Poznański Katyń

Poznański Katyń

Legendy, mity i zmyślone historie o wydarzeniach Czerwca ’56

W filmie „Poznań 56” w reżyserii Filipa Bajona z 1995 r., dotyczącym Poznańskiego Czerwca 1956 r., oficer strzałem w głowę zabija czołgistę (w tej roli Olaf Lubaszenko), który odłączył się od wojsk pacyfikujących miasto. Scena ta miała symbolicznie odzwierciedlać mit o tajemniczych ofiarach Czerwca ’56, a przede wszystkim legendę o egzekucji żołnierzy, którzy mieli przyłączyć się do demonstrantów. Niestety, wiele osób uwierzyło w artystyczną wizję Filipa Bajona i wciąż wierzy w setki tajemniczych ofiar, jakie przyniosły kilkugodzinne zamieszki w Poznaniu w czerwcu 1956 r.
Na łamach „Przeglądu” poruszyłem w 2006 r. sprawę mitologizacji Poznańskiego Czerwca 1956 r., ekonomicznego strajku, który przerodził się w zbrojne zamieszki. Zostały one nazwane po 50 latach przez grupkę osób „antykomunistycznym powstaniem”. Kwestia terminologii to temat na osobny artykuł, ale warto dodać, że jeden z historyków postawił na zeszłorocznej konferencji naukowej tezę, że Poznański Czerwiec 1956 r. był ostatnim etapem walki antykomunistycznego podziemia zbrojnego, czyli tzw. ludzi z lasu – lub jak ktoś woli terminologię minionego okresu – rabunkowych band zbrojnych z okresu kształtowania się władzy ludowej.
Od kilkunastu lat zajmuję się naukowo wydarzeniami Czerwca ’56. Osobną teczkę w moich zbiorach stanowią informacje dotyczące legend, mitów, masowych egzekucji, tajemniczych ofiar, bombardowania miasta i ostrzeliwania strajkujących przez lotnictwo wojskowe oraz o gonitwach radzieckich czołgów po ulicach miasta. Część z nich wyjaśniałem już parokrotnie, ale wciąż pojawiające się publikacje, w których jak mantra powtarzane są nieprawdopodobne historie, sprowokowały mnie do ponownego zabrania głosu.
Jednym z najbardziej tajemniczych i zakorzenionych mitów Poznańskiego Czerwca 1956 r. jest pogłoska o rozstrzelaniu kilkunastu żołnierzy, którzy przyłączyli się do demonstrantów. Cała historia funkcjonuje od kilku lat jako plotka. Żołnierze ci mieli być rozstrzelani m.in. na wojskowym lotnisku Ławica. Znana też była ich dokładna liczba – 19. Rozgłos w tej sprawie na łamach prasy nastąpił po raz pierwszy w 1981 r. W sierpniu 1991 r. do jednego z badaczy Poznańskiego Czerwca 1956 r., Jana Sandorskiego, przyszedł list, którego nadawca pisał, że w Poznaniu rozstrzelano 17 osób, a ich zwłoki skierowano transportem kolejowym do portu Marynarki Wojennej w Gdyni. Po drodze, w miejscowości Czarne, wyładowano jedną ze skrzyń z nazwiskiem Stanisław Sobieraj. Pozostałe 16 trumien miano zrzucić do morza z okrętu Marynarki Wojennej ORP „ZMP”. W wyniku przeprowadzonej przeze mnie kwerendy w Archiwum Wojskowej Komendy Uzupełnień Poznań 3 w Poznaniu okazało się, że w latach 60. odnotowano ruch dokumentów tej osoby dotyczący ćwiczeń rezerwistów, co świadczy o tym, że nie mogła ona zginąć w Poznańskim Czerwcu 1956 r. W 2001 r. odtajniono część dokumentów Centralnego Archiwum Wojskowego w Warszawie. Na ich podstawie obalono sensacyjną wiadomość o zatopieniu skrzyń z ciałami. Oto słowa komandora Waldemara Wójcika z CAW: „Ślad okazał się fałszywy (…). Naszym kolegom z archiwum w Wejherowie zadaliśmy konkretne pytanie o ORP ZMP i jego losy na przełomie czerwca i lipca 1956 r. Odpowiedź była jednoznaczna. W książce okrętowej zanotowano, że ORP ZMP był wówczas poza wodami terytorialnymi Polski. Nie mógł podjąć owych skrzyń”. Poza tym, jak stwierdza sam komandor Waldemar Wójcik: „Trudno uwierzyć, że kilkunastu ludzi zniknęłoby bez śladu. Przecież zostały rodziny, urzędy, szkoły”. Argument przytoczony przez komandora Waldemara Wójcika wydaje się podstawowym narzędziem w obaleniu mitu o rozstrzelaniu 19 żołnierzy. Osoby te miały kolegów, braci, siostry, rodziców – niemożliwe, by nikt przez ten cały czas nie ujawnił nagłego zaginięcia członka rodziny. Żadne znane aktualnie dokumenty nie wskazują na fakt rozstrzelania żołnierzy. „(…) Prof. Zofia Trojanowicz, współautorka książki „Poznański Czerwiec 1956″, jest ostrożna w ocenie informacji o egzekucji na Ławicy – Czerwiec 1956 jest bardzo mitotwórczy (…)”,a prokurator Mirosław Sławeta z IPN mówi wprost: „To jedna z legend. W materiałach archiwalnych nie ma o tym żadnej wzmianki, nic też nie wiedzą przesłuchani świadkowie. Nie ma więc podstaw, by przyjąć, że coś takiego się wydarzyło”.
Temat rozstrzelanych żołnierzy powrócił w 2006 r. na fali obchodów 50. rocznicy Poznańskiego Czerwca 1956 r. W „Gazecie Poznańskiej” ukazał się artykuł, w którym świadek wskazał miejsce pochowania rozstrzelanych żołnierzy z 1956 r. na poligonie w Biedrusku. Plotkę podchwyciło Biuro Edukacji Publicznej poznańskiego IPN, którego ówczesny naczelnik, Stanisław Jankowiak, powiedział, że IPN zależy na ekshumacji jeszcze przed obchodami rocznicy Poznańskiego Czerwca. W podobnym tonie wypowiadał się wiceprezydent Poznania Maciej Frankiewicz. Sprawa ponownie wywoła poruszenie w mediach, lecz ostatecznie okazała się plotką – przeprowadzone badania sondażowe nic nie wykazały, a rozdmuchanie sprawy przez Stanisława Jankowiaka kosztowało skarb państwa ładnych parę tysięcy. Nie potwierdziła się też inna informacja o pochowanych w Pile żołnierzach rozstrzelanych za Poznański Czerwiec 1956 r.
Jest to przykład, że żądza jak największej liczby ofiar popycha do nieracjonalnych, merytorycznie nieuzasadnionych decyzji o pracach poszukiwawczych. Prowadzić to może do paranoi, że zacznie się kopać w każdym miejscu wskazanym przez dowolne osoby, które twierdzą, że są tam pochowane ofiary reżimu. IPN rozpoczął obecnie realizację projektu mającego na celu udokumentowanie rzekomych miejsc zbrodni komunistycznych. Już zaczęli się zgłaszać świadkowie opowiadający historie o wielkich grobach znajdujących się w okolicach Poznania. Tempo wykopków może być imponujące nawet dla budowniczych autostrad, gdyż IPN wciąż szuka jakiegoś sukcesu, który uzasadniałby potrzebę jego istnienia. W 2006 r. na poligonie pod Poznaniem zamiast trupów żołnierzy z 1956 r. wykopali puszkę po paście do butów – nie pozostały więc nawet guziki. Alegoria nie jest wcale przypadkowa, gdyż w 1991 r. podczas panelowej dyskusji o Czerwcu ’56 przemówił człowiek, który widział, jak auta zwoziły trupy do podpoznańskiego Puszczykowa, który jest „Poznańskim Katyniem”.
Inny zaś widział krążące po mieście ciężarówki z wystającymi gołymi stopami pomordowanych i cieknące za nimi strużki krwi. Jednak najbardziej nieprawdopodobną historią jest relacja o rozstrzelaniu żołnierzy w koszarach w centrum Poznania. Dowódca miał zebrać wojskowych, kazać odliczyć do dziesięciu i następnie wypowiedzieć słowa w rodzaju „zdradziliście Partię”. Po czym wybrańcy – co dziesiąty – poszli pod mur, a ich ciała wywieziono. Inne klechdy są nie mniej fantazyjne – pod jeden z poznańskich szpitali mieli podjechać żołnierze radzieccy i strzałami w głowę dobijać rannych, masowe egzekucje „powstańców” odbywały się w pasażu jednego z kin, a Poznań ostrzeliwały myśliwce, które miały ponoć podpięte bomby z rozkazem zrzutu. Wielu poznaniaków uważa, że jest trendy mieć w biografii powstańczy epizod z 1956 r. I tak pewien działacz PO podczas kampanii wyborczej uwiarygodniał w oczach „kombatantów” swoją osobę opowieściami, że jako przedszkolak rzucał kamieniami w radzieckie czołgi przejeżdżające w Czerwcu ’56 obok płotu jego przedszkola. Z kolei jeden z poznańskich dziennikarzy odsmażył ostatnio starą sprawę kilkunastu nieznanych ofiar Czerwca ’56 z Zakładu Medycyny Sądowej, dowodząc, że wpadł na trop układu, który w latach 50. dokonywał tajnych sekcji zwłok na ofiarach reżimu. Te nieznane ciała udało mi się zidentyfikować dzięki wnikliwej analizie ksiąg szpitalnych, a owemu dziennikarzowi pomylił się chyba Poznański Czerwiec 1956 r. z incydentem UFO w Roswell.
Najciekawsze jednak relacje pochodzą ze starć wokół gmachu Urzędu Bezpieczeństwa. Oto nierozpracowana nigdy przez „ubeków” i niewymieniania do dziś w żadnych opracowaniach organizacja o nazwie Ruch Oporu Armii Krajowej nagle ujawniła się podczas „powstania”. Owa „podchorążówka” przywiozła w rejon walk najpierw kilkadziesiąt sztuk broni ze swoich tajnych magazynów, a drugim kursem dostarczyła w rejon zajść pielęgniarki. W arsenale „powstańców” miały być też ponoć dwie tony kamieni, a ten, co je miał, ogłosił to w swojej książce, po czym nazwał się „dowódcą powstania” i wydawał wyroki śmierci na osoby, które zawiodły w „powstaniu”. Jego koledzy podczas debaty w 2006 r. relacjonowanej przez lokalną prasę stwierdzili, że ów osobnik „ma żółte papiery”, a jeden przyniósł nawet czarną teczkę. Debata zakończyła się żenującym skandalem.
Dzielni podchorążowie (niektórzy już ze stopniem oficerskim i ukończoną podstawówką) spotykają się dziś podczas kolejnych rocznic, tłoczą sobie odznaki, biją medale, które następnie sami sobie wręczają. Rekordzista ma ich ponad 40(!), więcej niż niejeden wiarus ze szlaku bojowego od Lenino do Berlina – i to tylko za kilkugodzinne „powstanie”. Z ulicznych walk wyłaniają się również opisy o strzelaniu przed „podchorążych” z biodra – jak kowboje w westernach. Po takich strzałach „ubecy” mieli przelatywać przez balustrady balkonów i upadać na ziemię jak czarne charaktery spadające w spaghetti westernach z antresoli w saloonach na stoliki, przy których inni grali w karty. Najbardziej pikantną legendą jest jednak ta o „rudej Rosjance”, która miała rozpocząć strzelaninę pod gmachem UB. Podobno widziało ją wielu, choć raz miała blond włosy, a raz była brunetką. Nie kolor włosów jest jednak istotny… Otóż sprawczyni masakry kobiet i dzieci miała mieć – według relacji „powstańców” – niesamowicie wielki biust i strzelała, stojąc w oknie w przewiewnej kolorowej sukience. Oto więc mamy fetyszową koncepcję rozpoczęcia „powstania” Poznańskiego Czerwca 1956 r. przez ruską dominę z wielkim biustem. Moją ulubioną legendą jest jednak opowieść o kierowcy, który w szoferce jako relikwię woził flagę narodową poplamioną krwią ofiar z 1956 r. Jakże było moje zdziwienie, gdy okazało się, że spotkałem kilkunastu kierowców i każdy z nich miał właśnie tę najprawdziwszą flagę.
Prawdopodobnie większość tekstu budzi uśmiech na twarzy, ale są to przykłady pochodzące z literatury, gazet i wywiadów telewizyjnych. „Rudej Rosjance” poświęcono nawet osobny rozdział w jednej z książek opublikowanej w 2006 r., a wyróżnienie w konkursie zdobyło wspomnienie napisane przez hochsztaplera, który na podstawie sfałszowanych dokumentów wyrobił sobie rentę inwalidy wojennego za Czerwiec ’56. Praca ta i tak wypadła blado wobec wspomnień czterolatki, która na plecach babci przemierzała podczas zamieszek Poznań i „widziała powstanie”. W otwartym niedawno z hukiem Muzeum Poznańskiego Czerwca 1956 r. zamiast zdjęcia ofiary wywieszono jej szwagra, a na liście poległych jest samobójca, który powiesił się w 1959 r. pod wpływem alkoholu. Tak naprawdę to wcale nie jest śmieszne, tylko wręcz żałosne. Niepokojące jest to, że większość tych bajek o podchorążówkach, setkach trupów i masowych grobach weszła na stałe do naukowego obiegu i tak naprawdę ośmiesza Poznański Czerwiec 1956 r., a próba ich merytorycznego wyjaśnienia odbierana jest jako zamach na świętość „powstania”. Cóż, „podchorążówka piętro wyżej…”.

Autor jest doktorem historii, badaczem dziejów Poznańskiego Czerwca 1956 r.

 

Wydanie: 2007, 47/2007

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy