce: wszystko jednak wskazuje na to, że są skazane na zawstydzającą porażkę. Wybory do Parlamentu Europejskiego będą sygnalizować kierunek, w jakim zmierzamy: nie zlekceważą tego aktu wyborcy posiadający świadomość swej odpowiedzialności za państwo i za jego europejski wizerunek.

Notował BT

 

Wydanie: 2004, 24/2004

Kategorie: Pytanie Tygodnia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy