Rozmaitości Eryka Lipińskiego

Rozmaitości Eryka Lipińskiego

Któregoś dnia do redakcji „Szpilek” zadzwonił ktoś, kto przedstawił się jako pracownik RSW „Prasa” i poinformował, że zostanie wprowadzony dodatek finansowy do poborów dla osób, które są sierotami lub półsierotami. Prosił o sporządzenie listy i przesłanie do kadr. Kiedy zjawiłem się w redakcji, zostałem również wciągnięty na tę listę i oczywiście nie przyznałem się, że tym „pracownikiem kadr” był mój kolega, którego namówiłem na wykonanie takiego telefonu. Lista została przesłana do kadr, ale pracownicy redakcji „Szpilek”, których rodzice nie żyli, nadaremnie czekali na sierocy dodatek do pensji.

Pewnego razu, kiedy przyszedłem do wydziału prasy KC PZPR na zebranie naczelnych redaktorów pism warszawskich, przed rozpoczęciem obrad powiedziałem do kilku znajdujących się w pobliżu redaktorów, że marszałek Żymierski uciekł z więzienia. Wszyscy się ogromnie zainteresowali tą sensacyjną wiadomością, pytając, skąd o tym wiem. – Po prostu – powiedziałem – przechodziłem koło kawiarni Lajkonik, a tam siedział przy stoliku marszałek Żymierski i czytał gazetę. Ponieważ w prasie nie było żadnej wiadomości, że został zwolniony, z tego wniosek, że musiał z więzienia uciec…

Redaktorzy szybko się ode mnie odsunęli, a ktoś oburzony odezwał się półgłosem: – Wy też macie żarty…

Pewnego razu staliśmy przed witryną jakiegoś sklepu z Henrykiem Tomaszewskim i udawaliśmy, że się potwornie kłócimy. Otoczyło nas kilkanaście osób, przysłuchując się naszym wzajemnym wymyślaniom. Nikt nie wiedział, o co nam chodzi i kto ma rację. W pewnej chwili Henryk zawołał:

– Panie! Ja wiem, co pan robił w czasie okupacji! – i oddalił się. Otaczające nas osoby popatrzyły na mnie z niechęcią, a ja zostałem sam, czerwony ze wstydu.

Jednego razu w roku 1948 przewodniczyłem pewnemu zebraniu plastyków, które odbywało się w lokalu redakcji „Szpilek” przy ulicy Mokotowskiej 48.

Posiedzenie przeciągało się, dochodziła już godzina 20. O tej porze byłem umówiony w pobliskiej kawiarni z Władysławem Bieńkowskim, kierownikiem propagandy partyjnej, z którym miałem załatwić ważną sprawę, związaną z przygotowywaną Wystawą Ziem Odzyskanych.

Wobec tego zakomunikowałem zebranym, że muszę wyjść, ponieważ czeka na mnie U Marca towarzysz Bieńkowski. Poprosiłem Juliusza Krajewskiego o dalsze prowadzenie zebrania i opuściłem salę.

Władysław Bieńkowski należał do ludzi bardzo punktualnych, czekał więc już na mnie i co najmniej przez godzinę omawialiśmy nasze sprawy. Kiedy wychodziliśmy, zauważyłem, że przy samym wejściu, pod lustrem, siedzi moja znajoma, urocza i przystojna panna Aldona Pomorska. Jak tu nie zostać? Pożegnałem więc mojego rozmówcę i przysiadłem się do panny Aldony, uważając to za miłe zakończenie wieczoru.

Nie minęło pięć minut, kiedy pozostawieni przeze mnie plastycy, skończywszy zebranie, przyszli na kawę do Marca. Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegli przy wejściu, była moja osoba w towarzystwie przystojnej blondynki. Przeszli koło mnie, kłaniając się nisko, a czyjś głos powiedział: – Aha, to już teraz wiem, jak wygląda towarzysz Bieńkowski… (…)

Pewnego dnia, kiedy jechałem trolejbusem na plac Unii Lubelskiej, rozdarłem sobie o jakąś wystającą śrubkę nowe, flanelowe spodnie, i to akurat na lewym kolanie.

Zaniosłem więc rozdarte spodnie do sztucznej cerowni i już po kilku dniach odebrałem zacerowane. I to zacerowane dobrze.

Każdy, kto patrzył na moje spodnie, mówił:

– Świetnie zacerowane. Wcale nie znać…

Kiedyś do redakcji „Szpilek” przyszedł Benedykt Hertz. Był niewielkiego wzrostu i nosił maciejówkę, a ponieważ pracująca od niedawna w „Szpilkach” sekretarka jeszcze go nie znała i nie przypuszczała, że tak może wyglądać poeta, spytała dość obcesowo, w jakiej sprawie chce się widzieć z redaktorem naczelnym.

– Jabłek nie sprzedaję! Hertz jestem! – brzmiała pełna godności odpowiedź znakomitego bajkopisarza i satyryka (…).

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 15/2016, 2016

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy