Polak widzi coraz gorzej

Jedna trzecia Polaków to krótkowidze. Na dalekowzroczność cierpi co drugi pięćdziesięciolatek

Co dzieje się z naszymi oczami? Czy chorują częściej niż kiedyś?
Krótkowzroczność jest dziś jedną z największych epidemii. W USA wada ta wykrywana jest u co czwartej osoby, podobnie jest w Polsce, w Wielkiej Brytanii co trzeci obywatel ma ten problem, a na Tajwanie aż 85%. Podobnie jest z dalekowzrocznością, na którą cierpi co drugi człowiek powyżej 45. roku życia.
Czynniki powodujące lawinę wad wzroku są nieznane. Dominuje pogląd, że to styl życia i praca wymagająca ciągłego wgapiania się w ekran.
Jednak prof. Jerzy Szaflik, krajowy konsultant okulistyki, jest ostrożny w formułowaniu teorii o epidemii. Uważa, że w dzisiejszych czasach po prostu dłużej pozostajemy aktywni. Tłum pacjentów to głównie osoby starsze. – Kiedyś mówiono „Kopa i nie ma chłopa” – uśmiecha się profesor. – Teraz 60-latek jest dość zapracowanym mężczyzną. Do moich pacjentów należy prof. Kopaliński, ma 96 lat i wydał niedawno książkę o motywach erotycznych w literaturze. Wzrok jest mu niezbędny nie tylko do codziennego życia, ale i do pracy. A 50-latek, bardzo potrzebny w firmie księgowy, który boryka się z zaćmą? Chce pracować. Musi. Jeśli więc istnieje jakaś epidemia, to tylko wieku starszego. Poza tym przybywa krótkowidzów, pewnie dlatego, że oko człowieka zostało stworzone do biegania po lesie, nie do siedzenia przed komputerem.
I jeszcze jedno – kiedyś byliśmy bardziej pokorni. Dziś każdy chce dobrze widzieć. Pacjenci są coraz bardziej wymagający.
Specjaliści apelują, by nie lekceważyć problemów dzieci. 40% uczniów ma „coś ze wzrokiem”, tymczasem rodzice często bagatelizują objawy, uważają, że „ono z tego wyrośnie”. A leczyć trzeba od pierwszych lat życia.

Wszystko sztuczne

W czaszce pacjenta lekarze wywiercili otwór, następnie wprowadzili specjalny układ elektrodowy. Później umieścili go na powierzchni mózgu. Elektrody połączono z miniaturową kamerą telewizyjną i skomplikowanym komputerem, dzięki czemu pacjent odzyskał elementarną zdolność widzenia.
Te nowatorskie metody przywracania wzroku zastosowano zaledwie u kilkunastu osób, ale już za kilka lat mogą być powszechne.
Czy rzeczywiście niewidomi odrzucą białe laski, czy alfabet Braille`a trafi do muzeum? – Przyszłość jest w elektronice – potwierdza prof. Jerzy Szaflik. – W zastępowaniu wzroku przez komputer, który mówiąc najprościej, skomunikuje mózg z okiem. W Chicago prowadzi się eksperymenty na ludziach. Nie widzą oni tak jak my, ale odbierają wrażenia – kształty, światło. Przecież to, że kogoś widzę, wyrasta z cybernetyki. Obraz w moim oku powstaje następująco: promienie świetlne wpadają do oka, pobudzają komórki, impuls dociera do kory mózgowej, tam powstaje obraz.
Już od ponad 20 lat naukowcy prowadzą badania mające na celu stworzenie niewidzącym choćby namiastki sztucznego wzroku. Przywrócenie zdolności widzenia z ominięciem uszkodzonych elementów układu wzrokowego. Część laboratoriów pracuje nad stworzeniem sztucznej siatkówki, inne testują bezpośrednie pobudzanie mózgu.
Postęp jest zdumiewający. Oto kolejne dokonania: rok temu w Karolinie Południowej wszczepiono układ elektrodowy zastępujący siatkówkę. Na razie jest umieszczany pod skórą i skojarzony z odbiornikiem radiowym. Ale naukowcy dążą do takiej miniaturyzacji systemu, by w całości mieścił się w oku.
Inni naukowcy (z Uniwersytetu Stanu Illinois) stworzyli całkowicie sztuczną siatkówkę, kolejni też wiercili czaszkę, ale pomysł mieli odmienny – 64 elektrody umieszczono na potylicy. Stymulują bezpośrednio korę wzrokową. Urządzenie jest podłączone do specjalnej wtyczki wprowadzonej w kości sklepienia czaszki i skórę.
Zdumiewający postęp, ogromne możliwości. Chyba żadna dziedzina medycyny nie odnosi dziś tak spektakularnych sukcesów jak okulistyka. Przeszczepianie rogówki wyhodowanej w laboratorium, autoprzeszczepy rogówki i przeszczepy od spokrewnionego dawcy, lasery – to wszystko przywraca wzrok.
Ale też chyba w żadnej dziedzinie postęp nie jest tak bardzo potrzebny. Nasze oczy, „zwierciadło duszy”, chorują coraz częściej, potrzebują protez, operacji, opieki.

Stary, a chce widzieć

– Uśmiecha się, reaguje na światło, jest zupełnie innym dzieckiem – mama Weroniki Stępniak promienieje, choć przed jej półtoraroczną córeczką jeszcze kilka operacji. Po urodzeniu Weronika ważyła tylko 700 g, ale była w świetnej formie. Stwierdzono jednak retinopatię wcześniaczą, co oznacza ślepotę.
Trwają zbiórki pieniędzy na kolejne operacje. Kobieta pisze listy i rozsyła je zgodnie z kolejnością w książce telefonicznej. Dla mamy Weroniki (z Błonia codziennie dojeżdża do stolicy na rehabilitację) każdy uśmiech dziecka oznacza, że ono coś widzi.
Życie Macieja Wolickiego wróciło do normy, gdy usunięto mu zaćmę, czyli wszczepiono sztuczne soczewki. – Lekarz powiedział, że mają 300-letnią trwałość – śmieje się pan Maciej, 80-latek, który tłumaczy, że musi być sprawny dla prawnuków.
Dwa skrajne przypadki, przedzielone kilkudziesięcioma latami życia. A poza tym wokół nas jest coraz więcej zwykłych okularników i ludzi ciągle narzekających na zmęczone oczy, na zamazany świat. Coraz więcej przykładów, że lekarze dokonują cudów.

Snują się okularnicy

Przestraszeni, ze zmęczonymi oczami, zastanawiamy się nad zapobieganiem. Ale o profilaktyce specjaliści mówią ostrożnie. Dieta ma być po prostu zdrowa, tryb życia niewykańczający, przyjazne środowisko – to wszystko ma znaczenie, ale na pewno nie decydujące. Wiele wad wrodzonych jest uwarunkowanych genetycznie lub wywołanych schorzeniami w życiu płodowym. – W końcu oko jest po to, żeby patrzeć, i trudno je wypatrzeć. Widzenie jest życiem – mówi prof. Szaflik. – Trudno je ograniczać. A dbać trzeba o nie tak jak o każdą inną część ciała. Nie czytać przy słabej lampce godzinami, nie przemęczać się.
Największą zmorą jest krótkowzroczność. Głównie na nią cierpią tłumy okularników. – Tę wadę można poprawiać laserem, można też zakładać soczewki kontaktowe, to lepsze od okularów – zapewnia prof. Szaflik. – W końcu okulary mają ponad 700 lat. Nie bądźmy konserwatywni, zdejmijmy je. Przy dużej wadzie wzroku szkła są grube, ciężkie i niewygodne. Nawet najlepiej dobrane mogą się przyczyniać do zniekształcenia obrazu i ograniczenia pola widzenia.
Nie wiadomo, jak na ten apel odpowiedzą ci wszyscy, którzy utożsamiają się z się słowami piosenki Osieckiej: „Między nami, po ulicy, pojedynczo i grupkami, snują się okularnicy”. Okulary stały się przecież częścią mody, a z nią lekarze nie wygrają.
Wokół oczu powstała nie tylko moda. Poza specjalistycznymi lekami w każdej aptece jest wiele preparatów odświeżających wzrok. – Wszelkiego rodzaju krople dają ulgę – mówi Konrad Maciejczyk, okulista z warszawskiej prywatnej kliniki – jednak nie zastąpią wizyty u lekarza. Tymczasem okulistę ciągle traktujemy jak pogotowie. Polak udaje się do niego, dopiero gdy ma poważne zaburzenia.

Okulistyka kocha laser

Laserem leczy się odwarstwienia siatkówki, jaskrę, zaćmę, a nawet uszkodzenia wywołane cukrzycą. Pierwszą w Polsce operację usunięcia zaćmy tą metodą przeprowadziła pięć lat temu prof. Ariadna Gierek-Łapińska ze Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach, która zaraz po operacji stwierdziła, że oko tak operowane jest w lepszym stanie i szybciej widzi. To także w jej klinice 25 lat temu dokonano pierwszego w Polsce wszczepienia soczewki do gałki ocznej po usunięciu zaćmy.
Leczy się coraz precyzyjniej, a jednak mamy wrażenie, że choroby oczu mnożą się. Przybywa i narzekających, i nowych nazw chorób.
– To tylko inne określenia dawno znanych schorzeń. Nie wynajdujemy nowych chorób, po prostu lepiej potrafimy sobie radzić z już istniejącymi – tłumaczy prof. Szaflik i jako przykład podaje zwyrodnienie plamki związane z wiekiem (AMD). Kiedyś uważano, że jest to przypadłość związana ze starością, łagodzono objawy, ale pacjent i tak w końcu ślepł. Teraz też nie znamy skutecznej metody leczenia, jednak potrafimy zatrzymać ciemności.
AMD prowadzi do postępującej utraty widzenia centralnego z powodu uszkodzenia plamki, centralnej części siatkówki. Człowiek widzi obrzeża obrazu, środek jest zamazany. – Ktoś chory na AMD nie trafi łyżeczką do szklanki – tłumaczą okuliści.
Jak się oblicza, na AMD choruje w świecie aż 25 mln osób. Jedną z postaci tej choroby można zahamować terapią fotodynamiczną, zapożyczoną z onkologii. Wstrzykuje się lek, potem uaktywnia go impulsem laserowym, który zamyka nieprawidłowe naczynia krwionośne. Terapia, stosowana m.in. w warszawskim Klinicznym Szpitalu Okulistycznym prof. Szaflika i katowickiej klinice prof. Gierek-Łapińskiej, ma jedną wadę – jest droga. Jeden zabieg kosztuje 6 tys. zł, a trzeba go powtarzać trzy razy w roku przez trzy lata. – Poszłyby na to wszystkie „okulistyczne” pieniądze – komentuje prof. Szaflik i dodaje, że to jedna z terapii, przy której pacjent będzie musiał ponosić koszty. Już dziś płaci (2 tys. za oko) za laserową korektę krótkowzroczności.

Polskie wynalazki

Leczenie oka to głównie chirurgia. Dziś prof. Szaflik dość ostrożnie podchodzi do przeszczepów rogówki. Istnieje sporo barier wywołujących odrzuty. Nowym kierunkiem jest produkowanie własnej, później wszczepianej tkanki. – Oko to aparat, który najłatwiej zastąpić – tłumaczą specjaliści. – Ważne jest dno oka i nerw pobudzający korę mózgową.
W jakim miejscu znajduje się Polska? Ma naukowe sławy, nie ma możliwości rozwoju. Nasze wynalazki z powodu biedy pozostają eksperymentami, o których można powspominać. A warto powiedzieć o prof. Starkiewiczu, który gdyby nie urodził się Polakiem, byłby zapewne noblistą. W latach 60. w Szczecinie opracował model specjalnego hełmu pomagającego w odzyskaniu wzroku. Niestety, zabrakło pieniędzy.
Inny przykład. Andrzej Olems jest łódzkim rzemieślnikiem. Jeszcze siedem lat temu był optymistą. W swoim M-4 skonstruował witrekton, aparat służący do leczenia zmian patologicznych. Dotychczas takie aparaty sprowadzano z zagranicy, teraz był polski. Andrzej Olems oparł się wtedy zakusom zachodnich firm – nie sprzedał projektu, choć jak mówi, chciano go kupić z całą rodziną. Dziś chyba żałuje. – Kilka szpitali pracowało na witrektonach, ale się wyeksploatowały i skończyły. Na następne nie ma pieniędzy, bo przecież u nas szpitale są na poziomie Afganistanu – wdycha.
Poza tym, zdaniem Andrzeja Olemsa, witrektony padły ofiarą polskiego piekła. Jeśli komuś się uda, trzeba go zdołować.
O wiele lepiej wychodzi nam to, co tylko zależy od rąk specjalistów. Trzy lata temu dr Edward Wylęgała (uczeń prof. Szaflika) dokonał pierwszej w Polsce operacji przeszczepu rogówki od spokrewnionego dawcy. Swój fragment oka oddał ojciec. Syn, Grzegorz Nowak, stracił wzrok, bo poparzył sobie oczy zaprawą.
Wykonuje się u nas także autoprzeszczepy rogówki. Z oka do oka.
Poziom okulistyki jest dobry, ale do prof. Szaflika trafiają ofiary najróżniejszych złych terapii. Profesor kieruje Klinicznym Szpitalem Okulistycznym, do którego pacjenci ustawiają się w monstrualnych kolejkach. Ostatnie zapisy zgromadziły tłum dzień i noc koczujący pod kliniką.
Ludzie wiedzą, co robią. O błędach lekarzy mówi się nie mniej niż o schorzeniach oczu.
Wojciech Czelaj jest pewien – gdyby osiem lat temu z białostockiej kliniki nie wygoniono go z powrotem do Olecka, żeby tam zrobił analizę moczu, dziś nie byłby półślepy. Przyjechał z odklejoną siatkówką, a lekarze kazali mu robić podstawowe badania. Kiedy wzięli się za zabiegi, było jeszcze gorzej, i dziś – jak mówi – jego oczy przypominają źle posklejane garnki. Poprawiać próbowała prof. Gierkowa. Teraz Wojciech Czelaj ma zaćmę, jaskrę, a świat widzi w coraz słabszym zarysie.

Cudowne wzroku odzyskanie

Media interesują się tymi, którzy zbierają na operację. Przybywa apeli rodziców. I radości uratowanych. Do nich należy 10-letni Mateusz Soboń z Olsztyna. Operacja w Bostonie kosztowała 10 tys. dol. (organizowano festyny, zbiórki w kościołach) i Mateusz odzyskał wzrok. – Czytam w okularach. Widzę ludzi i samochody – cieszy się chłopiec, któremu jeszcze kilka tygodni temu lekarze nie dawali szans.
Przewijają się również historie dorosłych. Opisywano Włodzimierza Nazaruka z Nowego Sącza, któremu wapno wypaliło oczy 45 lat temu. Znów widzi. Opisywano Jana Samsona, warszawiaka, który pod koniec wojny oślepł poparzony karbidówką. Prasa PRL donosiła, że jego największym marzeniem było zobaczenie Pałacu Kultury. Kilka wyjazdów do słynnej radzieckiej kliniki Fiłatowa przyniosło sukces. Przejrzał. – To taka propaganda była – wzdycha Sabina Samson, wdowa po panu Janie, który zmarł pięć lat temu. – Trochę było lepiej, ale się przewrócił i już nie było naprawy.
Za to wielkim sukcesem okazała się opisana w „Przeglądzie” operacja przeprowadzona niedawno w łódzkim Uniwersytecie Medycznym. 43-letni Marek Balcerzak odzyskał wzrok po 16 latach życia w cieniu. – Sądzę, że to jeden z trudniejszych zabiegów – mówił po operacji prof. Roman Goś. – Było to kilka zabiegów. Usunięto resztki soczewki i zamocowano sztuczną. Obniżono ciśnienie wewnątrzgałkowe, co zapobiega wtórnej jaskrze, a na końcu została przeszczepiona rogówka.
Marek Balcerzak zobaczył po raz pierwszy swoją matkę, cały swój świat – meble, które sam wybrał, przygarnięte psy poznawane dotykiem. Teraz chce kupić komputer.
Najbardziej spektakularne operacje to te, po których niewidomy widzi. – Ociemniały ma pamięć obrazu, dla niego jest to powrót do znajomego świata, ale jeśli ktoś nigdy nie widział, przeżywa szok – komentuje prof. Szaflik. Czasem szok jest zaskoczeniem dla samych lekarzy. Prof. Szaflik miał pacjentkę, którą latami przyprowadzał cierpliwy mąż. Po operacji zaczęła przychodzić sama. Okazało się, że mąż „na żywo” nie ma żadnego związku z tym, co sobie wymarzyła w ciemnościach.
Jednak generalnie, podkreśla prof. Szaflik, cudów nie ma. Jest za to postęp medycyny i dlatego nawet osoby, które nie widzą od wielu lat, powinny znowu pójść do lekarza.

Tęcza dla dzieci

Tęcza jest stowarzyszeniem rodziców i przyjaciół dzieci niewidomych i słabo widzących. To dwa ośrodki, które w ogóle się nie reklamują, bo i tak mają kolejkę oczekujących. Z siedmiorga dzieci w najbliższym czasie wybrać muszą dwoje. Wygrają pasujące do grupy terapeutycznej.
– To miejsce dla odrzutków – mówi Maria Osiewicz-Maciejczyk, dyrektorka Tęczy. – Lekarze w pewnym momencie rozkładają ręce i mówią, że już nic nie mogą pomóc. Rodzice zostają sami. I wtedy pukają do nas.
Większość dzieci z porażeniem mózgowym nawet jeżeli widzi, nie jest w stanie sobie tego uświadomić, nie potrafi ze wzroku korzystać. – Będzie patrzyło przez człowieka, jakby był przezroczysty – tłumaczy Anna Witarzewska, wiceprzewodnicząca stowarzyszenia i jego współzałożycielka. Dziś jej dziecko już nie żyje, ona tu pozostała.
– Te dzieci bardzo często mają piękne oczy – dodaje. – Ale one nic nie rejestrują. Najlepszym przykładem sukcesu rehabilitacji jest Jaś, po kilku latach ćwiczeń umie korzystać ze wzroku.
Diagnoza powinna być gotowa, gdy mama z noworodkiem opuszczają szpital. Ale bywa, że dopiero po kilku miesiącach dorosłych zaniepokoi obojętność dziecka. Bywa, że lekarz, już po diagnozie, wskaże Laski, okres dorastania uzna za martwy – taki, w którym nic nie można zrobić. – A przecież dziecko niewidome, któremu się nie pomaga, nie rozumie otoczenia, zapada w autyzm – mówi Anna Witarzewska. – Nawet lekarze często uważają, że dziecko samo się wychowa. To nieprawda.
Maluch, który nie widzi, nie uśmiecha się na widok najbliższych. To najprostszy test. Nie raczkuje, nie mówi. Zapada się w siebie. Słabo widzące dziecko również rozwija się znacznie wolniej. Słodki róż i anemiczny błękit są zakazane w jego otoczeniu. Czerń, biel, kontrast, maluch z kolorowymi frotkami na rękach, mama z czerwonymi ustami – to pobudzi jego wzrok. We wspomnieniach pracowników ośrodka powraca historia mamy, która zamartwiała się, że dziecko „budzone” z niewidzenia uwielbia ojca, nie ją. Tymczasem mężczyzna jest ognistym brunetem, którego maluch lepiej widział niż mamę blondynkę.
Rodzice dzieci z porażeniem mózgowym często skupiają się na „poprawianiu” tego, co najbardziej widoczne – rozpaczliwej niemożności utrzymania łyżeczki. Ćwiczy się ciało, zapomina o oczach. A przecież dopiero gdy dziecko nauczy się posługiwać wzrokiem, lepiej radzi sobie z podstawowymi czynnościami.
W życiu niewidomych ważni są ludzie i ich pomysły. Tęcza powstała, bo zmobilizowali się dotąd bezradni rodzice. Jest też specjalny program nauki języka angielskiego dla niewidomych. Stworzył go i wprowadza prof. Bogusław Marek z KUL. To kolejny człowiek i pomysł. W jego Zakładzie Tyflodydaktyki kształceni są studenci, którzy później uczą dzieci. – Świat, jaki poznaje dziecko niewidome, jest światem przypadków – mówi prof. Marek. – Nie ma ciągłości, pojawia się niespodziewanie i tak samo nagle znika, wkładany w dłonie przez ludzi widzących i decydujących, co ze świata udostępnić dziecku. Na podstawie takich okruchów informacji i pozbawionych kontekstu wrażeń trudno sobie wyobrazić świat – dodaje profesor, który stara się, by przy nauce języka świat stawał się jak najpełniejszy.
Dzięki profesorowi niedowidzący lub niewidomi studenci też mają lżej na KUL-u. Mają jego pomoc i materiały pisane brajlem.
Dzięki uporowi najwytrwalszych funkcjonuje też Polski Związek Niewidomych. Co roku zapisuje się do niego ok. 5 tys. osób.

W oczach mrozimy stres

Wśród źle widzących bardzo popularne są metody naturalne. W Łodzi działa poradnia, w której stosowana jest terapia Miltona Ericksona. Uważał on, że ćwiczenia fizyczne, także hipnoza, pozwalają odzyskać spokój wewnętrzny. – Widzenie jest związane z naszą kondycją psychiczną – tłumaczy Iwona Woźniakowska, psycholog z ośrodka. – Najpierw trzeba spojrzeć w siebie, wyciszyć się, potem oglądać świat.
Specjaliści nie są przeciwni takim metodom, jeśli tylko nie zakłócają konwencjonalnego leczenia. Sens mają zioła i akupunktura, o naszym stanie fizycznym mówi dno oka, ale odczytywanie chorób z tęczówki to oszustwo.
Wielu wielbicieli ma gimnastyka oczu, fachowo zwana wizjonetyką. – Jest to terapia oparta na założeniu, że można zmniejszyć wady poprzez ćwiczenia oka – tłumaczy Iwona Woźniakowska.
Tę gimnastykę oczu wymyślił amerykański okulista Wiliam Bates. Tłumaczył, że w oczach mamy zamrożony stres. Dopóki go nie uwolnimy, oczy będą niesprawne. Gimnastykę oczu ostatecznie rozsławił Aldous Huxley, pisarz, który podczas studiów częściowo stracił wzrok. Do książki nie podchodził bez lupy. W swojej „Sztuce widzenia” opisał metody – mruganie, zasłanianie, oddychanie i patrzenie prosto w słońce. Jednak ten ostatni pomysł wywołuje ostry sprzeciw specjalistów. Proszą: jeśli masz problem – zgłoś się do okulisty.


Sam dbaj o oczy
* Noś okulary przeciwsłoneczne z filtrem UV.
* Stosuj osłony do monitorów. Pamiętaj, że ekran monitora powinien znajdować się 10-20 stopni poniżej poziomu linii wzroku, a obraz na ekranie musi być ostry, kontrastowy i stabilny. Na ekranie nie mogą być widoczne żadne odblaski, co dwie godziny należy zrobić co najmniej kilkuminutową przerwę.
* Jeśli musisz, noś okulary. Nigdy nie kupuj ich na bazarze. Zawroty głowy i bóle kręgów szyjnych są sygnałem, że nosimy niewłaściwie dobrane okulary.
* Daj oczom odpocząć.
* Domagaj się dobrego oświetlenia w pracy.
* Oglądaj TV z umiarem.
* Regularnie, zwłaszcza po czterdziestce, kontroluj wzrok u okulisty.


Najczęstsze schorzenia oczu:
* Jaskra – podwyższone ciśnienie wewnątrzgałkowe. Groźna choroba, bo rozwija się bezobjawowo. Sygnałem ostrzegawczym mogą być mroczki. Leki obniżające ciśnienie przeważnie nie wystarczają i trzeba się poddać operacji.
* Zaćma, czyli zmętnienie soczewki – w zaawansowanym stadium chory odbiera tylko wrażenia świetlne. Leczenie operacyjnie, w miejsce usuniętej zmętniałej soczewki wszczepia się sztuczną.
* Krótkowzroczność – dochodzi do niej, gdy rogówka jest zbyt wypukła albo gałka oczna za długa. Promienie świetlne skupiają się wówczas przed siatkówką, a nie na niej, jak przy widzeniu normalnym.
* Niedowidzenie w przypadku nadwzroczności – wynik zbyt małych rozmiarów gałki oka, promienie świetlne przecinają się za siatkówką.
* Astygmatyzm – wynika z nieprawidłowego kształtu rogówki i prowadzi do zniekształcenia otrzymywanego obrazu.


– Oko waży 8 g, w ciągu doby wydziela 0,6 ml łez. Ten organ jest często porównywany z aparatem fotograficznym. Rolę układu optycznego pełni rogówka, soczewka i ciało szkliste. Przesłoną jest tęczówka. Najważniejsza jej część to plamka żółta. Promienie świetlne ulegają załamaniu przez układ optyczny i trafiają na siatkówkę. Stąd bodziec poprzez nerw wzrokowy zostaje przekazany do mózgu. Tak powstaje obraz świata.


Czy grozi ci jaskra?
* ktoś w rodzinie był na nią chory – 20 pkt
* niskie ciśnienie – 15 pkt
* jesteś po czterdziestce – 15 pkt
* masz nadwagę – 10 pkt
* masz cukrzycę – 5 pkt
* masz miażdżycę – 5 pkt
* żyjesz w ciągłym stresie – 10 pkt
* miewasz bóle głowy – 10 pkt
* masz stale zimne ręce i stopy – 10 pkt
* jesteś krótkowidzem – 15 pkt
Mniej niż 35 pkt – jesteś w grupie niskiego ryzyka, badania kontrolne co dwa lata.
35-50 pkt – średnie ryzyko, badania co rok.
Powyżej 50 pkt- natychmiast zgłoś się do okulisty.
Test zalecany przez Polskie Towarzystwo Profilaktyki Jaskry.


Co może wpływać na wzrok?
* Choroby oczu zależą od diety. Ludzie, którzy zbyt często solą potrawy, są narażeni na zaćmę. Do osłabienia wzroku może prowadzić źle zbilansowana dieta wegetariańska.
(Na podst. badań dr. Roberta Cumminga z Uniwersytetu w Sydney)
* Ludzie o niebieskich oczach oraz palacze papierosów, szczególnie kobiety, są bardziej narażeni na utratę wzroku w starszym wieku.
(Na podst. badań prof. Paula Mitchella z Uniwersytetu w Sydney)
* Spożywanie dużej dodatkowej porcji witaminy C przez co najmniej 10 lat zmniejsza ryzyko zaćmy o ponad 77%.
(Na podst. badań prowadzonych na Uniwersytecie Tufts w Bostonie)
* Dzieci, które przez pierwsze dwa lata życia śpią przy zapalonych lampkach, są pięciokrotnie bardziej narażone na krótkowzroczność.
(Na podst. badań pediatrów z Filadelfii)

Wydanie: 2003, 24/2003

Kategorie: Społeczeństwo

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy