Nazywał siebie państwowcem

Nazywał siebie państwowcem

Edmund Osmańczyk nieraz powtarzał, że pojmuje i ocenia dzieje Polski z pozycji Odry, a nie Wisły

Ta książka, „Kultura polityczna Polaków” – tłumaczy senator Dorota Simonides – powstała jako nasza odpowiedź na awanturę wokół grobu Osmańczyka w Opolu.
Daremnie jednak szukać w kilkusetstronicowej publikacji choćby wzmianki na ten temat. A było tak: zbezczeszczono miejsce pochówku senatora. Opolski Komitet Społeczny zażądał od władz miasta monitoringu grobu. Ponadto – aby rok 2003 uchwalić rokiem Edmunda Osmańczyka. Prezydent Opola, Ryszard Zembaczyński, odpisał, że to nie leży w gestii miasta. Wkrótce „Nowa Trybuna Opolska” ujawniła notatkę wiceprezydenta Arkadiusza Karbowiaka (lat 36) do jego zwierzchnika: „Z uwagi na daleko posuniętą kolaborację senatora Osmańczyka z władzami PRL w latach 60. i 70. nie jestem specjalnym zwolennikiem tej propozycji”.
– Rozpętała się awantura – wspomina senator Simonides.
– Ostatecznie po pół roku wygrał obóz zwolenników Osmańczyka. Najtragiczniejsze były w tym ujawniony brak wiedzy młodego pokolenia o przeszłości i wielka chęć osądzania tych, którzy cokolwiek robili.

Wymyślił rodło

Gdy miał 24 lata, napisał: „Jestem rocznik 1913. Urodziłem się w powiecie strzelińskim na Śląsku Dolnym. Żyję stale w państwie niemieckim. Paszport mam niemiecki, serce polskie”.
Ojciec Edmunda pracował w dobrach niemieckiego barona w Jagielnie na pograniczu Dolnego i Górnego Śląska. W 1914 r. poszedł na wojnę.
Pięcioletni Edmund bawi się pod stołem, gdy po powrocie z frontu zasiadają przy niedzielnym obiedzie trzej żołnierze: ojciec jako Preussischer Untertan, wujek z Praszki w długim brązowym szynelu (więziony w pobliskim obozie jeńców rosyjskich w Łambinowicach) i wuj Anton z Moraw w austriackim uniformie.
Ojciec jest od święta. Edmunda wychowuje matka. Nie ma wykształcenia, ale zna na pamięć mnóstwo polskich wierszy. Choć mieszkają na wsi pod Opolem, wie, jak dotrzeć do Związku Obrony Kresów Zachodnich, który fundował stypendia dla młodzieży zza kordonu. Edmund ma 14 lat, gdy jedzie do Warszawy, do znanego gimnazjum ojców marianów na Bielanach. Od tej chwili sam będzie o sobie decydował, nierzadko zaskakując otoczenie.
Zatem studia nie w Warszawie, ale w Berlinie. Nie nanosi się studenckiej czapki. Z Hochschule für Politik wyrzucają go w 1933 r., później z uniwersytetu, ponieważ odmawia przystąpienia do NS-Studentenbundu. Nie ma czasu na oglądanie się za siebie – pochłania go zbieranie haseł do „Leksykonu Polactwa w Niemczech”. Redaguje „Polaka w Niemczech”. 6 marca 1938 r. w stolicy brunatnej Trzeciej Rzeszy odbywa się ogólnoniemiecki kongres Polaków. Scenę Theater des Volkes przyozdabia emblemat wymyślonego przez Osmańczyka rodła z zaznaczonym biegiem Wisły oraz sylwetką Wawelu. Na sali 3 tys. Polaków. Są obserwowani przez stojących przed wejściem mężczyzn ze swastykami na rękawach. Zjazd przyjmuje „Pięć Prawd Polaków”.
Prawda pierwsza: Jesteśmy Polakami.
Prawda druga: Wiara Ojców naszych jest wiarą naszych dzieci.
Prawda trzecia: Polak Polakowi bratem.
Prawda czwarta: Co dzień Polak narodowi służy.
Prawda piąta: Polska Matką naszą – nie wolno mówić o matce źle.
Kilkanaście miesięcy później wielu organizatorów znajdzie się w obozie koncentracyjnym.
Osmańczyk do końca życia będzie wierny rodłakom. Na jego tłumnie obchodzonych urodzinach w warszawskim mieszkaniu na Starówce nigdy nie zabrakło przyjaciół ze Związku Polaków w Niemczech. – Zagranicznym gościom, politykom z pierwszych stron gazet przedstawiał ich z wielkim szacunkiem – wspomina Kira Gałczyńska.

Po pierwsze – depesza

Początek 1939 r. Edmund Osmańczyk idzie w Berlinie przez Alexanderplatz, naprzeciw niego gestapo. Ma lewe dokumenty, muszą go puścić. Po zwolnieniu będzie się ukrywał, w sierpniu wyskoczy w Tczewie z ekspresu Berlin-Królewiec. Za namową Stefana Starzyńskiego zmienia nazwisko na Jan Krzemiński. Od tej pory dla przyjaciół, w Związku Walki Zbrojnej i w Armii Krajowej, będzie Jankiem.
A potem… Wspomina prof. Marian Drozdowski z Instytutu Historii PAN – ku zaskoczeniu wielu kolegów z AK i cywilnego aparatu podziemnego państwa polskiego został korespondentem wojennym I Armii zdobywającej Berlin.
Kilka miesięcy później jest sprawozdawcą z procesu w Norymberdze. Koledzy dziennikarze zapamiętali wojskowy mundur „Janka” – dar od brazylijskiego attaché wojskowego (na uszycie porządnego polskiego munduru zabrakło czasu). Tylko epolety wymagały przeróbki. Od nowa wyhaftowano je w dwóch językach: war correspondent oraz wojennyj korriespondent.
Osmańczyk jest wzorowym sprawozdawcą – nigdy się nie spóźnia z depeszami, choć wobec braku łączności między strefą radziecką a Polską przesyła je przez stolice czterech wielkich mocarstw rządzących Niemcami. Iskrowa depesza z Norymbergi biegnie najpierw przez Paryż do Londynu, stamtąd do Nowego Jorku, by północnymi wojennymi kablami dotrzeć do Archangielska, następnie do Moskwy, wreszcie do Warszawy.
Dziennikarska skrupulatność towarzyszy mu przez całe życie. Gdy w 1959 r. był korespondentem Polskiego Radia przy ONZ, odbywała się tam debata w sprawie Libanu, a jednocześnie coś ważnego działo się w Waszyngtonie. Przez trzy tygodnie codziennie o świcie pokonywał samochodem 400 km z Nowego Jorku do Waszyngtonu, skąd nadawał do Warszawy. Wieczorem wracał do biura ONZ i znów wysyłał informacje.

Zdeklarowany państwowiec

Ale przede wszystkim jest Ślązakiem. W memoriale ze stycznia 1945 r. o sytuacji na Śląsku pisze: „Niemcy z Nadodrza muszą zniknąć bezpowrotnie. Jest to akt sprawiedliwości dziejowej, a nie zaborczej przemocy”. Nawołuje do usuwania niemieckich napisów z budynków, pomników, nagrobków. Bo „niemczyzna na Śląsku zawsze była tylko pokostem, ordynarną farbą na polskim drzewie”. Jak ustalić, kto jest Niemcem? Najlepiej przy pomocy przedwojennych działaczy Związku Polaków w Niemczech. Potem wytykano mu ten ostracyzm.
Podobnie jak w latach „Solidarności” wydaną w 1953 r. broszurę „Śląsk w Polsce Ludowej”, w której wspomina o dywersyjnej działalności księży patriotów na Śląsku, oraz aprobatę dla inicjatywy Gustawa Morcinka, gdy chciał przemianować Katowice na Stalinogród.
Edmund Osmańczyk był już wtedy na Wiejskiej (i przez następne pięć kadencji). Podpisywał się: poseł ziemi opolskiej. Jego mowy w ubezwłasnowolnionym Sejmie wywoływały różne reakcje, ale na pewno nie dało się przy nich drzemać. Na początku lat 70. zaprotestował przeciwko eliminowaniu byłych powstańców śląskich i działaczy Związku Polaków w Niemczech z udziału w życiu społecznym. Zdecydowanie potępiał akcję łączenia rodzin na Śląsku. Określał ją jako Kuhhandel (handel bydłem), a to z tej racji, że Gierek przehandlował Ślązaków za kredyty.
Nie po raz pierwszy z tym swoim śląskim punktem widzenia ustawia się pod prąd. Już w 1946 r. w „Sprawach Polaków” pyta z właściwą sobie zaczepnością: „Czy dorównamy Niemcom? Bo oni, obojętnie w jakiej strefie, odrzucają własną winę i z zaciętością pracują, pracują, pracują nad odbudową swego kraju. Polacy, obojętnie w kraju czy na emigracji, lewą ręką biją się w piersi, prawą wskazują winowajców wśród innych narodów i męczą się bardzo gadaniem o losach ojczyzny i świata. Ale są co najmniej dwakroć mniej produktywni niż Niemcy. (…) A tymczasem świat przechodzi mimo. (…) Banki świata za krew nie płacą”. Socjolog prof. Jan Szczepański uznał, że ta książka „atakuje pewien stereotyp myślenia o Polakach jako o narodzie istniejącym dzięki powstaniom, a nie pracy organicznej”. A Konstanty Gałczyński poparł swego przyjaciela „Janka” chórem Nowych Polaków w „Zielonej Gęsi”: „Pracować trzeba jak cholera, czyśmy to jacy tacy? / Więcej Osmańczyka! Mniej Grottgera! / I wszystko będzie cacy!”.
„Sprawy Polaków” miały pięć edycji. – Do zniszczenia kolejnego wydania doprowadzili związkowcy z „Solidarności” – ujawnia prof. Stanisław Nicieja z Uniwersytetu Opolskiego.
W 1975 r. Edmund Osmańczyk poparł poprawkę do konstytucji dotyczącą przyjaźni polsko-radzieckiej.
Prof. Franciszek Antoni Marek, były rektor Uniwersytetu Opolskiego, tak to tłumaczy:
– Uważał, że hołdowanie teorii dwóch wrogów to polityczne samobójstwo Polski. Do Stefana Kisielewskiego taka interpretacja nie trafiała. Postawę posła nazywa w pamiętnikach wazeliniarstwem.
Opolski publicysta Edward Pochroń do dzisiaj zadaje sobie pytanie, kiedy rozpoczęła się ewolucja poglądów politycznych Osmańczyka i czy faktycznie, jak chcą niektórzy, doszedł ostatecznie do zaprzeczenia tym wszystkim wartościom, które wcześniej wyznawał. – Gdybym miał trywializować sprawę – zauważa – powiedziałbym, że Janek obraził się na Gierka i jego ekipę za pozbawienie go członkostwa w Radzie Państwa. Kiedy w 1979 r. wszedł do tego organu, nie ukrywał satysfakcji, a nawet pewnego rodzaju euforii. Ale jeśli na tę ewolucję popatrzeć głębiej, dojdzie się do wniosku, że tak wnikliwy obserwator i analityk Polski i świata dość wcześnie musiał dostrzec, że formuła rządzenia państwem, za którą dotychczas optował, się wyczerpała. Że długo, właściwie do 1985 r., zachował pozycję ponadpartyjnego obserwatora i sędziego, potępiał wszystko, co osłabiało to państwo. W mowach sejmowych, w publicystyce z tego okresu ciągle mówił o Polsce socjalistycznej, krytykując nomenklaturę, jednocześnie bronił PZPR jako niezbędnego elementu tej Polski. Nie potępiał stanu wojennego, szkodnictwem wobec państwa nazywał rządy związków zawodowych, nieustannie wzywał do narodowego porozumienia. Jestem głęboko przekonany, że ta wielka jego aktywność po roku 1980, którą narażał się i gremiom kierowniczym partii, i „Solidarności”, wynikała z przekonania, że ojczyzna jest w potrzebie, a on, stary rodłak, nie może stać na uboczu.
Potwierdza to pisarz Tadeusz Kijonka: – Był zdeklarowanym państwowcem.
Gdyby był asekurantem, nie stanąłby 8.10.1982 r. obok 11 posłów głosujących przeciwko delegalizacji „Solidarności”. I nie miałby odwagi zarzucić rządowi zamysłu dokonania zamachu.
– Osmańczyk – mówi wieloletni korespondent w Nowym Jorku, Stanisław Głąbiński – prezentował własne oceny, najwyraźniej nie zabiegając o to, by były zgodne z polityką czy strategią partii rządzącej. To musiało mu zaszkodzić – w najbliższych wyborach już go nie było na liście kandydatów do Sejmu.
Na Wiejską wrócił w czerwcu 1989 r. Ponad 100 tys. opolan wybrało go na senatora. Pomogło, oczywiście, zdjęcie z Wałęsą. Ale w trakcie trudnej kampanii – wspomina Dorota Simonides – wielu rzeczy mu nie wybaczono.
Ostatni raz przemawiał na Niezależnym Forum Kultury Polskiej w owym 1989 r. Domagał się efektywnej pomocy dla rodaków żyjących z konieczności w ZSRR. Zaprzyjaźniony z nim poeta Jan Goczoł zażartował z okazji urodzin senatora, który w 1989 r. zaczął 77. rok życia: – Popatrzcie na tę liczbę – jak dwie kosy. Jubilat zmarł dwa miesiące później.

Stereofoniczne spojrzenie na świat

Niedźwiedzią przysługę oddają Osmańczykowi ci, którzy robią z niego męczennika PRL. On na pewno takim się nie widział. Bo też nie miał powodów. Przez wiele kadencji poseł (raz zrzekł się mandatu, gdyż chciał pojechać w roli korespondenta do Ameryki Łacińskiej), tylko w 1985 r. nie znalazł się na liście PRON do Sejmu. Ale wówczas władza zaproponowała mu rekompensatę – funkcję ambasadora w Argentynie.
Za opracowanie fundamentalnej „Encyklopedii spraw międzynarodowych i ONZ” dostał Państwową Nagrodę I stopnia. Miał też Order Budowniczego Polski Ludowej. Wydał 52 książki, a gdy były problemy z papierem, dyrektor fabryki w Kluczach osobiście przypilnował, aby nie odbiło się to na druku twórczości Osmańczyka.
Umiał się cieszyć życiem. Lubił dobrą kuchnię i whisky. Przyjaźnił się z tymi osobami publicznymi, z którymi chciał, choćby to nie podobało się władzy.
Dyplomata Bohdan Lewandowski: – W domu Osmańczyka spotykałem różnych ludzi. Miał to, co ja nazywam stereofonicznym spojrzeniem na świat.
Doświadczył tego dziennikarz z Opola, Edward Pochroń. Opowiada, że w latach 80., kiedy Osmańczyk zaczął rewidować swoją postawę, znaleźli się po przeciwnych stronach barykady. – Nasze polityczne drogi rozeszły się w kilku punktach, choć prywatne stosunki się nie zmieniły.
Dr Józef Musioł, prawnik, prezes Towarzystwa Przyjaciół Śląska w Warszawie – organizacji, w której narodził się pomysł wydania książki o Osmańczyku – znajduje wytłumaczenie, jak „Janek” godził te najwyższe odznaczenia otrzymane za PRL z akcentowaną niezależnością:
– Prawdopodobnie uważał, że należy wykorzystać wszystkie możliwe do zaakceptowania przez siebie sytuacje dla dobra ojczyzny, którą ludzie spod znaku rodła nazywali Matką. A o matce nie mówi się, jak to ujęli w swoich pięciu prawdach, źle.
– „Osman” nieraz powtarzał – dodaje Franciszek Antoni Marek – że pojmuje i ocenia dzieje Polski z pozycji Odry, a nie Wisły.

Kira Gałczyńska opisuje pokój „Janka” przed 15 laty: – Stół, biurko zarzucone były zawsze papierami, listami. Wszędzie leżały pootwierane książki, jakby przed chwilą przerwano ich lekturę. Na oknie, na niewielkim pulpicie stał jakiś wiekowy starodruk, a specjalnie usytuowane powiększające szkło pozwalało przeczytać wybrany przez pana domu fragment.
Stoję w progu tego gabinetu. Jolanta Klimowicz, wdowa po Edmundzie Osmańczyku, zauważa cicho za moimi plecami. – Gdyby zdarzył się cud i mąż tu wrócił, pewnie by go ucieszyło, że wszystko jest tak, jak wtedy, gdy to miejsce opuszczał.
Zatem leży na swoim miejscu i ta fraszka, którą „Osman” napisał o sobie: „Był z rodu śląsko-tureckiego / I zwykł mówić: Historia szybciutko pomyka! / Bo żył za Wilhelma II-ego / A zmarł za Wilhelma Szewczyka”.

Korzystałam m.in. z książek: Edmund Jan Osmańczyk, Wydawnictwo Uniwersytetu Opolskiego i Kultura polityczna Polaków, Oficyna Wydawnicza Stopka

 

Wydanie: 03/2005, 2005

Kategorie: Książki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy