Szyfry i tryby historii

Szyfry i tryby historii

Dla Bogusława Wołoszańskiego przeszłość to nie tylko dokumenty, lecz także fikcja

Niedawno zakończyła się emisja w prime timie TVP 1 13-odcinkowego serialu historycznego „Tajemnica twierdzy szyfrów”. Film osadzony w realiach II wojny światowej był ekranizacją bestsellerowej powieści Bogusława Wołoszańskiego pt. „Twierdza szyfrów”. On też został autorem scenariusza i producentem serialu, w którym grali najznakomitsi aktorzy polskiego kina.
Bogusław Wołoszański przeszedł długą drogę popularyzatora historii za pośrednictwem medium telewizyjnego. Tak duży i niekwestionowany sukces mógł się stać też jednym z powodów jego kłopotów.

Ku pokrzepieniu serc?

– A gdzie nasze zwycięstwa? – pyta autor najpopularniejszych audycji traktujących o historii najnowszej. – Lubimy się upokarzać i poniżać, nawet w sprawach, które mają pozytywny wydźwięk. Np. kawaleria – nasza świetna broń, słynne oddziały, które później zostały zohydzone. A jak było naprawdę? Zdarzyła się bitwa pod Mokrą, gdzie kawalerzyści wspierani przez pociąg pancerny dokonali sporych zniszczeń. To wcale nie był głupi ułan, który z szablą nacierał na czołgi. Stał się jednak symbolem słabości Polski przedwrześniowej i ta bzdura nie została do dziś naprawiona. Tak niewielu kawalerzystów zostało, ale każdy ma poczucie krzywdy, jaką wyrządzono naszej historycznej świadomości.
To prawda. Mieliśmy wiele chwalebnych bitew, takich jak Monte Cassino, Falaise, wspaniale walczyła polska Marynarka Wojenna, okręty „Sokół” i „Dzik” zwane strasznymi bliźniakami dokonywały cudów na Morzu Śródziemnym, ale o tym nic albo prawie nic nie wiemy i światu o tych sprawach nie mówimy. Nie kładziemy Europie do głowy, że to wojna polsko-bolszewicka uratowała nasz kontynent przed ekspansją komunizmu na Zachód. Nie mówimy o tak ważnym udziale polskiego żołnierza w przełomowych chwilach historii, a potem się dziwimy, że nie ma naszych przedstawicieli na uroczystościach Dnia Zwycięstwa.
– Ja się nie dziwię – dodaje Wołoszański. – Niedawno dowiedziałem się, że Czesi robią historyczny film o walkach swoich żołnierzy pod Tobrukiem. Może za jakiś czas właśnie oni zapiszą się w świadomości Europejczyków jako bohaterowie spod Tobruku. Czesi nie śpią, a my śpimy. A jak się budzimy, to rodzą się koszmary.
Kiedy ważyły się losy polskiego wstąpienia do Unii Europejskiej, kiedy zależało nam na pozytywnym wyniku referendum akcesyjnego, Telewizja Polska wyciągnęła swoją najlepszą broń, Bogusława Wołoszańskiego, bo uznała, że on potrafi przekonywać, spokojnie i rzeczowo. Nikt nie robił tego lepiej, nikt inny też nie stanowił przeciwwagi dla euronegatywnej propagandy o. Rydzyka. I Wołoszański w pojedynku medialnym Rydzyka pobił.
– Nie przypisuję sobie tej zasługi – mówi – to sprawa rozsądku Polaków. Jesteśmy narodem otwartym na nowoczesność, na świat. Nas przekonywać do świata nie trzeba, a tych, którzy patrzą do tyłu, jest mniejszość, niestety wciąż duża, ale mniejszość, o czym zaświadczyły ostatnie wybory.

Instytucja telewizyjna

Bogusław Wołoszański zbudował swoją medialną pozycję dzięki telewizji. Na początku robił cykl „Sensacje XX wieku”. W Programie 2 TVP nadawano je nieprzerwanie od 1983 do 2005 r. Powstało około tysiąca takich programów oraz kilkaset innych (m. in. „Punkt krytyczny”, „Archiwum XX wieku”, „To jest historia”).
– Najważniejsze było jednak ostatnie siedem lat, kiedy zacząłem przygotowywać widowiska historyczne – wspomina Wołoszański. – Uznałem, że bez widowisk, bez rekonstrukcji wydarzeń historycznych nie ma możliwości pokazywania poszczególnych wydarzeń z historii Polski.
Rozmowy ze świadkami wydarzeń najnowszych dają się zastosować tylko do faktów mało odległych od współczesności, ale już z wojny polsko-bolszewickiej w archiwach można znaleźć zaledwie pięć minut filmu, a z kampanii wrześniowej jeszcze mniej.
Niekiedy pokazuje się jako dokumenty wojenne zdjęcia z manewrów przedwrześniowych, samą zaś kampanię uzupełnia się filmami niemieckimi. Na domiar złego 80% polskich materiałów filmowych z tego okresu to jakieś oficjałki, np. wizyta prezydenta, wizyta premiera, orkiestra wojskowa, warta honorowa. Najwyraźniej ówcześni operatorzy filmowi woleli nie wystawiać nosa poza koszary. A sama wojna, jej poszczególne etapy, są prawie pozbawione dokumentów wizualnych.
– Chciałem pokazywać te wydarzenia i mogłem to robić, jedynie realizując widowiska historyczne. Otrzymałem znaczącą pomoc ze strony wojska, dowódca wojsk lądowych, gen. Pietrzyk, umożliwił robienie programów, oferując poligon.
Skromny budżet, jakim na swoje programy telewizyjne dysponował Wołoszański, mógł wystarczyć, bo miejsca do zdjęć batalistycznych, statystów i środki pirotechniczne otrzymywał za darmo. Komendant szkoły policyjnej z Katowic, Marek Zawartka, też przysyłał statystów, a nawet pomagał w zaangażowaniu grup antyterrorystów, dzięki czemu widowiska zyskiwały na wizualnej atrakcyjności. Widowiska zaczynały wypełniać białe plamy w prezentowaniu ważnych zdarzeń historii. W 2000 r. powstały takie programy o Katyniu, o bitwie pod Mokrą, nad Bzurą, na Westerplatte.
– Nasza wspaniała historia odżyła na małym ekranie, bo widzowie zobaczyli rekonstrukcję wojny polsko-bolszewickiej. Przy dużej pomocy władz Poznania odtworzono powstanie wielkopolskie. Dzięki pomocy admirała Łukasika pokazano rejs okrętu podwodnego „Orzeł”, na pokładzie współczesnego „Orła” ekipa kręciła sceny aktorskie i tak rekonstruowano epopeję z 1939 r. na trasie Oksywie-Tallin-Gotlandia.
Budżet przeciętnego 50-minutowego widowiska kostiumowego wynosił 300 tys. zł, co było kwotą szalenie małą, zważywszy że od razu ok. 100 tys. zł trzeba było płacić różnym urzędom. Na gaże aktorskie, na wynajęcie pojazdów, mundurów i pozostałe koszty realizacji pozostawało niewiele.
Dobroć redakcji oświatowej Telewizji Polskiej dla Wołoszańskiego się skończyła, gdy zobaczył, że liczba utrudnień przewyższa sumę ułatwień. Taki był koniec „Sensacji XX wieku”.
Zaczął więc pisać książki o tym, co nie mogło się znaleźć na ekranie. W ten sposób chciał popularyzować ojczyste dzieje, przyczyniać się do ich lepszego zrozumienia, liczył też, że to, o czym pisze, z czasem może zostanie przeniesione na ekran.
– Amerykanie opanowali do perfekcji sztukę mówienia ludziom, że ich naród jest wspaniały. Nasza telewizja nie jest zainteresowana chwaleniem się polskimi dokonaniami, w popularnym paśmie idzie zwykle jakaś amerykańska produkcja, reportaże historyczne pojawiają się sporadycznie. Nasza historia została zepchnięta do kanału tematycznego o nazwie TVP Historia, tylko że odbiór tego pasma jest chyba mizerny, mało kto w ogóle o nim wie. A gdzie można zobaczyć coś o działaniach polskiego oręża, o wojnie polsko-bolszewickiej, o sukcesach naszych kryptologów itd., choć świadomość tego jest bardzo ważna dla narodu?

Sami dla siebie robią widowiska

Pogoń telewizji publicznej za stacjami komercyjnymi odizolowała to medium od realiów życia, od autentycznych zainteresowań młodszego i starszego ambitnego widza. Jakby zupełnie poza obszarem mediów wyrosły więc historyczne grupy rekonstrukcyjne, które same sobie organizują widowiska historyczne. Najpierw były to tylko grupy rycerskie, potem rozwinął się pokaźny ruch, który zajmuje się dziś wieloma okresami historii. Są np. grupy rekonstruujące działania wojskowe z okresu wojen napoleońskich, ogromne jest też zainteresowanie okresem II wojny światowej. Uczestnictwo w takich grupach okazuje się najwspanialszą przygodą i nauką historii. Poznawanie dziejów nie następuje na podstawie suchego skryptu czy podręcznika. Żadne daty, nazwiska i nazwy geograficzne nie dadzą młodemu człowiekowi tyle, ile osobisty udział w rekonstrukcji zdarzenia. Tutaj nie chodzi wyłącznie o przebieranie się w historyczne mundury, dlatego wiedza uczestników takich widowisk jest niekiedy wprost imponująca.
– Historia musi żyć – mówi Bogusław Wołoszański – a do życia można ją powoływać na wiele sposobów. Potrzebne są historyczne komedie i fikcja historyczna, tak samo jak filmy dokumentalne i książki popularyzujące historię. Do arsenału form ożywiających historię należą oczywiście wspomniane grupy rekonstrukcyjne i stowarzyszenia miłośników historii, które np. opiekują się zabytkowymi fortyfikacjami, odbudowują je, malują, a przede wszystkim nie dopuszczają do dalszej dewastacji. To dzięki nim zaczyna odżywać Modlin, bo od kiedy twierdza przeszła w ręce prywatne, są tam prowadzone prace konserwatorskie i mam nadzieję, że niszczejące koszary, najdłuższy budynek militarny w Europie, zostaną zachowane dla potomnych. Pamiętam czasy, kiedy z Polski wywożono stare samochody i motocykle, a nawet przemycano razem ze złomem, bo na Zachodzie ktoś to chętnie kupował – wspomina Wołoszański. – Od paru lat obserwuję proces odwrotny. Zabytkowe samochody i motocykle przyjeżdżają do Polski, pojawiło się wielu kolekcjonerów dawnych pojazdów i wszelkiego sprzętu militarnego, którzy za żadne skarby nie wyzbędą się swoich okazów.

Wahadło leci w drugą stronę

Historię pisze zawsze zwycięzca, on nadaje rangę jednym wydarzeniom, a drugie dyskretnie pomija lub bagatelizuje. Biegu historii to nie zmieni, ale opinię potomnych może ukształtować. Taką tajemnicą jest dla Bogusława Wołoszańskiego np. bitwa pod Kurskiem, chyba najważniejsza w II wojnie światowej. Podręcznik przytacza tylko suche daty i fakty, nie mówi, dlaczego od tego momentu Niemcy zaczęli przegrywać, brakuje w nim ukazania mechanizmów. Niby wszystko wiemy, ale najciekawszego nie ma – jak Rosjanie poznali plany Niemców.
Podobnie nie mówi się całej prawdy o Lenino. Gloryfikowano wcześniej jego bohaterów, usiłowano zrobić z niego symbol braterstwa, teraz zaś to wydarzenie zostało odsunięte w cień, a zamiast o braterstwie broni mówi się o Katyniu. I tu, i tam była krew polskiego żołnierza, ale o prawdę jest niekiedy trudno. Pojawiają się nowe artykuły, nowe książki, które nawet próbują splugawić to, co przedstawiano wcześniej, np. twierdzeniem, że mjr Sucharski, dowódca Westerplatte, był tchórzem, dowódca „Orła” zaś, zdegradowany i skazany na więzienie komandor Kłoczkowski, miał na koncie inne karygodne występki.
Jeśli porównamy filmy historyczne powstałe w okresie PRL i w ostatnich 20 latach, wypadnie to fatalnie dla produkcji nowszej. Choć nierzadko twórcy mieli spore trudności, nikt nie może im zarzucić, że fałszowali historię. Mogliśmy przecież poznać historię Hubala, „Orła”, Westerplatte, Poczty Gdańskiej. Oglądaliśmy losy polskich lotników, słuchaliśmy o zdobyciu Berlina itp. Prawda, że nierzadko twórcy dochodzili do ściany cenzury, ale ich prace miały niezależnie od tego ogromną wartość popularyzującą. Bogusław Wołoszański uważa, że nawet tyle razy zdejmowany i powracający na ekrany film o „Czterech pancernych” wspaniale promował historię. Prędzej można mieć zastrzeżenia do „Stawki większej niż życie”, bo Kloss musiał być w istocie agentem NKWD. Cokolwiek byśmy powiedzieli o „Stawce”, po tamtej stronie wahadła powstały dziesiątki filmów popularyzujących historię, po tej niestety można je policzyć na palcach jednej ręki.

A może trochę szlachetnej fikcji?

Czasami nie chcemy dotrzeć do prawdy, innym znów razem nie możemy. Niewiele wiemy np. o dokonaniach polskiego wywiadu w latach II wojny światowej. Większość akt została zniszczona lub ukryta we wrześniu 1939 r., część wpadła w ręce niemieckie. Akta palono też z rozkazu płk. Stanisława Gany w czerwcu i lipcu 1945 r., aby nie wpadły w ręce Rosjan, część zdeponowano u Brytyjczyków. Dokonania te znane są więc tylko fragmentarycznie, a wielu rzeczy nie uda się już wyjaśnić. W ten sposób powstaje miejsce na różne hipotezy, na fikcję historyczną. Jeśli powstała piękna, choć całkowicie wymyślona opowieść o męstwie amerykańskiego żołnierza, taka jak „Szeregowiec Ryan”, to dlaczego nie posłużyć się taką techniką, pokazując męstwo Polaków. To także popularyzacja historii. Z takich pobudek powstał serial „Tajemnica twierdzy szyfrów”, fabuła oparta na faktach, ale w którymś momencie wiedza o tych sprawach się urywa i tutaj jest miejsce na hipotezę. Nawet jeśli kiedyś okaże się ona błędna, to przecież sama dyskusja na dany temat może nam wiele powiedzieć o naszych dziejach. – Nie ma nic piękniejszego niż dyskusja i spory na temat historii – twierdzi Wołoszański.
– Piszę teraz o fascynującej historii, o wielkiej grze, jaką prowadzili polscy członkowie wywiadu, Czerniawski, Skarbkowa, Szymańska – mówi.
Czy oryginalne spojrzenie na bieg wypadków okaże się historycznym odkryciem?
Autor powstającej książki twierdzi, że nie jest historykiem (ci z tytułami naukowymi nieraz zarzucają mu zbyt wielką, delikatnie mówiąc, konfabulację), więc odkrycia nie są jego celem. Interesuje go ruch mechanizmów, które nadają historii bieg. A taka historia mogła się zdarzyć. Ślady jej znajdują się w zapiskach płk. Gany, który wspomina o próbach nawiązania współpracy między polską armią na Zachodzie a Wehrmachtem, o możliwości wspólnej z Polakami walki niemieckich antyfaszystów przeciwko Armii Czerwonej. Rzecz wydawała się kompletnie nierealna, ślad zawarty w zapiskach się urywa, lecz pole do budowania spekulacji historycznych pozostaje bardzo szerokie. Czy to tylko zabawa w historię? Być może, ale przecież zajmująca.
– Jeśli chcemy, by historia żyła, musimy sprawić, by ta dziedzina wciągała i bawiła – mówi Wołoszański. – W przeciwnym wypadku staje się czymś strasznie nudnym i odrzucanym przez całe pokolenia.

Zamiast zabawy trucizna

Ale jest jeszcze jedno oblicze historii, kiedy nie służy ona do popularyzowania dziejów, ludzi i wypadków, lecz do zatruwania atmosfery społecznej, do szerzenia nienawiści jakoby w imię poszukiwania prawdy.
To czasem przybiera postać fałszowania historii. Mechanizm jest znany od dawna. Tak rozprawiono się z komandorem Kłoczkowskim, którego oskarżono na podstawie pisemnych zeznań ludzi już nieżyjących i skazano w sytuacji wojennej, kiedy życie ludzkie nie miało większego znaczenia. I co z tego, że oskarżenia nie zostały potwierdzone, skoro człowieka zniszczono.
Podobnie lustracja stała się znakomitym narzędziem dla ekipy, która odeszła. Jest to forma fałszerstwa, nie służy bowiem wyjaśnieniu prawdy.
Bogusław Wołoszański odczuł to na swojej skórze, kiedy w styczniu 2007 r. stał się obiektem brutalnego ataku ze strony „Rzeczpospolitej” oraz historyka z IPN. Naruszając prawo i nie mając dowodów, zarzucili mu szpiegowanie Polonii brytyjskiej w czasie pracy w Wielkiej Brytanii.
– Sądzę, że tak pomyślana lustracja wyrządziła więcej krzywd społeczeństwu, bo naruszyła zaufanie, wprowadziła złą atmosferę, rozdzielała nienawiść – mówi autor „Sensacji XX wieku”. – Pojawili się lustratorzy przypominający inkwizytorów, wręcz szczycący się wyrządzanym złem. To jest opad radioaktywny, który osiadał na nas i będzie wywoływał raka w naszym społeczeństwie. Taka metoda działania była już stosowana np. przez tych, którzy sprokurowali pamiętną rozmowę Lecha Wałęsy z bratem. PiS, sięgając po identyczną metodę, okazało się może jeszcze sprawniejsze.
I po co komu taka wersja historii? – pytamy na zakończenie.
– Jeśli ludzie się nienawidzą, denuncjują i zwalczają, nie są życzliwi, ale agresywni, łatwiej się nimi rządzi w państwie totalitarnym – konkluduje Wołoszański.
A może to właśnie on powinien z czasem zrekonstruować na naszych ekranach epokę dzikiej lustracji w formie widowiska telewizyjnego?

__________________________

Bogusław Wołoszański (ur. 22 marca 1950 r. w Piotrkowie Trybunalskim) – polski dziennikarz i popularyzator historii, autor wielu książek o tematyce historycznej. Pomysłodawca i autor programu telewizyjnego i radiowego „Sensacje XX wieku”. Przez trzy lata był korespondentem radia i telewizji w Londynie, piastował też funkcję szefa telewizyjnej publicystyki międzynarodowej. W 1990 r. ukazała się pierwsza książka będąca zapisem telewizyjnych programów. W sierpniu 2005 r. Bogusław Wołoszański odszedł z TVP.

 

Wydanie: 2007, 51-52/2007

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy