Rozprawa z „bydłem”

Rozprawa z „bydłem”

Proces brzeski – haniebna karta sanacyjnej Polski

„Ja nie myślę szanować nawet immunitetu poselskiego”, zapowiedział Józef Piłsudski podczas narady z najbliższymi współpracownikami, 29 sierpnia 1930 r. Tym samym dał sygnał do rozprawy z „bydłem”, jak zwykł nazywać polityków partii opozycyjnych.
Zapowiedź bezpośredniej rozprawy z opozycją dowodziła bankructwa sanacyjnych rządów. Pomimo wielu zabiegów propagandowych stronnicy Piłsudskiego skupieni wokół Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem nie potrafili zyskać poparcia większości społeczeństwa. Wielu wyborców nadal sprzyjało ugrupowaniom centrowym i lewicowym. W wyborach rozpisanych już po zamachu majowym, 4 marca 1928 r., BBWR wraz z sojusznikami zdobył niespełna 30% głosów – zbyt mało, by wcielić w życie swój sztandarowy pomysł zmiany konstytucji. Obóz rządzący zdawał sobie sprawę, że kolejnej próby sił mógł już nie przetrwać. Tym bardziej że liczne zmiany rządów oraz dekoniunktura gospodarcza przechylały sympatie społeczne ku opozycji.
Zwalczane na różne sposoby stronnictwa lewicy i centrum wykazywały zdumiewającą żywotność. Nadal miały sejmową większość, a wielokrotne próby rozbicia ich jedności przynosiły odwrotny efekt. Z inicjatywy Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS) 14 września 1929 r. odbyło się spotkanie ugrupowań opozycyjnych, którego rezultatem była wspólna uchwała o parlamentarnej współpracy. Oprócz przywódców PPS dokument ten podpisali reprezentanci PSL „Piast”, PSL „Wyzwolenie”, Stronnictwa Chłopskiego, Narodowej Partii Robotniczej (NPR) i chadecji. Tak powstał blok, który przeszedł do historii pod nazwą Centrolew.
Niedługo przyszło czekać na sukcesy Centrolewu. Pierwszym było niedopuszczenie do przyjęcia budżetu podczas sesji zwołanej przez prezydenta Ignacego Mościckiego na 31 października 1929 r.
Pomimo przybycia do Sejmu Piłsudskiego w towarzystwie uzbrojonych oficerów marszałek Ignacy Daszyński odmówił otwarcia obrad „pod karabinami i szablami”. Na kolejnej sesji, 6 grudnia, głosami Centrolewu uchwalono wotum nieufności dla gabinetu Kazimierza Świtalskiego. „Parlamentaryzm polityczny doby dzisiejszej przeżył się i nie jest już zdolny do spełniania zadań, jakie życie nowoczesnego państwa nań nakłada”, skomentował działania Centrolewu nowy premier, Kazimierz Bartel, który objął tę funkcję już po raz piąty w ciągu trzech lat.

Wiece i aresztowania

Pomiędzy obozem rządzącym a Centrolewem wytworzył się polityczny impas. W marcu 1930 r., po niespełna trzech miesiącach, Bartel podał się do dymisji. Pomimo braku większości sejmowej na jego następcę prezydent wyznaczył Walerego Sławka, kolejnego z pułkowników blisko związanych z Piłsudskim. W odpowiedzi Centrolew zwołał na 23 kwietnia Kongres Obrony Prawa i Wolności Ludu. Przedstawiciele partii opozycyjnych przyjęli uchwałę o konieczności obalenia dyktatury Piłsudskiego, a także zapowiedzieli organizację kolejnych wieców i manifestacji. Tego było dla marszałka za dużo. Za jego przyzwoleniem rozpoczęto kampanię zastraszania przeciwników politycznych. Chcąc pokazać, że nie żartuje, 23 sierpnia 1930 r. Piłsudski sam stanął na czele nowego rządu. Sześć dni później wymusił na prezydencie rozwiązanie parlamentu i nakazał przygotowania do aresztowania przywódców Centrolewu.
Na 14 września 1930 r. Centrolew zapowiedział we wszystkich większych miastach manifestacje przeciwko rządom sanacyjnym. Uprzedzając działania opozycji, w nocy z 4 na 5 września
minister spraw wewnętrznych Felicjan Sławoj Składkowski nakazał aresztowanie 19 przedstawicieli partii opozycyjnych, m.in. Adama Ciołkosza, Stanisława Dubois i Hermana Liebermana z PPS, Wincentego Witosa z PSL „Piast” oraz Karola Popiela z NPR, a także dwóch działaczy prawicowego Stronnictwa Narodowego i pięciu posłów ukraińskich. Kilka dni później do tej grupy dołączył Wojciech Korfanty, czołowy przedstawiciel chadecji.
Aresztowanych osadzono w twierdzy brzeskiej. Zbudowany przez Rosjan w 1842 r. kompleks fortyfikacji doskonale spełniał funkcję miejsca odosobnienia. Położony u ujścia rzeki Muchawca uniemożliwiał przeprowadzanie w jego pobliżu jakichkolwiek demonstracji. Sam widok murów obronnych musiał pozbawiać osadzonych wszelkiej nadziei na wolność. Komendantem twierdzy nie przez przypadek został płk Wacław Kostek-Biernacki, który jeszcze jako szef żandarmerii w Legionach Polskich zyskał miano Kostka-Wieszatiela. Za jego przyzwoleniem więźniów poniżano, bito i zastraszano. Szczególnie brutalnie obchodzono się z Liebermanem, Popielem i Korfantym.
Uwięzienie w Brześciu 19 przywódców opozycji było tylko wstępem do dalszych aresztowań. Niemal każdy przedwyborczy wiec zwołany przez opozycję kończył się rozpędzeniem przez policję i zatrzymaniem organizatorów. Podczas jednej tylko manifestacji sympatyków Centrolewu w Warszawie zginęły dwie osoby, a 80 zostało rannych. Jak szacuje prof. Andrzej Ajnenkiel, w więzieniach osadzono 30% składu klubów parlamentarnych poprzedniej kadencji. W trakcie całej, dwumiesięcznej zaledwie kampanii wyborczej za działalność polityczną zatrzymano ok. 1600 osób.
Wybory parlamentarne przeprowadzono 23 listopada 1930 r. Jak łatwo można było przewidzieć, przyniosły one zdecydowane zwycięstwo obozowi rządzącemu. Blok Centrolewu zdobył niespełna 18%. Niezwłocznie po głosowaniu aresztowanych polityków przewieziono z Brześcia do Warszawy, by następnie zwolnić ich za kaucją. Cel został osiągnięty. Sanacja zdobyła parlamentarną większość, a jej najzagorzalsi przeciwnicy znaleźli się poza Sejmem. Wydawało się, że sprawa brzeska zostanie po cichu zamieciona pod dywan. Władza jednak miała inne plany.

Spokój oskarżonych

Proces przeciwko 11 przywódcom Centrolewu rozpoczął się 26 października 1931 r. w warszawskim sądzie okręgowym. Władze nadały procesowi charakter propagandowy. W akcie oskarżenia napisano, że przywódcy Centrolewu „wspólnie przygotowywali zamach, którego celem było usunięcie przemocą członków sprawującego w Polsce władzę rządu i zastąpienie ich przez inne osoby, wszakże bez zmiany zasadniczego ustroju państwowego”. Innymi słowy, Liebermanowi, Korfantemu, Witosowi i innym zarzucano chęć powrotu do demokratycznych standardów sprzed zamachu majowego.
Prokuratura podjęła się karkołomnego zadania dowiedzenia winy oskarżonych. Na salę rozpraw sprowadzano więc licznych świadków, których zeznania miały potwierdzić antypaństwowy charakter Centrolewu. Według relacji jednego z nich, „Stronnictwo »Piast« zajęło bezwzględnie negatywne stanowisko do zamierzeń Piłsudskiego już od samego przewrotu majowego”. Z kolei inny świadek – komisarz policji – oskarżał Kazimierza Bagińskiego z PSL „Wyzwolenie” o to, że jako poseł nazwał Piłsudskiego „wariatem na czele 30-milionowego narodu”. Oskarżenia te wiele mówią o atmosferze tamtych lat, kiedy każde słowo przeciwko marszałkowi groziło pobiciem przez nieznanych sprawców lub więzieniem.
Obserwatorzy procesu konfrontowali nachalność oskarżeń ze stoickim spokojem oskarżonych. Głośnym echem odbiły się słowa Władysława Kiernika z PSL „Piast”, który na tyradę prokuratora odpowiedział: „Jeżeli chodzi o członków rządu, to mogliśmy ich aż do sierpnia 1930 r. obalić, ileśmy chcieli, bo mieliśmy większość w parlamencie. A jeżeli oskarża się nas o obalenie dyktatury, to z jakiego tytułu prokurator staje po stronie nielegalnej zupełnie formy rządzenia w konstytucyjnym państwie?”.
Jeszcze dosadniej wypowiedział się jeden z adwokatów, Jan Nowodworski: „Twórcy specjalnej konstrukcji ideowej prawa państwowego – przypominał w mowie końcowej – którzy głoszą, że muszą utrzymać się przy władzy, bo silny rząd to silne państwo, zapominają, że najsilniejszy nawet rząd musi upaść, jeżeli nie ma podstawy istnienia w zaufaniu narodu. A że tego zaufania sanacja nie posiada, o tym chyba nikt nie wątpi”.
Zamiast pogrążyć oskarżonych, proces stał się wielką manifestacją sprzeciwu wobec rządów sanacji. Witold Grabowski, główny oskarżyciel, przyznawał: „Chwilami zatracałem tutaj poczucie rzeczywistości, nie wiedziałem, która strona reprezentuje oskarżonych. Chwilami czułem się jak ktoś oskarżony, oskarżony o wszystko”. Jakby w odpowiedzi na te słowa Stanisław Dubois z PPS mówił przed sądem: „My, oskarżeni w tym historycznym procesie, nie mamy się z czego tłumaczyć, bo my właściwie jesteśmy tu oskarżycielami”.
Obóz rządzący zdawał sobie sprawę, że proces wymknął mu się spod kontroli. Nawet sprzyjający sanacji dziennikarze, jak Stanisław Cat-Mackiewicz, krytykowali propagandowy charakter rozpraw. Na nic nie zdały się próby oskarżenia przywódców Centrolewu o przygotowywanie zbrojnego przejęcia władzy, m.in. za pomocą gazów bojowych i granatów. Jedna z „wywiadowczyń” delegowanych na wiece PPS twierdziła wręcz, że słyszała, jak nawoływano do zgładzenia Piłsudskiego. Dopiero naciskana przez obrońców przyznała, że „nie zeznawała kategorycznie”, a jedynie wywnioskowała, że chodziło o zabójstwo marszałka. Wyrok ogłoszono 13 stycznia 1932 r. Wbrew nadziejom obrońców proces nie stał się „rehabilitacją Brześcia”, lecz przyniósł wyroki skazujące. Uniewinniony został jedynie Adolf Sawicki ze Stronnictwa Chłopskiego. W przypadku pozostałych oskarżonych sąd przychylił się do wniosku prokuratury, a więc uznał, że dążyli oni do siłowego obalenia rządu. Zgodnie z art. 102 Kodeksu karnego przestępstwo to podlegało karze ciężkich robót do lat ośmiu. Jednak przywódcom Centrolewu oszczędzono najwyższego wymiaru kary. Najniższy wyrok – półtora roku więzienia – usłyszał Wincenty Witos. Bagiński, Lieberman, Barlicki i Kiernik zostali skazani na dwa lata. Pozostali oskarżeni mieli spędzić w więzieniu rok dłużej.

Emigracja albo więzienie

Ogłoszenie wyroku wywołało burzę w parlamencie. Już 15 stycznia opozycja złożyła wniosek o wotum nieufności dla rządu, uzasadniając to rewelacjami o nadużyciach władzy, jakie wyszły na jaw w trakcie procesu brzeskiego. Posłów Centrolewu szczególnie zbulwersował brak reakcji prokuratury na doniesienia o brutalnym traktowaniu więźniów w Brześciu, a także wiadomość o inwigilacji partii opozycyjnych przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. „Proces ujawnił takie morze gwałtów i deprawacji, że obowiązkiem naszego sumienia jest podnieść głos”, mówił z trybuny sejmowej poseł PPS, Zygmunt Żuławski.
„Czy mamy rozwijać się tak jak Zachód, czy też mamy rozwijać się tak jak Wschód?”, pytał „Robotnik”, dziennik PPS. Odpowiedź dała rozprawa apelacyjna, która odbyła się w dniach 7-11 lutego 1933 r. – ponad rok od zakończenia procesu. Władze liczyły, że w międzyczasie oskarżeni, którzy wcześniej odpowiadali z wolnej stopy, dobrowolnie udadzą się na emigrację. Jednak żaden z 10 skazanych nie zdecydował się wyjechać z kraju. W związku z tym sąd apelacyjny zatwierdził wyrok pierwszej instancji. Promień nadziei pojawił się w maju, kiedy Sąd Najwyższy nakazał ponowne rozpatrzenie sprawy. Zwołana na lipiec druga rozprawa przed sądem apelacyjnym zakończyła się ponownie wyrokiem skazującym, zatwierdzonym tym razem przez Sąd Najwyższy.
Skazani znów stanęli przed wyborem – emigracja albo więzienie. Pierwszą możliwość wybrał m.in. Wincenty Witos. Pod koniec września 1933 r. udał się do Czechosłowacji, skąd nadal prowadził działalność polityczną. Z kraju wyjechali także Adam Pragier, Władysław Kiernik, Kazimierz Bagiński i Herman Lieberman. Ten ostatni osiadł we Francji, gdzie założył Ligę Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Pozostali, wśród nich Adam Ciołkosz i Stanisław Dubois, wybrali więzienie.
Szykany wobec skazanych działaczy Centrolewu kontynuowano aż do 1939 r.
Ciołkoszowi, który wyszedł z więzienia w 1934 r., uniemożliwiono powrót do polityki. Najpierw otrzymał zakaz kandydowania do rady miasta Krakowa. Kiedy zaś zdobył mandat w Tarnowie, unieważniono i ten wybór. Podobny los spotkał innego polityka PPS, Norberta Barlickiego, któremu w 1937 r. uniemożliwiono objęcie funkcji prezydenta Łodzi. Represje spotykały także rodziny skazanych. Wkrótce po zakończeniu drugiej rozprawy ojcu Stanisława Dubois – Mieczysławowi – odebrano na pewien czas rejenturę w Brześciu Kujawskim, a jego żonie robiono trudności w znalezieniu pracy.
Zupełnie inaczej potoczyły się losy osób z drugiej strony barykady. Niesławny komendant twierdzy brzeskiej, Wacław Kostek-Biernacki, w nagrodę za służbę został mianowany wojewodą nowogródzkim, a następnie poleskim. Od lipca 1934 r. pod jego bezpośrednim nadzorem znajdował się obóz odosobnienia w Berezie Kartuskiej. Główny oskarżyciel z procesu brzeskiego, Witold Grabowski, w lipcu 1936 r. otrzymał nominację na ministra sprawiedliwości i funkcję tę pełnił aż do wybuchu II wojny światowej.
Rehabilitacja skazanych przywódców Centrolewu nigdy nie nastąpiła. Co prawda 31 października 1939 r. prezydent Władysław Raczkiewicz objął ich amnestią, lecz samo jej zastosowanie sankcjonowało zasadność wyroku. Także III RP nie zdobyła się na gest wobec Witosa, Liebermana i pozostałych. Dwukrotna próba rehabilitacji więźniów brzeskich podejmowana przez posłów PSL i SLD nie powiodła się. W odpowiedzi na interpelację posła Tadeusza Iwińskiego z września 2008 r. zastępca prokuratora generalnego napisał: „Na gruncie zachowanych materiałów z procesu brzeskiego nie można zatem wykazać, że skazanie oskarżonych nastąpiło z rażącym naruszeniem prawa”.
Sprawa brzeska oznaczała koniec demokracji w II Rzeczypospolitej. Dowodziła, że obóz sanacyjny nie cofał się przed niczym, aby utrzymać i umocnić władzę. Aresztowanie posłów Centrolewu oraz ich proces były szeroko komentowane w prasie zagranicznej, która zaczęła opisywać Polskę Piłsudskiego w tych samych kategoriach co Włochy Mussoliniego czy Niemcy Hitlera. Największe jednak szkody Brześć wyrządził polityce krajowej. Pozbawił państwo polskie części jego elity, ludzi o niebotycznych talentach, będących wówczas w pełni sił politycznych i intelektualnych. Ich miejsce zajęły osoby, których największym atutem często był mundur wojskowy.
Brześć, podobnie jak zamach majowy czy Bereza Kartuska, to ciemna karta w historii Polski międzywojennej. Polski, do której spuścizny tak chętnie nawiązuje dzisiejsza prawica. Zapewne dlatego temat ten jest pomijany lub – w najlepszym przypadku – marginalizowany przez wielu współczesnych historyków, o politykach nie wspominając. I zapewne dlatego 80 lat od ogłoszenia haniebnego wyroku jego ofiary nadal nie mogą doczekać się rehabilitacji.

Wydanie: 02/2012, 2012

Kategorie: Historia

Komentarze

  1. Adacta
    Adacta 26 stycznia, 2012, 14:54

    Prawda was wyzwoli, zdaje się krzyczeć nieustannie Andrzej Celiński do swoich kolegów byłych opozycjonistów. Mówcie i piszcie prawdę. Trochę tu inna historia, ale tu też tak trzeba wołać. Wiadomo, że dyktatorski (Europa mówiła) i faszystowski (też chłopi) Piłsudski i jego sanacja byli niesłychanie skuteczni (co prawda ze skutkami tragicznymi). Mieli trochę ułatwione zadanie, bo kto nie był z nimi to czekała go nędza, o której mimo artykułów w „Przeglądzie” tak naprawdę mamy małe wyobrażenie. Niewątpliwie opanowali skutecznie wojsko. Generalicję to nie wiem czy w 95 czy 100%. Jak niewygodny to usuwamy. Sikorski (to jego armia odegrała decydującą rolę pod Warszawą) odsunięty, Rozwadowski, uwięziony i bezsprzecznie otruty. Zagórski został przez Piłsudskiego czyli swojego OZI (taki TW ; pracowali dla cesarza) najpierw aresztowany a potem po „argentyńsku” „zniknięty”. Kadra była dobierana wg „… absolutne oddanie”, bardzo dobre warunki żołnierzy. Wuj mojej żony pod Piłsudskim stracił lewą dłoń. Wrócił z rentą. Niejeden we wsi chętnie by się z nim zamienił. Mojego ojca jadącego w 38r do pułku Wileńskiej Brygady, zawiozła na stację (30 km) specjalna podwoda. Matka, wiedząc o głodzie na wsi, dała mu w worku bochenek chleba. Wzbudził tym po pachy wesołość, bo gdy na wsi jedzono lebiodę, to tam codziennie jadał mięso.Sanacja faktycznie dbała o tych którzy mogli byc jej potrzebni Żeby nie jednostronnie. Dobrze wspomina dowódców pułku. Na samą wojnę przyszedł ppłk Miłkowski (nazwisko przypomniane internetem). Ojciec był w plutonie łączności a więc blisko d-cy. Głodowali, bo z kuchni to zjedli kilka razy. Może 2-3?. Kiedyś d-ca pozwolił mu przejechać się do wioski. W jakiejś chałupie dostał maniorkę czy dwie mleka, bochenek chleba i co najważniejsze snopek owsa. Po powrocie d-ca mówi. Mleka się napiję ale chlebem podzielić mają się żołnierze. Kiedyś przeprawiali się przez jakąś rzekę. Oddział (oddziały) przed nimi zdziesiątkowane przez bomby. Miłkowski mówi – cofnąć się do lasu. W nocy, wśród rozciągniętych (chłopi) lin, konno, o suchej nodze przeprawili się brodem. W potrzebie, za Miłkowskim poszedłby w ogień. Ale na Piłsudskiego mówi (był w Wici i SL-dziwne?, mówi!) faszysta i zbrodniarz. To samo o innych postpiłsudczykach. Po wojnie jego kolegę (SL, BCh) oraz powiatowego szefa konspiracyjnego SL”Roch” i dowódcę BCh zabili „Wyklęci”. Nosili wszyscy na szyi ryngrafy. Przeklęci. Piłsudski oraz jego wychowankowie pisali jednak po swojemu historię, tworzyli legendę. Teraz, z różnych powodów tworzona jest nadal i doskonalej. Państwowe pieniądze na wiele twórczości poświęconej tej haniebnej postaci. Autorowi „Wołynia”. A wydaje mi się, że Franek Dolas też niepotrzebnie miał wyrzuty sumienia. Zmasowana propaganda dysponująca środkami, o których propagandziści PRL mogliby tylko sobie pomarzyć, wykorzystująca osiągnięcia nauki o wpływaniu na podświadomość człowieka. A „Naczelnik” (tytuł, który ponoć sam sobie dekretem nadał) jest wszędzie. Pomnik, ulica, muzeum … . Boję się podnieść pokrywy sedesu by tam go nie zobaczyć. Z drugiej strony całkowicie czarny obraz przeciwników jego i sanacji. Chociażby. Nawet nie przodująca w tym „Wyborcza” w styczniowym dodatku 4/5 „Podziemie antykomunistyczne”, no pisze. W tym M. Czajkowski też o PSL i „Nad trumną Witosa”. Jest tam prawda ale i nieprawda i manipulacja. SL przed wojną, potem odtworzone w konspiracji, było różne, ale w większości lewicowe. Nie mówiąc o Witosie. Czytać panie Czajkowski, to nie boli. No dobrze, ale nikt nie podważa lewicowości, rewolucyjności, wyklinanego przez kościół „Wici”, które było głównym dostawcą żołnierzy BCh. Powoływanie się jednak przez pana na Witosa jest jednak draństwem i zwykłą łobuzerią. Wy, którzy go uwięziliście, katowaliście, parszywym wyrokiem (Europa to nawet potwierdzała) skazaliście, dalej mówicie, że jest przestępcą – nie macie żadnego prawa używać jego nazwiska. Jeździcie wszyscy (Kaczyński też) fotografować się na jego grobie i nadal mówicie, że tak ma zostać. Nawet Niemcy zrehabilitowały Holendra, który uprzedzając prowokatorów był (niewątpliwie) podpalaczem Reichstagu. Pogonił was wnuczek Witosa i dobrze. Przy okazji okazało się, ze konformizm ZSL był mniejszy niż koniunkturalizm dzisiejszego PSL. Ciarki też przechodzą, gdy w tym dodatku niby obiektywnej „Wyborczej” drukuje się takie kwiatki. O Rajsie my czytelnicy „Przeglądu” wiemy. A tam „Łupaszka” pomijając jedno prawdziwe zdanie, poprzez konstrukcję artykułu – staje się nie zbrodniarzem tylko dzielnym dowódcą AK, pojmanym przez UB, skazanym przez komunistów i straconym. Ale jeszcze lepszy przekręt. Z artykułu wynika, że Z-ca Sekretarza Generalnego PSL Bolesław Ścibiorek został zamordowany przez władze (czerwone). Tymczasem (2004-04-16) ta sama (GW) udowadnia, ze zabił go Wacław Kucikiewicz „Orsza” d-ca oddziału dywersyjnego AK, bo Ścibiorek wiedział, że ten okradał chłopów i sklepy (co zrabował to sam sprzedał). Zabił też (z nazwiska) innych świadków rabunków. W 95r. prokuratura III RP to potwierdza. Zawiódł przepływ informacji? Ludzie, gdzie my jesteśmy, piszcie prawdę. Prawda was wyzwoli. Często to wołają trzymający w górze, oburącz, Święte Pismo. Też oni niech przeczytają. Działacz elitarnego katolickiego „Odrodzenia”, bożyszcze akademików nie tylko wileńskich – Henryk Dembiński – oskarżony na procesie w 1937r stwierdza, że jego rewolucyjność jest „tylko nędznym, dwudziestowiecznym odbłyskiem rewolucyjności Tego, którego wizerunek na krzyżu stoi na stole sędziowskim”.11.08.41 zastrzelony przez hitlerowców. Za półtora roku sąd Armii Krajowej w Wilnie wydał na niego wyrok śmierci. Szlachetni politycy, ludzie kultury, autorytety? III i IV RP. Piszcie i mówcie prawdę. PRAWDA WAS WYZWOLI. (…krócej się nie dało)

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy