Pouczająca historia o apolityczności „Układu zamkniętego”

Pouczająca historia o apolityczności „Układu zamkniętego”

Uwaga, autor nie wypowiada się w tym felietonie na temat estetycznych walorów filmu, pozostając przy swoim prywatnym zdaniu, że artyzmu w nim tyle, ile seksu w myszy polnej.
Na konferencji prasowej po projekcji „Układu zamkniętego” scenarzyści filmu (także wcześniejszego „Czarnego czwartku. Janek Wiśniewski padł”) zarzekali się, że nie jest to film aktualny politycznie, że z pozycji jednej partii nie atakuje drugiej, że są jak najdalsi od wojny polsko-polskiej. I rzeczywiście reżyser Ryszard Bugajski w przekonujący, bardzo dramatyczny sposób pokazał, że jest bardzo źle, kiedy istnieją kliki wysokich urzędników państwowych niszczących przedsiębiorców, ale też jest bardzo niedobrze, jeśli państwo stosuje takie metody zwalczania układów, jak te pokazane w filmie: prowokacja, antyterroryści wywlekający ludzi z łóżek w nocy, areszty wydobywcze czy zastraszanie. Nie można grypy zwalczać dżumą. No i niby rację mają scenarzyści; widz tak powinien odczytać ich chęć politycznego wyzerowania filmu. Tyle że to zaledwie naskórek właściwej wymowy, jego barwy maskujące. A co pod spodem? Kapiące jadem nienawiści kły partyjniackiej propagandy. A oto jak się to robi.
W miarę przytomny widz zwróci uwagę na kilka lekko tylko ukrywanych przekłamań. Po pierwsze, charakterystyczne metody walki IV RP z korupcyjnymi układami (pamiętamy świetnie sprawę kardiochirurga doktora G., śmierć Barbary Blidy, prowokacje agenta Tomka, areszty wydobywcze etc.) w filmie przypisuje się komu innemu. Z dużą wprawą stosują je wyżsi urzędnicy państwowi z komunistycznym rodowodem: szef miejscowej prokuratury, grany przez Janusza Gajosa, i kierownik izby skarbowej (w tej roli Kazimierz Kaczor). To oni organizują skok na kasę, czyli tworzą lipne dowody na przestępczy charakter inwestycji trzech młodych Polaków, którzy „z niczego” pobudowali piękne zakłady elektroniczne, zatrudniające wielu pracowników. Chcą je – wspólnie z ministrem, kumplem z dawnych czasów – przejąć i sprzedać oczekującej zagranicznej firmie, a kasą się podzielić. Czyli scenarzyści, a za nimi zadziwiająco bezwolny reżyser, pakują do jednego worka na plecy starych komuchów odpowiedzialność i za tzw. układy korupcyjne, i za grupy trzymające władzę (patrz afera Rywina), i za metody ich zwalczania, jako żywo wypromowane przez kogo innego, bo za czasów ministra Ziobry i premiera Kaczyńskiego. Przeoczenie? Nie, świadomy zabieg fałszerski, chwyt propagandowy.
Odrobinę tylko inteligentny widz musi zadać sobie pytanie, skąd u prokuratora Kostrzewy (Gajos) tyle podłości, dwulicowości, moralnej degrengolady. W tradycyjnym zachodnim thrillerze politycznym czy tylko kryminalnym owa skłonność bohatera do osiągania celu po trupach tłumaczyłaby się jakimiś indywidualnymi kompleksami czy skazami z młodości, dzieciństwa, psychologicznymi zagadkami niedoboru uczuć albo zboczonych instynktów… A może po prostu przymusem bogacenia się za wszelką cenę bez względu na okoliczności, bo takie są wzory współczesnej konsumpcyjnej kultury masowej. Tego ostatniego tłumaczenia wymowy filmu trzyma się Janusz Gajos w wywiadach dla mediów i to posłużyło zapewne za podstawę nagrodzenia filmu przez organizację Pracodawcy RP Wektorem 2012 „Za odwagę w dążeniu do prawdy”. Przedstawiciel biznesmenów pokrzywdzonych przez agendy państwa mówił na tej samej konferencji prasowej, że tylko w tej chwili trwa kilkaset podobnych, choć może nie aż tak drastycznych spraw sądowych. Ale dla polskiego twórcy filmowego takie socjologiczne wytłumaczenie to za mało. A jakże, dobudowuje właściwe, polityczne i komunistyczne powody paskudnego charakteru Kostrzewy za pomocą retrospekcji z 1968 r., kiedy jako student prawa przyczynił się do wyrzucenia z uczelni dziekana przy okazji antysyjonistycznej, partyjnej nagonki. Notabene ojca jednego z młodych fabrykantów, których puścił z torbami. Żeby podkreślić dla co głupszych widzów, że nie jest to przypadek wyjątkowy, odosobniony, twórcy poszerzają kontekst; szefem młodzieżowej organizacji partyjnej był wtedy nie kto inny tylko aktualny kierownik urzędu skarbowego (Kaczor), a za pomoc w usunięciu profesora Żyda obiecano Kostrzewie ułatwienie kariery. Teraz już bardzo dobrze wiemy, gdzie tkwią korzenie wielu karier i korupcyjnych układów, które zagnieździły się kiedyś i tak dobrze mają się dziś.
Młody, wykształcony, współczesny Polak niestety zada sobie pytanie, jak to się stało, że mimo solidarnościowej rewolucji i zmiany ustroju w 1989 r. ten komunistyczny pomiot przeniknął do nowej Polski i ma się tu dobrze. I o to chodzi. Tu twórcy – pewnie aby nie posądzano ich o publicystyczną jednostronność i tanią propagandę – zachowują wiele znaczącą wstrzemięźliwość. Oni tylko widza podprowadzają i wystawiają na strzał. Bo tylko oczywisty baran może nie pomyśleć o konsekwencjach cichej umowy „różowych” i „czerwonych” w Magdalence, zastosowania przez rząd Mazowieckiego tzw. grubej kreski i bardzo liberalnej weryfikacji notabli z komunistycznego aparatu prawa i bezpieczeństwa. No i dośpiewa sobie, która wielka partia chce rewizji tych wszystkich zaniedbań, a która nie. Czy można więc się dziwić, że za czasów tej rządzącej partii tyle jest aferalnych procesów o uchybienia państwowych urzędników? A jak informują napisy końcowe filmu, prokuratora awansowano, a kierownik urzędu skarbowego korzysta z zasłużonej i pewnie wysokiej emerytury. Akcja zaczyna się w 2003 r. i kończy w 2010 r.!!!
W efekcie trudno się dziwić, że Państwowy Instytut Filmowy nie dofinansował realizacji filmu, natomiast wsparły go Kasy Stefczyka, związane z określoną partią. A jeśli wam ktoś powie, że w kinie liczy się apolityczność, to pamiętajcie, co powiedział Lenin, który uznał kino za najważniejszą ze sztuk właśnie z powodu jego propagandowych możliwości wpływu na polityczne postawy widza. Trzymajcie się Lenina, on wiecznie żywy.

Wydanie: 16/2013, 2013

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy