Inna Warszawa

Inna Warszawa

Zburzona przez Niemców stolica stanowiła niepowtarzalny poligon do konstruowania proletariackiego miasta

Czy współczesna Warszawa może się poszczycić swoją metafizyczną ulicą Krokodyli? Wielowymiarowa metafora autorstwa Brunona Schulza znakomicie oddaje historyczny klimat Marszałkowskiej i okolic. Ta pryncypialna arteria stołecznego Śródmieścia została bowiem tuż po wojnie poddana eksperymentowi socrealistycznego snu.
Dzisiaj bezrefleksyjnie akceptujemy monumentalne założenie zrealizowanego w całości placu Konstytucji, z aprobatą obserwując solidność odczyszczonych fasad z piaskowca. Nie zaskakują nas monstrualne kandelabry, zdobiące plac od południowej pierzei. Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa to sztandarowa inwestycja lat 50. Równolegle wyrastały Mirów, Muranów, Młynów – na gruzach dawnego miasta, dzięki i niejako przeciw jego wojennym zniszczeniom. Na ogromnym, wyburzonym pustkowiu między Alejami Jerozolimskimi a Świętokrzyską już wkrótce miał się rozsiąść symbol tamtej epoki – Pałac Kultury i Nauki, dar Związku Radzieckiego, noszący groźne imię Józefa Stalina.
Czy ta wersja architektonicznej i urbanistycznej rzeczywistości była jedyną, jaką przewidziano dla Warszawy? Czy znane nam miasto nie kryje swej alternatywnej, zaskakującej odmiany? Jak Warszawę wyobrażał sobie np. Chińczyk na podstawie ówczesnych, śmiało kreślonych wizji, ilustrujących tezy referatu o odbudowie stolicy w ramach planu sześcioletniego, które to dzieło wydano w kilkunastu językach i rozpropagowano w świecie?
Polska wersja polityki kulturalnej przejęta od ZSRR zagościła u nas na dobre po 1948 r., gdy odbyły się zjazdy wszystkich ważniejszych stowarzyszeń twórczych, w tym architektów. Socjalistyczny realizm, bo o nim tu mowa, wyrażał – zdaniem jego ideologów i propagandzistów – rewolucyjną przemianę społeczną w zrozumiałej dla ludu estetyce. W rzeczywistości na deskach kreślarskich powstawała architektura do złudzenia przypominająca założenia modernizmu, w mieszczańskim wydaniu. Nawet potężne elementy rzeźbiarskie czerpały inspirację z „burżuazyjnych” kierunków artystycznych.
Zburzona przez Niemców Warszawa stanowiła niepowtarzalny poligon do konstruowania proletariackiego miasta. Pod kilofami ówczesnych budowniczych padały nie tylko zniszczone ułomki, lecz także wypalone secesyjne kamienice czy historyczne budowle, stojące w poprzek zamysłom urbanistycznym. Przedwojenne Śródmieście ostatecznie zanikało, pozostawiając po sobie zaledwie enklawy krzyżujących się pod kątem prostym, ciasnych uliczek, przy których stały wielopiętrowe posesje z obowiązkowym podwórkiem i oficynami. To przeciw tej „klasowej” Warszawie przebijano nowe ulice, zakładano place i fundowano bloki mieszkalne, niekiedy o pałacowym wystroju zewnętrznym. To dzięki rewolucyjnym – w każdym wymiarze – założeniom do ekskluzywnego Śródmieścia mieli się wprowadzić ławą zwyczajni ludzie pracy, w tym budowniczowie MDM.
W 1950 r. tryskano optymizmem – Warszawa rosła jak na drożdżach, Sejm Ustawodawczy zapowiedział uchwałą odbudowę Zamku Królewskiego w zbliżającej się pięciolatce, „poobrażane” (to określenie Wiecha – Stefana Wiecheckiego) domy wyrastały w poprzek starych traktów i przyzwyczajeń, murarze na MDM bili rekordy, murarki uśmiechały się do obiektywów aparatów fotograficznych, a w prasie trwała nieustanna dyskusja o założeniach architektonicznych. Niepokojono się np. o wieże kościoła Zbawiciela, które dominowały w perspektywie Marszałkowskiej. Wśród niewypowiedzianych, bo narysowanych propozycji znalazł się wariant kościoła… bez wież. Przy alei gen. Sikorskiego (tak!) Dom Partii – jedna z najbardziej udanych, „amerykańskich” realizacji pseudosocrealistycznych – rozbudowywał swe propagandowe zaplecze na plac Trzech Krzyży, który – pozbawiony pierzei z Instytutem Głuchoniemych – otwierał się na potężny, odkryty stadion przy Książęcej. Optymizm był widać tak wielki, że zakładano zmianę przyrodniczego klimatu na nieco łagodniejszy. Z drugiej strony monumentalny i bezdrzewny plac Grzybowski, na miarę antycznego forum, podkreślał swą nowoczesność niebotykiem z olbrzymim zegarem na szczycie. U południowego końca historycznego traktu plac Unii Lubelskiej wtapiał się w Puławską, zabudowaną gustownymi wieżowcami – zarówno kino Moskwa, jak i obecna „kupa” (biurowiec postawiony w jego miejsce) w tym zestawieniu są koncepcjami z innego świata. Podobnie nieistniejący już Supersam i wiele, wiele innych, realnie istniejących budynków, których socrealistyczna Warszawa z całą pewnością nie mogłaby zaakceptować. Powstawała bowiem w głębokiej opozycji do funkcjonalistycznych brewerii Centralnego Domu Towarowego (obecny Smyk), o czym grzmiały ówczesne organy prasowe, od centralnych począwszy, na specjalistycznych, poświęconych architekturze i… pedagogice skończywszy.
Rzecz w tym, że w Polsce socrealizm trwał niezwykle krótko. W Czechosłowacji w zasadzie upadł wraz z Novotnym w 1967 r., w ZSRR służył jako oficjalna wykładnia polityki kulturalnej jeszcze w latach 80., niewiele krócej prześladował NRD. U nas już w 1954 r. podniesiono alarm, w 1955 skrytykowano, a w 1956 ostatecznie odżegnano się od tego kierunku. Zakreślona z niebywałym rozmachem wizja Śródmieścia skurczyła się do realizacji już skończonych lub właśnie zaczętych i – umarła, a jej twórcy – wybitni warszawscy architekci – tworzyli dalej, choć w innej manierze. Tak przerwana i pogrzebana inwestycja pozostawiła po sobie pustkę – w którą weszły realizacje znane, np. Ściana Wschodnia placu Defilad, lub wielkie prowizorki, choćby trwający przez 30 lat z górą drewniany Dworzec Centralny. Jednorodność pomysłu zastąpiła mieszanka wielu stylów z różnych epok, ale nawet upływ czasu nie zdezaktualizował trafnej uwagi ówczesnego architekta o tym, że Marszałkowska od Ogrodu Saskiego do ronda (dzisiejszego Dmowskiego) jest kikutem ulicy.
Czy zatem patrząc z perspektywy wypiękniałego placu Konstytucji, wypada żałować tamtej, zarzuconej wizji? Miasta prawie bez samochodów, otulonego zielenią Skarpy Wiślanej, pełnego praktycznych podcieni handlowych i miejsc publicznych, sposobnych do masowych potańcówek? Miasta zideologizowanego w formie, z którego wyparowała już cała propaganda, ale które nadal straszy ciasną Marszałkowską między placami Konstytucji a Unii Lubelskiej. Ponoć budowano tę ulicę tak, aby łatwiej można było manipulować tłumem, a w przypadku jego wrogiej postawy – spacyfikować…
Otwarta przy placu Konstytucji 5 w galerii Na piętrze (wejście przez sklep Cepelii) wystawa rysunków obrazujących tamte założenia uzmysławia, że Warszawa mogła być inna. Być może bardziej stylowa, skoro socrealizm traktuje się obecnie na równi z innymi historyzmami. Jedno jest pewne – planowany wówczas Centralny Dom Kultury nie wzbudzałby dzisiaj takich kontrowersji jak dar Józefa Stalina. Na parysko potraktowanej, poszerzonej do kilkudziesięciu metrów Marszałkowskiej rozsiadłby się potężny wieżowiec rodem z Nowego Jorku. A może jednak nasi wieczni malkontenci i tym razem wytknęliby niepolskość tej architektury?

Miasto ludzi z żelaza. Socrealistyczna wizja Śródmieścia Warszawy, plac Konstytucji 5, wystawa czynna do 6 czerwca, w godz. 11-19 w dni powszednie.

 

Wydanie: 2008, 23/2008

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy