Plecami do Ameryki

Plecami do Ameryki

Niesforny Londyn

Problemy zaczynają się już w Londynie, do którego z Waszyngtonu dosłownie i w przenośni zawsze było najbliżej. Przez cały okres zimnowojenny Stany Zjednoczone i Wielka Brytania zacieśniały współpracę do tego stopnia, że szybko zyskała ona miano specjalnej relacji (ang. special relationship). Dziś ta przyjaźń przechodzi trudny okres, głównie z powodu kursu na izolacjonizm obieranego przez coraz większą część brytyjskich elit. W czasie Brussels Forum amerykańscy dyplomaci niemal bombardowali przedstawicieli brytyjskiego rządu zarzutami o ślamazarne i nieefektywne prowadzenie kampanii na rzecz pozostania Wielkiej Brytanii w Unii.

Wśród ekspertów coraz częściej pojawia się opinia, że kazus czerwcowego referendum na Wyspach przypomina do pewnego stopnia zeszłoroczną sytuację w Polsce – gdzie pewny zwycięstwa centrowy elektorat nie poszedł na wybory, a lepiej zorganizowana prawica odniosła sukces dzięki mobilizacji swoich zwolenników. I choć ostatnie sondaże pokazują spadek poparcia dla Brexitu, referenda rządzą się swoimi prawami i trudno z góry przewidywać ich wynik. Zwłaszcza że brytyjskim eurosceptykom paliwa dolali poplecznicy z Holandii, odrzucając w tamtejszym plebiscycie umowę stowarzyszeniową między Unią Europejską a Ukrainą. Wreszcie brytyjskim euroentuzjastom nie pomagają ostatnie kłopoty samego Davida Camerona, którego nieżyjący już ojciec ulokował pokaźną część rodzinnego majątku w rajach podatkowych, co zostało ujawnione przy okazji afery Panama Papers.

Prawdziwym problemem dla Białego Domu jest jednak nie samo widmo Brexitu, ale to, co po nim nastąpi, a przede wszystkim – kto będzie wówczas kierował krajem. Zdaniem Iana Bremmera i Dana Stewarta, publicystów magazynu „Time”, potencjalni przyszli doradcy Hillary Clinton (o jakichkolwiek ekspertach wokół Donalda Trumpa trudno bowiem mówić) dostają gęsiej skórki na myśl o rozmowach z Borisem Johnsonem, zyskującym na fali eurosceptycyzmu w odwiecznym starciu z Cameronem. Nieprzewidywalny, a przede wszystkim szalenie ambitny i bezkompromisowy burmistrz Londynu świadomie gra na zwiększenie podmiotowości Wielkiej Brytanii – w jednym ze swoich felietonów zapowiedział już, że nie chce, by jego kraj pozostał na zawsze młodszym bratem Stanów Zjednoczonych. Połączenie Brexitu i prób wybicia się na niezależność w relacjach z Waszyngtonem może się skończyć dla Brytyjczyków izolacją totalną.

Niepewny Paryż

Inny ważny partner – Francja – od 2012 r. rządzona jest przez przywódcę co najwyżej miernego, który w polityce zagranicznej regularnie zajmuje sprzeczne stanowisko. Zdarzało się już François Hollande’owi krytykować Unię za skostniałe struktury i nadmierną ingerencję w politykę wewnętrzną Francji, a następnie chcieć jej pomocy w penetrowaniu środowisk islamistów. Podobnie było ze Stanami Zjednoczonymi, które oskarżał o imperializm, by niedługo potem prosić o wsparcie działań swojej armii w Afryce i na Bliskim Wschodzie.

Znów jednak, podobnie jak w przypadku Wielkiej Brytanii, Amerykanie bardziej boją się tego, co dalej. Hollande’a popiera 12% Francuzów i na reelekcję w przyszłym roku szanse ma iluzoryczne. W siłę rośnie za to radykalny i ksenofobiczny Front Narodowy Marine Le Pen, która za oceanem do stołu negocjacyjnego usiadłaby pewnie tylko z Donaldem Trumpem. Zapowiadająca ewentualne wyjście Francji z Unii Europejskiej Le Pen może nie jest faworytką następnej kampanii prezydenckiej, ale jej wpływu na francuską politykę nie sposób nie doceniać. Natomiast jeśli wygra, problemem może wcale nie być nieodbieranie telefonów z Waszyngtonu – następczyni Hollande’a może być na tyle niewygodną partnerką, że kolejny lokator Białego Domu po prostu nigdy nie zadzwoni.

Tak już się dzieje w relacjach z Rzymem. Wśród amerykańskich dyplomatów i ekspertów związanych z Partią Demokratyczną panuje opinia, że premiera Włoch Mattea Renziego nie należy traktować poważnie. W ich oczach jest po prostu jeszcze jednym centrolewicowym przywódcą, który nie będzie w stanie ustabilizować tamtejszej gospodarki i sceny politycznej. „Po co się o niego starać, skoro zaraz go nie będzie?” – tymi słowami mieli opisać relacje z Rzymem amerykańscy dyplomaci w czasie brukselskiego forum.

Właściwie jedynym pewnym adresem w Europie pozostał dla Waszyngtonu Berlin – choć i tam sytuacja się komplikuje. Angela Merkel traci poparcie przede wszystkim we własnej partii, a przecież i jej zagrażają populistyczne i antyestablishmentowe prądy. Amerykanie są zatem w kłopocie, który jednak może się rozwiązać jeszcze w tym roku. Jeśli nowym lokatorem Białego Domu zostanie Donald Trump, telefony zamilkną na dłużej. Po obu stronach.

Foto: EASTNEWS

Strony: 1 2

Wydanie: 16/2016, 2016

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy