Dziennikarskie wyżły czy pudelki?

MEDIA I OKOLICE

Amerykanie nie lubią nazywać mediów „czwartą władzą”, natomiast chętnie stosują określenie dosadniejsze: “watchdog”, czyli pies stróżujący. Tak jak rolą dobrego psa jest pilnowanie domostwa i odpędzanie głośnym szczekaniem intruzów czy złodziei, tak dziennikarze mają ostrzegać przed nadużyciami władzy i czuwać nad interesem publicznym.
Jeszcze mocniejszym określeniem dziennikarstwa amerykańskiego jest „muckrakers”, dosłownie przetrząsacze gnoju, a przenośnie – rozgrzebywacze skandali. To słowo pojawiło się na początku XX wieku, gdy grupa pisarzy i reporterów ujawniała korupcję na szczytach władzy, machlojki i wymuszenia policji, łapówkarstwo urzędników. Czasopisma takie jak „Mc-Clure” odważnie ujawniały kulisy transakcji finansowych, operacji giełdowych, oszustw koncernów przemysłowych. Słynna powieść Uptona Sinclaira „Dżungla” odsłoniła nieludzkie warunki pracy w chicagowskich rzeźniach. Ida Tarbell w „Historii Standard Oil” przedstawiła bezlitosne dla farmerów i robotników oblicze największego potentata naftowego. I chociaż mieli wyraźnie lewicowe poglądy, a na pewno lewicową wrażliwość społeczną, otrzymywali prestiżowe nagrody, w tym Pulitzera. Mieli także poparcie mediów odmiennych orientacji. Amerykańscy dziennikarze wiedzieli bowiem, że tylko solidarne poparcie środowiska może zapewnić ochronę ich pracy oraz wolność słowa wobec nacisków polityków.
Solidarność medialna ujawniła się wyraźnie także podczas osławionej afery Watergate, kiedy trwał wyścig reporterów różnych mediów o zdemaskowanie działań Białego Domu i prezydenta Nixona. Prym wiódł dziennik „The Washington Post” wraz ze swymi reporterami, Carlem Bernsteinem i Bobem Woodwardem, ale wiele szczegółów publikował konkurencyjny „The New York Times”. W tyle nie pozostawało radio publiczne oraz telewizje komercjalne.
U nas redakcje i media działają na własną rękę, nie wspierając się wzajemnie, a akty zawodowej solidarności są wyjątkiem, jak np. w 1993 roku w sprawie Ewy Kopcik z “Dziennika Polskiego”, gdy naczelni redaktorzy zgodnie wystąpili w jej obronie. Dziennikarze chętnie powołują się na swą rolę strażników dobra publicznego, jednak działają wyłącznie w ramach własnej opcji politycznej. Gdy „Rzeczpospolita” ujawnia korupcję, „Gazeta Wyborcza” wyszukuje własne sensacje. I vice versa.
Izolację zespołów redakcyjnych najwyraźniej widać na przykładach pism o opcji lewicowej, jak „Trybuna” czy „NIE”. Ich artykuły eksponujące skandale są przemilczane przez pozostałe media, zapewne w myśl starej inkwizytorskiej zasady – „Diabłom nie należy wierzyć, nawet gdy mówią prawdę”.
W polskich mediach, upolitycznionych aż do bólu, dominuje prawda autorytetu, a nie autorytet prawdy. Ważniejsze jest, kto ujawnił skandal niż prawdziwość faktów.
Polskie śledcze dziennikarstwo cierpi też na chorobę amnezji, porzucając niewygodne tematy tak szybko, jak się o nich da zapomnieć. Upór w drążeniu tematów dotyczy tylko przeciwników politycznych i tu wypominaniu nie ma końca. W rezultacie mamy nie tyle czwartą władzę, jako siłę kształtowania opinii publicznej, ale gry socjotechniczne za pomocą mediów.
Najbezpieczniejszą formą uprawiania quasi-politycznego dziennikarstwa jest zapraszanie do porannych i wieczornych salonów radiowych, monitorów, kropek, itp. Nie znam kraju, gdzie w mediach tak bez przerwy tokowaliby politycy. Ich wywodów nie moderują pytania ekspertów, jak to się dzieje na przykład w CNN, ale uszczypliwości dziennikarzy-omnibusów, którzy każdego ranka znają się na czymś innym.
Na tle sklerozy politycznego dziennikarstwa w Polsce niewątpliwe ożywczym, choć z pewnością nie bezbłędnym programem był telewizyjny dokument o wykorzystaniu pieniędzy FOZZ. Ta sprawa wlecze się niemrawo w sądzie. Mogłoby się wydawać, że jest to idealny temat dla wszystkich mediów polskich, szczególnie tych, które na swych łamach stale powiewają sztandarem obrony dobra wspólnego. Tymczasem nic takiego się nie zdarzyło. Telewizja wetknęła kij w polityczne mrowisko. Jednak jedynie prokuratura zareagowała na krytykę telewizyjną, ale realizując scenariusz godny Mrożka. Janusz Pineiro na czas kampanii został osadzony w więzieniu dla niebezpiecznych przestępców! Jak widać, nie znał przysłowia, iż błędy lekarzy kryje ziemia, błędy prawników siedzą w więzieniach, a błędy dziennikarzy drukuje się na pierwszych stronach.
Polskie media wprawdzie odnotowały uwięzienie Pineiro, lecz ich uwagę bardziej zaprząta „Big Brother” niż bracia Kaczyńscy. Gdy telewizja, prezentując program „Dramat w trzech aktach”, dotknęła sprawy finansowania PC, to zamiast uruchomienia dziennikarstwa śledczego, została przez media prasowe zaatakowana za włączenie w temat braci-założycieli. Prasa się zaangażowała, lecz nie w wyjaśnianie sprawy, tylko w oskarżanie telewizji!
Dziennikarskie wyżły nie poszły za zapachem pieniędzy, który w sprawie Telegrafu był wyczuwalny od lat. Raczej przemieniły się w łagodnego pieska salonowego, zwanego “lapdog”, który potrafi poszczekiwać, ale tylko, gdy pańcia jest w pobliżu. Wyszukiwano zatem wszelkie błędy warsztatowe programu, zarzucano powierzchowność, jednostronność, usterki formalne. Natomiast nie zainteresowano się tematem, nie próbowano zbierać dodatkowych materiałów. Apelowano o wstrzemięźliwość medialną, co jest kuriozum w skali światowej. Bowiem odwrotność redakcyjnej powściągliwości, zwana redakcyjnym wigorem, jest cnotą czwartej władzy. Lękliwe media nie zdemaskują trądu w Pałacu Sprawiedliwości.

Wydanie: 2001, 29/2001

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy