Klątwa Czerwonej Planety

Klątwa Czerwonej Planety

Dwie trzecie misji marsjańskich zakończyło się niepowodzeniem

Europejski lądownik marsjański Beagle 2 przepadł bez śladu. Nie wiadomo, czy 25 grudnia osiadł szczęśliwie na równinie Isidis Planitia bezpośrednio na północ od równika Marsa. Może utknął głęboko na dnie krateru, a może zawiodły delikatne obwody pokładowego zegara.
Specjaliści nie tracą nadziei, że uda się nawiązać łączność z tym aparatem, który miał szukać śladów życia i wody w gruncie tajemniczej planety. Próby przejęcia sygnałów z Beagle’a podejmowane będą do 17 stycznia. Ale już teraz eksperci oraz dziennikarze przypominają „klątwę Marsa”. „Czerwona Planeta jest najbardziej niebezpiecznym celem wypraw kosmicznych. Niektórzy nazywają ją

planetą śmierci.

Ja również tak ją nazywam”, mówi Ed Weiler, jeden z dyrektorów amerykańskiej agencji kosmicznej NASA. Po fiasku kolejnej misji naukowców ogarnia najpierw rozpacz, a potem czarny humor. W centrach lotów kosmicznych USA, Rosji i Japonii krążą opowieści o upiorze galaktycznym, który czyha gdzieś między Marsem a Ziemią i druzgocze kolejne próbniki, a ich szczątki wypluwa w bezkresną przestrzeń kosmosu. Inni mówią o zemście Marsjan, których w 1976 r. rozsierdziły udane misje Vikingów. Te irracjonalne historie z zachwytem przejmują dziennikarze. Oczywiście, fiaska licznych wypraw zostały spowodowane przez awarie techniczne niezwykle skomplikowanych pojazdów kosmicznych lub banalne ludzkie błędy. Niemniej jednak eksploracja Czerwonej Planety to długie pasmo spektakularnych porażek, w których stracono miliardy dolarów. Spośród 35 misji marsjańskich podjętych od 1960 r. aż dwie trzecie zakończyło się niepowodzeniem. O pechu mogą mówić zwłaszcza Rosjanie – na 18 wypraw radzieckich i rosyjskich automatycznych sond marsjańskich tylko cztery przyniosły sukces. A przecież rosyjskim inżynierom kosmicznym nie brakuje doświadczenia. 15 radzieckich lotów kosmicznych na Wenus przyniosło znakomite rezultaty. Mars jednak okazał się nie do zdobycia.
W 1960 r. dwie pierwsze sondy radzieckie Marsnik, które miały przemknąć koło Marsa, wkrótce po starcie runęły na Ziemię. W dwa lata później Sputnik 22 eksplodował na orbicie okołoziemskiej. Grad spadających szczątków tej marsjańskiej sondy zaktywizował amerykańskie systemy radarowe wczesnego ostrzegania. Były to najgorętsze dni kryzysu kubańskiego. Zaalarmowany Waszyngton o mało nie przeprowadził atomowego „kontruderzenia”. W czerwcu 1963 r. radziecka sonda Mars 1 zamilkła w odległości 106 mln km od Ziemi. W listopadzie następnego roku drugi człon rakiety nośnej Atlas-Agena uruchomiony został o 4 sekundy za wcześnie, na skutek tego amerykański próbnik marsjański Mariner 3 uzyskał zbyt małą prędkość. Na domiar złego doszło do awarii systemu energetycznego sondy. Mariner 3 – jak określiła to prasa – zaledwie kilka dni po starcie „skonał elektryczną śmiercią”. W grudniu 1971 r. lądownik radzieckiej sondy Mars 3 łagodnie

osiadł na południowej półkuli Czerwonej Planety,

ale kamera przekazywała sygnały wizyjne zaledwie przez 20 sekund. Prawdopodobnie aparatura pokładowa została zniszczona przez szalejącą burzę pyłową. W marcu 1974 r. lądownik radzieckiego Marsa 6 przewrócił się na nierównym gruncie i zamilkł na zawsze, zaś Mars 7 na skutek błędów przelicznika pokładowego „nie trafił” w planetę i zniknął w mrokach kosmosu.
Oczywiście, niektóre wyprawy przyniosły sukces i poszerzyły granice ludzkiego poznania. W lipcu 1964 r. amerykański Mariner 4 przemknął koło Marsa, przesyłając 21 fascynujących zdjęć. Od listopada 1971 r. do października roku następnego Mariner 9 krążył po marsjańskiej orbicie i wykonał 7329 fotografii. W 1976 r. amerykańskie lądowniki Viking 1 i 2 osiadły szczęśliwie na Marsie i przebadały w swych laboratoriach pokładowych próbki gruntu, poszukując śladów życia (wyniki tego eksperymentu nie są jednoznaczne).
W lipcu 1997 r. amerykański Mars Pathfinder wylądował pomyślnie i wypuścił na czerwoną powierzchnię mroźnej, suchej, smaganej wichrami planety pierwszy marsjański pojazd samobieżny, Sojourner. Ten „marsochod” o napędzie elektrycznym przemieszczał się codziennie w odległości do 10 m od statku macierzystego, aż do 27 września 1997 r. przesyłając dane.
Ale nie skończyły się marsjańskie nieszczęścia. W sierpniu 1993 r. starannie zaprojektowany amerykański Mars Observer w doskonałym stanie dotarł w pobliże Czerwonej Planety tylko po to, aby zaginąć bez wieści. Prawdopodobnie doszło do wycieku paliwa i eksplozji, która popchnęła statek ku nieskończoności kosmosu. Jeden z projektantów misji, geolog Phil Christensen z Arizony, twórca supernowoczesnego spektrometru termicznego znajdującego się na pokładzie, był bliski łez: „To najbardziej bolesny cios, jakiego doznałem w życiu. Dziesięć lat pracy poszło na marne, ponieważ ktoś zapomniał, że zawory mogą przeciekać”. Po utracie Observera przed placówką w Pasadenie, kierującą misjami planetarnymi NASA, odbyła się osobliwa demonstracja. Rozgniewani ludzie domagali się ujawnienia „prawdy”. Twierdzili, że Observer odnalazł na Czerwonej Planecie ślady cywilizacji, lecz tę sensacyjną wiadomość ukrywają perfidne władze.
Radziecka sonda kosmiczna Mars 96 była wspaniale wyposażona. Niosła dwa lądowniki i dwie sondy penetrujące, które powinny wbić się w marsjański grunt na prawie metr. 16 listopada 1996 r., gdy statek kosmiczny został wystrzelony z kosmodromu Bajkonur w Kazachstanie, nie włączył się ostatni stopień silnika rakiety. Mars 96 zakończył swą krótką misję w Oceanie Spokojnym. Na dno poszedł ładunek wart 200 mln dol., będący rezultatem wielu lat trudów naukowców i inżynierów z 20 krajów.
We wrześniu 1999 r. amerykański Mars Climate Orbiter spłonął w atmosferze Czerwonej Planety. Prawdopodobnie do tego kosztownego fiaska doprowadził błąd programisty komputerowego, który wprowadzał dane w stopach, a nie w metrach, co fatalnie zmyliło elektronikę sondy.
Trzy miesiące później wysłany przez NASA Mars Polar Lander miał osiąść na skraju południowej czapy biegunowej i przeprowadzić przełomowe badania jej składu. Sonda znajdowała się zaledwie 100 m nad powierzchnią globu, kiedy komputer pokładowy błędnie uznał, że lądowanie już się dokonało, należy więc wyłączyć silniki hamujące. Polar Lander spadł jak kamień. Zdesperowani naukowcy doszli później do wniosku, że ten problem można by wykryć za pomocą jednego tylko testu. Misja wystrzelonej w lipcu 1998 r. japońskiej sonda marsjańskiej Nozomi od początku przebiegała pod złą gwiazdą. Kosmiczny aparat zszedł z kursu, potem został uszkodzony przez wiatr solarny. Inżynierowie dokonywali nadludzkich wysiłków, aby Nozomi „zatankował” nową energię ze Słońca. Udało się tego dokonać, aczkolwiek wyprawa, zaplanowana na 15 miesięcy, trwała niemal pięć lat. W grudniu 2003 r. Nozomi (Nadzieja) znalazła się wreszcie w pobliżu Marsa, lecz

zawiódł system nawigacyjny.

Sonda przepadła w bezmiarze kosmosu.
Takie porażki powodują, że rządy są coraz mniej skłonne wydawać pieniądze na eksplorację planet. Mimo serii upokarzających porażek istnieje nadzieja, że już wkrótce marsjańska klątwa zostanie zdjęta. Nawet, jeśli Begale 2 nie wyśle sygnałów, na orbicie Czerwonej Planety pełni przecież misję jego statek macierzysty, Mars Express, mający na pokładzie m.in. radar penetrujący, który jest w stanie wykryć wodę nawet kilka kilometrów pod powierzchnią planety. W styczniu br. na przeciwległych stronach Marsa mają osiąść amerykańskie ruchome lądowniki – Spirit i Opportunity. Pierwszy powinien przez trzy miesiące badać Krater Gusiewa, być może będący przed 4 mld lat rozległym jeziorem. Drugi wyląduje na równikowej równinie Meridiani, gdzie ma miejsce niezwykła koncentracja hematytu (rudy złożonej głównie z tlenków żelaza). Na Ziemi hematyty powstają zazwyczaj w obecności ciekłej wody. Jeśli misja chociaż jednego z amerykańskich lądowników przebiegnie pomyślnie, prawdopodobnie znalezione zostaną odpowiedzi na fundamentalne kwestie – czy na Czerwonej Planecie płynęły niegdyś rzeki i padały deszcze, czy kiedykolwiek narodziło się tam życie?

 

Wydanie: 02/2004, 2004

Kategorie: Nauka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy