Podręcznikowy haracz

Dystrybucja podręczników szkolnych przypomina wolnoamerykankę

– Co roku odkupuję podręczniki od znajomych, których dzieci chodzą do różnych szkół. Dzięki temu oszczędzam 100 zł na komplecie. Dla nas to duże pieniądze – tylko mąż ma pracę. Już w kwietniu zaczynamy odkładać pieniądze dla dwóch córek na to, co potrzeba im do szkoły – mówi matka 13-letniej Kamili z Ciechanowa.
Koniec sierpnia na księgarskim rynku należy do podręczników szkolnych. Ich dystrybucja przypomina wolną amerykankę. W narożnikach ringu stają rodzice i wydawcy. Wokół niego krążą nauczyciele, którzy decydują o doborze podręczników. Często występują w roli pośredników zajmujących się sprzedażą. Środkowe pozycje należą do Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu oraz kuratoriów próbujących pełnić rolę arbitra.
Gra toczy się o ponad 600 mln zł. Taka jest wartość sprzedawanych książek (dane z 2001 r.). Oferta dla nauczycieli gimnazjów i szkół podstawowych to 925 podręczników. Wydaje je około 200 polskich oficyn. Przygotowują ponad 60 mln książek i zeszytów ćwiczeń. Do jednego przedmiotu jest sześć, siedem różnych podręczników. Ile szkół, tyle programów. Każdy chce sprzedać jak najwięcej, jak najkorzystniej. Najbogatsi wydawcy dysponują budżetami promocyjnymi. Szczodrą ręką wydają je na konferencje dla metodyków czy darmowe egzemplarze książek dla nauczycieli. Biedniejsi też mają sposoby na utrzymanie się w branży. Wolnorynkowa obfitość sprzyja bałaganowi i korupcji. Jej ofiary to rodzice. Wyjmą ostatni grosz, by dziecko miało się z czego uczyć. Jednocześnie przybywa tych, którzy nawet nie sięgają do kieszeni przed pierwszym szkolnym dzwonkiem. Wiedzą, że nic w niej nie znajdą.

Podręczniki do przepisywania

Zgodnie z Kartą nauczyciela, pedagodzy mają prawo wyboru podręczników. Powinni się przy tym kierować potrzebami i zainteresowaniami ucznia. Czy tylko tym? – Nie narzucam nauczycielom wyboru podręczników. Decydują o nich podczas dyskusji w blokach przedmiotowych i na radach pedagogicznych. Podstawy programowe to oczywiście główne kryterium. Ale chcemy uniknąć obciążania rodziców kosztami kolejnych zmian – mówi dyr. gimnazjum w Regiminie (woj. mazowieckie), Halina Klicka.
– Za używany komplet zapłaciłam 100 zł. Nauczyciele pomyśleli o nas, rodzicach. Ułożyli listę tak, że można kupować książki od starszych uczniów. Synowi brakuje podręcznika do angielskiego i ćwiczeń. Język obcy jest strasznie drogi. Kosztuje 120 zł – mówi Jadwiga Dobrzeniecka, matka ucznia, który zdał do drugiej klasy gimnazjum w Regiminie.
Konsekwencje chybionych lub koniunkturalnych decyzji ponoszą również uczniowie. – Córka zdała w tym roku egzaminy do liceum. Gdyby nie zmiana podręcznika z historii w drugiej klasie gimnazjum, nie miałaby szans. Decyzję podjęła wychowawczyni. Nie uczyła przedmiotu, ale interesowała się edukacją uczniów – twierdzi matka uczennicy z Ciechanowa.
„Równe szanse edukacyjne dla wszystkich”, takie slogany pojawiają się zwłaszcza w trakcie kampanii wyborczych. Tymczasem na wsi pojawiło się zjawisko znane starszemu pokoleniu z „Siłaczki”. Dzieci przepisują fragmenty podręczników w szkolnych lub gminnych bibliotekach. Wypożyczają je w ustalonej kolejności – od wsi, do wsi. – Ze środków z ministerstwa zakupiliśmy część podręczników. Największe wzięcie mają te do nauki języków obcych – mówi dyr. Halina Klicka. Kilkaset metrów od gimnazjum, w którym urzęduje, mieści się gminna biblioteka. – W stosunku do potrzeb mamy niewiele podręczników. Dzieciaki przepisują w ciągu dwóch, trzech godzin fragmenty dotyczące danego tematu. Staram się im pomóc. Odbitki ksero robię w urzędzie gminy. W czytelni siedzą głównie miejscowi. Dojeżdżający są w znacznie gorszej sytuacji – ocenia Maria Frączkowska z gminnej biblioteki publicznej w Regiminie. – Nigdy nie mieliśmy w księgozbiorze podręczników szkolnych. Ale w tym roku sporadycznie pojawiają się gimnazjaliści i licealiści, którzy o nie pytają – mówi bibliotekarka z PBP w Ciechanowie.

Bezkarni

Do liceów wkracza pierwszy rocznik absolwentów gimnazjów. Mają do wyboru zestaw podręczników w programie podstawowym lub poszerzonym. W zależności od wyboru wariantu cena książek waha się od 300 do 400 zł. O ile sytuacja w doborze podręczników w wielu gimnazjach zaczyna się stabilizować, to licea i podstawówki są żywiołem. W tych ostatnich o kosztownym bałaganie przesądzają głównie ćwiczenia. Co roku muszą być nowe. W opinii rodziców, jest to wygodne jedynie dla nauczycieli.
Tymczasem na podręcznikowej koniunkturze bez skrupułów napełniają portfele podejrzani pośrednicy, których sojusznikami są nauczyciele i dyrektorzy szkół. – Oficjalne skargi wpłynęły do nas z gmin Pułtusk i Pokrzywnica. Rodzice otrzymali tam od nauczycieli adresy wybranych księgarni bez wykazu podręczników. Poinformowano ich, że wyboru dokona sprzedawca. W obydwu przypadkach interweniowałam u władz samorządowych – twierdzi Hanna Murawska z ciechanowskiego kuratorium.
Ale kuratoria pełnią obecnie głównie nadzór merytoryczny. Czasy, gdy nauczyciel obawiał się wezwania przez wizytatora na dywanik, minęły. Teraz może on co najwyżej opiniować. To iluzoryczny oręż. – Kiedy stwierdzimy nieprawidłowości np. przy dystrybucji podręczników, niewiele możemy zrobić. Próbowałem wyciągnąć konsekwencje wobec dyrektora, który miał wątpliwe kwalifikacje. Od przedstawiciela samorządu usłyszałem, że moje zdanie się nie liczy. Powiedział, że on decyduje. Dyrektor pozostał w szkole – mówi wieloletni pracownik jednego z mazowieckich kuratoriów. Nic dziwnego, że w sieci powiązań i układów oszuści handlujący podręcznikami czują się jak ryby w wodzie.

Forsa z tornistra

Agnieszka mieszka w okolicach Elbląga. Ma zakład, w którym szyje tornistry. – Interes idzie kiepsko. Chciałam dorobić na podręcznikach. Pojechałam do wydawcy. Zachęcał, że mogę zgarnąć przez miesiąc nawet 20 tys. zł. Nie musiałam nigdzie się rejestrować. Czysty pieniądz. Bez podatku. Warto spróbować, pomyślałam. Zarobiłam na pokrycie kosztów. Tacy sprytni jak ja tłoczą się w każdej szkole. Nauczyciele, z którymi można by się dogadać, mają stałych dostawców – opowiada zniechęcona akwizytorka.
Antoni Szlak jest właścicielem księgarni Słowo w Mławie. Dla niego konieczność uporządkowania rynku podręczników jest rzeczą oczywistą: – Najbardziej klarowna dystrybucja to księgarnie. Marża wynosi 17-21%. Łatwo kontrolować w nich handel, a w razie wątpliwości interweniować. Podręczniki to dla nas zastrzyk finansowy. Ale nie kura znosząca złote jaja. Z tego, co zamawiam, na półkach zostaje około 40%. I czeka na przyszły rok. Dzieje się tak dlatego, bo do końca nie wiadomo, co zejdzie. Około 40% rynku to korupcjogenne transakcje. Mechanizm jest prosty. Wystarczy duża gotówka i samochód. Pan X dogaduje się w szkole, która ma np. 500 uczniów. Jedzie do wydawcy. Ten na widok pieniędzy nie zadaje pytań. X wraca do szkoły z towarem. Sprzedaje komplet – średnio np. po 200 zł. Ze 100 tys. zł obrotu, 10 tys. zł inkasują skorumpowani nauczyciele. Zysk X (nieopodatkowany) wynosi około 20 tys. zł.
Opinie rodziców o kupowaniu w szkołach są różne. – Córka zdała do liceum. Szkoła zaproponowała sprzedaż książek. Dla mnie to wygodne. Nie wyobrażam sobie, by ktoś nieuczciwie na tym zarabiał – mówi Joanna Kowalska, matka 16-letniej Natalii. – Nauczycielka nakazała, aby kupować książki tylko u niej. Te same podręczniki dla córki miałem 10% taniej we własnej księgarni. Dyrekcja milczała. Większość rodziców dała się zastraszyć – mówi właściciel jednej z księgarni. – Kupiłam komplet dla syna do trzeciej klasy podstawowej. W szkole zapłaciłam 143 zł. Tu jest o 11 zł tańszy. Niby niewielka różnica, ale ja mam trójkę dzieci i mało pieniędzy. Czy nie można zrobić z tym porządku? – pyta kobieta spotkana w księgarni w Pułtusku. Rodzice nie mogą też liczyć na uczciwość handlujących używanymi podręcznikami. – Dałam się nabrać. Człowiek gania, żeby kupić wszystko na czas. Martwi się, że nie ma pieniędzy. Nie myśli, jak trzeba. Za zniszczony komplet do drugiej gimnazjalnej zapłaciłam handlarzowi 220 zł. Nowy kosztuje 240 zł – mówi z rezygnacją matka Roberta.
Jak widzą problem sami nauczyciele? – Od września do liceów wchodzi pierwszy rocznik gimnazjalistów. Mamy problemy z doborem podręczników. Wydawca przysyła egzemplarz i program. Na ogół to przesądza o podjęciu decyzji. Kto pierwszy, ten lepszy. Nie wiemy, na co się zdecydować. Dodatkowe zamieszanie wprowadza podział na naukę w zakresie podstawowym i poszerzonym. Obawiam się, że uczniowie realizujący ten pierwszy mogą mieć problemy na maturze. A wybiera go wielu rodziców, często ze względu na niższą cenę podręczników. Dwa warianty to złe rozwiązanie – ocenia rynek podręczników nauczyciel pracujący w liceum. Nie chce podać swego nazwiska. – Nieprawidłowościom sprzyja zbyt duża oferta. Ministerstwo powinno nad tym zapanować. Rodzice też nie są bez winny. Muszą bardziej uważać, gdzie i za ile kupują. Wydawcy kuszą; wystawiają zawyżone rachunki. Różnicę zgarnia dystrybutor. Rabaty są do zaakceptowania. Jednak powinny być obligatoryjnie przeznaczane np. na zakup wyprawek dla biedniejszych uczniów czy książek do bibliotek – dodaje po namyśle.

 

Wydanie: 2002, 35/2002

Kategorie: Oświata

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy