Pożytki z narzekania

Pożytki z narzekania

Z ciągłego zrzędzenia uczyniliśmy prawdziwą sztukę. Polskie malkontenctwo dorobiło się kilku poważnych opracowań naukowych

O polskiej „kulturze narzekania” pisano już w latach 90. Dziś, choć żyje nam się coraz lepiej, wciąż nie możemy się bez niego obyć. Niestety, wieczne malkontenctwo w końcu może nam się odbić czkawką.
Na swoje wieczne niezadowolenie utyskuje niemal każda nacja. „Dlaczego Singapurczycy tak zrzędzą?”, „Czemu Francuzi wiecznie marudzą”, „Kiedy Anglicy stali się narodem malkontentów?”, pytają nagłówki zagranicznych portali. Według badań agencji monitoringu mediów społecznościowych Brandwatch przeprowadzonych dla „The Telegraph”, narodem, który najbardziej narzeka na pogodę, są Brytyjczycy. Mieszkańcy Wysp, obok Włochów i Niemców, znaleźli się też w rankingu najczęściej skarżących się konsumentów prowadzonym przez portal konsumencki Kelkoo. Społeczeństwem wiecznych malkontentów coraz częściej ogłaszają się nawet Amerykanie, przez inne nacje postrzegani jako niepoprawni optymiści. Narzekanie na narzekanie stało się ogólnoświatową konkurencją olimpijską. Złoty medal w tej dyscyplinie wciąż jednak należy do Polaków.
W kraju nad Wisłą z ciągłego zrzędzenia uczyniliśmy prawdziwą sztukę. Polskie malkontenctwo dorobiło się kilku poważnych opracowań naukowych i zostało uznane za przywarę o doniosłej roli kulturotwórczej. Wkład czarnowidztwa w kształtowanie charakteru narodowego opisali już prof. Bogdan Wojciszke i dr Wiesław Baryła w książce „Kultura narzekania i jej psychologiczne konsekwencje”. W tej publikacji socjolodzy przytaczają badania prof. Janusza Czapińskiego z roku 1993, mówiące, że jedynie 23% z nas uważa, iż „w Polsce wypada mówić o swoim szczęściu”, za to aż 51% sądzi, że Polacy lubią utyskiwać bez powodu. „Narzekamy, by poprawić sobie humor, a humor pozostaje przeważnie zły. Gdyby narzekanie polepszało stan emocjonalny, to zważywszy częstość, z jaką narzekamy, powinniśmy być pogodni niczym skowronki, podczas gdy w rzeczywistości jesteśmy narodem nieżyczliwych sobie ponuraków”, podsumowują bezlitośnie naukowcy.

My, nerwusy postkomuny

Jak podkreśla dr Marek Drogosz ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, redaktor książki „Jak Polacy przegrywają, jak Polacy wygrywają”, to historia zrobiła z nas marudy. – Musimy pamiętać o tym, że narzekanie jeszcze nie tak dawno miało dla nas głęboki sens. Nienarzekanie na rzeczywistość peerelowską, a nawet późniejszą, z czasów wczesnej transformacji, wystawiłoby nam bardzo złe świadectwo. Postkomunistyczne narzekanie nie jest zresztą wyłącznie polską przypadłością. Porównajmy się choćby do wschodnich Niemiec. Po zburzeniu muru nastąpiła tam przecież dramatyczna zmiana kulturowa, w tereny te wpompowano nieprawdopodobne pieniądze, ale ich mieszkańcy wcale nie stali się dzięki temu szczęśliwsi i do dziś mentalność Niemców ze Wschodu znacznie się różni od mentalności tych z Zachodu.
Czasy, kiedy mieliśmy naprawdę poważne powody do narzekania, dawno już jednak minęły, a nasze dzisiejsze utrapienia nie wykraczają poza codzienne problemy innych krajów europejskich w początkach XXI w. Mimo to niezadowolenie nie słabnie. Przyzwyczajenie? Zapewne. Ale i mentalność, która tworzy wyjątkowo podatny grunt pod malkontenctwo. Jak wskazywał prof. Antoni Kępiński, skłonność do narzekania nie bez powodu stała się elementem naszego charakteru narodowego. – Zgodnie z jego teorią, polskie narzekanie jest pochodną dwóch czynników – mówi Magdalena Hoły-Łuczaj z Instytutu Filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Pierwszym jest typowa dla Polaków burzliwość, czyli skłonność do popadania w skrajne emocje – euforię lub rozpacz. Drugi to niemożność pogodzenia się z tym, że rzeczywistość nie jest idealna, inaczej niezgoda na rozbieżność między rzeczywistością a ideałem. Można powiedzieć, że typowe dla Polaków jest tzw. wishful thinking (myślenie życzeniowe), które nie pozwala nam się cieszyć z niczego, co nie zaspokaja w 100% naszych oczekiwań.

Niechciana odpowiedzialność

W wyjaśnieniu, jakie cechy narodowe sprzyjają polskiemu krytykanctwu, pomocna może być także teoria holenderskiego socjologa Geerta Hofstedego, która pozwala opisywać kulturę poszczególnych krajów za pomocą pięciu skal: dystansu władzy, indywidualizmu/kolektywizmu, męskości/kobiecości, unikania niepewności oraz orientacji długoterminowej. Według tej teorii, Polska należy do grupy krajów indywidualistycznych, o męskim profilu i dużym dystansie władzy. Oznacza to, że jako naród wykazujemy respekt dla hierarchii i chętnie poddajemy się przewodnictwu. Jednocześnie pozostajemy społeczeństwem skupionym raczej na potrzebach jednostki niż na dobru ogółu. Połączenie tych dwóch cech prowadzi do tego, że z jednej strony odpowiada nam bycie podwładnymi, z drugiej jednak chętnie zostawiamy sobie dużą dozę wolności krytykowania władzy.
O tym, że polskie narzekanie często wiąże się z unikaniem odpowiedzialności, pisał także wspomniany Antoni Kępiński. Psychiatra w swojej teorii podkreślał, że Polacy wykazują skłonność do odczuwania raczej poczucia krzywdy niż poczucia winy i dlatego odpowiedzialność za niepowodzenia lubią przypisywać innym. Trudno więc się dziwić, że to na złych „innych” najczęściej utyskujemy.
– Specyfika polskiego narzekania wiąże się głównie z negatywnym postrzeganiem osób trzecich. Według badań, większość z nas sądzi, że inni Polacy stają się coraz gorsi, a nie coraz lepsi – mówi dr Marek Drogosz. – Bardzo istotnym czynnikiem jest też zaufanie społeczne, w kwestii którego jesteśmy na szarym końcu Europy. Ten brak ufności wobec obcych, będący poniekąd konsekwencją naszej historii, jest wciąż żywy. Świadczy o tym choćby podział sceny politycznej – jedna jej strona często odwołuje się do nieufności jako sposobu ochrony przed zagrożeniem.
Niestety, kryzys zaufania, które jest ważną składową kapitału społecznego, wpływa na jakość naszych relacji i w dłuższej perspektywie prowadzi do ograniczenia korzyści społecznych i ekonomicznych, jakie moglibyśmy czerpać z kontaktów z innymi. A jednak, mimo kosztów, które co dzień ponosimy z powodu wszechniezadowolenia, wciąż marudzimy. Jak to możliwe? Codzienne gderanie, zresztą tak jak każdy trudny do wykorzenienia nawyk, ma wewnętrzną logikę i zapewnia nam subiektywne korzyści.
– Pamiętajmy o tym, że narzekanie samo w sobie jest zjawiskiem pozytywnym – tłumaczy dr Marek Drogosz. – Jednym z podstawowych mechanizmów postrzegania świata społecznego jest ocena i kategoryzacja, która pomaga w jego rozumieniu. Uproszczony obraz świata – taki, jaki kiedyś oglądało się w westernach – jest nam potrzebny, żebyśmy się nauczyli rozumieć otoczenie.

Biadolenie łączy

W życiu codziennym poprzez narzekanie często jednak osiągamy o wiele niższe cele. – Jest to np. świetny sposób na samousprawiedliwianie się – dodaje dr Drogosz. – W psychologii występuje pojęcie samoutrudniania. Dobrym przykładem jest sytuacja, w której nie mamy odpowiednich zasobów, chęci czy motywacji do zrobienia czegoś i potrzebujemy wymówek, które nas usprawiedliwią. Narzekanie więc czasem pomaga nam ochronić ego.
Zdarza się, że głośne wyrażanie zniecierpliwienia, rozczarowania czy skargi służy jako bufor bezpieczeństwa także podczas rywalizacji. Polacy, którzy według skali Hofstedego należą do społeczeństw o męskim profilu, lubią rywalizować, choć oczywiście nie lubią przegrywać. Co zatem robią w tej sytuacji? Oczywiście narzekają. Kazus mokrej murawy podczas mundialu w 1974 r. powtarza się w naszym życiu bardzo często, gdy narzekamy na zbyt krótkie terminy, niezdecydowanych szefów i złośliwych egzaminatorów. Co nam to daje? Dwojakie korzyści. W razie porażki narzekanie zapewnia poduszkę powietrzną, która uodparnia na krytykę i minimalizuje poczucie klęski. W przypadku sukcesu utyskiwanie gwarantuje podwójny poklask – triumf mimo przeciwności losu liczy się przecież dubeltowo.
Ponieważ pod naszą szerokością geograficzną, odwrotnie niż w amerykańskiej kulturze autopromocji, ceni się skromność, narzekanie stało się u nas także ogólnie przyjętą formą mówienia o sukcesach. Zamiast: „Było mnie stać na budowę wielkiego domu”, powiemy: „Prędzej zbankrutuję, niż zdołam to wszystko ogrzać!”, a zamiast: „Jestem atrakcyjny towarzysko i zawodowo”, wybierzemy: „Zwariuję od tych ciągłych telefonów!”. – Niekiedy wyrażanie niezadowolenia służy wręcz wywyższaniu się – wyjaśnia dr Marek Drogosz. – Ile razy słyszymy, że ktoś mówi: „Jak oni to zrobili, jak można być tak niekompetentnym?”, a w rzeczywistości chce, by usłyszano: „Ja zrobiłbym to lepiej!”.
Choć po latach kolektywnego narzekania nie zdajemy już sobie z tego sprawy, marudzenie stało się podstawą naszej komunikacji. Próbując zagadać do nieznajomego na przystanku, psioczymy na jesienną pogodę, największe milczki mogą godzinami wieszać psy na służbie zdrowia, a pasażerowie autobusu nigdy nie czują się tak zjednoczeni jak wtedy, gdy ktoś nie ustąpi miejsca staruszce. – To smutne, ale wspólne marudzenie łączy Polaków – komentuje Magdalena Hoły-Łuczaj. – Gdyby ktoś na skargi dawno niewidzianego znajomego odpowiedział, że u niego nigdy nie było lepiej, pojawiłby się poważny dysonans. Nasze poczucie wspólnoty w dużej mierze zasadza się więc na narzekaniu.

Trzylatki wiedzą lepiej

To wszystko sprawia, że niełatwo nam przełamać wieczne malkontenctwo. A szkoda, bo nadużywanie narzekania może mieć poważne konsekwencje. Osoby utyskujące na każdą błahostkę przestają być traktowane poważnie, a tym samym tracą psychologiczne korzyści mogące wynikać z narzekania. Sprawdzili to naukowcy z niemieckiego Instytutu Antropologii Ewolucyjnej Maksa Plancka w Lipsku pod wodzą Roberta Hepacha, którzy dowiedli, że nawet trzylatki potrafią odróżnić uzasadnioną skargę od zwykłego biadolenia.
W pierwszej części badania dzieci oglądały dorosłych, którzy reagowali negatywnymi emocjami na dwie sytuacje. W pierwszym przypadku patrzyły na osobę, która manifestuje niezadowolenie po przytrzaśnięciu przez kogoś jej ręki wiekiem skrzynki z zabawkami. W drugim widziały dorosłego, który reagował w ten sam sposób na nieznaczny dyskomfort – gdy rozerwał sobie rękaw koszuli o kant pudełka. W drugiej części badania podarowano dzieciom po dwa balony. Dorosły dostawał jeden balon, który natychmiast niby przypadkiem tracił. Okazało się, że maluchy były skłonniejsze oddać jeden ze swoich balonów temu dorosłemu, który wcześniej płakał z powodu poważniejszego problemu. To pokazuje, że bezustanne narzekanie prowadzi do zaburzenia podstawowej funkcji skarżenia się, a więc uniemożliwia rzeczywistą zmianę niekorzystnej dla nas sytuacji.
To jednak nie koniec negatywnych konsekwencji biadolenia. Nie wszyscy wiedzą, że narzekając bez umiaru, tracimy także emocjonalnie. Ważna funkcja marudzenia, zwana ekspresyjną, jest nastawiona na obniżenie napięcia emocjonalnego, a w konsekwencji – poprawę samopoczucia. Niestety, narzekanie pomaga nam tylko wtedy, kiedy posiłkujemy się nim od czasu do czasu. Na dłuższą metę efekt jest odwrotny.
– Funkcje narzekania badała psycholog Robin Kowalski, która udowodniła, że ten rodzaj rozładowania emocji nie działa w dłuższej perspektywie – mówi dr Marek Drogosz. Psycholodzy ostrzegają, że chroniczne utyskiwanie może nie tylko pogorszyć nastrój i zmniejszyć zadowolenie z życia, ale nawet pozostawić trwałe ślady w osobowości. Utrata kontroli nad strumieniem narzekania prowadzi do poczucia bezradności, nieskuteczności, frustracji, a czasem nawet trwale obniża samoocenę.
Czy gra jest warta świeczki? Chyba nie, zwłaszcza że coraz częściej nasz sposób myślenia spotyka się z niezrozumieniem za granicą. – Dziś podróżujemy znacznie więcej niż dawniej. Polska młodzież jeździ po świecie, poznaje rówieśników z innych krajów i przekonuje się, że na wieczne niezadowolenie reaguje się zdziwieniem – podsumowuje Magdalena Hoły-Łuczaj. – Może to dla nas szansa, żeby w końcu przełamać polskie narzekanie.

Wydanie: 09/2013, 2013

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Polanin
    Polanin 11 sierpnia, 2013, 00:25

    Artykuł przytacza ciekawe badania,ale nie systematyzuje wyników. Narzekanie i biadolenie jest jedyną formą obrony ludzi pracy, dawniej chłopów przed nadmiernym wyzyskiem zbyt silnych władców, szefów, lub najeźdźców, którzy żyli z łupienia po zbiorach Polanów, tzn. pracujących na polach rolników. Zresztą dumna polska elita władcza i nie narzekająca i ciesząca się samozadowoleniem z życia nie przetrwała miedzy łupieżcami z północy, zachodu i wschodu (Katyń i inne), a chłop i robotnik przetrwał i stąd takie procenty u Prof. Czaplińskiego (też z chłopów), tylko wnioski mało pogłębione.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. filip
    filip 21 maja, 2014, 19:06

    dla mnie pozytkem z narzekania jest to ze gdy to robie jem kabanosa maestro i juz nie narzekam:) a tzreba przyznac, ze sa pycha

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy