Układ zamknięty trwa

Układ zamknięty trwa

W praktyce nieusuwalni urzędnicy czy chronieni immunitetami prokuratorzy nie muszą się obawiać konsekwencji swoich poczynań

Jeśli ktoś myśli, że efektowne poranne akcje antyterrorystów i policji przeciw ludziom, którzy nie popełnili przestępstw, skończyły się w 2007 r. wraz z odejściem ministra Zbigniewa Ziobry, to się myli. Na posesję rodziny Dziewitów, prowadzących pod Mielcem firmę transportową, młyn i piekarnię, brygada antyterrorystyczna weszła w 2011 r., w niedzielę, bladym świtem. Groźni ludzie w czerni na mocy decyzji prokuratorskiej, podtrzymanej przez sąd, zatrzymali samochody wykorzystywane w przedsiębiorstwie Dziewitów.
Przedsiębiorcy mieli w leasingu kilkanaście ciężarówek i aut dostawczych. Nie da się ukryć, że nie płacili terminowo rat za niektóre pojazdy. Próbowali negocjować z firmami, z którymi zawarli umowy leasingowe. Skutek był taki, że leasingodawcy wypowiedzieli wszystkie umowy i zawiadomili prokuraturę, iż Dziewitowie przywłaszczyli sobie samochody. Prokuratura rejonowa wszczęła śledztwo, antyterroryści zajęli auta, a firmy Dziewitów zostały pozbawione środków transportu, co miało oczywisty wpływ na ich działalność gospodarczą. Po roku sprawę umorzono, prokuratura okręgowa uznała, że nie ma tu żadnego zagarnięcia mienia, ale przedsiębiorcy znaleźli się na krawędzi bankructwa. Zdaniem Janusza Kaczmarka, byłego prokuratora krajowego, który przyglądał się sprawie, prokuratura dała się wykorzystać. Chodziło bowiem prawdopodobnie o próbę zorganizowanego przejęcia pojazdów, które w większej części były już spłacone przez Dziewitów.

Ofiary świadka koronnego

To jedna z setek spraw, które stowarzyszenie pokrzywdzonych Niepokonani 2012 uznaje za przykłady krzywd wyrządzonych im przez organy państwa. W tym akurat przypadku można powiedzieć, że po części przedsiębiorcy sami sobie zgotowali ten los, nie płacąc rat w terminie – choć nie byli przecież odosobnieni, bo dziś coraz więcej firm nie reguluje terminowo swoich zobowiązań.
W niczym natomiast nie zawinił nikomu Krzysztof Stańko, właściciel domu wypoczynkowego w Turawie, który spędził w areszcie 27 miesięcy. Antyterroryści zabrali go w 2003 r. – czyli wtedy, gdy jeszcze nikomu się nie śniło o poczynaniach ministra Ziobry. Dokonali tzw. dynamicznego wejścia do domu. Jak opowiadał Stańko, nagle rozległ się huk, jego rzucili na podłogę, żonę, która brała prysznic, wyciągnęli z łazienki, a 13-letniej córce przystawili pistolet do głowy. Stańkę zamknięto na podstawie zeznań gangstera Macieja B., ps. „Gruby”, który został świadkiem koronnym.
„Gruby” opowiedział prokuratorom wyssaną z palca historię, że Krzysztof Stańko ma w swoim ośrodku wielką wytwórnię amfetaminy, a rozprowadzaniem narkotyków zajmuje się gang trzech braci Tyrałów, przedsiębiorców z Olesna (ich też zamknięto, ale na niewiele ponad rok). Całą sprawę zmyślił – chciał pokazać prokuraturze, że jest świadkiem, który dużo wie. Dom wypoczynkowy w Turawie przyszedł mu zaś do głowy dlatego, że kiedyś spędził tam weekend. „Grubego” żadną miarą nie można uznać za osobę wiarygodną. Gdy trzej bracia poszli siedzieć, postanowił zarobić na swym statusie i za pośrednictwem dwojga członków swojej rodziny obiecał żonom aresztowanych, że za 100 tys. dol. zmieni zeznania, tak by Tyrałowie zostali oczyszczeni z wszelkich zarzutów. „Gruby” wiedział, że może opowiadać, co mu ślina na język przyniesie, ponieważ w myśl polskiego prawa świadkowi koronnemu wolno bez żadnych konsekwencji zmieniać zeznania.
Zorganizowano prowokację, „Gruby” wpadł. Dostał siedem lat (odsiedział pięć), bo okazało się, że również rodzinom innych aresztowanych obiecywał zmianę zeznań za pieniądze. Jednak nawet popełnienie takiego przestępstwa nie musi w Polsce (choć może) powodować utraty statusu świadka koronnego. „Gruby” jest – jak widać – bardzo potrzebny naszemu wymiarowi sprawiedliwości. Nie przestał być świadkiem koronnym, a na zeznania w sprawie rzekomego gangu producentów i handlarzy amfetaminy doprowadzano go z więzienia. Prokuratura Apelacyjna w Katowicach uważa, iż każda sprawa jest indywidualna, a „fakt, że ktoś został skazany w jednej sprawie, wcale nie wyklucza, że jego zeznania w innym zakresie mogą być wiarygodne”. Nic jednak nie potwierdziło słów „Grubego”. W domu wypoczynkowym nie znaleziono ani narkotyków, ani jakichkolwiek urządzeń do ich produkcji, ani wreszcie śladów, że kiedykolwiek je tam przechowywano. Specjalnie wyszkolony do wykrywania narkotyków pies niczego nie wywąchał, taki sam efekt dało pobranie przez techników policyjnych licznych mikropróbek w całym ośrodku.
Przez 27 miesięcy aresztu Stańki katowicka prokuratura nie wykazywała się specjalną aktywnością – właściciel ośrodka został przesłuchany tylko raz. Sprawa toczyła się nadzwyczaj wolno, bo żadnych innych dowodów oprócz słów gangstera nie było. Tymczasem „Gruby” po wyjściu z więzienia przestał przychodzić na rozprawy, przysyłając fikcyjne, jak ustalono, zaświadczenia lekarskie o chorobach. Nie można było go znaleźć, podobno wyjechał za granicę. W rezultacie Krzysztof Stańko został uniewinniony we wszystkich instancjach, łącznie z sądem apelacyjnym. W uzasadnieniu wyroku padły słowa o działaniach „nieetycznych i niemoralnych”. Sprawa braci Tyrałów jeszcze nie została zakończona. Prokuratorzy ożywili się dopiero po pierwszym uniewinnieniu Stańki. Odwoływali się uparcie, ale bez żadnego skutku.

Prokuratorzy są dobrej myśli

Sprawa Krzysztofa Stańki trwała prawie 10 lat. Po wyjściu z aresztu cały czas był uznawany za podejrzanego i musiał regularnie meldować się na policji. Prokuratorzy nie mają sobie nic do zarzucenia, twierdzą, że przestrzegali wszelkich procedur. To samo mówią w związku ze sprawą Gabrieli Mury, innej ofiary „Grubego”, która wraz z mężem prowadziła hurtownię materiałów budowlanych na Śląsku.
W 2005 r. Gabriela Mura została zatrzymana pod zarzutem udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, która na kredyt kupiecki wyłudzała od innych firm towary, nie płacąc za nie. Akt oskarżenia wpłynął do sądu dopiero po ponad czterech latach. Gabriela Mura miała szczęście, bo w areszcie spędziła tylko trzy miesiące. Jej mąż jednoosobowo pikietował prokuraturę i sąd, chcąc doprowadzić do jej zwolnienia. Bombardował listami sędzię, która zatwierdziła wniosek prokuratury o tymczasowe aresztowanie. Pisał też do żony, wyrażając się w sposób mocno nieprzychylny o prokuratorach. W tym przypadku prokuratura i sąd wykazały się szybkością oraz sprawnością działania. Listy do aresztantki, które podlegają cenzurze, stały się podstawą do postawienia zarzutów. Tadeusz Mura został oskarżony o zniewagę i skazany na zapłatę 500 zł grzywny.
Na procesie Gabrieli Mury „Gruby” nie stawił się aż trzy razy, a że i tu prokuratura nie ma innych dowodów oprócz słów gangstera, sprawa wciąż się toczy. Sąd Okręgowy w Gliwicach wprawdzie nie wie, co się dzieje ze świadkiem koronnym, lecz wraz z organami ścigania ma nadzieję, że w końcu się znajdzie. Prokuratura zaś podtrzymuje oskarżenie. Warto tu przypomnieć, że prokuratorzy są nie tylko oskarżycielami, ale przede wszystkim strażnikami praworządności. Często jednak o tym zapominają.
Od sześciu lat toczy się sprawa przeciwko Andrzejowi Żuromskiemu, która nabrała już szczególnie palącego charakteru. Oskarżony, występujący jako „Żurom”, jest raperem, a będąc artystą, ma usprawiedliwioną skłonność do efektownych gestów. Dał temu wyraz, podpalając się w marcu w studiu Polsatu, gdy mówił o tym, co go spotyka ze strony wymiaru sprawiedliwości. Szybko go ugaszono, ma tylko nieznaczne oparzenia brzucha. – Nie jestem masochistą, wszystko zaplanowałem. Chciałem zwrócić uwagę na to, jak łatwo można paść ofiarą pomówień – tłumaczył.
On sam ofiarą pomówienia stał się w 2007 r., gdy do warszawskiego biura jego studia nagraniowego wkroczyli funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego. Skuli „Żuroma” i zawieźli go do kieleckiego aresztu. Tam postawiono mu zarzuty handlu narkotykami. Oskarżył go diler „Jezus”, który poszedł na współpracę i został tzw. małym świadkiem koronnym. „Żurom” twierdzi, że „Jezusa” w życiu na oczy nie widział i nie wie, o kogo chodzi.
Słowa „Jezusa” są jedynym dowodem na to, że „Żurom” mógł handlować narkotykami. Prokuratura stwierdziła jednak, iż diler spójnie, szczerze i dokładnie opisał przestępstwa, w których brał udział. W związku z tym uznała, że wiarygodne są też jego zeznania na temat Żuromskiego. W rezultacie już w 2008 r. raper stanął przed sądem i dostał pięć lat. Odwołał się, sprawa doszła do Sądu Apelacyjnego w Krakowie, który uchylił wyrok i przekazał ją do ponownego rozpatrzenia. Kielecki sąd rejonowy skazał „Żuroma” ponownie, ale już na trzy lata. Żuromski znowu się odwołał, a Sąd Okręgowy w Kielcach jeszcze raz nakazał ponowne rozpatrzenie sprawy.
„Żurom” wyszedł na wolność po wpłaceniu 70 tys. zł kaucji. W międzyczasie „Jezus” został skazany za włamanie i stracił status małego świadka koronnego. Sytuacji „Żuroma” to jednak nie zmieniło. Cały czas jest uznawany za oskarżonego. Jego firma padła, a partnerka zabrała dwójkę ich dzieci i odeszła. Sprawa trwa. Prokuratura uważa zaś, że materiał, który został zgromadzony, wreszcie pozwoli na skazanie „Żuroma”.
Prokuratura ma tę nadzieję już od sześciu lat. Żuromski zapowiada, że się nie podda i do skutku będzie walczyć o uniewinnienie i dobre imię.
Co natomiast może zrobić ktoś, komu bezprawnie komornik zajmie konto? Taka osoba zostaje nagle pozbawiona środków do życia. To właśnie spotkało Danutę Bińkowską z Sochaczewa, której komornik zajął rachunek bankowy z wszystkimi oszczędnościami.

Łatwo wszystko stracić

Pani Danuta miała pecha – w Sochaczewie mieszka bowiem inna Danuta Bińkowska, rzeczywiście zadłużona, i to przeciw niej komornik miał wszcząć egzekucję. Adres zamieszkania i PESEL obu pań był różny, jednak komornik nie zwrócił uwagi, że zajmuje konto nie tej osobie, której powinien. Komornik został zawieszony w czynnościach, ale uważa, że nie zrobił nic złego, bo zgodnie z prawem nie miał obowiązku sprawdzania danych adresowych i numeru PESEL osoby, przeciw której prowadzi egzekucję. A skoro nie miał obowiązku, to przecież zrozumiałe, że tego nie zrobił. Pomylić się zaś każdy może. Komornik nie zamierzał zwrócić Danucie Bińkowskiej pieniędzy, które przez swoje niedbalstwo omyłkowo ściągnął z jej konta. Zrobiła to wreszcie – po nagłośnieniu sprawy przez media – Krajowa Rada Komornicza, oddając kobiecie 28 tys. zł.
Wydaje się jednak, że komornicy przyznają sobie szczególne prawo do popełniania błędów. Podobna przygoda spotkała bowiem Czesława Kacprzaka, któremu w 2011 r. komornik ściągnęła z rachunku 50 tys. zł, a jego sklep obciążyła hipotecznie kwotą aż 80 tys. zł, o czym Bogu ducha winny właściciel dowiedział się dopiero wtedy, gdy zamierzał sklep sprzedać. Komornik pomyliła go z innym Czesławem Kacprzakiem, który przeszło 10 lat wcześniej prowadził pod Łodzią firmę handlową i nie zapłacił za kupione w białostockiej mleczarni 5 ton sera i półtorej tony masła. Dziś tej firmy już dawno nie ma. Jej były właściciel ma zaś oczywiście inny adres i PESEL niż uczciwy pan Kacprzak. Wszystko to w niczym nie przeszkodziło pani komornik, która przeprowadziła egzekucję majątku niewinnego człowieka, a potem tłumaczyła, że zgodnie z prawem nie miała obowiązku sprawdzania autentyczności danych osobowych.
Jak widać, w naszym kraju praktycznie każdy może stracić wszystko, co posiada, bo ktoś czegoś nie musiał sprawdzić… Odwrócenie podjętych decyzji jest niemal niewykonalne. Pan Kacprzak walczył, ale nie doczekał zwrotu zabranych pieniędzy. Zmarł w ubiegłym roku.

Bo mogą

Stołeczny restaurator Tadeusz Landa w porę zrezygnował z walki. Wbrew nazwie stowarzyszenia, które skupia ludzi walczących z krzywdzącymi ich decyzjami władz, uznał się za pokonanego. Stracił firmę – ale ocalił spokój.
W Warszawie Landa założył jeszcze w latach 80. popularną knajpę rybną Delfin, potem otworzył restaurację na ulicy Próżnej. Gdy zaczęły się przebudowa placu Grzybowskiego i remont domów na Próżnej, dojazd do lokalu został utrudniony, a obroty spadły. Właściciel obiektu, spółka Polski Holding Nieruchomości, obniżyła czynsz za wynajem z 16 do 10 tys. zł miesięcznie. Potem jednak przekazała lokal miastu – a śródmiejski Zakład Gospodarowania Nieruchomościami natychmiast nakazał płacić czynsz w wysokości poprzednich 16 tys. zł. Jednocześnie urzędnicy nie przedłużyli z Tadeuszem Landą umowy najmu. Prawdopodobnie chodziło to, by kto inny zaczął w tym miejscu działalność. Restauratorowi mówiono natomiast, że musi zamknąć lokal, bo budynek zostanie albo sprzedany, albo wyburzony.
Landa oczywiście nie chciał rezygnować z użytkowania atrakcyjnej działki w samym centrum stolicy. Zaproponował nawet zdeponowanie w banku miliona złotych dla ZGN Śródmieście. Suma ta miałaby przepaść na rzecz miasta, gdyby nie zechciał się on wyprowadzić w momencie podjęcia przez władze dzielnicy decyzji o wyburzeniu bądź sprzedaży obiektu. Oferty nie przyjęto. Landa musiał się wynieść. Zamknął więc restaurację, a ludzi zwolnił. Na koniec napisał list do prezydent stolicy: „Kończąc ten etap mojego życia i działalności, mam odwagę stwierdzić, że zostałem tak potraktowany przez urzędników, ponieważ mimo mojego wieku (64 lata) nie wszedłem do urzędu na kolanach”.
Lokal cały czas stoi pusty, nie przynosząc dochodów z czynszu. Restaurator wspomina zaś lata 80., gdy władze PZPR na Woli pomogły mu w zdobyciu wszystkich niezbędnych koncesji na prowadzenie Delfina. Sekretarz PZPR deklarował wtedy: „Ja tu jestem, by pomagać, a nie utrudniać”. Jak mówi Landa, komuniści to rozumieli, a „nasi” samorządowcy jakoś nie mogą.
W istocie, gdy pozostać już przy skojarzeniach z minionym ustrojem, można odnieść wrażenie, że w decyzjach rozmaitych organów pobrzmiewają słowa Majakowskiego: „Jednostka zerem, jednostka bzdurą”. Bo chyba brak szacunku właśnie dla jednostki, dla jej dóbr osobistych, również dla jej majątku oraz interesów, to cechy często obecne w myśleniu bardzo wielu decydentów najróżniejszych szczebli.
Drugi, bodaj jeszcze ważniejszy czynnik to poczucie bezkarności. Ustawa o służbie cywilnej zapewniająca w praktyce nieusuwalność urzędników, immunitety prokuratorskie czy sędziowskie, wreszcie obsadzanie decyzyjnych stanowisk według nomenklatury partyjnej sprawia, że mało kto w Polsce musi dziś się obawiać konsekwencji swoich poczynań. Nawet gdy krzywdzi nimi innych. Najprostsza odpowiedź na pytanie, dlaczego ludzie mający prawo stanowienia o losach innych tak często podejmują decyzje, które bezpodstawnie wyrządzają szkodę, brzmi zatem: bo mogą. Ponura rzeczywistość, przedstawiona w filmie Ryszarda Bugajskiego, będzie zaś trwać jeszcze bardzo długo.

*

Dlaczego w Polsce w majestacie prawa rujnuje się i pozbawia dorobku niewinnych ludzi?

Mirosław Piepka, współautor scenariusza do filmu „Układ zamknięty” w reżyserii Ryszarda Bugajskiego
Łatwiej odpowiedzieć na pytanie, co zrobić, by tak się nie działo. Prosta rzecz – odpowiedzialność karna musi dotyczyć każdego człowieka, od najmniejszego do rządzących. Muszą być jakieś konsekwencje nieprzemyślanych decyzji. Ponoszone zarówno przez kogoś, kto kradnie w sklepie towar powyżej kilkuset złotych, jak i przez prokuratora czy szefa urzędu skarbowego, jeśli popełnia błąd, w wyniku którego zamyka się zakład, a 400 osób traci pracę. Jednak tutaj jest totalna bezkarność, a niektórzy wręcz awansują. Wciąż najważniejszym przywilejem posłów, senatorów, ale także sędziów i prokuratorów jest immunitet. Nie twierdzę, że wszystkie immunitety trzeba zlikwidować, ale ich działanie powinno obowiązywać w ściśle określonych granicach, a decyzja o uchyleniu immunitetu nie powinna być podejmowana w środowisku czy urzędzie, w którym dana osoba funkcjonuje. Niestety, są to towarzystwa wzajemnej adoracji i kolega koledze niczego złego nie zrobi. O immunitetach powinna decydować jakaś niezależna komisja złożona z rzetelnych i odpowiedzialnych osób.

Prof. Ewa Łętowska, prawniczka, b. rzecznik praw obywatelskich
Tak zawsze bywało. Historia literatury pełna jest opisów tego rodzaju zdarzeń, ale problemem jest to, że w przyzwoitym kraju taka sprawa powinna wywołać reakcję i pobudzić mechanizm, który odwraca niesprawiedliwe decyzje. A gdy wynikają one wprost z prawa – inicjować zmiany. A tego brakuje. Poza tym u nas w 70% takie wypadki to wynik nie tyle „złego” prawa, ile znieczulicy tych, którzy je stosują. Oni nie uruchamiają istniejących w prawie „luzów decyzyjnych”. I nie chcą się trudzić wyszukaniem narzędzia łagodzącego rygoryzm schematycznego zastosowania prawa ani narazić decyzją odbiegającą od schematu. Niestety, dotyczy to także sędziów, nad czym boleję. Nie umieją oni i nie chcą robić użytku z posiadanego marginesu swobody orzekania w imię zachowania sprawiedliwości. Mam nieodparte wrażenie, że ta znieczulica i schematyzacja postępowania się nasilają. Teraz są takie czasy, że nikt się nie wstydzi zaniechania inwencyjności w sprawach ewidentnie łamiących zasady sprawiedliwości.

Małgorzata Pundyk, prawniczka, redaktor naczelna portalu Forum Pokrzywdzonych przez Państwo
Ważne jest chyba nie tyle dlaczego, ile jak z tym walczyć, jak przeciwdziałać. Oczywiście można walczyć i nawet wygrywać z niesprawiedliwymi organami państwa, ale to ogromnie trudne, czasochłonne i niepewne. Każda taka sprawa trwa minimum trzy-cztery lata. Zgodnie z par. 417 kodeksu prawa cywilnego, obywatel może się domagać zadośćuczynienia od skarbu państwa za szkody wynikające z błędnych decyzji urzędników. Można też domagać się od państwa zadośćuczynienia (od 2 tys. do 20 tys. zł) za przewlekłość postępowania, ale nie ma już odszkodowań np. za uciążliwość takiego postępowania, które było od początku wynikiem błędu, a przecież obciążenia psychiczne, jakim podlegają niesłusznie oskarżeni, są ogromne i często nieodwracalne w skutkach. Nie widzę też specjalnie możliwości domagania się skutecznego ukarania winnych. Można oczywiście pisać skargi i pozwy, my w tym czynnie pomagamy, ale szansa na sukces jest niewielka. Nie mamy skutecznych środków, by skłaniać korporacje prokuratorów, adwokatów, sędziów, komorników itd. do wszczynania postępowań dyscyplinarnych wobec swoich członków. Poza tym poszczególne korporacje blisko ze sobą współpracują. To są zamknięte środowiska. W krajach o ugruntowanej demokracji zrezygnowano już z immunitetów chroniących np. sędziów, świat od tego odchodzi. U nas trzeba najpierw uzyskać od korporacji zdjęcie immunitetu, aby można było kogoś pociągnąć do odpowiedzialności. A właśnie poczucie nietykalności i bezkarności przerodziło się w patologię, ale w każdym konkretnym przypadku ogromnie trudno jest to udowodnić – np. istnienie zmowy, aby w sposób opieszały prowadzić postępowanie i je przeciągać. Sędziowie, prokuratorzy są za błędne decyzje wynagradzani, a ich kumple decydują, czy cofnąć im immunitet, czy nie. Nie ma też co liczyć na kontrolę zewnętrzną, np. ministra sprawiedliwości, bo do absolutnej rzadkości należą przypadki, gdy szef resortu występuje z wnioskiem o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego, co należy do jego uprawnień. W tej dziedzinie potrzebne byłyby zmiany systemowe, na co już zupełnie nie mamy wpływu. To, że system kontroli zewnętrznej u nas nie działa, zostało też potwierdzone przez rzecznika praw obywatelskich.

Prof. Maria Jarosz, socjolog, PAN, autorka m.in. książek „Władza, przywileje, korupcja” i „Samobójstwa. Ucieczka przegranych”
Tak było, jest i będzie. O korupcji politycznej i gospodarczej pisałam niejednokrotnie w książkach. To jest zjawisko, z którym wiele osób się styka i przez które cierpi, ponosi liczne szkody.

Not. BT

Wydanie: 16/2013, 2013

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Czytelnik
    Czytelnik 3 maja, 2013, 23:44

    Trudno się zgodzić z autorem, że jedną z przyczyn złej pracy urzędników jest ustawa o służbie cywilnej, która ma rzekomo gwarantować im nieusuwalność. Autor tej ustawy najwyraźniej nie zna.
    Urzędnikiem w rozumieniu ustawy, jest taki pracownik służby cywilnej, którego stosunek pracy powstał na podstawie mianowania (po zdaniu odpowiednich egzaminów lub ukończeniu KSAP). Jest on bardziej chroniony przed utratą pracy, w porównaniu z innymi urzędnikami niemianowanymi, w przypadku redukcji stanowisk lub likwidacji urzędu. I tylko tyle. Zwolnić jest go łatwiej niż zwykłego pracownika – np. za utratę tzw. „nieposzlakowanej opinii” (art. 71), czy dwukrotnej negatywnej oceny okresowej. A każdego pracownika służby cywilnej i urzędnika mianowanego można zwolnić dyscyplinarnie (art. 114) za naruszenie obowiązków służbowych.
    Sędziowie i prokuratorzy nie są członkami służby cywilnej – a to ich zła praca najbardziej wpłynęła na losy bohaterów artykułu.
    Nie są też nimi urzędnicy administracji samorządowej. Są za to, pracownicy urzędów skarbowych i kontroli skarbowej.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Dzidek
    Dzidek 29 lipca, 2013, 16:39

    Żal Tadka i tych wszystkich ludzi to są układy, gnoje, zdrajcy Narodu. Może czasem tu wchodzą to zapraszam do przeczytania – To MY NARÓD wybieramy was prostaki[po układzie oczywiście bo macie(ale pamiętajcie to nie to samo co bycie), a to co robicie za garść tych zasranych srebrników, które zmienią wcześniej czy później wasz uśmiech to po prostu z francuska rzecz ujmując że na da.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy