Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Na święta i Nowy Rok należy dobrze życzyć, więc i my składamy wszystkim najlepsze życzenia. Na przykład Henrykowi Litwinowi, by został jak najszybciej ambasadorem tam, gdzie chce. Więc jeśli nie chce w Mińsku, niech to będzie Rzym. Janowi Pastwie, by plotki o jego wyjeździe do Pragi nabrały mocy faktów, bo na razie Czesi nic, nawet kanałami dyplomatycznymi, o jego kandydaturze nie wiedzą.
Życzymy też wiele dobrego stosunkom polsko-rosyjskim, ale to temat na osobną rozprawę.
Dobrze też życzymy stosunkom polsko-unijnym, a jest szansa na ich poprawienie, bo do Brukseli wreszcie wyślemy ambasadora. Znaczy się, strategia, że trzeba Unię ukarać, że nie chce nas słuchać, schodzi na plan dalszy.
Tym ambasadorem ma być Jan Tombiński, obecny ambasador w Paryżu, zresztą o tym już pisaliśmy.
Przy okazji, życzymy też Rzeczypospolitej Polskiej, by znalazła dla nowego ambasadora niedrogą rezydencję.
Nie wiemy, jak oni to rozwiążą. Bo rzecz w tym, że ambasador RP przy Unii nie ma rezydencji. W praktyce. Wcześniej miał, aż do czasu kiedy Jerzy Buzek, praktycznie na swoje odejście, mianował ambasadorem RP przy Unii Iwo Byczewskiego. Byczewski do Brukseli wyjechał i dość szybko okazało się, że sprawy unijne nie są rzeczą, w której czułby się najlepiej. Więc, gdy już szefem MSZ został Cimoszewicz, powzięto plan zmiany, ale tak, by Byczewskiego nie urazić (wiadomo, komuna w III RP była zawsze delikatna). Otóż przeniesiono go ze stanowiska ambasadora w Unii na stanowisko ambasadora w Królestwie Belgów (żyć nie umierać, też się jest ambasadorem, ale obowiązków nie ma się prawie żadnych), a ambasadorem przy Unii został znany pracuś Marek Grela.
Wszystko skończyłoby się sukcesem, ale Byczewski nie chciał wyprowadzić się z zajmowanej rezydencji. Owszem, mówił, mogę zostać ambasadorem w Belgii, ale z rezydencji, którą zajmuję, się nie wyprowadzę. No i został… Rezydencję ambasadora RP przy Unii zamieniono na rezydencję ambasadora RP w Królestwie Belgów. Byczewski zachował salony, mógł wydawać przyjęcia, za to Marek Grela pomieszkiwał na stryszku w ambasadzie.
Więc teraz ciekawe będzie, jak nowa władza to wszystko rozwiąże. Czy poczekają, aż Byczewskiemu skończy się rotacja, i wróci do kraju, a wtedy zwolnioną rezydencję da się Tombińskiemu? Czy też szukać mu będą czegoś odpowiedniego na mieście? A nie będzie to łatwe. Bo ambasador ma dziewięcioro dzieci, więc potrzebuje odpowiednio obszernego lokum. Tak było przecież w Paryżu, gdy okazało się, że tamtejsza rezydencja ambasadora jest dla jego rodziny za mała, trzeba było szukać odpowiedniego lokalu na mieście. Do tego dochodzi problem wyposażenia rezydencji w odpowiedni samochód, którym rodzina ambasadora mogłaby się przemieszczać. No i szkoła.
To nie są tanie rzeczy. Nie tak dawno ambasadorem w Meksyku był Gabriel Beszłej, wcześniej szef gabinetu premiera Buzka. Otóż Beszłej miał siedmioro dzieci, z czego bodajże szóstka chodziła do szkoły. amerykańskiej. Ona kosztowała około 10 tys. dol. rocznie na jedno dziecko. Czyli w ciągu czterech lat państwo polskie wydało na naukę dzieci ambasadora ćwierć miliona dolarów. Do tego dorzućmy koszty kierowcy, który dzieci do szkoły woził i przywoził, busika, benzyny etc.
Teraz coś podobnego trzeba będzie zorganizować w Brukseli.
Czego nowemu ambasadorowi życzymy.

Wydanie: 2006, 51-52/2006

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy