Krajobraz po trąbie

Krajobraz po trąbie

W Starej Rzece ludzie próbują ogarnąć gospodarstwa po klęsce. Muszą się śpieszyć,
by do zimy położyć dachy na domach

Kataklizm w sześciu gminach
Trąba powietrzna objęła sześć gmin. W województwie kujawsko-pomorskim: Osie, Cekcyn i Gostycyn, w pomorskim: Osiek, Smętowo Graniczne i Sztum. Zgodnie z przepisami poszkodowanym przysługują zasiłki celowe. Otrzymały je 22 rodziny z województwa kujawsko-pomorskiego oraz 23 z pomorskiego. Maksymalna wysokość zasiłku wynosi 6 tys. zł. Gdy zniszczenia są mniejsze, przyznaje się niższe kwoty. Wiele samorządów, niezależnie od zasiłków celowych przekazanych przez wojewodów, pomaga poszkodowanym środkami z własnych budżetów, np. w Smętowie Granicznym pięć rodzin otrzymało po 10 tys. zł, a dwie kolejne po 5 tys. zł od starosty starogardzkiego. W gminie Osie zasiłki celowe otrzymało 13 rodzin. Dwójce dzieci z miejscowości Łążek opłacono kolonie w Jarosławcu (pobyt sfinansowała wojewoda kujawsko-pomorska). Trzy rodziny z województwa kujawsko-pomorskiego otrzymały lokale zastępcze, w tym jedna z gminy Osie.
Otwarto też specjalny rachunek bankowy, na który można wpłacać środki
dla poszkodowanych:
Gmina Osie, ul. Dworcowa 6, 86-150 Osie
nr rachunku : 26816900060010627820000010
z dopiskiem: Pomoc dla poszkodowanych – gmina Osie

Helena Leman

Sobota, 21 lipca. Dokładnie tydzień temu przez Starą Rzekę, położoną we Wdeckim Parku Krajobrazowym, przeszła trąba powietrzna, niszcząc lasy, domy i zabudowania gospodarcze. Do wsi od miejscowości Osie, w której mieści się siedziba gminy, prowadzi początkowo wąska szosa, która po kilku kilometrach przechodzi w leśny dukt. Tym duktem co chwila przejeżdżają traktory z przyczepami wypełnionymi gruzem i wozy straży pożarnej. Na przydrożnych drzewach Nadleśnictwo Trzebciny rozwiesiło ogłoszenia o zakazie wstępu na tereny poklęskowe. Oprócz warkotu ciężkiego sprzętu z daleka słychać nieustające wycie pił motorowych i stukanie młotów ludzi pracujących przy rozbiórkach i naprawach. W prześwitach między ściętymi przez wichurę drzewami błękitnieją prowizoryczne dachy z folii. Straszą powalone słupy telefoniczne z pozrywanymi kablami. Klucząc piaszczystą leśną drogą, rozjeżdżoną do granic możliwości, trafia się w końcu na otwartą przestrzeń, skąd roztacza się widok na dolinę. W dole, wśród łąk, wije się Wda, a na obu wysokich zboczach doliny jak okiem sięgnąć ciągnie się pokiereszowany sosnowy las. Co chwilę przysłaniają go dymy z palących się stert gałęzi, w powietrzu pachnie świeżym drewnem i żywicą. Nieopodal drogi trwa rozbiórka jednego ze zniszczonych siedlisk, ramię w ramię pracują strażacy i mieszkańcy. Poszkodowani dostali lokal zastępczy w starej szkole w Miedznie.
– Od 37 lat pracuję na tym terenie i pierwszy raz widzę taką katastrofę. Szacujemy, że zniszczeniu uległo ok. 400 ha lasów. Powyrywane zostały 60-, 70-letnie dęby i sosny. Tysiące metrów sześciennych drzew zostało poprzewracanych i połamanych – ocenia Janusz Kaczmarek, dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Toruniu, mieszkający w pobliskim Łążku, przez który również przeszła trąba.

Chmury tak nisko szły

W Starej Rzece na stałe mieszka
13 rodzin, nie licząc właścicieli domów letniskowych. Siedem po lewej stronie Wdy, sześć po prawej. Antoni Sowiński mieszka po prawej stronie rzeki, niedaleko mostu, zaraz za budynkiem należącym do Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy.
– Dochodziła piąta po południu – opowiada. – Dwa razy zagrzmiało, ale deszcz nie padał, na chwilę wyszło nawet słabe słońce. Oglądałem telewizję, gdy do domu wbiegli siostrzeńcy, spędzający u mnie wakacje. „Wujek, chodź zobacz, jakie dziwne chmury tak nisko idą”, wołali. Wyjrzałem, od lasu szedł ku nam jakiś wir, latały w nim rozmaite paprochy. Wpadliśmy do domu, zamknęliśmy drzwi na klucz. Nie zdążyliśmy zejść do piwnicy, gdy ogromny podmuch poderwał dach. Wszystko nie trwało nawet minuty. Potem zaległa cisza, w niej usłyszeliśmy krzyki kajakarzy na rzece i w przystani przy moście. Mieli powbijane w ciało różne przedmioty, bardzo krwawili. Jedną dziewczynę z przebitą na wylot nogą wynosili w kajaku. Pogotowie nie mogło dojechać, bo drogi zostały zawalone, najbardziej poszkodowanych zabrały potem śmigłowce.
Dom pana Antoniego, świeżo odmalowany, wcale nie wygląda na swoje 180 lat. Przetrwał I i II wojnę, trąbie powietrznej też do końca się nie dał. Nowy, położony trzy lata temu dach ocalał. Tylko w wyniku jego poderwania tuż pod nim zrobiło się szerokie na palec pęknięcie w ścianach. Wichura zmiotła też dach z zabudowań gospodarczych, uszkodziła traktor i kombajn, a malucha wsadziła na hak wyciągarki do drzewa. Zabrała również całe przygotowane na zimę drewno. Na szczęście ocalał drugi traktor, który akurat stał na polu.
Antoni Sowiński, chociaż jest jednym z trzech najbardziej poszkodowanych rolników w Starej Rzece, o pomocy dużo mówić nie chce. Sam prowadzi siedmiohektarowe gospodarstwo, dorabiając usługami rolniczymi. Martwi się tylko, czy potłuczony przez wiatr kombajn będzie działał, jak należy, bo żniwa za pasem.
– Pewnie będzie biedniej w tym roku, bo zboża poniszczone, ale jakoś trzeba żyć. Dostałem już zasiłek celowy z gminy, czekam też na ubezpieczenie z PZU. Już u mnie byli i szacowali szkody, lecz na wiele liczyć nie można. Słyszałem, że wojewodowie z województw dotkniętych trąbą mają się spotkać, może zapadną jakieś decyzje o dodatkowej pomocy – opowiada trochę zagubiony. Gospodarz krząta się po obejściu, zbierając to, czego nie zdążył zabrać żywioł. Jak dziś wszyscy tu, w Starej Rzece.

Żeby choć dali kanister benzyny

Ewy Reckiej nie było w domu, gdy nadeszła trąba. Wybrała się z córką do Lichenia. W sobotę, 14 lipca, po południu zadzwonił do niej mąż i strasznie płakał. Przez chwilę nie mogła zrozumieć, co właściwie się stało. A jemu słowa, że wszystko zniszczone, zwyczajnie nie mogły przejść przez gardło.
– Przed wichurą – opowiada Franciszek Recki – ledwie zdążyłem do chlewa wskoczyć, huk był taki, jakby zderzyły się dwa pociągi. Ogłuchłem i przez to tak głośno teraz mówię. Potem zaczęły się sypać tynki, drzwi wyrwało, poraniło zwierzęta. Wszystko trwało moment, wyszedłem za szopę, zauważyłem, że dachów nie ma, a ze stodoły pełnej siana zostały jedynie fundamenty. Nowa toyota żony potłuczona, moja skoda też, uszkodzenia zamalowałem farbą, bo na razie mam ważniejsze potrzeby niż remont samochodu. Metalowy garaż wywiało aż 10 km stąd. Na podwórku galimatias, drzewa posczepiane z blachami, dachówkami i częściami maszyn. Sodoma i gomora – i jak tu nie płakać?
Reccy mieszkają po prawej stronie Wdy, jakieś 2 km od Sowińskiego. Pani Ewa pracuje w nadleśnictwie w Osiu, a pan Franciszek prowadzi ośmiohektarowe gospodarstwo. Pięćdziesięciolatkowie, żyją skromnie. Z perspektywy tygodnia pan Franciszek inaczej patrzy na całą tę klęskę. – Najważniejsze – podkreśla – że nikomu z nas nic się nie stało, że przeżyły nasze zwierzęta i pieski.
Na potwierdzenie jego słów na podwórko wkraczają krowy wracające z pastwiska. Zwierzęta na razie są wiązane, bo elektryczne pastuchy poszarpał huragan, zresztą prąd u Reckich podłączono dopiero dwa dni temu, i to prowizorycznie.
W gospodarstwie rozpoczęto już prace budowlane, na pierwszy ogień poszła chlewnia. Trzeba się śpieszyć, by do zimy jeszcze położyć dach na domu, o postawieniu stodoły nie wspominając. Siedzimy przy makowcu i kawie na ławce pod domem. Czarny Budrys, już na psiej emeryturze, łasi się do rąk, rozmowa schodzi na finanse.
– Buduję na starych fundamentach – mówi pan Franciszek – bo inaczej te 6 tys. z gminy ledwie starczyłoby na projekt i dokumentację. A co dalej? Z ubezpieczalni, owszem, byli, ale oni są strasznie akuratni, każdą blaszkę mierzyli calówką. Wiatrownica jest cała do wymiany, a ci stwierdzili, że tylko częściowo. Okno w domu kazali mi uszczelnić pianką. Płaciliśmy najniższe stawki ubezpieczenia i nie mamy co liczyć na duże odszkodowanie. Do tego wszystkie uprawy zniszczone, ale kto by tam ubezpieczał żyto. Za naprawę aut i traktora też nie dostaniemy ani grosza, bo płaciliśmy tylko podstawowe ubezpieczenie, a nie autocasco. Przecież nikt nie wyobrażał sobie takiej klęski. Potrzebujemy środków od zaraz, tymczasem pieniądze z ubezpieczenia wpłyną nie wiadomo kiedy. Dzień, dwa po trąbie tyle helikopterów tu krążyło – rządowych i telewizyjnych, żeby choć dali nam kanister benzyny do agregatu prądotwórczego…
Wokół jak okiem sięgnąć ta sama bieda. U sąsiadów Reckich też dachy z folii, biały dom pod lasem, nowiusieńki, do wyburzenia. U kolejnego gospodarza, który hoduje bydło jałowe i prowadzi agroturystykę, też zniszczone zabudowania. Ludzie najbardziej chwalą sobie pomoc i kompetencję władz gminy i powiatu, służby leśnej i straży pożarnej, ale już do rządu mają zastrzeżenia za brak rozwiązań systemowych.

Dobro i zło

Zwyczajną ludzką solidarność widać tu na każdym kroku. I to jest szczęście w nieszczęściu. Do pomocy zjechały rodziny, krewni, znajomi. Brat Franciszka Reckiego, jak tylko gruchnęła wieść o trąbie, zebrał gromadę chłopaków i ruszył na pomoc jeszcze w sobotę.
– Dziś już wszystko z grubsza jest uporządkowane, ale wtedy to był horror – opowiada. – Drogi właściwie znikły pod powalonym lasem, z piłami w garści szliśmy i wycinaliśmy sobie przejście. Aż nas nogi bolały od skakania z drzewa na drzewo. Na plecach dźwigaliśmy zebrane w pośpiechu folie, bo nie mieliśmy pojęcia, czy straż już dotarła do wsi, czy nie.
Do Reckich zaraz po wichurze przyjechał też Krzysztof Otlewski, sąsiad, który ma stolarnię w Osiu, a Mieczysław Wutkowski ze Śliwic przywiózł deski. Terenia Schmelter, znajoma z Osia, też pomaga, jak może, porządkując obejście. Proboszcz zaczepił Ewę Recką na ulicy i wcisnął jej do ręki parę banknotów, choć się opierała.
– W nieszczęściu poznaje się ludzi – mówi pani Ewa. – Chciałabym im wszystkim podziękować za to całe dobro. Z gminy u nas trzy razy byli. Pierwszy raz z kanapkami i herbatą w niedzielę. Dwa razy przyjeżdżała też starościna ze Świecia i był też nawet ktoś z rządu od ministra Boniego. Wspierają nas bardzo nadleśnictwo i toruńska dyrekcja lasów. Spontanicznie jakieś składki organizują na rzecz wszystkich poszkodowanych.
Na podwórko wjeżdża sąsiad mieszkający po drugiej stronie drogi. Jego wichura trochę poturbowała, kuleje. – Nic już nie jest takie samo jak przed nią, wszystko się zmieniło, nawet ludzie – wyrokuje. – Tam, gdzie mieszkam, stał czarny las, a teraz jest zupełnie widno.
Mężczyzna wraca właśnie z punktu, gdzie rozdzielano pomoc. Jest zdegustowany. – To rozdzielanie powinno być bardziej przejrzyste. A tu teraz dobro ze złem się miesza – dodaje filozoficznie. Pani Ewa zbywa milczeniem te aluzje, chociaż dużo by mogła powiedzieć na temat tych przepychanek, gdzie pierwszy wyciąga rękę wcale nie ten najbardziej potrzebujący. Pyta mnie tylko, czy Antoni Sowiński wspominał, że chcieli mu ukraść traktor, ten jedyny, uratowany, co stał w polu. Gdy zaprzeczam, kiwa tylko głową w zamyśleniu. Do Reckich też się podkradli nocą, lecz oni intruzów przegonili. Zawiadomili nawet policję, ale obszar Starej Rzeki jest trudny do monitorowania. Telefony stacjonarne nie działają, a komórki nie wszędzie mają zasięg. Pan Franciszek na razie żyje bez telefonu, bo jego komórka wpadła do wody podczas oczyszczania rzeki, która zawalona drzewem i śmieciami podtopiła łąki. – Ja i bez komórki dam sobie radę. Na wsi zdrowo się czuję i pewnie. A chyba gorszej biedy niż ta mieć już nie będziemy – podsumowuje z nadzieją.
W wieczornym słońcu droga ze Starej Rzeki do Tlenia robi niesamowite wrażenie. Nagie kikuty drzew tną niebo, potrzaskane, jakby przeszedł tu front. Ucichło już wycie pił i stukanie. W lesie między sosnowymi gałęziami leżą kupki jabłek zerwanych przez wichurę, a na Wdzie błogi spokój, bo na odcinku Stara Rzeka-Tleń obowiązuje całkowity zakaz spływów aż do odwołania.
Helena Leman
PS W poniedziałek, 23 lipca, u Reckich ponownie szacowano szkody. Jest niewielka nadzieja, że samorządy znajdą dodatkowe środki dla najbardziej poszkodowanych.

Wydanie: 2012, 31/2012

Kategorie: Reportaż
Tagi: Helena Leman

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy