Święto wielkiej klęski

Święto wielkiej klęski

Stosowana w celach politycznych mitologizacja powstania warszawskiego coraz bardziej przesłania jego prawdziwy obraz

Choć od wybuchu powstania warszawskiego minęło 65 lat, wcale nie ubywa mitów z nim związanych. Mitów mniejszych lub większych, ale niemających nic wspólnego z ówczesną rzeczywistością. Mitów, które coraz mocniej współgrają z obowiązującą obecnie tzw. polityką historyczną, tworzoną na zlecenie i potrzeby polityków, których dzielnie wspierają liczni historycy i większość mediów, a do tego różnej maści apologeci powstania. Zwycięskiego powstania, bo odzywają się i takie głosy, mówiące, że wygraliśmy moralnie, przeciwstawiając się złu i walcząc o niepodległą Polskę.
Ta mitologizacja coraz bardziej przesłania prawdziwy obraz powstania. Coraz bardziej ograniczany jest on do chwały należnej młodym żołnierzom, którym przyszło walczyć w nierównym boju, i gloryfikowania tych, którzy posłali ich na śmierć. W propagandzie już nie dokonuje się (poza nielicznymi badaczami) rzetelnej analizy postępowania generałów Tadeusza Bora-Komorowskiego, Tadeusza Pełczyńskiego i Leopolda Okulickiego. A przecież to oni ponoszą

odpowiedzialność za tysiące zabitych, za cierpienia i zniszczenia.

Dziś w polityce historycznej ich odpowiedzialność z każdym rokiem jest coraz mniejsza, a tamtej hekatombie winny jest niemal jedynie Stalin, który nie przyszedł z pomocą walczącym warszawiakom. Trzeba jednak jasno powiedzieć: nie da się zwalić całej winy na generalissimusa. Jego zachowanie było konsekwencją polityki Wielkiej Trójki, polityki Związku Radzieckiego i jego stosunku do powstania. Było ono też pochodną polityki obozu londyńskiego, konfliktu między rządem Stanisława Mikołajczyka a grupą wojskowych z naczelnym wodzem gen. Kazimierzem Sosnkowskim na czele i ulokowanym w Warszawie dowództwem AK.
Trzeba pamiętać, że powstanie warszawskie rozpoczęto bez uzgodnienia z sojusznikami na Zachodzie i Wschodzie, zamierzano postawić ich przed faktem dokonanym. I wymusić na nich nie tylko pomoc dla walczących, lecz także zmianę polityki i podjętych przez nich decyzji w sprawie przyszłości Rzeczypospolitej. Ten wpływ na zmianę leżał jednak daleko poza możliwościami władz podziemnej Polski. Nasi zachodni alianci (Rosjanie to osobny rozdział) jednak nie kwapili się do niesienia pomocy, ale należy postawić sobie pytanie: w jaki sposób mieliby ją nieść? Brytyjczycy i Amerykanie, organizując zmasowane loty nad Warszawę, które gen. Ludomił Rayski określił krótko acz dosadnie „samobójczym wybijaniem lotników”? To prawda, że Stany Zjednoczone i Wielka Brytania nie były wobec Polaków szczere (mówi o tym prof. Jan Ciechanowski w wywiadzie drukowanym na s. 9), ale przecież oni prowadzili swoją politykę, która sprowadzała się do naczelnej zasady: bez większych zatargów ze Związkiem Radzieckim do zakończenia wojny z Niemcami i Japonią. A że przy okazji oddali Polskę we władanie Stalinowi? Przychodziło im to tym łatwiej, bo handlowali nie swoim? Ale taka już była konsekwencja polityki Anglosasów. Większość obozu londyńskiego należycie jej nie odczytała. Gdyby to zrobiła, wyciągnęłaby chociażby wnioski z działań wojsk radzieckich wobec żołnierzy AK na Wileńszczyźnie i we Lwowie.
Pora zaprzestać posługiwania się mitem nieuchronności wybuchu powstania, argumentem, że młodzi żołnierze wręcz rwali się do boju i żadna siła nie była w stanie ich powstrzymać. Bo jeżeli tak było, to marne i mało zdyscyplinowane byłoby to wojsko, które nie słucha swoich dowódców. A tak przecież nie było, o czym niech świadczą postawy wielu walczących, którzy nie chcieli kapitulować, ale

karnie wykonali rozkazy.

Ten mit nieuchronności, wymyślony już w 1944 r., ma zwalniać z odpowiedzialności Komorowskiego, Pełczyńskiego i Okulickiego.
Ich decyzje nie były rozkazami młodych dowódców wyrosłych na literaturze romantyków, ale decyzjami politycznymi, które zaowocowały śmiercią, w zależności od szacunków, 150-200 tys. ludzi. Nie znam przypadku, by w cywilizowanym świecie dowódcy, którzy doprowadzili do takiej katastrofy, nie stanęli przed sądem. Tymczasem u nas szerzy się ich kult.
Propagandyści różnej maści zapominają, a raczej udają, że nie wiedzą, iż wybuch powstania, jego przebieg i efekt spotkały się z krytyką i słowami potępienia. Najdalej poszedł gen. Władysław Anders, który uznał w sierpniu 1944 r., że „wywołanie powstania w Warszawie w obecnej chwili było nie tylko głupotą, ale wyraźną zbrodnią”. Nie brak Polaków podzielających te słowa. Wystarczy wejść na stronę www. powstanie. pl, by zorientować się, jak niezwykle krytycznie środowisko byłych uczestników powstańczego zrywu odnosi się do dowództwa AK, swojego dowództwa. Czy dziś udziela się głosu takim ludziom? Dlaczego nie są przyjmowani i honorowani przez notabli? Bo zakłócają „oficjalną” politykę historyczną, której patronują bracia Kaczyńscy, mający w rękach IPN i historyków typu prof. Roszkowski?
Paweł Jasienica w latach 40. napisał w „Tygodniku Powszechnym”: [Powstanie było wymierzone] „militarnie przeciw Niemcom, politycznie przeciw Sowietom, demonstracyjnie przeciw Anglosasom, a faktycznie przeciw Polsce”. Warto, nie tylko w dniach kolejnych hucznych obchodów rocznicy tragicznego zrywu, by wszyscy piewcy „zdradzonego przez sojuszników zwycięskiego powstania” pamiętali o tych słowach Jasienicy. Wiedzieli, że bezkrytyczne podchodzenie do powstania warszawskiego, wpisywanie dowódców powstania w panteon narodowych bohaterów nie tylko zniekształca polską historię, lecz także ma szkodliwy wpływ na kształtowanie prawdziwego patriotyzmu. Nie da się go zbudować na mitach powstania, przeświadczeniu, że było ono

zrywem uśmiechniętych powstańców,

przedstawianych najczęściej na największych zdjęciach na okolicznościowych wystawach. Nie da się też całej winy za zamordowanie miasta i jego mieszkańców zrzucić na Stalina i anglosaskich sojuszników.
Powstanie warszawskie to była niespotykana w dziejach Polski klęska militarna i polityczna. To ogrom ofiar i zniszczeń. To prawdziwi bohaterowie, żołnierze, którym przyszło walczyć bez należytego uzbrojenia. i ich dowódcy, którzy przyczynili się do tej tragedii, bo poczuli się politykami. Warto, by o tym wiedzieli szczególnie młodzi Polacy. Wiedzieli, że powstanie niewiele ma wspólnego z inscenizacjami z udziałem przebranych w panterki harcerzy. Powstanie warszawskie to była ŚMIERĆ, PRZEDE WSZYSTKIM ŚMIERĆ. Tylko kto i gdzie ma im to powiedzieć? Bo ci żołnierze Armii Krajowej, Armii Ludowej, Narodowych Sił Zbrojnych i Narodowej Organizacji Wojskowej oraz cywile, którzy dziesiątkami tysięcy zginęli na barykadach, zostali przywaleni gruzami, zostali rozstrzelani przez Niemców, spłonęli żywcem, tego nie zrobią.

Dlaczego prawda o powstaniu warszawskim jest zastępowana mitem?

Prof. Zdzisław Sadowski, ekonomista, powstaniec warszawski
Dostrzegam takie zjawisko. To dosyć normalne dla doświadczenia historycznego Polaków, że wszystkie powstania zostały po czasie otoczone mitem bez względu na przebieg. W miarę oddalania się czasu narasta mit, który w dodatku jest jeszcze rozwijany, bo akurat taka koniunktura polityczna się nadarzyła, bo to było potrzebne i wygodne dla niektórych kół. Warto, by młode pokolenie znało prawdę i nie ulegało mitom; niestety prawdę znają ograniczone części społeczeństwa. A prawda jest taka, że był to wielki błąd, który nas bardzo dużo kosztował. Jednak z punktu widzenia młodego człowieka, jakim wówczas byłem, było to równocześnie wspaniałe przeżycie, bez względu nawet na konsekwencje, które mnie później z tego powodu dotknęły.

Prof. John J. Kulczycki, Wydział Historii, University of Illinois at Chicago
Każdy naród, każde państwo ma swoje mity, które mają za zadanie udowodnić jego zalety. Mit o powstaniu warszawskim służy jako dowód polskiego bohaterstwa i ofiarności. Powstańcy rzeczywiście walczyli heroicznie o samodzielną, niepodległą Polskę. To, że ich walka nie miała szans na zwycięstwo, że nie było dla nich nadziei, jest inną sprawą. Nikt nie chce pomniejszać ich bohaterstwa.

Prof. Andrzej Walicki, politolog, historyk idei
Dlaczego mity zastępują prawdę? Staramy się budować świadomość narodową na różnych mitach, by się dowartościować w taki sposób, może mamy jakieś całkiem realne kompleksy, że czujemy taką potrzebę? Ubolewam nad tym, bo sam przeżyłem powstanie warszawskie i będę ostatnim z tych, którzy zaprzeczą, że to był przykład wielkiej wspaniałej indywidualnej gotowości do poświęcenia, ale bardzo nieszczęśliwy z punktu widzenia historii Polski. Wielu później próbowało uniknąć II powstania warszawskiego, np. powtórki interwencji na Węgrzech. Nawet Jan Nowak-Jeziorański tak ustawiał audycje w Wolnej Europie, aby się w Polsce nie poruszyło. A potem wszystko się zmieniło i na wierzch wyszła inna prawda, inne doświadczenie oraz potrzeba dowartościowania. Gdyby kolejne powstanie nam rzeczywiście groziło, inaczej byśmy na to patrzyli.

Tomasz Łubieński, pisarz, publicysta
Prawda jest zastępowana z trzech powodów. Po pierwsze, mit zawsze wygrywa, prawie w każdych warunkach, co widziałem już w dziesiątkach dyskusji. Po drugie, prawda jest luksusem, jest zbyt skomplikowana, zawsze trochę przykra. Po trzecie, mit, którym się prawdę zastępuje, też staje się jakąś prawdą.

Prof. Barbara Skarga, filozof, łączniczka AK
Wydaje mi się, że Polacy lubią mity, ale ja do takich miłośników nie należę. Zwłaszcza w takiej sprawie jak powstanie warszawskie mitologizowanie prowadzi tylko do zaciemnienia obrazu, a nie do poznania i wyjaśnienia wszystkich okoliczności. Tutaj wprowadzanie mitu przynosi wyraźną szkodę.

Prof. Witold Kieżun, prakseolog, żołnierz powstania warszawskiego
Prawda o powstaniu jest mitem, bo właśnie ono było w historii ludzkości czymś absolutnie niezwykłym, najdłużej, bo 63 dni trwającym zrywem o wolność mimo ogromnej dysproporcji sił ludzkich i wyposażenia, a zarazem zakończyło się największą tragedią – zburzeniem całego miasta, ponadmilionowej stolicy państwa. Coś takiego nigdzie i nigdy przedtem się nie zdarzyło. Ta prawda ma wartość mitu, pozytywnego symbolu. Tragedią jest natomiast to, że przez 20 lat wolności nie potrafiliśmy przekazać światu tej prawdy, a więc mitu. Nadal mówiąc o powstaniu warszawskim, ludzie myślą, że chodzi o powstanie w getcie warszawskim. W kwestii Holokaustu również nikomu do głowy nie przyjdzie, że Hitler zamierzał unicestwić nie tylko Żydów, lecz także Polaków, że planowo i systematycznie mordował naszą inteligencję itd. Uważam za straszny błąd, że mimo upływu czasu świat o tym nic nie wie, a u nas uprawia się tylko cierpiętnictwo, gdy potrzebna jest praca od podstaw. Dyskusja o tym, czy powstanie było potrzebne, czy nie, jest bzdurą. Ono niezależnie od decyzji dowódców czy polityków musiało wybuchnąć. Fakt, że było źle zorganizowane, jest inną sprawą. Ważne, by świat się dowiedział, o co w tym powstaniu szło, kto walczył przeciwko komu, tymczasem od dwóch lat ciągle tylko przypomina się w Polsce, co było złe w naszej historii i kto był zły.

Sylwia Chutnik, pisarka, feministka, przewodniczka wycieczek po Warszawie
Mit jest niezbędny dla naszej tożsamości, aby wywołać emocjonalny stosunek i zbudować wizerunek bohaterskiego patrioty. Stawianie pytań, czy wybuch powstania był błędem, jest w złym stylu. Wszystko musi być słuszne, bo tylko to nas wzrusza. Impuls powinien być jednoznaczny we wszystkich formach przekazu, filmie, telewizji, książce, muzeum. Jestem więc bardzo ostrożna w relatywizowaniu sensu powstania warszawskiego. Wiele też zależy, z jakimi ludźmi ma się do czynienia, młodzieżą czy pokoleniem, które może to powstanie pamiętać.

Janusz Morgenstern, reżyser, twórca serialu „Kolumbowie” według powieści Romana Bratnego
Moim zdaniem „Kolumbowie” byli wierni prawdzie, nie byli mitologizowaniem, nie przedstawiali też historii całego okresu, ale fotografię pewnego wycinka, o którym opowiadałem. To było uczciwie pokazane. Pięć odcinków miało kolosalne powodzenie, zwłaszcza u młodych widzów, i to potwierdziły liczne powtórki całego serialu w latach późniejszych. Myślę więc, że jestem w porządku wobec odbiorców i wobec prawdy, i mogłem pokazać to, co i na mnie zrobiło kolosalne wrażenie, gdy byłem młodym człowiekiem.

Andrzej Mularczyk, pisarz, scenarzysta
Wszystko, co zaczynamy opowiadać po ponad pół wieku, funkcjonuje w pewnej zadyszce, tak jakbyśmy chcieli nadrobić utracony czas, i to zarówno w prywatnych wspomnieniach, jak i w spojrzeniu historycznym. To rodzaj rekompensaty, że się pewne fakty czy osoby maksymalizuje. Inaczej na to spoglądają uczestnicy powstania, ze słynnym „Kolumbem” na czele, który jednak w książce „Palec Boży” opisał tamte heroiczne wydarzenia z wielkim dystansem i zgorzkniałym humorem. Dla mnie, jako autora literatury faktu, każde takie dramatyczne zdarzenie w najnowszej historii każe kłaniać się bohaterskim uczestnikom, ale też widzę, jak wiele było w ich działaniach zbędności, kiedy natrafiali na jakiś próg. Myślę, że każdy odnoszący się dziś do powstania warszawskiego musi uwzględnić ten próg i obejrzeć się naokoło.

Zbigniew Pawlicki, muzykolog, organizator życia muzycznego, powstaniec warszawski
Nie mam w sobie takiego entuzjazmu, jaki się dziś upowszechnia. Moim zdaniem to zakłamanie. Jestem sceptyczny, bo wydaje się, że politycy postępowali wówczas tak, jakby byli poetami. Byłem wtedy smarkaczem, miałem 14 lat i osiem miesięcy, ale widzę to innymi oczami, jako okrutną klęskę. I moim zdaniem w Muzeum Powstania Warszawskiego tego właśnie brakuje. Pewnie jeszcze inaczej patrzył na to kompozytor Roman Padlewski, który miał wtedy 29 lat i poległ w walce, a dziś pewnie byłby kimś na miarę Lutosławskiego. To był autentyczny bohater, bo świadomie podejmował ryzyko, aby ratować innych. Dziś 1 sierpnia nie wypada robić cyrków na Powązkach i koncertów pod pomnikiem Powstańców Warszawy, ale ani dzisiejsi smarkacze, ani politycy tego nie rozumieją. Nie wiedzą, co to jest i co to było. Nie chodzi o nowe oratorium ku czci, ale na festiwal poświęcony Padlewskiemu pieniądze się nie znalazły. A trzeba pokazywać tych ludzi, których już nie ma. Robiłem wówczas to, co trzeba było, od pierwszych minut, od pierwszej harcerskiej zbiórki na ul. Brackiej 5, więc powstanie mam do dziś w kościach i dlatego drażnią mnie wszystkie absurdy, mitologie i nieracjonalne zbliżenia, zarówno tamte sprzed lat, jak i te dzisiejsze.

Prof. Andrzej Romanowski, historyk literatury
Zapytałbym, dlaczego historię Polski zastępuje się mitem. W czasach PRL również mieliśmy z tym do czynienia, tyle że mitem postępowych ideałów niszczono wtedy tradycję niepodległościową. Dlaczego teraz, kiedy można już mówić i pisać wszystko, tworzy się mity ŕ rebours? Historię zaborów zastępuje się oleodrukiem, próbuje się wszystko zwalić na moskiewskiego hegemona, przedstawia się nasze dzieje jako walkę dobra ze złem, światła z ciemnością. Nasze problemy w kontaktach z Rosja czy Niemcami zbyt często poddawane są w komentarzach wymogom bieżącej polityki – nierzadko urąga to prawdzie historycznej. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale wiem, że tak pojmowana historia nie zawsze ma wiele wspólnego z prawdą, zawsze natomiast staje się oleodrukiem. To dotyczy również pamięci o powstaniu warszawskim, którego wybuch był straszliwym dramatem stolicy. Czynienie z tej tragedii wzoru patriotyzmu nie może być jednoznaczne, bo cena, jaką zapłaciła Warszawa i ludzie – jak się kiedyś mówiło – „pokolenia Kolumbów” może być uważana za zbyt wysoką, a straty okazały się nie do odrobienia. Jeśli więc wszystko to zastępuje się patriotyczną papką – grzeszy się faktycznie przeciw narodowi i jego samowiedzy. Innymi słowy: jest to postępowania antynarodowe.

Jan Ołdakowski, poseł PiS, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego
Mit o powstaniu wynika z poczucia wspólnoty. Nijak się nie ma do prawdy historycznej, i to widać na wielu poziomach, także w ekspozycjach naszego muzeum, które poważnie podchodzi do tej kwestii. Jest element budowania poczucia wspólnoty, zdjęcia radosnych, uśmiechniętych żołnierzy, ale potem są ich groby. Widać same groby młodych ludzi.

Prof. Ludwik Stomma, etnolog, wykładowca paryskiej Sorbony
Norwid napisał, że Polska jest wielkim narodem i żadnym społeczeństwem. W chwilach militarnych ukazuje się jako wspaniały naród, a potem mierne społeczeństwo. I teraz to mierne społeczeństwo usiłuje się przypiąć do tej drugiej nogi, co robi w sposób bezkrytyczny, głupi i prostacki. Fakt, że powstanie było bez sensu, zniszczyło miasto i dorobek wielu pokoleń, ale jednocześnie było bohaterskie i wspaniałe w wymiarze ludzkim, pogłębia to nasze rozdarcie. Zastępowanie prawdy mitem to jak kładzenie szalika na rzeczywistość. Na patrzących z boku to w ogóle nie działa, tak jak nikt nie rozumie, dlaczego bitwa warszawska była cudem nad Wisłą i należy naszym zdaniem do najważniejszych w historii. My budujemy złudzenia, a oni widzą wciąż tylko nasze toalety i nasze korki.
Not. BT

Wydanie: 2009, 30/2009

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy