Przelewanie krwi

Przelewanie krwi

Horror z pacjentami zarażonymi w Ostrowie Wielkopolskim wirusem żółtaczki typu C uświadomił, że krew to miliardowy interes

Co najmniej dwadzieścia tysięcy kobiet w Polsce mogło zostać w latach 1991-1995 zakażonych wirusowym zapaleniem wątroby typu C (HCV) – pisali Violetta Krasnowska i Janusz Michalak w artykule pt. „Zabójcza krew”, opublikowanym na łamach tygodnika „Wprost” 8 czerwca 2003 r.
Ich zdaniem, lekarze z Instytutu Hematologii i Transfuzjologii w Warszawie oraz pracownicy Wojewódzkiej Stacji Krwiodawstwa w Kielcach mieli świadomość, że w latach 1991-1995 kobiety w ciąży z ujawnionym u nich konfliktem serologicznym z ojcem dziecka otrzymywały immunoglobulinę anty-D produkowaną z osocza krwi zarażonej wirusem HCV.
Rewelacje te nie miały nic wspólnego z rzeczywistością, poza tym, że żółtaczka typu C jest niebezpieczną chorobą, na którą jak dotychczas nie ma szczepionki. Firma, która dokona jej odkrycia, zarobi miliardy dolarów, bo leczenie chorych jest niezwykle kosztowne. Podobnie jak wszystko, co związane z naszą krwią.

Immunoglobulina i LFO
Właścicielem oddawanej przez nas krwi jest państwo. I choć honorowi dawcy mogą liczyć za swój „dar” jedynie na uśmiech, tabliczkę czekolady, zaświadczenie zwalniające z pracy i zwrot kosztów podróży, z chwilą, gdy wypełni się plastikowy pojemnik, jego zawartość staje się cennym towarem. Surowcem do produkcji całej gamy preparatów krwiopochodnych, bez których współczesna medycyna byłaby bezradna wobec wielu chorób. Nic dziwnego, że rywalizacja o to, kto będzie rządził rynkiem krwi, jest bardzo ostra.
Polskie media od lat opisują tzw. aferę Laboratorium Frakcjonowania Osocza, w którą zamieszani mieli być czołowi politycy SLD.
W 1997 r. rząd Włodzimierza Cimoszewicza udzielił konsorcjum banków, z Kredyt Bankiem na czele, gwarancji (60% – uwaga autora) na kredyt wysokości
32 mln dol., przyznany spółce Nedepol w związku z planami budowy w Mielcu fabryki frakcjonowania osocza.
Leki i preparaty krwiopochodne dla Polski produkowano i nadal produkuje się w Szwajcarii, płacąc za to rocznie od 15 do 20 mln dol. Proste wyliczenie wskazywało, że uruchomienie krajowej wytwórni byłoby opłacalne. Jednak mielecki zakład nigdy nie powstał, a sprawą spółki LFO od pięciu lat zajmują się politycy i prokuratura. Dlaczego? Bo chodzi o wielkie pieniądze.
Przykładem tego, co dzieje się na polskim rynku preparatów krwiopochodnych, jest skandal związany z sandoglobuliną P.
W latach 2001-2002 jej dostawy znacznie przekraczały zamówienia odbiorców. W związku z tym strona polska podjęła dwukrotnie decyzję o zamianie szwajcarskich zapasów pasty immunoglobulinowej – będącej półproduktem do produkcji owego cennego leku – na możliwość przerobu dodatkowych 30 tys. litrów osocza przez fabrykę ZLB-Bioplasma.
W październiku 2002 r. w wielu szpitalach zauważono, że zaczyna brakować sandoglobuliny P (handlowa nazwa immunoglobuliny), a na kurację kosztującą dotychczas 2 tys. zł trzeba będzie wydać 15 tys.!
„Nowiny Szpitalne” (nr 10/11 październik-listopad 2002 r.), miesięcznik informacyjny dla pracowników Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego nr 1 Przemienienia Pańskiego Akademii Medycznej w Poznaniu, tak opisywały kryzys: „Dr nauk farmacji Hanna Jankowiak-Gracz informowała jesienią szpitalny Komitet Terapeutyczny, że do 2001 r. obowiązywała umowa między Polską (Ministerstwem Zdrowia) a Szwajcarskim Czerwonym Krzyżem na przerób polskiego osocza. W wyniku tej umowy otrzymywaliśmy immunoglobuliny (sandoglobulin) w cenie 10 zł za 1,0 g. Ministerstwo nie podpisało nowej umowy na przerób osocza, które zalega w dużych ilościach w Stacjach Krwiodawstwa (informacja z ponad 40 stacji w Polsce). Z tego powodu jesteśmy zmuszeni do zakupu importowanych immunoglobulin (endobulin, intraglobulin, pentaglobulin i inne), których cena za 1,0 g wynosi około 150 zł, a popyt znacznie przewyższa podaż i występują permanentne braki w hurtowniach”.
Dr Hanna Jankowiak-Gracz przeprowadziła analizę, z której wynikało, że tylko w jej szpitalu straty z tytułu konieczności zakupu zagranicznych immunoglobulin mogą wynieść 1,2 mln zł!
Lecz to, co dla jednych jest stratą, dla drugich oznacza zysk. Działające w Polsce koncerny farmaceutyczne, które miały w swej ofercie wspomniane preparaty, robiły na przełomie 2002 i 2003 r. kokosowe interesy. Winnym zaniedbań bonzom naszego krwiodawstwa włos z głowy nie spadł.

Oczyszczanie krwi
W Polsce poddawanych dializie jest rocznie ponad 12 tys. osób. To dynamiczny, rosnący z roku na rok rynek. Do niedawna sytuacja była trudna – ograniczona liczba stacji, pacjenci zmuszeni do dalekich dojazdów na zabiegi, przestarzały sprzęt…
Podczas kontroli NIK w 2003 r. stwierdzono, że w publicznych placówkach stopień dekapitalizacji sztucznych nerek wynosi 80%, a 41% aparatów nadaje się do wymiany!
Dwa lata temu wszystko się poprawiło. Narodowy Fundusz Zdrowia zwiększył pulę środków przeznaczoną na dializy i w tę dziedzinę usług medycznych śmiało wkroczyli zagraniczni inwestorzy.
W 2005 r. ani jeden chory nie został pozbawiony pomocy z powodu braku miejsc. Stało się to między innymi za sprawą wzrostu liczby prywatnych stacji, które są dziś w Polsce ważnym uzupełnieniem ośrodków publicznych. Leczy się w nich ponad 4 tys. pacjentów.
Jednym z prywatnych inwestorów jest Grupa Euromedic International Polska, której spółka Międzynarodowe Centra Dializ Polska prowadzi osławioną stację w Ostrowie Wielkopolskim. Tę, w której zarażono wirusem żółtaczki typu C 49 osób.
Okazuje się, że oczyszczanie krwi to interes równie kokosowy, co produkcja i sprzedaż leków krwiopochodnych. Uruchomienie jednej placówki w wynajętych pomieszczeniach to dla prywatnego inwestora wydatek rzędu 3 mln zł. Jeśli zdecyduje się on na zakup działki i postawienie budynku, musi mieć około 6 mln.
Tymczasem jedna dializa z udziałem erytropoetyny (EPO) to wydatek rzędu 370 zł. A są przecież chorzy, którzy muszą poddawać się temu zabiegowi codziennie. Przyjmuje się, że średnio jeden pacjent kosztuje rocznie Narodowy Fundusz Zdrowia od 60 do 80 tys. zł. Jeśli w należącej do prywatnego inwestora stacji leczonych jest rocznie 100 chorych, przychód wynosi od 6 do 8 mln zł. Czyli inwestycja zwraca się po dwóch, trzech latach.
Największe spółki działające w Polsce na rynku dializ to mająca 16 placówek wspomniana już Euromedic International Polska, której właścicielem jest fundusz inwestycyjny Warburg Pinkus i General Electric Healthcare, oraz dysponujący siecią 25 stacji obejmującą 1,4 tys. pacjentów Fresenius NephroCare Polska, część międzynarodowego koncernu medycznego Fresenius AG.
Tragedia pacjentów z Ostrowa Wielkopolskiego powinna zwrócić uwagę resortu zdrowia, NFZ i Sanepidu na to, co dzieje się w tych placówkach. Wszak nie działają one społecznie. Śledztwo prowadzone przez Prokuraturę Okręgową w Kaliszu w sprawie masowego zarażenia żółtaczką dializowanych pacjentów wykazało skandaliczne zaniedbania zatrudnionego w ostrowskiej stacji personelu.
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że prywatni inwestorzy wynajmują, pośrednio za pieniądze NFZ, renomowane firmy public relations, które mają dbać o ich publiczny wizerunek. Choć trudno się temu dziwić – bo od wiary pacjentów, że „prywatny” sprawniej oczyści im krew (i portfele), zależą wykazane wcześniej w biznes planach zyski.

Na dopingu
Od kilku lat kibice kolarstwa emocjonują się skandalami dopingowymi z udziałem mistrzów tego sportu. Ich bohaterem jest EPO – erytropoetyna – lek powszechnie stosowany u pacjentów cierpiących na niewydolność nerek. U sportowców podnosi ona utlenienie krwi, przez co mięśnie zdolne są do zwiększonego wysiłku. EPO jest też lekiem niezbędnym w stacjach dializ.
28 maja 2004 r. obrót ludzką rekombinowaną erytropoetyną sprzedawaną w Polsce pod nazwą Eprex stał się przedmiotem decyzji prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Cezary Banasiński nałożył na koncern Johnson&Johnson karę ponad 2,1 mln zł, a na spółkę COMPOL AG SA – 33 tys. zł, za „zawarcie zakazanego prawem porozumienia wertykalnego ograniczającego konkurencję na krajowym rynku”, czyli zmowę cenową.
Mechanizm był prosty. Głównymi odbiorcami epreksu były i są nadal szpitale oraz ZOZ-y, w tym stacje dializ. Dlatego zamówienia na dostawy tego leku odbywają się w trybie zamówień publicznych. Tymczasem preparat sprzedawany był za pośrednictwem kilku hurtowni: Compol AG, Hurtofarm i Hand-Prod. Urząd początkowo wszczął postępowanie wyjaśniające, pod wpływem informacji o tym, że eprex sprzedawany jest u nas drożej niż w innych krajach europejskich, po czym na przełomie czerwca i sierpnia 2003 r. przekształciło się ono w postępowanie antymonopolowe.
Koncern bronił się, jak mógł, przedłużał procedury, składał wnioski o utajnienie niektórych dowodów – w końcu UOKiK-owi udało się ustalić, że Johnson&Johnson narzucał hurtowniom w umowach, komu i za ile mogą sprzedawać ten niezbędny przy dializach lek.
Urzędnicy Ministerstwa Zdrowia szacowali wówczas, że obniżenie ceny epreksu do poziomu, na jakim oferowany był on na Węgrzech, przyniosłoby budżetowi rocznie ponad 70 mln zł oszczędności. Mówimy tylko o JEDNYM leku!
O podobne praktyki Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów podejrzewał też firmę Roche, producenta leku o nazwie NeoRecormon, jedynego zamiennika epreksu.
Te kilka przykładów dobrze ilustruje styl, w jakim toczy się gra o polski rynek dializ i leków krwiopochodnych. Jest jeszcze jeden element – prywatyzacja.
W październiku 2004 r. wybuchł w Kutnie skandal podobny do tego, z którym mamy dziś do czynienia w Ostrowie Wielkopolskim. Na oddziale dializ tamtejszego szpitala powiatowego nie podawano chorym erytropoetyny, co groziło im niedokrwistością, w końcu śmiercią. NFZ zerwał natychmiast umowę, a prokuratura wszczęła śledztwo. Ówczesny dyrektor szpitala, Piotr Widawski, tłumaczył, że pacjenci nie otrzymywali EPO z powodu złej sytuacji finansowej placówki. „NFZ przekazuje nam pieniądze na zbiorcze konto, nad którym pieczę ma komornik”. Nieoficjalnie mówiło się wówczas, że kutnowska afera miała być tłem, listkiem figowym, do prywatyzacji publicznych stacji dializ w Polsce.
W Ostrowie Wielkopolskim właścicielem placówki, w której 49 pacjentów zarażono żółtaczką, był prywatny inwestor. Nic nie chroni przed głupotą i niepohamowaną pazernością, zwłaszcza gdy stawki, o które się gra, liczone są w dziesiątkach, jeśli nie setkach milionów złotych. Zdrowie i życie pacjentów nie mają tu wielkiego znaczenia.


Immunoglobulina – białko wydzielane przez limfocyty B, a ściślej przez komórki plazmatyczne, które ma zdolność rozpoznawania antygenów. Stosowana między innymi w transplantologii i leczeniu odrzucenia przeszczepu, a także w leczeniu żółtaczki typu A i B.

Erytropoetyna – EPO – hormon peptydowy stymulujący różne etapy erytropoezy, prowadzącej do zwiększenia produkcji erytrocytów przez szpik kostny. Stosowana jako lek u pacjentów chorujących na niewydolność nerek (głównie u pacjentów dializowanych), w hematologii, a także jako lek pomocniczy w onkologii. Popularny środek dopingujący w sporcie.

Wydanie: 2006, 35/2006

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy