Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Jak ludzie się zejdą, to sobie przypominają. Tydzień temu pisaliśmy o dyplomacie, który został w trybie nagłym odwołany z Kijowa, bo podczas rodzinnej awantury machał pistoletem. A może i strzelał? Tak to jest, że co parę miesięcy trafia się w dyplomacji jakaś afera i człowiek zjeżdża do kraju. Gorzej, że jak zjedzie, to sprawa gdzieś utyka.
Klasycznym przykładem jest historia Waldemara Figaja, byłego szefa placówki w Kongu. Afera jest znana, miała miejsce latem 2003 r., opisał ją tygodnik „NIE”. Otóż szef placówki wraz z jednym ze swoich współpracowników najpierw bankietował w nocnym lokalu, a potem w prywatnych apartamentach ambasady, razem z prostytutkami. Potem jedna z nich poczuła się dotknięta – albo z powodu składanych jej nieobyczajnych propozycji, albo w wyniku nieporozumień w kwestii zapłaty. Pobiegła więc do miejscowych dziennikarzy. Wyszła z tego w kinszaskich mediach niemała afera.
Po tych publikacjach do Kinszasy pojechała MSZ-etowska kontrola, sprawę sprawdzono, no i Figaj wrócił do kraju. Tu wdrożono wobec niego postępowanie dyscyplinarne i… sprawa gdzieś ugrzęzła. Do tej pory jest niezakończona. I do tej pory MSZ płaci mu pieniądze… Może więc warto byłoby podjąć męską decyzję, panowie MSZ-etowcy – wóz albo przewóz?
Alkohol jakiś wpływ miał również na inny incydent, podczas przyjęcia w ambasadzie w Erewaniu. Wtedy to (także o tym pisaliśmy) żona ambasadora Rossa publicznie spoliczkowała żonę konsula. I to także skończyło się pakowaniem walizek.
Te dwa wydarzenia przypominamy co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, by pokazać, że w dyplomacji okazji do plotek nie brakuje. A po drugie, ku pokrzepieniu serc. Gdzieś w tle tych incydentów można dostrzec alkohol, on przyczynił się do zguby. Tymczasem proszę – w Departamencie Ameryki, na stanowisku zastępcy dyrektora, pracuje Paweł Dobrowolski, niektórzy widzieli go już w gmachu. Wcześniej był ambasadorem w Kanadzie. No i żaden skandal nie skrócił jego kadencji. To się nazywa – Polak potrafi.
Ciekawe, czy niedługo nie będziemy też krzyczeć – MSZ potrafi! A to za sprawą tego pięknego biurowca postawionego obok MSZ, na rogu Litewskiej i Szucha. Z tym biurowcem związana jest długa historia i wcale nie ma jeszcze happy endu. Pierwszy jej rozdział to działania MSZ, by biurowca nie było. Bo stanowi zagrożenie. Tak alarmowali jedni, a drudzy, np. Komitet Integracji Europejskiej i Danuta Hübner, pisali w swych opiniach, że zagrożenia nie stanowi. Potem był etap prób odkupienia budynku. Miał to m.in. zrobić Bank Gospodarstwa Krajowego, a potem przekazać go MSZ. Ten wariant też nie wypalił. I teraz mamy trzeci etap – pieniądze na biurowiec ma dać państwo. Ba, sęk w tym, że wie o tym także inwestor, więc żyłuje cenę.
Może więc lepiej MSZ by zrobiło, gdyby tego biurowca nie kupiło? A za zaoszczędzone pieniądze dokończył biurowiec od strony parkingu, ambasadę w Berlinie, no i dokonał przeprowadzki – od strony Litewskiej umieścił Departament Promocji, biuro prasowe, wydział spadków i zarząd obsługi. I niech sobie podsłuchują.

 

Wydanie: 2004, 48/2004

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy