„Kukułeczka” dla prałata

„Kukułeczka” dla prałata

Zaproszenia na urodziny ks. Jankowskiego miały adnotację, by nie przynosić prezentów i kwiatów, tylko… koperty

Przed drzwiami Opery Bałtyckiej we Wrzeszczu pół godziny przed rozpoczęciem uroczystych obchodów 65. urodzin księdza Henryka Jankowskiego stał biały mercedes. – Tu się nie parkuje, to droga ewakuacyjna – informowała obsługa opery. Przyboczna gwardia prałata – chłopcy w granatowych garniturach – reagowali opieszale. Prałat udzielał wywiadu lokalnej telewizji publicznej. Wchodzili pierwsi goście.
Choć godzina była zaledwie popołudniowa, wieczorowe

toalety pań lśniły brokatem.

Szefowe restauracji, sklepów i kobiety biznesu prześcigały się w komplementach pod adresem „dostojnego jubilata”. Lokalni politycy – samorządowcy, biznesmeni, księża, naukowcy, rzemieślnicy i artyści – poddawali się dyktaturze prałata, który usadzał osobiście co znaczniejszych gości. Trochę to trwało, ale przy okazji można było sprawdzić, kto przybył.
– Nie zawiedli, sala pełna, pół tysiąca miejsc zajęte – komentował prałat.
Jego służby wyrzuciły z szatni fotoreportera „Głosu Wybrzeża”. – Nikt tu komuchów nie potrzebuje – skomentowali ekumenicznie ochroniarze. – Znowu będą węszyć.
Panowie biznesmeni, odziani w granaty i czernie prezesi dużych firm, skłaniali głowy przed jubilatem.
– Pieniądz robi pieniądz, a nasz prałat wie, ile mu potrzeba. Chce po sobie zostawić wielki, namacalny ślad w Gdańsku – bursztynowy ołtarz – komentowano adnotację w zaproszeniu, by nie przynosić prezentów i kwiatów, tylko… koperty.
– Ile w kopercie? Mniej niż 200 zł nie wypadało. Dla sprawy bożej każdy tysiąc jest dobry – żartowali młodzi przyboczni księdza prałata, którym tego wieczoru towarzyszyły piękne dziewczyny.
Lech Wałęsa zaszczycił uroczystość wraz z małżonką. Pani Wałęsowa w dyrektorskim rzędzie Opery Bałtyckiej usiadła obok marszałkowej wojewódzkiej – Teresy Zarębskiej, bizneswomen, szefowej wytwórni wód gazowanych Nata. Marszałek pomorski, Jan Zarębski, siedział oniemiały i

słuchał mów na cześć prałata.

W pierwszych rzędach usadzono (według zasług) bliskich kapelana z „Solidarności”. Sierpniowych bohaterów było niewielu. Brylowali za to Marian Krzaklewski i Janusz Śniadek.
Urodzinową laudację wygłosił były AWS-owski wojewoda, Tomasz Sowiński, znany wcześniej jako katecheta i wiceprezydent Gdańska. Przypomniał, że już w szkole średniej przyszły prałat walczył z ZMP i dlatego wyrzucili go z dziennego ogólniaka. Koledzy prałata ze szkoły w Starogardzie Gdańskim nie pamiętają awantur o ZMP, natomiast coś przebąkują o słabych wynikach w nauce przyszłego księdza i o tym, że zwano go „Pic”, co na Kociewiu oznacza kogoś przesadnie dbającego o wygląd.
Życiorys prałata obfituje w dystynkcje kościelne i świeckie, w ponad 150 odznaczeń: od lokalnych po papieskie i w cztery doktoraty honoris causa. Ponoć specjalna gablota z orderami znajduje się teraz w sypialni Jankowskiego.
– Ksiądz Jankowski – głosił laudant – jest jedynym arystokratą wśród duchownych pomorskich. Ma tytuł hrabiowski.
– To ci arystokrata! – cicho zaśmiał się ksiądz siedzący w rzędzie za mną.
Wyliczanie wielkości i sukcesów księdza Jankowskiego zajęło mówcom sporo czasu. Akademia ku czci prałata nabierała rozmachu. Bursztynnicy (bo nowy ołtarz ma być większy niż zaginiona Bursztynowa Komnata) wręczyli prałatowi unikalnej wielkości bryły jantaru i laskę z ogromną bursztynową gałką. Centrum Ekumeniczne św. Brygidy – wspaniały obiekt dworski w Oliwie, przyznany ks. Jankowskiemu dzięki staraniom arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego – zeszło w cień. Gdyby nie obecność na urodzinach sióstr brygidek, pewnie zapomniano by o tym wytwornym, pełnym przepychu miejscu, w którym hotelowa doba jest droższa niż w sopockim Grand Hotelu. Brygidki służą w tym centrum Bogu i prałatowi. Kiedyś w „służbie” księdza Jankowskiego

był nawet szampan z jego etykietką,

ale to też odległa przeszłość. Teraz na czasie są antyżydowskie książki wydawane pod patronatem prałata i sprzedawane w kościele św. Brygidy. Równie utrwalone zostały słynne kazania księdza, które spisał Peter Raina – historyk pracującego w Niemczech. Wydał on bogato ilustrowaną biografię „wielkiego gdańszczanina i Polaka” oraz „zakazane kazania”. Peter Raina na urodzinach wygłosił łamaną polszczyzną „wielką chwałę prałata”. Porównał kazania ks. Jankowskiego do kazań Prymasa Tysiąclecia. Tylne rzędy sali Opery Bałtyckiej zafalowały. Peter Raina uważa się za przyjaciela prałata „szlachetnego syna ziemi polskiej, który wystąpił w obronie żywotnych interesów narodu”.
Na urodzinach ks. Jankowskiego nie było metropolity gdańskiego, arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego. Obdarzeni pamięcią urodzinowi goście przypomnieli po cichu „zakaz głoszenia kazań” wydany przez metropolitę gdańskiego po słynnych antyżydowskich wystąpieniach prałata. W kuluarach przypomniano też różne symbole z szopek wigilijnych prałata i z grobów Pańskich.
– Prałat ma fantazję i nikogo się nie boi – komentował Krzaklewski. – Co najwyżej małe, szczekające pieski boją się prałata. Co roku księdzu Jankowskiemu przybywa tysiąc zawistników – informował przewodniczący „Solidarności” – a więc dziś ksiądz prałat ma ich już 65 tys. Życzymy księdzu, bo sam tego chce, co najmniej 120 tys. zawistników, a więc 120 lat życia. W operze odśpiewano prałatowi „Plurimos annos”.
– Zebraliśmy się tu po to, żeby uczcić urodziny niezwykłego człowieka, wielkiego Polaka i gdańszczanina, męża opatrznościowego „Solidarności” – płynęły słowa.
– Podobało się panu? – zapytałam Lecha Wałęsę. Machnął ręką. Zespół Mazowsze rozpoczynał „Kukułeczkę” dla prałata.
– Mazowsze zafundowali mi przyjaciele – powiedział ks. prałat – bo ja kocham wszystko, co polskie.
– I wystawne, i kolorowe – dodał ktoś w ciemnościach sali.
A potem odbył się bankiet w foyer Opery Bałtyckiej. Kosztował ok. 50 tys. zł. 600 osób jadło i piło to, co zafundowali ponoć również przyjaciele prałata. Kto? To tajemnica. Jeden możny sponsor z zagranicy i kilku lokalnych. Stoły przygotowane przez restauratora Ryszarda Kokoszkę

uginały się od potraw.

30 gatunków ryb i mięs, łosoś po królewsku prężył się w marchewkach i majonezie. Schaby, rolady, pasztety i kaczka wylegiwały się w maladze. Owoce, ciasta… napoje. Dziewczyny z Mazowsza nie mogły ukryć zdumienia. I to wszystko z okazji urodzin waszego księdza? – pytały. – Ale pycha.
– Biednym by się przydało – komentowała cicho ucztę urodzinową starsza pani. – Daj spokój – skrytykowała ją koleżanka. – Prałatowi to się należy. – Ale taka wystawność to grzech – wtrąciła dama w tiulach. – To po co pani tu jest? – zapytał mundurowy.
Lech Wałęsa wyszedł z urodzin, gdy Mazowsze śpiewało „Gęś wodą”. Została pani Danuta, ale nie spodobało się to ludziom prałata.
– Znowu nie wysiedział – skomentował jeden z ochroniarzy – a powinien. Tyle zawdzięcza prałatowi.
Jaguary, volva i mercedesy stały pod Operą Bałtycką prawie do północy. Policja pilnowała terenu i parkingu. Wylegitymowała też młodych chłopaków, gdy któryś zapytał głośno: „Co to za cyrk?”, i przycisnął nos do wielkiej szybę operowego budynku. Wtedy usłyszał: „Dokumenty!”.
dziennikarka „Głosu Wybrzeża”

 

Wydanie: 2001, 52/2001

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy