Morderstwo po polsku

Morderstwo po polsku

Zabójca to z reguły tępy prymityw, mordujący kogoś bliskiego czy znajomego

W Polkowicach 23-letnia Monika P. wyrzuciła przez okno czteroletniego synka koleżanki, bo ta nie chciała jej poczęstować papierosem. Chłopiec zginął, zabójczyni tłumaczyła, że się zeźliła i musiała cisnąć czymś przez okno. Gdy dziecko wylądowało za oknem, obie dziewczyny przestraszyły się, co teraz będzie. Przecież w końcu nie chciały, żeby coś takiego nastąpiło, po prostu trochę się przemawiały o tego papierosa, Monika nagle się zgniewała, okno było otwarte… Czterolatek w swym krótkim życiu nie zaznał szczęścia od dorosłych, matka miała kuratora i niespecjalnie zajmowała się dzieckiem, przez „ciocię” Monikę, karaną już za narkotyki, oraz całą resztę otoczenia traktowany był raczej jak kłopotliwy sprzęt. Podobnie jak inny czterolatek, Michałek, na prośbę mamy wrzucony parę lat wcześniej do Wisły w Warszawie przez dwóch „wujków”, kochanka mamy i jego kolegę.
Oba zabójstwa zostały wpisane do policyjnych statystyk w kategorii „nieporozumienia rodzinne”. Właśnie ten motyw jest najczęstszą przyczyną umyślnego pozbawiania życia w Polsce. W 2006 r. ofiarami zbrodniarzy padło 261 osób z założenia im bliskich, rok wcześniej 244. To prawie 30% morderstw popełnianych rocznie w Polsce. Oprócz tych 261 ofiar nieporozumień rodzinnych zamordowano też 83 osoby w celach rabunkowych, 22 – w seksualnych, a sześć na zlecenie. Statystyki policyjne nie są jednak całkiem precyzyjne, bo ofiar zbrodni z motywów „innych” lub „nieustalonych” było aż 437.
– Do wykrycia sprawcy zabójstwa niezwykle ważne jest prawidłowe ustalenie motywu zbrodni. Psychologia śledcza od dawna już wychodzi z założenia, że nie wszystkie zabójstwa są monomotywacyjne. Np. motyw seksualny może nakładać się na rabunkowy, a nawet porachunkowy – uważa Jan Wojtasik, szef Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze, specjalista od ścigania takich przestępstw.

Nie ma jak w domu

– W rzeczywistości ponad cztery piąte zabójstw to wynik nieporozumień rodzinnych i towarzyskich. Sprawcami są ludzie z najbliższego kręgu ofiary, łatwo ich zidentyfikować, więc wykrywalność takich rodzinnych i towarzyskich zbrodni jest wysoka, ponad 98% (przy średniej 90-procentowej wykrywalności wszystkich morderstw i znacznie niższej, bo zaledwie 64-procentowej, innych przestępstw) – mówi podinsp. Mariusz Sokołowski z Komendy Głównej Policji.
Wykrywalność może jednak być nieco zawyżona – np. w maju 2000 r. w barze Miś w Chełmie zastrzelono dwóch maturzystów. Morderca miał zabić gangstera Ireneusza K., „Gibasa” (który w tym czasie był w Misiu, ale siedział gdzie indziej). Z niewiadomych powodów strzelił do Bogu ducha winnego młodego człowieka, kula przeszła na wylot, utkwiła w ciele drugiego maturzysty, obaj zginęli. Po trzyletnim śledztwie rzekomy sprawca wraz z mocodawcami stanął przed sądem, morderstwo uznano w statystykach za wykryte, jednak sąd z braku dowodów uniewinnił gangsterów, a zabójca dwóch młodych ludzi nadal chodzi wolny.
Na biurko podinsp. Sokołowskiego trafiają sygnały o najcięższych przestępstwach popełnianych w Polsce. Informacja z nocy i poranka 23 sierpnia: godz. 1.40, woj. łódzkie – 23-letnia dziewczyna, nietrzeźwa (1,2 promila) ugodziła śmiertelnie nożem w szyję 45-letniego konkubenta. Godz. 7.50, woj. świętokrzyskie – 10-letnia córka zaalarmowała, że znalazła zwłoki 50-letniej matki. Zamordował ją 56-letni mąż, ojciec dziewczynki, policja zatrzymała go w tym samym domu.
Nie ciemne ulice są najniebezpieczniejsze, ale własne mieszkanie, tam morduje się najczęściej. Przykładowo spośród 837 zabójstw w 2005 r. aż 490 dokonano w „domach jednorodzinnych i budynkach wielorodzinnych”, 94 – na ulicy, w parku, na skwerze. Najniebezpieczniejsze są duże miasta (powyżej 100 tys. mieszkańców) – 276 zabójstw, ale wieś z 190 takimi przestępstwami też dzielnie się trzyma.

Koszty emancypacji

Oczywiście zwykle mordujemy się na bani – prawie 80% sprawców jest nietrzeźwych, zresztą często piją w towarzystwie późniejszych ofiar. Używamy siekier (preferowanych przez ludność wiejską), noży, rur, drągów, kamieni, butelek. Broń palna to wciąż rzadkość – 54 zabójstwa; otrucia praktycznie się nie zdarzają, bo wymagają pewnej finezji i wiedzy, o co w Polsce niełatwo.
Typowy polski morderca to mężczyzna w wieku 30-49 lat, z wykształceniem zawodowym, niemający stałej pracy i lubiący wypić, wcześniej niekarany. Ale od statystycznej średniej jest wiele odstępstw, zabójstw dopuszczają się i leciwi emeryci, i dziewczęta poniżej 16. roku życia (w 2005 r. dwie). Dziewczęta i kobiety zresztą relatywnie coraz częściej, bo choć zabójstw w Polsce popełnia się z roku na rok mniej, to w przypadku pań ten ubytek jest minimalny. Coraz silniejsza pozycja płci pięknej daje się zauważyć również w sferze zbrodni. Generalnie jednak w Polsce częściej zabijają starsze panie. W najniższym przedziale wiekowym, do 16. roku życia, średnio co 17. morderca jest płci żeńskiej, a w grupie powyżej 50 lat już co ósmy.
Tak jak w innych krajach w Polsce nie ma kobiet wśród seryjnych zabójców. Nie dlatego, że rzadziej opanowują je mordercze instynkty, lecz z powodu mniejszej niż u mężczyzn siły fizycznej i wytrzymałości. A także dlatego, że kobiety mają z reguły za mało wolnego czasu i nie mogą, bez wzbudzania niepokoju najbliższego otoczenia, latami zaniedbywać swych obowiązków, by zaczajać się i zabijać.

Prawo serii

Polscy seryjni mordercy na szczęście nie dorównują liderom tej ponurej klasyfikacji, takim jak Javed Iqbal, morderca około stu chłopców w Pakistanie, czy Randy S. Kraft z USA, który zabił prawdopodobnie prawie 70 osób.
Nasz „rekordzista” to Zdzisław Marchwicki, „wampir z Zagłębia”, skazany za zamordowanie 14 kobiet w latach 1964-1970 (w tym 18-letniej kuzynki Edwarda Gierka) i dokonanie czynności seksualnych z ich zwłokami. Marchwicki został stracony w 1977 r., nie brakuje opinii, że przypisano mu także kilka mordów dokonanych przez dwóch innych seryjnych zabójców.
Paweł Tuchlin, „Skorpion”, na terenie Gdańska i okolic zabił młotkiem dziewięć kobiet, potem bezczeszcząc ich ciała. Mordował w latach 1975-1983, powieszono go w 1987 r.
Siedem kobiet udusił na tle seksualnym Stanisław Modzelewski, najstarsza miała 87 lat. Zabijał od 1952 do 1956 r., ale śledztwo trwało długo, został stracony dopiero w 1970 r.
Joachim Knychała, „wampir z Bytomia”, zamordował zaś w latach 1974-1982 sześć kobiet; zabijał kilofem i siekierą, potem obnażał zwłoki. Najmłodsza ofiara miała 10 lat. Knychała zamordował również 17-letnią siostrę swej żony i bardzo rozpaczał na jej pogrzebie.
Od tych trzech niezbyt rozgarniętych zboczeńców bardzo różnił się Lucjan Staniak z Krakowa, który w latach 1964-1967 zgwałcił i bestialsko zamordował sześć 14-, 18-letnich dziewcząt (niektóre zwłoki zostały wypatroszone). Mordował w całej Polsce, pisał do prasy i milicji, używając czerwonego atramentu. Dlatego, a także z powodu oryginalnego charakteru pisma, prasa nazwała go „czerwonym pająkiem”. Był tłumaczem i malarzem, człowiekiem ujmujących manier, należał do krakowskiego Klubu Miłośników Sztuki. W odstępie trzech lat zamordował m.in. dwie siostry, także należące do tego klubu. Uznano go za niepoczytalnego, prawdopodobnie żyje w jednym ze szpitali dla psychicznie chorych.

Wkurzył się, to zabił

W Polsce morderstwo rzadko jest planowane i przygotowywane, zwykle popełnia się je nagle, z potrzeby ducha i serca, której zbrodniarz nie chce lub nie może się oprzeć. Tak jak przed miesiącem pod Sochaczewem: 28-letni mężczyzna zjawił się w domu 56-letniej teściowej, gdzie mieszkała jego 27-letnia żona i ich siedmiomiesięczne dziecko. Doszło do awantury, mąż, zdrowy, silny byk (ponad 1,8 m wzrostu, krępa budowa ciała – podaje policja), chwycił nóż, zadźgał teściową, potem ciężko ranił żonę i córeczkę.
Albo jak w Nysie, gdzie w marcu pijany 49-latek pokłócił się ze swą o cztery lata młodszą „narzeczoną”, zatłukł ją na śmierć i poszedł spać do swojego mieszkania. Złapano go w tym samym dniu, jeszcze zanim wytrzeźwiał. Czy przed rokiem na warszawskiej Pradze Północ – tam mężczyzna raptem wkurzył się na żonę, zastrzelił ją, potem ich dziecko w wózku i popełnił samobójstwo.
Kłótnia, zwykle po pijanemu, z jakiegoś błahego powodu, nagły atak bezmyślnej furii, wyładowanie się na kimś, kto jest pod ręką, najlepiej na osobie znacznie słabszej. Sprawca czasem jest tak zalany, że nie jest w stanie uciec z miejsca przestępstwa ani nawet nie uświadamia sobie, co zrobił – tak wygląda u nas zabijanie na co dzień.
Polskie morderstwo jest poniekąd odbiciem polskiego społeczeństwa – prymitywne, zapite i bez sensu. Ale nie miejmy specjalnych kompleksów, bo w każdym narodzie jest, przechodząca z pokolenia na pokolenie, grupa słabo rozwiniętych osobników obojga płci, którzy nie chcą hamować swych najgorszych nawet instynktów i reakcji. To istoty niezdolne do życia w społeczeństwie, o których Mark Twain pisał, że ewentualnie można z nich zrobić ludzi za pomocą strzelby, ale innego sposobu on osobiście nie widzi.
U nas strzelby ani stryczka nie stosuje się już od 19 lat. Gdy w 1988 r. rząd Rakowskiego ogłosił moratorium na wykonywanie kary śmierci, a w następnym roku rząd Mazowieckiego i Sejm zamienił wszystkie „czapy” na 25 lat więzienia, liczba zabójstw zaczęła rosnąć (patrz tabelka). Przyczyniły się do tego przemiany społeczne w Polsce, ale bez wątpienia i to, że potencjalni mordercy nie obawiali się już szubienicy. Jednak od 2001 r. zabójstw jest coraz mniej, mimo że 10 lat temu z kodeksu ostatecznie usunięto już karę śmierci. To zasługa demografii – starzejemy się, powoli jesteśmy coraz bogatsi – a im ludzie starsi i zamożniejsi, tym rzadziej się mordują. Dlatego odrzucony na szczęście w ubiegłym tygodniu przez Sejm projekt zaostrzenia kar za wiele przestępstw jest cyniczną grą polityczną ministra Ziobry i sterujących nim braci Kaczyńskich, obliczoną na zdobycie wyborczego poparcia słabiej wykształconej części społeczeństwa. Przecież doskonale wiedzą oni – w końcu wszyscy trzej to prawnicy – że przestępczość spada pod rządami złagodzonego kodeksu karnego przyjętego w 1997 r. i że również przy obecnych karach sędziowie mogą wydawać, w razie potrzeby, wyroki znacznie surowsze niż dziś, bo zawsze orzekają w ramach określonych widełek.

Zbrodnia i kara

Mariola Myszkiewicz, nauczycielka z Czarnej Białostockiej, kulturalna, z wyższym wykształceniem, która wielokrotnie szukała szczęścia w związkach z mężczyznami, wreszcie znalazła partnera swojego życia. Mężczyzna, żonaty i mający trójkę dzieci, po czterech latach zakończył jednak związek. Kobieta postanowiła zabić jego jedynego syna, swego ucznia. W 2001 r. poprosiła 11-letniego chłopca do szkolnego gabinetu lekarskiego, tam zadała mu dwadzieścia kilka ciosów nożem, przecinając tętnice, by szybciej się wykrwawił. Krew wypływająca spod drzwi zaalarmowała personel, nauczycielka zdołała jednak opuścić szkołę, złapano ją po dwóch dniach.
Z kolei Kamil Putrzyński (ur. w 1979 r.), student elitarnego Wydziału Elektroniki, Telekomunikacji i Informatyki Politechniki Gdańskiej, w 2002 r. zdawał trzecią, ostatnią poprawkę egzaminu z teorii obwodów i systemów analogowych. Na ogłoszenie wyniku przyszedł z nowo zakupioną siekierą ukrytą w teczce. Gdy profesor zakomunikował mu, że niestety oblał, Putrzyński odrąbał wykładowcy palec i ciężko ranił go w głowę. Na pomoc ruszył asystent, ale Putrzyński zamordował go, kilkakrotnie uderzając siekierą w głowę.
W obu tych przypadkach mordercy dostali 25 lat, wyroki wzbudziły kontrowersje, nie brakowało opinii, że gdyby chodziło o osoby na niższym poziomie intelektualnym, to sprawcy tak okrutnych zbrodni dostaliby dożywocie. Z drugiej strony niemal pewne jest, że gdy wyjdą na wolność, nikogo już nie zamordują…

Wyjdą, nie wyjdą

Dziś w naszych więzieniach siedzi 3989 osób skazanych za zabójstwo, z czego 361 to kobiety. 18 mężczyzn zabiło co najmniej dwukrotnie. Karę dożywocia odbywa 173 mężczyzn i cztery kobiety. Jest w tej czwórce 30-letnia Monika Osińska, pierwsza kobieta w Polsce, która dostała dożywocie. W 1996 r. przed maturą włamała się wraz z dwoma kolegami z klasy do warszawskiej firmy Abigail. Tam cała trójka zamordowała 22-letnią Jolantę Brzozowską, zadając jej 12 ciosów nożem w korpus i oczy oraz miażdżąc głowę uderzeniami nogi od stołu. Maturzyści obrabowali firmę, zdobywając środki na studniówkę, zatrzymano ich miesiąc później.
Ogromna większość morderców odsiaduje jednak tylko wyroki 25-letnie, wymierzone wtedy, gdy w polskim prawie nie było ani kary śmierci, ani dożywocia (przywróconego w 1995 r.). Ponieważ zawsze niektórzy są zwalniani przedterminowo za dobre zachowanie, średni czas ich przebywania w celi nie przekracza 20 lat.
Nie dostał dożywocia Mariusz Trynkiewicz, najgroźniejszy morderca seksualny ostatnich lat, niemal polski Hannibal Lecter. Delikatny i uprzejmy Trynkiewicz (ur. w 1962 r.), nauczyciel z Piotrkowa Trybunalskiego, w wieku 26 lat zgwałcił i brutalnie zamordował 13-letniego chłopca, a kilka miesięcy później zwabił do swego mieszkania trzech innych chłopców w wieku od 11 do 12 lat, obezwładnił ich, każdego również zgwałcił, po czym po kolei, znęcając się nad nimi, sadystycznie zamordował. Ze względu na rozpowszechniony mit, iż w polskich kryminałach zabójcy dzieci są gnębieni przez współwięźniów, istniały przypuszczenia, że Trynkiewicz nie dożyje do końca kary. Nic złego na razie mu się jednak nie stało, jest to człowiek inteligentny i ostrożny, umie zadbać o to, by funkcjonariusze zapewnili mu bezpieczeństwo, dobrze wykorzystuje status więźnia zdyscyplinowanego i niesprawiającego najmniejszych kłopotów.
Trynkiewicza również objęła amnestia wprowadzona przez rząd Mazowieckiego, szubienicę zamieniono mu na 25 lat. Kara kończy się w 2013 r., ale ponieważ zachowuje się wzorowo, niewykluczone, że zostanie zwolniony przed terminem. Nie brakuje obaw, że na wolności ponownie dopuści się takich zbrodni (przed dokonaniem czterech morderstw był już karany za molestowanie seksualne dzieci), nikt przecież go nie zmusi do brania środków uspokajających i łagodzących chory popęd seksualny. W przeszłości w podobnych przypadkach stosowano niekiedy lobotomię (nieodwracalne przecięcie niektórych włókien nerwowych w mózgu, rozsławione przez „Lot nad kukułczym gniazdem”). Dziś w krajach Unii lobotomię słusznie uważa się za okrutne okaleczenie. Trudno jednak uznać, że człowiek dopuszczający się takich czynów jak Trynkiewicz jest normalny. Wydaje się więc, że koniecznie należy poddać Trynkiewicza badaniom psychiatrycznym – jest na to jeszcze dość czasu – uznać, że jest chory, i do końca życia trzymać go w jakiejś bezpiecznej klinice. Będzie to z pożytkiem i dla społeczeństwa, i dla Mariusza Trynkiewicza.

Nadzieja w „archiwum X”

Zabójstwo przedawnia się po 30 latach, setki niewyjaśnionych zbrodni wciąż czekają na rozwikłanie i ujęcie sprawców. Zajmują się tym specjalne komórki policyjne, określane mianem „archiwum X”. Ich ostatni sukces to postawienie przed sądem 53-letniego Józefa L. z Krakowa, który 15 lat temu zamordował 21-letniego szwagra. Młody mężczyzna często przyjeżdżał z Wiednia, gdzie pracował wraz z ojcem, do rodzinnego domu (tam mieszkała reszta rodziny, w tym matka oraz Józef L.). Pewnego dnia chłopak zaginął, podejrzenie padło na Józefa L., który widział go ostatni, poza tym obaj mężczyźni nie przepadali za sobą. Józef L. jednak utrzymywał, że szwagier wyjechał, niczego mu nie udowodniono. W ubiegłym roku policja przeszukała podziemia domu przy użyciu precyzyjnego georadaru. Zwłoki 21-latka znaleziono zakopane głęboko w piwnicy. Józef L. przyznał się, tłumaczył jednak, iż doszło do kłótni i dokonał zabójstwa w obronie własnej. Przeczy temu fakt, że zwłoki były skrępowane i zakneblowane, a czaszka rozbita licznymi ciosami.
Ten sukces policji cieszy, trzeba jednak zauważyć, że gdyby wcześniej zbadano podziemia domu – prawda, że obszerne -i bez georadaru rozwikłano by zagadkę. Ślady świeżego kopania nie tak trudno chyba było zauważyć.
– Zbrodni doskonałych nie ma, ich sprawcy, dzisiaj jeszcze nieznani, z pewnością na spokojny sen nie mogą sobie pozwolić – uważa prokurator Wojtasik. Przykłady zabójstw przedawnionych, których sprawcy już nigdy nie zostaną wykryci – choćby konwojenta zastrzelonego podczas głośnego napadu na warszawski bank „pod Orłami” czy zasztyletowanego syna szefa PAX, Bolesława Piaseckiego – dowodzą wprawdzie, że zbrodnie doskonałe są, dobrze jednak, że szanse morderców na uniknięcie odpowiedzialności zaczynają się zmniejszać.

 

Wydanie: 2007, 35/2007

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy