Hitchcock w teatrze

Hitchcock w teatrze

Literacki Nobel trafił w pełni zasłużenie w ręce Harolda Pintera – wybitnego dramaturga i żarliwego pacyfisty

Szoku nie było, choć zwolennicy spiskowej teorii dziejów z pewnością zacierają ręce – tegoroczną literacką Nagrodę Nobla otrzymał pacyfista o wolnościowych poglądach i lewicowej wrażliwości. Ale konserwatywnym krytykom tym razem trudno będzie obronić powtarzaną od lat tezę o politycznej stronniczości Akademii Szwedzkiej, gdyż Brytyjczykowi Haroldowi Pinterowi Nobel należał się bezapelacyjnie. To wybitny dramaturg. Jeden z najważniejszych współczesnych twórców teatralnych.
Jeszcze przed ogłoszeniem werdyktu wieloletni członek akademii, Knut Ahnlund, który przed rokiem opuścił swoich kolegów w proteście przeciwko przyznaniu nagrody Elfriede Jelinek, napisał w opiniotwórczym dzienniku „Svenska Dagbladet”, że Nobel dla skrajnie lewicowej austriackiej pisarki „na pewien czas zrujnował wartość tego wyróżnienia”. Od 16 lat w pracach akademii nie bierze też udziału dwoje szwedzkich pisarzy, Kerstin Ekman i Lars Gyllensten, którzy odeszli, gdyż ich zdaniem, na potępienie zasługuje milczenie akademii w sprawie Salmana Rushdiego, autora „Szatańskich wersetów”, na którym ciąży fatwa wydana przez ajatollaha Chomeiniego. Wprawdzie Rushdie od kilku lat wymieniany jest jako mocny kandydat do Nobla, ale

akademia pozostaje głucha

na te, skądinąd słuszne, sugestie.
Te raczej puste gesty, obrazujące namiętności iskrzące pośród akademików, wpisują się w lansowany przez część krytyki pogląd, że werdykty akademii od lat mają (lub, jak w przypadku Rushdiego, powinny mieć) wyrazisty posmak polityczny. Dyskusja nad upolitycznieniem Nobla wraca zresztą zawsze, gdy nagroda trafia w ręce pisarza, który nie kryje swego ideologicznego zaangażowania po stronie lewicy. Tak było w przypadku włoskiego dramaturga Daria Fo, laureata Nobla z 1997 r., na którym prawica wieszała psy, jednocześnie dezawuując werdykt akademii jako próbę przypodobania się komunistom.
Wprawdzie w dzisiejszym świecie niemal wszystko można uznać za akt polityczny, więc tego typu rozważania powoli tracą sens, ale Per Wätsberg, świeżo upieczony przewodniczący komitetu, konsekwentnie odpiera wszelkie tego rodzaju zarzuty: – Wszyscy jesteśmy wychowani na konkretnej kulturze, ale nigdy nie wychodzimy z założeń politycznych. Byłoby głupotą chcieć za wszelką cenę nagrodzić na przykład irańską kobietę. Przyznajemy nagrodę osobie, która wywiera wpływ na świat, za dzieło całego życia.
Tak bez wątpienia było w przypadku brytyjskiego dramaturga Harolda Pintera, któremu wprawdzie zarzucono, że od wielu lat nie napisał nic znaczącego, więc Nobel dla niego jest mocno spóźniony, ale

nikt nie podważył jego literackich zasług.

No, może poza kilkoma nieznaczącymi wyjątkami. Na przykład niemiecki krytyk Denis Scheck stwierdził, że jest to „obraza światowej literatury”, ale jego radykalna opinia szybko zbladła w obliczu komentarza słynnego Marcela Reich-Ranickiego, który ucieszył się z decyzji akademii, ponieważ utwory Pintera nie są, jego zdaniem, „pisane w pozycji plecami do publiczności”.
To prawda. Potwierdza to uzasadnienie werdyktu akademii, według której Pinter zasłużył na nagrodę za odkrywanie „przepaści nad codzienną gadaniną i wymuszanie wejścia do zamkniętych przestrzeni ucisku”. Tegoroczny laureat, autor takich sztuk teatralnych jak „Urodziny Stanleya” (ostatnio sztukę tę wyreżyserował Ryszard Kotys w łódzkim Teatrze Nowym; polska prapremiera z Wiesławem Michnikowskim w roli głównej odbyła się w Warszawie w 1966 r.), „Dozorca”, „Kochanek” i „Światło Księżyca”, znany również jako twórca napisanego na podstawie książki Johna Fowlesa scenariusza do filmu Karela Reisza „Kochanica Francuza”, a także jako całkiem niezły aktor, poświęcił swoją twórczość krytyce współczesności.
Pinter w swych sławnych farsach intelektualnych

ośmiesza świat oddany władzy pieniądza,

walczy z obłudą, religijnym i obyczajowym obskurantyzmem, ekonomicznym wyzyskiem oraz mitologiami. Uważany za twórcę teatru absurdu, w którym miesza komizm i dramatyzm, wychowany na sztukach Samuela Becketta, łączy w zgodnej opinii krytyki kapitalne poczucie humoru z kafkowskim mrokiem. Mówi się o nim nie bez racji, że pod względem umiejętności budowania zagrożenia dorównuje filmowym osiągnięciom Alfreda Hitchcocka.
Dziś 75-letni Pinter (10 października obchodził urodziny), walczący z rakiem krtani, znany jest przede wszystkim jako działacz społeczny i radykalny krytyk amerykańsko-brytyjskiego imperializmu. Nie przebiera w słowach. Przed dwoma laty, przemawiając w Hyde Parku podczas wielkiej demonstracji przeciwko napaści na Irak, nazwał administrację George’a Busha „zbrodniczymi furiatami”, a brytyjskiego premiera Tony’ego Blaira „arogantem i chuliganem”. Jako 19-latek odmówił służby wojskowej, przed dziewięciu laty odrzucił dożywotni tytuł szlachecki przyznany mu przez premiera Johna Majora, sprzeciwiał się interwencji NATO w Kosowie i procesowi Slobodana Miloszewicia.
Kogo w dzisiejszym świecie stać na taką odwagę, bezkompromisowość i wierność przekonaniom? To jeszcze jeden atut Harolda Pintera, potwierdzający trafność decyzji akademii.

 

Wydanie: 2005, 42/2005

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy