Sieć czuwa

Sieć czuwa

Młodzi ludzie wysyłają bardzo wyraźny sygnał: chcemy państwa kompetentnego i neutralnego światopoglądowo. Kto będzie na tyle odważny, aby dać im to, czego chcą?

W nocy z 9 na 10 sierpnia br. pod Pałac Prezydencki ściągnęły tłumy młodych ludzi, aby zamanifestować swój sprzeciw. Nie wobec krzyża jako takiego, choć z pewnością byli i tacy, ale przeciw jego zmaterializowanej na Krakowskim Przedmieściu formie i przeciw ludziom, którzy wykorzystują ten symbol do wspierania jednej opcji politycznej. I którzy w nosie mają stanowisko biskupów.
Zebrani przynieśli ośmieszające i tak już absurdalną sytuację transparenty („Żydokomuna pozdrawia”, w nawiązaniu do wyławianych od jakiegoś czasu przez media co smaczniejszych wypowiedzi krzyżowców), skandowali hasło „Do kościoła”, robili meksykańskie fale, klaskali, kiedy przemawiał organizator, i około godziny 1 w nocy rozeszli się.
Prawicowa prasa widzi w tym „agresję, chamstwo i wyuzdanie”, jak krzyczy nagłówek artykułu w „Gazecie Polskiej”. W jednym z tekstów opublikowanych na portalu fronda.pl postawiono tezę, że pod krzyż zbiegli się frustraci przerażeni brakiem perspektyw po skończeniu swoich lipnych kierunków studiów (autor studiuje politologię na UMCS, więc wie, o czym mówi).
Można i tak interpretować to, do czego doszło tej sierpniowej nocy. Ale można też widzieć w nim przedłużenie wrzenia wokół krzyża, które od jakiegoś czasu ma miejsce w internecie. I kolejny, logiczny etap długiego procesu coraz klarowniejszej artykulacji przez młodzież jej wizji państwa, który zaczął się wraz ze zwycięstwem w wyborach parlamentarnych Prawa i Sprawiedliwości w 2005 r. Oraz wszystkiego, co to zwycięstwo ze sobą przyniosło.

Uczniowie na Szucha

27 kwietnia 2006 r. mniejszościowy rząd Kazimierza Marcinkiewicza zyskał wsparcie koalicyjnego partnera w postaci Samoobrony. 5 maja do klubu dołączyła Liga Polskich Rodzin, wieńcząc dzieło budowania paktu stabilizacyjnego. W ten sposób polityczny folklor trafił do głównego nurtu.
Choć nowa koalicja nie przypadła do gustu wielu, na ulice wyszli głównie młodzi. Jak kraj długi i szeroki, w każdym większym ośrodku miejskim odbyła się manifestacja. Między 9 a 23 maja spontanicznie zorganizowano manifestacje w Warszawie, Łodzi, Gdańsku, Krakowie, Szczecinie, Częstochowie, Katowicach, Rzeszowie, Poznaniu, Wrocławiu, Toruniu, Gliwicach, Siedlcach, Olsztynie i Białymstoku. Choć większość z wieców i marszów skierowana była konkretnie przeciwko osobie Romana Giertycha (ówczesnego wicepremiera i ministra edukacji), to w Szczecinie na przykład skandowano „Lepper do więzienia, Giertych do widzenia”.
Taki głównie antygiertychowy charakter miała zawiązana w Warszawie pod koniec 2005 r. organizacja o pod nazwą Inicjatywa Uczniowska. 13 lutego 2006 r. członkowie krakowskiego oddziału IU przybili do gmachu lokalnego kuratorium oświaty „19,5 tez nowej reformacji”, w których domagali się zastąpienia religii w szkołach religioznawstwem. W wypowiedzi dla lokalnej „Wyborczej” licealista Artur mówił:
– Nie jesteśmy przeciwni jakiejkolwiek wierze. Ale czasy się zmieniły. Istnieją różne spojrzenia na Boga. Dlaczego faworyzujemy jeden?
Członkowie IU brali aktywny udział w organizacji niektórych z wymienionych manifestacji (m.in. krakowskiej „anty-Giertych fest”). 13 czerwca 2006 r. postanowili pójść na wagary i okupować gmach Ministerstwa Edukacji Narodowej przy al. Szucha. Kilku z nich udało się wedrzeć przez bramę do środka, reszta rozwiesiła transparenty na bramie głównej. Policja zatrzymała 18 osób, czterem postawiono zarzut wtargnięcia do budynku rządowego, reszcie – udziału w nielegalnej manifestacji.
Na początku grudnia 2009 r. grupa uczniów z wrocławskiego XIV LO domagała się usunięcia krzyży wiszących w szkolnych salach. Na łamach „Gazety Wrocławskiej” prof. Ryszard Legutko pisał, że „rozpuszczeni smarkacze czują się kompletnie bezkarni. To jest typowa szczeniacka zadyma”. W marcu roku następnego dołączyli do nich uczniowie III LO w Sopocie. Obydwie prośby zostały przez dyrekcję szkół oddalone.
Finalnym aktem sprzeciwu młodzieży wobec dominacji Kościoła w sferze publicznej była manifestacja przed Pałacem Prezydenckim w nocy z 9 na 10 sierpnia. Kilka tysięcy młodych ludzi, którzy skrzyknęli się w internecie, przyszło zamanifestować sprzeciw wobec obecności religijnego symbolu w miejscu, które powinno być religijnie neutralne. W miejscu, które samo w sobie powinno być – i pewnie jest – symbolem młodej polskiej demokracji. Rację ma Wawrzyniec Smoczyński, kiedy pisze, że III RP nie dorobiła się własnej symboliki. W takiej sytuacji rolę surogatów pełnią miejsca, gdzie urzędują władze państwowe. W tym ta najwyższa, skupiona w osobie prezydenta, wybieranego w wyborach powszechnych. Gdyby krzyż nie stanął w tak eksponowanym miejscu, reakcja na niego zapewne nie byłaby tak silna.
Te przykłady pokazują, że młodzież jest w stanie zamanifestować swoją obecność i swoje poglądy w przestrzeni publicznej. Wyjście na ulicę jest jednak absorbujące, traci się czas, który można przeznaczyć na inne rzeczy. Nie mówimy przecież o związkowcach, którym za udział w manifestacji wypłacane są dniówki. Dlatego prawdziwa młodzieżowa ofensywa ma miejsce w innej, równoległej do fizycznej przestrzeni – w internecie.

Internetowa agora

– Pozytywny test przechodzi nowa, specyficznie młodzieżowa agora, jaką jest internet. Za jego pomocą młodzieży jest bardzo łatwo się skrzyknąć, bo to środek, który pozwala na szybsze, bardziej czytelne i skuteczne formy komunikowania niż te charakterystyczne np. dla pokolenia „Solidarności”, wymagające fizycznej bliskości – mówi prof. Krystyna Szafraniec z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. O ile starsi wciąż przekrzykują się prasowymi nagłówkami i wypowiedziami w serwisach informacyjnych, o tyle młodzi formy swojej ekspresji przenieśli do sieci. A formy te przyjmują najbardziej zaskakującą postać.
Przede wszystkim są to formy graficzne, gdzie wykorzystuje się powszechnie dostępne materiały i przetwarza je na nowe, oryginalne sposoby. Pierwszą falę tego typu twórczości datuje się na okres IV RP. Charakterystyczne przykłady obejmują fotomontaże polityków kształtujących wówczas krajobraz polityczny. Są więc Giertych pijak czy Giertych menel. Jarosław Kaczyński jako mistrz Yoda lub Imperator (postaci z sagi science-fiction „Gwiezdne wojny”). Słynny już Chepper, czyli szablon przedstawiający Andrzeja Leppera z czapką Ernesta Che Guevary. Ojciec Tadeusz Rydzyk w brunatnym mundurze, podpisany „Jeden naród, jeden kraj, jedna religia”.
Drugą falą jest reakcja na przedłużający się konflikt na Krakowskim Przedmieściu, najlepiej chyba zilustrowany przerobioną kartą z polskiej wersji gry Monopoly, gdzie kupuje się warszawskie ulice. Każda karta ma nadrukowaną wysokość czynszu, czyli opłaty, którą wnosi gracz po stanięciu pionkiem na polu z daną ulicą. Czynsz za postój na terenie niezabudowanym wynosi 22 zł, z trzema domkami 800 zł, z krzyżem – 1.111.150 zł.
Jest też kilka projektów pomników upamiętniających ofiary katastrofy smoleńskiej, od przerobienia księcia Poniatowskiego na tragicznie zmarłego prezydenta, przez podobny zabieg na królu Zygmuncie III, aż po gigantyczne kopce wypełniające przestrzeń pomiędzy skrzydłami pałacu albo też całkowicie go zastępujące. Można natrafić na sporo nawiązań do popkultury. Jest przerobiona okładka gry komputerowej Modern Warfare 2 (z nowym tytułem „Wojna o krzyż”), astronauta na Księżycu salutujący krzyżowi z przewieszoną biało-czerwoną wstęgą itd.
Osobną kategorię stanowi twórczość audiowizualna. Szczytowym osiągnięciem okresu IV RP w tym zakresie jest bez wątpienia film „IV Rzeczpospolita – Reaktywacja”, który na serwisie YouTube pojawił się 17 października 2007 r., z fenomenalną sceną pod koniec klipu, kiedy twarz Jarosława Kaczyńskiego rozpada się na dziesiątki słów „układ”. Do tej pory wyświetlono go 1,5 mln razy.
Najpopularniejszym chwilowo dziełem z okresu krucjat krzyżowych jest piosenka „Gdzie jest krzyż”, w której tytułowe zawołanie oraz wypowiedź „ten krzyż to apel do władz i do społeczeństwa” zostały zmiksowane z muzyką techno. Od 6 sierpnia klip wyświetlono ponad milion razy. Efekt jest na tyle poruszający, że na YouTube trafiły filmy kręcone w dyskotekach, gdzie ludzie bawią się do tej piosenki, skandując w odpowiednich momentach tytuł. Trudno chyba o bardziej dobitny komentarz pod adresem zaistniałej sytuacji.
Nie do przecenienia jest funkcja, jaką pełnią portale społecznościowe, przede wszystkim Facebook. Daje on możliwość organizowania się w grupy o wspólnych zainteresowaniach, stąd przed wyborami prezydenckimi pojawiły się grupy popierające poszczególne kandydatury lub im się sprzeciwiające. Społeczność Facebooka zareagowała także na krzyżową zawieruchę; wystarczy wpisać „krzyż” w oknie wyszukiwania i od razu widać grupy, np.: „Jest krzyż jest impreza”, „Gdzie jest krzyż?! (Krzyż!)” lub „Olej krzyż, zostań ninja”. Ewentualnie można wpisać „pałac” i widać: „Przenosimy pałac prezydencki spod krzyża – będzie prościej” czy „Usuńmy pałac prezydencki sprzed krzyża”.

Wolność jest najważniejsza

Dowodów na aktywność młodzieży w rzeczywistości realnej i wirtualnej jest dużo. Dotychczas po każdym takim zrywie pojawiały się głosy, że oto młodzież się przebudziła, natychmiast uciszane przez zwolenników doktryny, w myśl której dla młodzieży liczy się niewiele więcej niż czubek własnego nosa. Nawet po wyborach parlamentarnych w 2007 r., kiedy młodzi tłumnie ruszyli do urn, dominowały opinie, że to tylko chwilowe przebudzenie, jednorazowy zryw, po którym z powrotem wrócą do szkół, na uczelnie, do pubów, dyskotek i kin. A na wybory poszli tylko po to, żeby zagrać Kaczyńskim na nosie.
Tymczasem to nie było przebudzenie. Nikt się nie przebudził, bo nikt nie spał. Skąd w ogóle teza o tym, że młodzież jest bierna? Podparta badaniami, w których pytano o to, czy obchodzi ich to, co się dzieje w polityce, w czasach, kiedy polityka ograniczała się do słownych przepychanek? Jeśli tak to zinterpretowano, to albo zadawano niewłaściwe pytania – bo nikt sobie wtedy nie wyobrażał, żeby endek został ministrem edukacji lub pod Pałacem Prezydenckim stanął krzyż – albo niewłaściwie interpretowano rzeczywistość społeczną. Jeśli młody człowiek pod wpływem głębokiego zniesmaczenia sferą publiczną mówi, że nie chce brać w czymś takim udziału, to komunikat jest bardzo czytelny: jest syf, zróbcie coś z tym.
– W 2003 r. jednej ze swoich magistrantek zasugerowałam napisanie pracy o powodach politycznej bierności młodych. Z wywiadów, jakie przeprowadziła wśród maturzystów, wynikało, że wbrew pozorom są czujnymi obserwatorami rzeczywistości. Wydawała im się ona na tyle beznadziejna, brudna i niekontrolowalna, że nie widzieli większego sensu, by angażować się w jej przemiany. Demokracja wydawała im się fikcją, a dystans, jaki dzielił sferę publiczną od tzw. normalności, na tyle duży, że jedyną sensowną postawą wydawało się wycofanie – ale tylko z widocznej dla zewnętrznego obserwatora aktywności, np. udziału w wyborach. W gruncie rzeczy mieli oni swój – bardzo trzeźwy i niezwykle krytyczny – osąd rzeczywistości – mówi prof. Szafraniec. – O bierności politycznej można mówić w odniesieniu do młodzieży gorzej wykształconej, niepoddawanej zbyt wyrafinowanym praktykom edukacyjnym. Ma ona bardzo uproszczone wyobrażenie o funkcjonowaniu społeczeństwa, sfery publicznej, władzy. Dla nich świat dzieli się na dobrych i złych, biednych i złodziei, wielkich i maluczkich. Skąd tutaj niby ma być mowa o uczestnictwie w życiu politycznym, o czym tu w ogóle rozmawiać?
Jaki wspólny mianownik można znaleźć pomiędzy aktywnością młodzieży z lat 2006-2007 a tą dzisiejszą? IV RP przecież się skończyła, Jarosław Kaczyński przegrał wybory prezydenckie, Andrzej Lepper jako osoba publiczna jest skończony, a Roman Giertych nie majstruje już przy wykazie lektur i nie każe liczyć uczennic w ciąży. Znienawidzeni odeszli. – To są bardzo podobne sytuacje. We wszystkich chodzi o to samo – o niezgodę młodych na próby ograniczania ich wolności. Nie zapominajmy, że jest to wartość szczególnie ważna dla pokolenia Polaków wychowanego po roku 1989, które przez cały znaczący rozwojowo okres swojego życia socjalizowane było do wolności jako wartości dlań oczywistej, niekwestionowanej nigdzie i przez nikogo. Im bardziej ktoś chce zawłaszczyć tę przestrzeń, tym silniejszą reakcję wywołuje wśród młodzieży – mówi prof. Szafraniec.
Za czasów IV RP wolność zawłaszczało państwo, a właściwie wizja państwa restrykcyjnego, rządzonego za pomocą gróźb, głęboko ingerującego w sferę prywatną obywateli. Teraz zawłaszcza ją religijny symbol, który rozgościł się w samym sercu młodej, polskiej demokracji. A jego obrońcy zapowiadają, że stamtąd nie zniknie.
– Przy ekspansywnych zachowaniach Kościoła i bierności państwa młode pokolenie wyraziło obywatelską niezgodę na sprzeniewierzanie się jej wyobrażeniu o granicach elementarnej przyzwoitości w życiu publicznym. Młodzi postanowili zaprotestować i powiedzieć basta na klasyczne wpychanie stopy w drzwi – na kolejne przekroczenie granic przez polityków i Kościół, który najpierw sobie zażyczył obowiązkowej nauki religii w szkołach, potem konkordatu, ustawy antyaborcyjnej, a jeszcze potem nie raczył reagować na ekscesy toruńskiej rozgłośni, dość osobliwego ośrodka polskiego katolicyzmu – wyjaśnia prof. Szafraniec.
Dowodów na niechęć młodzieży wobec obecności Kościoła i religii w życiu publicznym dostarczają badania prof. Józefa Baniaka z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Przed tegoroczną kampanią prezydencką przepytano o stosunek do religii i Kościoła 955 gimnazjalistów z miast i wsi. Trzy czwarte nastolatków uznało, że Kościół jest aktywnym uczestnikiem życia politycznego. Możliwe jest, że z tych trzech czwartych połowa nie widzi w tym nic zdrożnego. Jednak 77% życzyłoby sobie apolitycznych księży (biskupów chyba też). 62% interpretuje obecność religii w szkołach jako przejaw kościelnej potęgi. Kościelna ingerencja w sferę publiczną jest tak silna, że odczuwają ją już gimnazjaliści!
Jeszcze większy cios zadają Kościołowi wyniki badania w kwestiach obyczajowych. Aż 83% nastolatków nie ma nic przeciwko środkom antykoncepcyjnym, a tylko 8% odrzuca je przez wzgląd na szacunek do kościelnej doktryny w tej kwestii. Sami zainteresowani uznaliby to pewnie za – jak to mówi młodzież – „porażkę”.

Trzeba umieć czytać młodzież

Od dawna wiadomo, że młodzi mogą być katalizatorem przemian społecznych i politycznych. Ile razy w historii to, co świeże i nowe, przeciwstawiało się temu, co stare i skostniałe? Skoro więc jest pewna silna intuicja co do siły młodości, to co się stało, że nie jest obecnie dostrzegana? – Na młodzież patrzono jako na siłę polityczną w latach 60. i 70., kiedy stała się katalizatorem burzliwych przemian świadomościowych i obyczajowych – mówi prof. Szafraniec. – Potem nastąpił okres wyciszenia wśród młodzieży, która oddała się szeroko rozumianej konsumpcji wywalczonych przez siebie wartości: wolności, samorealizacji, zwrócenia się ku własnemu Ja. Dlatego i w opisach młodzieży bardziej zwrócono się w stronę stylów życia, czasu wolnego, psychologicznego wnętrza – dodaje.
Jeszcze w latach 80. pojawiało się pytanie, czy polska młodzież zbuntuje się, tak jak wcześniej zbuntowała się reszta społeczeństwa. Jednak się nie zbuntowała. System stworzył pewne wentyle bezpieczeństwa dla młodzieży – najlepszym okazała się muzyka rockowa i festiwale w Jarocinie, gdzie młodzież chciała wykroić dla siebie kawałek miejsca z dala od totalitarnej rzeczywistości. Po ’89 r. polska młodzież stanęła przed takimi samymi szansami jak przed wieloma dekadami wcześniej jej rówieśnicy na Zachodzie: mogli oddać się konsumowaniu wolności wywalczonej przez średnie pokolenie i oburzać się na jej ograniczanie.
– Gdy w 2006 r. na pewnej konferencji wygłaszałam referat o buntowniczości młodzieży, miałam problem ze sformułowaniem mocnej tezy – nawet mające wówczas miejsce demonstracje antygiertychowskie nie były dla mnie wystarczająco mocnym dowodem. Dzisiaj jest to wyraźna tendencja, w którą wpisują się nie tylko otwarte akcje protestu i mobilizacja młodzieży w związku z ważnymi wydarzeniami obywatelskimi, lecz również wiszące w powietrzu reakcje na strukturalne blokady realizacji jej aspiracji życiowych – mówi prof. Szafraniec.
Przesadzają jednak ci, którzy jak Cezary Michalski w felietonie dla „Krytyki Politycznej” chcieliby w reakcji na krzyż widzieć „ruch” (konkretnie „ruch 9/10 sierpnia”), a nawet zalążek „rewolucji burżuazyjnej”. Ruch to proces, który w miarę upływu czasu formalizuje się, wyłania się struktura, liderzy. Tutaj nie możemy mówić o standardowych, znanych dotychczas formach wyrażania własnego zdania przez grupę podobnie myślących ludzi. Za Inicjatywą Uczniowską stał i firmował ją swoją twarzą licealista Aleksander Pawłowski, ale kto o nim dzisiaj pamięta? Podobnie rzecz ma się z manifestacją pod krzyżem. Zainicjował ją i zgłosił w urzędzie miasta stołecznego Warszawy Dominik Taras, ale delikatnie mówiąc, byłoby nadinterpretacją określanie go mianem jej lidera.
„Antygiertychowcy”, „antykrzyżowcy”, przeciwnicy projektu IV RP nie mają twarzy, choć poprawniej należałoby powiedzieć, że mają ich wiele. Nie przynależą do żadnej struktury czy organizacji, która ma adres, numer telefonu, zarejestrowana jest w sądzie. Internetowa twórczość jest anonimowa, jak u średniowiecznych twórców, którzy tworzyli dla chwały bożej i nie uważali za słuszne przypisywać sobie autorstwa, bo dzieło miało zwracać adresata tylko w jedną stronę. Dlatego samo użycie słowa ruch wypacza sens zjawiska, wtłaczając je w formę, do której ewidentnie nie pasuje.
– Ten fenomen – obywatelskiego uaktywniania się w formule ad hoc – będzie się utrzymywał i narastał. Sprzyjać temu będzie powszechna niemal dostępność sieci. Przypomina to trendy obserwowane na Zachodzie, gdzie od wielu lat młode pokolenie nie daje się wepchnąć w standardowe i przewidywalne zachowania typowe dla klasycznej demokracji. To może niektórych przerażać, ale jednocześnie powinniśmy być młodym wdzięczni, że tworzą skuteczny system bardzo wczesnego ostrzegania – mówi prof. Szafraniec.
Michalski stawia jednak sensowne pytanie o to, kto nazwie i zinterpretuje „ruch 9/10 sierpnia”, pod którym kryje się pytanie jeszcze poważniejsze – czy politycy i media są w stanie poprawnie odczytywać sygnały wysyłane przez młodzież czy to z ulicy, czy poprzez internet. A jeśli je słyszą, to dlaczego nie biorą ich pod uwagę? Jeśli nie przyjmie się do wiadomości, że mamy do czynienia z pewną utrzymującą się od czterech-pięciu lat tendencją, to znaczy, że dyskurs publiczny kompletnie ignoruje młodą część społeczeństwa. Jeśli specyficzna, prześmiewcza forma komunikacji ma być interpretowana jako chęć powygłupiania się i przesłoni treść, to każe to postawić poważne pytanie o kondycję intelektualną adresatów, ewentualnie, jeśli doskonale rozumieją przekaz, a się z nim nie liczą, o ich motywy.
Były publicysta „Dziennika” bardzo stanowczo stawia tezę: to jest elektorat do zagospodarowania. Młodzi ludzie wysyłają bardzo wyraźny sygnał: chcemy państwa kompetentnego i neutralnego światopoglądowo. Kto będzie na tyle odważny, aby dać im to, czego chcą?

Wydanie: 2010, 35/2010

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy