Kto zyskał, kto stracił, a kto rozczarował w 2003 roku

Kto zyskał, kto stracił, a kto rozczarował w 2003 roku

W górę i w dół

Rok 2003 był rokiem Lwa Rywina i Komisji Śledczej. Co prawda, w tym czasie zdarzyło się w Polsce kilka ważniejszych rzeczy – w referendum europejskim zwyciężyli zwolennicy integracji z Unią, Polska wysłała wojska do Iraku, nasza gospodarka nabrała tempa (w Polsce, inaczej niż na Zachodzie, gdy rządzi lewica, gospodarka się rozwija, gdy rządzi prawica, mamy zastój), podpisany został kontrakt na kupno samolotów F-16, razem z miliardowymi zobowiązaniami offsetowymi. W tle trwały prace nad przygotowaniem Polski do akcesji europejskiej, od tego, jak się potoczą, zależeć będą sumy funduszy, które trafią do kraju…
Ale te wszystkie wydarzenia były tylko tłem dla afery Rywina, która zaowocowała nowym rozdaniem na polskiej scenie politycznej. Afera zepchnęła premiera Millera i SLD do głębokiej defensywy, nadwerężyła zaufanie do Adama Michnika, wyrzuciła w górę Jana Rokitę, dzięki czemu Platforma wyrosła na główną siłę opozycji, spychając do tyłu PiS braci Kaczyńskich. I zatrzymując pochód do góry Samoobrony i LPR.
Spokojny rok, bez wyborów, okazał się rokiem burzy i naporu. I populizmu. Już nie radykalnego, ale oświeconego, prezentowanego przez Platformę. „Nicea albo śmierć”, „odbierzmy posłom i ministrom trzynastki”, „znieśmy finansowanie partii”, „obniżmy podatki” – te wszystkie hasła, tyleż niemądre i nierealne, co efektowne, przyniosły PO powodzenie. Konkurencja wykazała się mniejszym refleksem…
Czy te tendencje utrzymają się w roku 2004? Czy SLD dalej będzie tracił, bijąc kolejne rekordy niepopularności? Kto będzie należał do jego elektoratu? Czy PO utrzyma pozycję lidera opozycji? Jak zachowają się ugrupowania radykalne?
To są pytania na przyszłość. Ale odpowiedź na nie pisze się już dziś.


W górę

Jan Władysław Rokita – śledczy
Piszemy Władysław, bo tak naprawdę brzmi drugie imię Jana Rokity, a tę Marię to sobie dodawał przez lata. Pewnie dla urody. Rok 2003 był dla niego bardzo udany, bo z polityka będącego na marginesie dzięki komisji Rywina wskoczył na podium. Dziś w sondażach zajmuje drugiej miejsce, po prezydencie Kwaśniewskim – ufa mu 46% Polaków. Sukces go uskrzydla – to on de facto kieruje Komisją Śledczą badającą „aferę Rywina”, to on narzucił Millerowi ton rozmów z Unią („Nicea albo śmierć!” – najgłupsze hasło roku), to on rzucił w Sejmie pomysł rezygnacji z trzynastek. Ale jak długo ta passa będzie trwać?
Rokita jest mistrzem potykania się o własne nogi, jako pyszałek jest nielubiany nawet w swojej własnej partii. Rok 2004 będzie więc dla niego ważny – czy utrzyma pozycję swoją i PO?
Któż to wie? Rokita to egzaltowana postać, i to egzaltacją dojrzewającego licealisty, przy tym przechodząca napady złości. Więc nigdy nie wiadomo, z czym wyskoczy. I kogo obrazi. W Unii Demokratycznej trzymany był krótko, Mazowiecki czy Geremek nie pozwalali mu na wyskoki. Teraz nikt nad nim nie panuje. Poza Aleksandrem Gudzowatym, który ściga go po sądach za każdą zniewagę. Ale ilu jest w Polsce takich zawziętych?

Aleksander Kwaśniewski – prezydent
Prezydent cieszy się dziś trochę mniejszym poziomem zaufania niż rok temu, ale poza tym szczegółem wszystko gra na jego korzyść. I tak od drugiego polityka w rankingach dzielą go lata świetlne.
Kwaśniewski w minionym roku był przedmiotem bezustannej adoracji i namów. Miał tworzyć w wyborach europejskich własną listę, miał popierać listę Unii Wolności, a także listę Ordynackiej. Chętnych do ogrzania się w jego cieple nie brakowało. Teraz mówi się, że ma ratować SLD. Każda poważna polityczna konstrukcja nie może dziś obyć się bez niego. I ta tendencja będzie się umacniać. Tak, w polityce wewnętrznej niemal wszystko gra na jego korzyść.
Również małżonka.

Donald Tusk – don
Został przewodniczącym Platformy, a ta poszybowała w górę. Tusk sprawia wrażenie mądrzejszego od Rokity, no i na pewno ma lepszą od niego kindersztubę (choć o to nietrudno). Oparł się na dwóch filarach – oświeconym populizmie Rokity i opinii, że PO najlepiej zna się na gospodarce. Wystarcza to, by Platforma wyrosła na główną siłę opozycji. Ale co dalej?
Na razie klekoczą Platformie trupy w szafie – warszawska afera mostowa, poznańskie biznesy z Kulczykiem i parę innych spraw. Wiadomo też, że PO w sprawach gospodarczych jest skrajna, więc rządząc, nawet o takich pomysłach jak plan Hausnera nie będzie mogła marzyć. Bo cała reszta Sejmu będzie przeciw.
To są łamigłówki Tuska. Ale przecież nie musi ich teraz rozwiązywać. Teraz wystarczy mu zawołanie: chwilo, trwaj!

Jerzy Hausner – profesor z Krakowa
Krakowski profesor. Z prostego ministra pracy i bezrobocia awansował na wicepremiera, ministra gospodarki i pracy. No i na sztandar rządu – premier Buzek miał swoje cztery wielkie reformy, premier Miller ma swój plan Hausnera. Który naród rozumie tak: obniżamy podatki przedsiębiorcom, a powstałą w ten sposób dziurę łatamy pieniędzmi na emerytów, rencistów i Fundusz Alimentacyjny. A jak ocenia – widzimy, patrząc na sondaże.
Jedni nazywają więc Hausnera grabarzem SLD, inni – nadzieją. On sam swój plan zachwala, skarżąc się, że z powodu SLD nie można w Polsce nic zrobić. Jakby zapomniał, że torpedował pomysły Kołodki, wyśmiewając je słowami: „Są granice politycznego szaleństwa”.
Dobrze o nim mówi red. Janina Paradowska z „Polityki”, co wróży mu długą, choć pozbawioną większej liczby zwolenników karierę.

Marek Dyduch – twarz SLD
„Dyducha nie gaście”, brzmi dziś zawołanie w SLD. W dołującym SLD, partii, która sama już nie wie, jaka jest – czy centrowa, czy lewicowa, czy jakaś inna – Dyduch próbuje trzymać lewicowy kurs. Zarówno jeśli chodzi o zasady, jak i zachowania działaczy.
Na razie pilnuje weryfikacji w SLD (z partii odejdzie ponad 40% członków!), no i buduje swoje wpływy. Skutecznie. Na kongresie SLD właśnie on zdobył najwięcej głosów, dystansując bardziej znanych kolegów.
Dyduch musi popracować nad dykcją, niepewnie czuje się w mediach, przegrywa niejedną debatę z politykami prawicy. Cóż z tego! Nie oschły Cimoszewicz, nie komputer Borowski, nie elokwentny Oleksy, ale to on, cierpliwy dla wszystkich sekretarz generalny, jest dziś najbardziej lubianym politykiem w SLD. Sojusz ma dziś twarz Dyducha.

Henryka Bochniarz – siła siły (ekonomicznej)
Lider związków polskich pracodawców, najskuteczniejsza lobbystka III RP. Ugrała dla nich szlema – obniżkę podatku CIT z 27% do 19%, dzięki czemu w ich kieszeniach zostanie 4,5 mld zł. Wcześniej wywalczyła zmiany w kodeksie pracy. Dominuje w Komisji Trójstronnej, grożąc niepokornym związkom, że Komisja bez nich też się obejdzie. I to wszystko Henryce Bochniarz udało się przeforsować w okresie rządów SLD. Czym ich zahipnotyzowała?

Na zero

Adam Michnik – gruby zwierz
O Adamie Michniku socjolog Paweł Śpiewak napisał, że jest liderem partii politycznej pod nazwą „Gazeta Wyborcza”. Chyba go nie docenił.
Michnik ponad rok temu upublicznił zapis swojej rozmowy z Lwem Rywinem, w której ten proponował wygodną dla Agory ustawę o mediach za 17,5 mln dol. Tak narodziło się wydarzenie, może nie najważniejsze w roku, ale na pewno najgłośniejsze.
Przesłuchania w sejmowej komisji badającej aferę Rywina oglądały miliony, one pozwoliły jednym politykom wysoko się wywindować, innych pogrążyły. Podczas przesłuchań poznaliśmy też kuchnię polskiej polityki. I rolę, jaką odgrywa w niej Adam Michnik, osoba będąca na ty z wszystkimi premierami III RP. Który do Leszka Millera miał dostęp niemal w każdej chwili.
Początkowo Michnik pisał komisji scenariusze, wskazując tych, których należy ścigać: Aleksandrę Jakubowską, Roberta Kwiatkowskiego i Włodzimierza Czarzastego. Potem, gdy komisja ścignęła i jego, skarżył się, że to nie komisja, tylko safari.
Nikt już dziś nie panuje nad aferą, nad komisją, nad opinią publiczną. Na razie afera, która miała oczyścić atmosferę w kraju, brudzi wszystkich.

Roman Giertych – w poczekalni
Jakoś o nim ciszej, przegrał boleśnie referendum europejskie, więc pewnie czeka do 1 maja, by zacząć się odgrywać. Tymczasem buduje LPR, wzbogacając ją o dwóch PSL-owców – Bogdana Pęka i Janusza Dobrosza.
Giertych opowiada przy tym, że czas LPR musi nadejść (miło się go słucha, bo mówi ładną polszczyzną i nie obraża), bo ta partia jeszcze nie rządziła. Może to i dobrze? Bo na razie LPR zaprezentowała swoje możliwości kadrowe (i nos do personaliów), desygnując do sejmowej Komisji Śledczej Bohdana Kopczyńskiego. A ten, jak dotąd, wyróżnił się w niej w sposób dwojaki. Po pierwsze, gdy nie chciał na wezwanie Giertycha z niej ustąpić. A po drugie, gdy podał dwóch dziennikarzy do sądu za to, że nazwali go autystą. Nie oglądał „Rain Mana”?

Andrzej Lepper – czekając na żniwa
Podobnie jak Giertych – też przegrał referendum, też czeka, by się odegrać, i też nie ma ludzi, których bez obawy kompromitacji mógłby gdzieś desygnować. Za to lepiej niż Giertychowi mu rośnie, w ostatnich sondażach Samoobrona zrównała się z SLD, co jeszcze raz świadczy o lewicowych tęsknotach narodu.
Łatwiej mu także dlatego, że ma jasno sprecyzowanego wroga – Balcerowicz musi odejść, Platforma to główny przeciwnik, to są jasne i czytelne hasła. O Klewkach nie wspomina. O blokadach także.
To wszystko dobrze świadczy o politycznym nosie Leppera – po co szarpać się z blokadami, po co awanturować się w Sejmie, ba, po co dopieszczać posłów z klubu, kiedy i tak samo rośnie?

Jerzy Szmajdziński – saper
Miał ciężki rok, ale wyszedł z niego obronną ręką. Przeprowadził miliardowe przetargi na uzbrojenie: na F-16, na transporter opancerzony, na rakiety przeciwpancerne. Bez większych afer. Z offsetem. Nasz kontyngent zdał egzamin w Iraku. De facto przebudował polską armię. Wół-minister z bajki Krasickiego, prowadzi sprawy bez fajerwerków, ale porządnie.
Więc plus? Piszemy mu rok „na zero”, bo nasze wojska wciąż tkwią w Iraku. Z wszystkimi tego konsekwencjami. Przede wszystkim tymi, że posada ministra obrony to dziś balansowanie na linie i niepewność każdego dnia.

Grzegorz Kołodko – prorok
Gdy wiosną mówił, że w roku 2003 Polska będzie miała wzrost gospodarczy 3,6% PKB, masowo z niego szydzono. Wyszło na kołodkowe – Polska ma wzrost 3,6%, więc teraz tzw. eksperci tłumaczą, że co innego miał na myśli.
Kołodko z hukiem wyleciał z polskiej polityki i do niej już nie wróci. Co nie dziwi, bo jeśli miał genialną intuicję do gospodarki i wiedział, gdzie przycisnąć, a gdzie popuścić, to w polityce był jak dziecko. Nisko cenił tzw. ekspertów, ich niezależność, media, polityków – i z tymi ocenami ostentacyjnie się nie krył.
Więc w rewanżu te wszystkie grupy pracowicie ośmieszały go i dyskredytowały. Nawet teraz – kiedy ukazało się chińskie tłumaczenie jego książki, w milionowym nakładzie, okraszono to dowcipami. Zupełnie bez sensu – Chiny to gospodarczy tygrys, ze wzrostem 8-9% PKB, tam korzysta się z najlepszych źródeł. Więc naprawdę lepiej być doradcą chińskich ekonomistów niż autorem „gruzińskiego cudu gospodarczego”.

Jarosław Kalinowski i Janusz Wojciechowski – chłop i sędzia
Kalinowski jest wysoko w sondażach, ale jego partia – nisko. Więc ma już rywala do fotela prezesa – w marcu do walki o przywództwo w PSL stanie z nim Janusz Wojciechowski, były sędzia, były prezes NIK. Kto tę batalię wygra?
Kalinowskiego krytykują za kryzys finansowy w PSL, Wojciechowskiego za to, że nie pracuje na roli. I że brak mu werwy. Obie opinie są trafne.
Przy okazji warto zauważyć, że były prezes NIK jest autorem najtrafniejszego powiedzenia o sejmowej Komisji Śledczej. Że na sali sądowej chodzi przede wszystkim o dotarcie do prawdy, a przy okazji mamy spektakl. Natomiast w sejmowej Komisji Śledczej jest dokładnie odwrotnie – mamy spektakl, a o prawdę troszczymy się przy okazji.

W dół

Lech Kaczyński – dziadek do orzechów
Oj, żałość bierze… Lech Kaczyński to polityk, jak na Polskę, ze ścisłej czołówki, tylko co z tego? Kaczyński miał pokazać na przykładzie Warszawy, jak sprawnie rządzi prawica. No i pokazał – wyrzucił setki urzędników, a na ich miejsce przyjął znajomych i znajomych znajomych. Polityków PiS, żony polityków PiS, obecne i byłe. Że ten cały dwór ma takie sobie pojęcie o zarządzaniu miastem, bezlitośnie pokazują wskaźniki: w Warszawie rośnie przestępczość, gwałtownie spadły inwestycje, najprostsze sprawy załatwia się miesiącami. A prezydenta nie widać.
W ten oto sposób szeryf Lech Kaczyński został dziadkiem do orzechów.
Dziwne? Tajemnicę ekipy Kaczyńskiego wyjaśnia jego główny zastępca, Andrzej Urbański. Otóż w jednym z wywiadów pytany, co najbardziej go zaskoczyło, gdy objął funkcję wiceprezydenta, odparł, że… zakres wiedzy, którą musiał posiąść. Bo tego się nie spodziewał. Mój Boże…

Jerzy Jaskiernia – łowca srok
Na razie nie wiadomo, czy to pan Skórka, ten od automatów do gry, był jego asystentem, czy też przeciwnie, to Jerzy Jaskiernia był adiutantem Skórki. Co bardziej ponure – nie widać, by klub SLD rwał się do wyjaśniania tej zagadki. Czy dlatego, że na posiedzenia klubu przychodzi po kilkadziesiąt osób, i to głównie w celach towarzyskich? Czy też z ogólnego wstydu?
Kariera Jerzego Jaskierni powinna być przestrogą dla innych – nie da się poważnie działać w polityce, jeśli jest się szefem największego klubu, szefem prestiżowej komisji, przedstawicielem w Parlamencie Europejskim, wykładowcą na kilku prywatnych uczelniach, no i kolegą lobbysty.
Może więc czas na odpoczynek?

Leszek Miller – twardziel
W roku 2003 przeżywał czas spadków. Jego popularność jako premiera spadła do rekordowo niskiego poziomu 8%. Notowania jego partii osiągnęły dno – z 41% stoczyły się do 16%. Na ziemię spadł Mi-8, którym leciał. Ze wszystkich tych upadków Leszek Miller wyszedł cało, dowodząc, że jest najtwardszym politykiem w tym kraju. Ale co dalej?
W poprzedniej kadencji AWS padła, bo była formacją źle kierowaną, kłótliwą, targaną aferami. Unia Wolności padła z kolei, bo była partią obrony budżetu. Millerowi, niechcący, udało się połączyć te dwa przypadki. SLD jest szarpany aferami, po drugie, nie wie, czego chce (poza rządzeniem), a po trzecie, też jest partią a to obrony budżetu, a to obrony planu Hausnera, a to obrony wejścia do Unii. To wygląda tak, jakby Leszek Miller za punkt honoru przyjął sobie przeprowadzenie najtrudniejszych spraw, nie bacząc na cenę. A jest ona coraz wyższa – jeśli chodzi o Unię, o to, by Polska zajęła w niej jak najlepsze miejsce, Miller narobił się jak mało kto i zupełnie tego nie zdyskontował. Nie miał czasu czy sił?

Marek Pol – budowniczy autostrad
Deszcz pada, pada, Pol gada, gada. Porzekadło głosi, że ludzie z Wielkopolski są pracowici i zaradni. Ale patrząc na Marka Pola i to, jak buduje autostrady, trudno w to uwierzyć. Miały być ich setki kilometrów, a na razie Pol szumnie oddaje parokilometrowe odcinki i zamęcza nas opowieściami, jak to będzie dobrze w przyszłości. W co trudno uwierzyć, bo według oficjalnych danych, nie potrafimy wykorzystać na budowę dróg i autostrad setek milionów złotych, które na ten cel są odłożone w budżecie RP i budżecie Unii Europejskiej.
Tymczasem Marek Pol sprawia wrażenie człowieka nieustannie z siebie zadowolonego. Patrząc na niego, człowiek się zastanawia, jaka tego zadowolenia może być przyczyna. Bo chyba nie fakt, że jako wicepremier-minister infrastruktury może sobie za darmo polatać helikopterem do Poznania?

Henryk Długosz – upadły baron
Parę miesięcy temu trząsł województwem świętokrzyskim. Dziś jest upadłym baronem; jak sam powiedział, Leszek Miller wyrzucił go z sań, żeby choć na chwilę zatrzymać goniącą je watahę wilków. Więc wilki go zjadły.

Polityczna śmierć Henryka Długosza to efekt drugiej, po aferze Rywina, afery roku – Starachowic. Jak donosiły media, w Starachowicach liderzy powiatowego SLD współpracowali z miejscową mafią. Mieliśmy tam wręcz świętokrzyską camorrę – handel bronią, narkotykami, powiązania z władzą. I Długosz, na dzień przed rozbiciem owej mafii, miał być w łańcuszku informatorów ostrzegających starachowickich notabli o planowanych zatrzymaniach przez policję.
Zatrzymania się odbyły, zakończył się też proces dwóch SLD-owskich samorządowców. Jak się okazało, pierwszy (podobno) sfingował kradzież swego trzyletniego opla astry, żeby wyłudzić odszkodowanie, drugi w podobnym celu sfingował wypadek. W ten oto sposób dowiedzieliśmy się, jak z igły robi się widły i co trzeba zrobić, by w warszawskich gazetach otrzymać miano mafiosa.

Jan Kulczyk – RP-oligarcha
Parę rzeczy w roku ubiegłym mu nie wyszło. Zwłaszcza interesy z rządem. Najbogatszy Polak chciał przejąć grupę energetyczną G-8, na której mógł nieźle zarobić. Miał to wręcz obiecane. I nic, dealu nie ma. Marnie poszło mu też z Poznaniem, gdzie wprawdzie za niewielkie pieniądze przejął działkę sąsiadującą ze Starym Browarem, ale afera, którą z tej okazji wywołał, będzie mu się odbijać jeszcze przez długie miesiące. Przy tej okazji mogliśmy przekonać się, jak wielką wzbudza niechęć.
Atmosfera wokół Kulczyka jest dziś taka, że każdy urzędnik boi się cokolwiek mu sprzedać, z obawy przed publicznym linczem. On sam zdaje się tego nie rozumieć, swoje porażki tłumaczy „siecią Kaczmarka”, grupą ludzi związanych z byłym ministrem skarbu, z którym był w konflikcie. Oni mu brużdżą. Czyżby w ten sposób chciał tę „sieć” wylansować?

Rozczarowania

Jarosław Kaczyński – archeolog
Bracia Kaczyńscy są inteligentniejsi od liderów Platformy, ale walkę o pozycję lidera opozycji wyraźnie z platformersami przegrali. I przecież nie da się tego wytłumaczyć popisami Rokity w Komisji Śledczej. Więc czym?
Odpowiedź jest chyba prosta – rok 2003 PiS przetrwoniło na bezproduktywne awantury. Na zgłaszanie wniosków o wotum nieufności dla kolejnych członków rządu, a później bezproduktywne sejmowe debaty. Których normalni ludzie już nie mogą słuchać.
Kaczyńscy (i Dorn) przegrali więc z PO, bo uprawiają politykę na sposób wczorajszy. Naród chciał poważnego traktowania, a oni fundnęli mu wykopaliska.

Zbigniew Ziobro – hau, hau
Jeżeli tak wyglądają kadry PiS, nie dziwmy się, że partia braci Kaczyńskich dołuje. Ziobro poszedł do Komisji Śledczej, by wytropić Leszka Millera i pognębić czerwoną pajęczynę. Tam był zapalczywy, ale bystrością się nie wykazał, zginął w cieniu Jana Rokity.
Problemem Ziobry jest rola, jaką zgodził się grać. Jest w rękach starszyzny PiS takim młodym wilczkiem puszczanym do kąsania czerwonego. To go zadowala, ale i trwale ogranicza.
Jego największym sukcesem w 2003 r. było sprowokowanie Leszka Millera, gdy ten podczas przesłuchania zawołał do niego: „Jest pan zerem, panie Ziobro”. To sukces adekwatny do politycznej wagi tego młodego działacza.

Renata Beger – owies
Patrząc na karierę posłanki Beger, duch Włodzimierza Lenina zaciera z radości ręce. Że kucharka może rządzić państwem. A że krótko?
Owa kariera to gotowy scenariusz dla prop-agitki zachwalającej reformy Leszka Balcerowicza. Bo w III RP pani Renata wzięła sprawy w swoje ręce, założyła zakład masarski, miała sukcesy. Tylko dziwnym trafem nie zapisała się do Unii Wolności, ale do Samoobrony…
To także symbol przemian obyczajowych ostatnich lat. W słynnym wywiadzie z zaskakującą szczerością posłanka stwierdziła, że lubi seks jak koń owies. Po cóż więc poszła pracować do parlamentu?

Janusz Śniadek – kustosz
Dotychczas nie ma pomysłu na „Solidarność”. Która kostnieje i słabnie z miesiąca na miesiąc. Poglądami zaczepiona między PiS a Ligą Polskich Rodzin, kadrowo zmieniająca siódmy garnitur na ósmy. Dziś na liderów związku wybijają się panowie Kogut (PKP) i Duda (Region Śląsko-Dąbrowski), którzy w czasach prawdziwej „Solidarności” co najwyżej mogliby powielać na powielaczu ulotki. „Solidarność” dziś to także marzenia o strajku generalnym, który obaliłby rząd, tak jak bywało ponad 10 lat temu. Strajku, na którego przeprowadzenie związek nie ma siły.
Janusz Śniadek, inżynier z czarnym wąsem, stoi więc przed dylematem – albo trwa w skansenie, albo radykalnie przebudowuje związek. I zdaje się, ten dylemat jest już poza nim – on wybrał skansen.

Zyta Gilowska – uzi się zacięło
Przed rokiem wróżono jej wielką karierę – lidera Platformy, a potem co najmniej wicepremiera i ministra finansów. Miała ciętą ripostę, była elokwentna, mówiła szybciej niż Władysław Bartoszewski. Ona sama chciała być spinaczem łączącym PO i PiS.
Teraz gdzieś to się rozpłynęło, gdy odszedł z rządu Grzegorz Kołodko, Zyta Gilowska nie jest dopuszczana do słownych pojedynków z Jerzym Hausnerem. Bo co, z punktu widzenia PO, mogłaby mu zarzucić?
Na razie liderzy Platformy odesłali ją do rezerwy, by tam, pracując w komisji, szlifowała formę. Ta niełaska bardzo Zycie nie odpowiada, podobnie jak stan zimnego pokoju między Rokitą a Kaczyńskim. Może więc przeskoczy do PiS?

Nadzieje

Andrzej Celiński – nestor
Nazywanie Andrzeja Celińskiego nadzieją ma w sobie coś z perwersji, bo to polityk mocno przez życie poobijany, zaangażowany w życie publiczne jeszcze w czasach KOR i „Solidarności” Lecha Wałęsy. Na tle kolegów z Sejmu jest politycznym matuzalemem.
Ale Celiński wnosi dziś do życia politycznego nadzieję innego rodzaju – na programowy namysł, rozmowy o zasadach, a nie o stołkach. To brzmi górnolotnie, ale w polskiej polityce, gdzie myślenie w perspektywie miesiąca uważa się za strategiczne i długofalowe, opluwanie konkurentów za debatę, zaś walkę o stołki za esencję życia publicznego, takie działanie niesie powiew świeżości.
Celiński jest poza tym autorem metody, dzięki której błyskawicznie możemy poznać wartość mężczyzny. Brzmi ona tak: „Pokaż mi kobietę, z którą jesteś, a powiem ci, kim jesteś”. Spójrzmy na żony polityków i spójrzmy na ich samych – metoda Celińskiego sprawdza się w stu procentach.

Jolanta Kwaśniewska – postrach kandydatów
Gdyby dziś odbyły się wybory prezydenckie, w pierwszej turze miałaby 30-40% głosów. Lech Kaczyński – 4%. Te wyniki podniecają polityków. Publicyści związani z PiS i PO zdążyli już Kwaśniewską parokrotnie zaatakować. Bez rewanżu. Z kolei polityk SLD z Rzeszowa, Krzysztof Martens, ogłosił swój plan odnowienia Sojuszu. „Podciągnijmy się na Joli”, rzucił. Na co otrzymał odpowiedź Krzysztofa Janika: „To raczej ona mogłaby poślizgnąć się na nas”.
Nie wiadomo, jak potoczą się losy pani prezydentowej, co zdecyduje. W każdym razie jej wynik to sygnał, że ludzie mają dość obecnej klasy polityków, dość ich awantur i małości. I cenią tych, którzy potrafią organizować rzeczy pożyteczne.

Tomasz Lis – idol
W Sejmie na poważnie mówi się, że Tomasz Lis, gwiazda TVN, wystartuje z listy PO w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Jeżeli tak się stanie, będziemy świadkami kariery politycznej w stylu amerykańskim – gdzie przystojny, popularny spiker rusza do wyborów. Lis zna do tego języki obce (to w polskiej polityce rzadkość), zna świat (to też rzadkość), no i napisał książkę. O tym, co mu się w Polsce nie podoba i jak ona powinna wyglądać. Z której – sprawdziliśmy to – politycy prawicy (lewica tradycyjnie mało co czyta) prywatnie i po kątach sobie dworują.
W każdym razie po epoce przaśnych polityków może nam wykwitnąć epoka polityków medialnych, gładkich i elokwentnych. I co na to Tusk z Rokitą?

Włodzimierz Czarzasty – szwarccharakter
Teoria polityki mówi, że człowiek, którego zwalczają największe media, nie ma szans w życiu publicznym. Ale jak dowodzą przykłady braci Kaczyńskich, Andrzeja Leppera czy Romana Giertycha, wrogość „Gazety Wyborczej” nie jest przeszkodą w zrobieniu w Polsce politycznej kariery. Wszystko zależy od własnych talentów i pracowitości. A tego Czarzastemu nie brakuje.
W 2003 r. Polska poznała Włodzimierza Czarzastego jako diabolicznego sekretarza Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, przed którym drżeli właściciele stacji radiowych, i do tego twórcę ustawy o mediach leżącej u źródeł afery Rywina. A, i jeszcze jako szarą eminencję Stowarzyszenia Ordynacka grupującego byłych działaczy ZSP, dziś zajmujących najbardziej wpływowe pozycje w kraju. „Jest pan bardzo ambitną osobą, panie sekretarzu”, dogryzał mu Jan Rokita podczas przesłuchań w sejmowej komisji. „To nas łączy”, ripostował Czarzasty.
Co będzie ich łączyło w roku 2004? Czy Czarzasty zrobi polityczną karierę, czy też zostanie zepchnięty do kąta i tam zamurowany przez Adama Michnika i jego przyjaciół?

Włodzimierz Cimoszewicz, Danuta Hübner, Jan Truszczyński – eurokraci
Ich rola już jest duża, urosła po wygranym referendum europejskim, a 1 maja, gdy Polska wejdzie do Unii, wzrośnie jeszcze bardziej. Coraz więcej spraw istotnych dla Polski będzie zapadać w Brukseli, umiejętność poruszania się w labiryncie unijnych instytucji stanie się wiec sprawą pierwszoplanową.
I Cimoszewicz, i Hübner, i Truszczyński, a także cała grupa polityków i urzędników znających Unię skazana jest więc na sukces. Bo albo oni, albo okrzyk „Nicea albo śmierć!”. I śmierć.

 

Wydanie: 02/2004, 2004

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy