Rewolucja przeciwko chciwości

Rewolucja przeciwko chciwości

Europa ogranicza zarobki prezesów i menedżerów

Szwajcarzy zdecydowaną większością głosów potępili w referendum bezgraniczną chciwość prezesów i menedżerów koncernów. Opowiedzieli się za ograniczeniem dochodów tych „tłustych kotów” gospodarki, bez skrupułów przyjmujących miliony. Zdaniem wielu komentatorów, jest to sygnał dla całej Europy, że społeczeństwa nie akceptują już obecnej formy kapitalizmu.
Jak napisał Daniel Binswanger, publicysta szwajcarskiego tygodnika „Das Magazin”, pazerność prezesów wzbudziła gniew narodu, a skutkiem referendum jest siła, której nic i nikt nie zdoła zatrzymać.
Głosowanie odbyło się 3 marca. Szwajcarzy uznali, że uposażenia prezesów i menedżerów firm notowanych na giełdzie będą w przyszłości wyznaczane przez walne zgromadzenia akcjonariuszy, a nie zarządy firm. Nadzwyczajne bonusy i premie, takie jak gratyfikacje z okazji rozpoczęcia pracy lub odprawy dla odchodzących, często milionowe, będą całkowicie zakazane. Za złamanie nowych zasad będzie grozić kara od roku do trzech lat więzienia oraz wysoka grzywna. Tę inicjatywę społeczną „Przeciwko oskubywaniu” poparło aż 67,9% obywateli. Inicjatywa zwyciężyła we wszystkich 24 kantonach. Tylko w dwóch referendach w historii Szwajcarii poddana pod głosowanie propozycja zyskała wyższe poparcie.

Pazerne tłuste koty

Inicjatorem referendum był bezpartyjny parlamentarzysta i drobny przedsiębiorca Thomas Minder, który uważa się za reprezentanta obozu mieszczańskiego, nie za lewicowca. Minder prowadzi małą firmę Trybol, produkującą m.in. pastę do zębów i płyn do płukania ust. Trybol była dostawcą linii lotniczych Swissair, sprzedawała im kremy i inne kosmetyki oraz szczoteczki do zębów. W 2001 r. linie niespodziewanie ogłosiły bankructwo. „Nie mogliśmy w to uwierzyć. Przecież były przedsiębiorstwem państwowym, latającym bankiem!”, opowiadał Minder, którego gniew podsyciła wiadomość, że szef Swissairu, Mario Conti, zainkasował premię w wysokości 12,5 mln franków. W październiku 2006 r. Thomas Minder wraz z rodzicami, przyjaciółką oraz dwoma pracownikami swojej firmy rozpoczął społeczną inicjatywę, nazwaną w Szwajcarii „Inicjatywą Mindera”, „Przeciwko oskubywaniu” lub „Inicjatywą przeciw tłustym kotom”. Przedsiębiorca nie przyjął lewicowych propozycji ustawowego ograniczenia dochodów bądź ich wysokiego opodatkowania. Jako konserwatysta domagał się, aby o dochodach prezesów decydowali właściciele, czyli akcjonariusze.
Minder bezlitośnie krytykował Marcela Ospela, szefa największego szwajcarskiego banku UBS: „Ospel przez trzy lata podwoił swoje wynagrodzenie do 24 mln franków i pobiera obecnie pensję w wysokości ponad 13 tys. franków za godzinę, a więc 5800 razy wyższą, niż wynosi płaca minimalna. To prawdziwa kradzież na szkodę przedsiębiorstwa”. A przy tym UBS stracił na interesach hipotecznych w Stanach Zjednoczonych 16 mld franków i trzeba było go ratować pieniędzmi podatników. Za co więc to królewskie wynagrodzenie?
Szwajcaria jest europejską wyspą dobrobytu, bezrobocie prawie nie istnieje, mieszkańcy – zazwyczaj twardo stąpający po ziemi, zwolennicy gospodarki liberalnej – nie są zbyt skłonni do zmian i eksperymentów. A jednak inicjatywa Thomasa Mindera spotkała się z poparciem obywateli z wszystkich warstw społecznych – sprzątaczek i adwokatów, pracowników budowlanych, lekarzy i profesorów. Nawet w tym kraju ludzie doszli do wniosku, że gigantyczne dochody prezesów są sprzeczne z elementarnymi zasadami uczciwości, sprawiedliwości i moralności. Przeciętny roczny zarobek dyrektora koncernu w Szwajcarii to 8 mln euro (w Niemczech i Wielkiej Brytanii – 6,7 mln).
Szef koncernu Novartis Daniel Vasella zarobił w 2011 r. 15 mln franków (12 mln euro), Severin Schwan z firmy Roche – 12,5 mln franków, a Paul Bulcke z Nestlé – 11,2 mln. Szwajcarzy uznali, że tak dalej być nie może.

Klęska gospodarczych bossów

W parlamencie poparli Mindera tylko socjaldemokraci i Zieloni. Konserwatyści robili wszystko, aby zablokować inicjatywę, nieuczciwymi metodami opóźnili referendum o całe lata, wysuwali kontrpropozycje. Wspierali ich przedstawiciele gospodarki, skupieni w potężnej centrali Economiesuisse, która wydała na kampanię propagandową 8 mln franków. Bossowie ekonomii straszyli, że jeśli nowe prawo wejdzie w życie, szwajcarskie firmy nie będą konkurencyjne i zostaną zmuszone do przeniesienia się za granicę.
Thomas Minder mógł przeznaczyć na kampanię tylko 200 tys. franków. A jednak przeważająca większość społeczeństwa opowiedziała się za poskromieniem apetytów „tłustych kotów”.
Rząd Szwajcarii zapowiedział, że przygotuje nowe prawo dokładnie według woli obywateli wyrażonej w referendum. Potrwa to co najmniej rok, może dwa. Zapewne będzie ono najsurowszym na świecie prawem dotyczącym wynagrodzeń dyrektorów firm. Ale konserwatyści, wspierani przez koła gospodarcze, zrobią wszystko, by w parlamencie stępić ostrze ustawy. Ponadto wcale nie jest pewne, że akcjonariusze ograniczą dochody dyrektorów i prezesów. Jak uczą doświadczenia ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, posiadacze akcji często nie są do tego skłonni.
Szwajcarscy socjaldemokraci i Zieloni zamierzają doprowadzić do kolejnego referendum, w którym zaproponują ograniczenie zarobków szefów firm do wysokości 12 pensji zwykłego pracownika. „Wynik referendum świadczy, że istnieje klimat sprzyjający innym inicjatywom, które również zmierzają w kierunku większej regulacji działalności gospodarczej przez państwo”, powiedział socjaldemokrata i parlamentarzysta Jean Christophe Schwaab.
Skromny przedsiębiorca Thomas Minder stał się prawdziwą gwiazdą, obleganą przez dziennikarzy. Urzędnicy różnych państw europejskich proszą go o informacje i rady. Francuskie pismo ekonomiczne „Les Echos” nazwało producenta pasty do zębów „Robin Hoodem współczesności”.
Z inicjatywą wzorowaną na szwajcarskiej zamierza wystąpić Unia Europejska. Komisarz rynku wewnętrznego Michel Barnier do końca bieżącego roku ma przedstawić projekt odpowiedniej ustawy. Propozycja ta przewiduje, że uposażenia prezesów określane będą przez akcjonariuszy. Indywidualne wynagrodzenia, zwłaszcza najwyższe płace, mają się stać bardziej przejrzyste.

Czas na przełom

Wynik szwajcarskiego głosowania odbił się echem na całym świecie. Z ogromnym entuzjazmem przyjęli go Niemcy. Według dziennika „Handelsblatt”, 79% obywateli pragnie, aby to akcjonariusze decydowali o wysokości wynagrodzeń członków zarządów firm i rad nadzorczych. Wiceprzewodniczący klubu SPD w Bundestagu Joachim Poß stwierdził, że w Niemczech należy wprowadzić rozwiązania ustawowe, ponieważ ludzie nie akceptują już „perwersyjnego systemu bonusów i premii, nie tylko w bankowości, lecz także w realnej gospodarce”. Takie rozwiązania powinna przyjąć również Unia Europejska.
Szefowa Partii Lewicy Katja Kipping napiętnowała pazerność bankierów: „Członek zarządu firmy notowanej w indeksie giełdowym DAX zarabia 54 razy więcej niż zwykły pracownik. Można to wytłumaczyć tylko chciwością”. Szef parlamentarnego klubu Zielonych Jürgen Trittin podkreślił, że projekt prawa przyjęty przez Szwajcarów jest zbyt łagodny. Zaproponował w imieniu swojej partii, aby firmy mogły odliczać pensje menedżerów od podatku tylko do wysokości 500 tys. euro. Sympatię dla wyników szwajcarskiego referendum wyraził nawet Rainer Brüderle ze współrządzącej w RFN liberalnej Partii Wolnych Demokratów (FDP). Stwierdził, że uprawnienia właścicieli, tzn. akcjonariuszy, dotyczące określenia płac zarządu powinny zostać rozszerzone. Koalicja rządząca w Niemczech mogłaby podjąć kroki w tej sprawie jeszcze przed wrześniowymi wyborami do Bundestagu. Liberałowie, którzy wcześniej stanowczo sprzeciwiali się „ograniczaniu wolności przedsiębiorstw”, uczynili kwestię uposażeń prezesów tematem zjazdu partii. Niektórzy niemieccy komentatorzy wyrażają żal, że w innych państwach Europy nie ma tak silnej demokracji bezpośredniej jak w Szwajcarii. „Niemcy, Francuzi, Brytyjczycy najchętniej osobiście potępiliby chciwców w garniturach, zamiast pozostawiać to zadanie komisarzom Unii Europejskiej, niemającym legitymacji demokratycznych wyborów”, napisał monachijski dziennik „Süddeutsche Zeitung”.
„Niech żyją Szwajcarzy!”, powiedział szef francuskich socjalistów Harlem Désir. Ich decyzja jest zgodna z polityką Francji, która zabiegała o ustanowienie górnej granicy bonusów w Unii Europejskiej. „To wszystko jest częścią walki przeciwko zdziczałemu światowi finansów. Nie można pozwolić, aby dłużej dyktował prawa realnej ekonomii”, zaznaczył Désir.
Premier Francji Jean-Marc Ayrault uznał decyzję Szwajcarów za wspaniały demokratyczny eksperyment i drogowskaz dla innych. Prezydent François Hollande konsekwentnie stara się o wprowadzenie najwyższego podatku dla najbogatszych. Rada Konstytucyjna sprzeciwiła się 75-procentowemu podatkowi od dochodów powyżej miliona euro jako niezgodnemu z ustawą zasadniczą. Gospodarz Pałacu Elizejskiego rozważa więc wprowadzenie 65-procentowego podatku dla małżeństw osiągających roczny dochód powyżej 2 mln euro.
Konserwatywny rząd Hiszpanii już w lutym 2012 r. ograniczył zarobki prezesów banków. Maksymalne roczne uposażenia szefów banków, które otrzymały pomoc  ze środków publicznych, nie mogą przekraczać 600 tys. euro, a prezesów banków pod zarządem państwowym – 300 tys. Wcześniej sięgały one 900 tys. euro.
28 lutego br., po 10 miesiącach twardych negocjacji, przedstawiciele Parlamentu Europejskiego, Rady UE oraz krajów Unii uzgodnili ograniczoną reformę. Przewiduje ona, że od 2014 r. premie i bonusy dla bankierów będą mogły osiągać wysokość tylko pensji podstawowej, a podwójnej pensji wyłącznie za zgodą akcjonariuszy. Jedna czwarta premii powinna być wypłacana w długoterminowych papierach wartościowych. Reformie tej przeciwna jest Wielka Brytania, gdyż londyńskie City jest jednym ze światowych centrów finansowych i zapewnia krajowi wysokie dochody. Ale że zmiany nie idą daleko, Londyn z pewnością przyłączy się do nich. Niektórzy uważają, że ta reforma jest symboliczna, ma jedynie uspokoić wyborców. Bankierzy zrekompensują sobie straty, podwyższając pensje.
Większe znaczenie może mieć podatek od transakcji giełdowych, który 11 państw Unii (Niemcy, Francja, Belgia, Austria, Estonia, Grecja, Włochy, Hiszpania, Portugalia, Słowacja i Słowenia) zamierza wprowadzić w 2014 r. mimo oporu bankierów i przemysłowców. Wg UE taki podatek przyniesie 30-35 mld euro rocznie.

Coraz większe ubóstwo

Klimat społeczny staje się przychylny takim zmianom. Polityka neoliberalizmu, deregulacje rynków, wycofanie się państwa z gospodarki doprowadziły do dramatycznego wzrostu nierówności społecznych. Francuscy ekonomiści Gérard Duménil i Dominique Lévy, autorzy książki „Kryzys neoliberalizmu”, doszli nawet do wniosku, że neoliberalizacja od początku była przedsięwzięciem obliczonym na restaurację władzy i ekonomicznej potęgi klas najwyższych. Od czasu wdrożenia polityki neoliberalnej w końcu lat 70. XX w. udział 1% najlepiej zarabiających mieszkańców USA w dochodzie narodowym poszybował w górę, osiągając na przełomie stuleci 15% (z ok. 8%), a stosunek pensji prezesów korporacji do mediany zarobków pracowniczych zmienił się z 30 do 1 w 1970 r. do prawie 500 do 1 w roku 2000. Obecnie najbogatsza jedna piąta mieszkańców USA dysponuje 85% całego majątku. Kryzys finansowy i oszczędnościowa polityka rządów powiększają nierówności. W październiku 2012 r. amerykański profesor ekonomii i noblista Joseph Stiglitz powiedział: „W ubiegłych dziesięcioleciach nierówności przy podziale dochodów i majątku w naszym kraju dramatycznie się zwiększyły – np. sześciu spadkobierców imperium supermarketów Wal-Mart kontrolowało w ubiegłym roku majątek oceniany na prawie 70 mld dol. Taki właśnie majątek ma ogółem najuboższe 30% społeczeństwa Stanów Zjednoczonych. Przez ostatnie 20 lat przeciętna amerykańska rodzina nie zwiększyła swoich dochodów. Za to 1% najbogatszych zarabia przez tydzień 40% więcej niż najuboższa jedna piąta społeczeństwa przez cały rok”.
W Wielkiej Brytanii udział 1% najzamożniejszych mieszkańców w dochodzie narodowym zwiększył się od 1982 do 2000 r. z 6,6 do 13% i proces ten postępuje. Maleje opodatkowanie dochodów z inwestycji i zysków kapitałowych przy równoczesnym utrzymaniu wysokiego opodatkowania płac.
Upadek bloku wschodniego sprawił, że pozbawieni konkurencji przedsiębiorcy, inwestorzy i bankierzy stali się jeszcze bardziej pazerni i bezwzględni. Z pewnością nie przypadkiem do największych ekscesów powojennego kapitalizmu doszło po krachu „realnego socjalizmu”. Bezwstydne spekulacje i żądza zysków banków (a także wojna w Iraku, prowadzona przez Stany Zjednoczone wspierane przez sojuszników) doprowadziły do światowego kryzysu finansowego.
W pierwszych latach XXI w. 10% najbogatszych obywateli USA zdobyło dodatkowe 1,5 bln dol. kosztem klas średnich i niższych. Aby utrzymać swój poziom życia, przedstawiciele tych klas brali masowo kredyty hipoteczne, aż w 2008 r. rozdmuchana do granic możliwości bańka kredytowa pękła.

Bonusy dla rekinów

Wiele instytucji finansowych uratowano tylko poprzez gigantyczne, miliardowe wsparcie państwowe, czyli pieniędzmi podatników. Jednak bankierzy nadal przyznają sobie sowite premie. W 2012 r. finansiści z Wall Street zainkasowali bonusy o łącznej wysokości 20 mld dol., 8% więcej niż w 2011 r., przy czym przeciętna wysokość takiego bonusu sięgnęła 122 tys., o 9% więcej niż w roku poprzednim. Liczba bezdomnych w Nowym Jorku wzrosła w 2012 r. o prawie jedną piątą. Ponad 50 tys. mieszkańców metropolii nie ma dachu nad głową – najwięcej od czasów Wielkiego Kryzysu.
Giełdowy indeks Down Jones pobił rekord wszech czasów, ale szefowie banków redukują personel, aby zmusić pozostałych pracowników do intensywniejszej pracy i osiągnąć jeszcze wyższe zyski.
JP Morgan zamierza zwolnić do końca 2014 r. nawet 19 tys. osób, a przecież osiągnął w ubiegłym roku imponujące 21 mld dol. zysku. Wojny oraz ratowanie banków i programy pobudzania gospodarki są przyczyną ogromnego zadłużenia USA, wynoszącego 16 400 mld dol. (105% PKB). Prezydent Barack Obama i Demokraci toczyli z Republikanami długie i zacięte spory na temat sposobów zaradzenia złej sytuacji. Biały Dom chciał podwyższyć opodatkowanie zwłaszcza najbogatszych, Republikanie domagali się cięcia programów socjalnych. Nie doszło do kompromisu, automatycznie wszedł więc w życie program drakońskich oszczędności, przyjęty na podstawie uzgodnionego wcześniej 2011 Budget Control Act. Skutki tych cięć najbardziej odczują pracobiorcy, także zatrudnieni w urzędach państwowych, wysyłani na przymusowe bezpłatne urlopy.

Niemiecka bieda

W Niemczech pensje pracobiorców utrzymywane są na dumpingowo niskim poziomie, co umożliwia dynamiczny eksport i fantastyczne uposażenia kapitanów gospodarki. W listopadzie 2012 r.
ujawniono, że rząd federalny ocenzurował ukazujący się co cztery lata raport o bogactwie i ubóstwie. Nie dało się jednak ukryć, że w RFN wzrasta poziom nierówności społecznych. Zasoby netto wszystkich obywateli szacowane są na ponad 10 bln euro, jednak połowa społeczeństwa, należąca do klas niższych, ma zaledwie 1% owych zasobów (w 2003 r. – 3%), podczas gdy 10% najbogatszych posiada ich 53% (w 2003 r. – 49%). 2,2 mln pracowników wykwalifikowanych należy do najmniej zarabiających (w 1999 r. – 2,05 mln), a 350 tys. pracujących na cały etat zarabia tak mało, że musi oprócz pensji pobierać zasiłek społeczny. Fryzjerki, sprzątaczki, kelnerki i rzeźnicy zarabiają, jak na niemieckie warunki, zatrważająco niewiele. Zdaniem ekspertów, „trend niskich płac” jest niezmienny.
Od 2000 r. liczba niemieckich emerytów, którzy muszą dorabiać, wzrosła o 60% – do ponad 760 tys. Milion obywateli w jednym z najbogatszych państw świata korzysta z darmowych posiłków i rozdawnictwa żywności. Od 14 do 16% mieszkańców kraju jest zagrożonych ubóstwem. Przy okazji Bożego Narodzenia przed powiększającymi się nierównościami społecznymi ostrzegali w zeszłym roku prezydent Joachim Gauck oraz biskupi Kościołów katolickiego i ewangelickiego. „Biednych pozostawiono samym sobie, a bogactwo w rękach garstki nielicznych się powiększa. To niebezpieczny rozwój wydarzeń”, powiedział przewodniczący Konferencji Episkopatu Niemiec, abp Robert Zollitsch.

Głodowa Brytania

W Wielkiej Brytanii eksperci szacują, że realne dochody klasy średniej będą w 2020 r. o 3% niższe niż w 2008 r., natomiast dochody najmniej zarabiających – o 8% niższe. Liczba osób korzystających z rozdawnictwa produktów spożywczych wzrosła od 2008 r. o 400%. „Wracają czasy ubóstwa i nędzy, które opisywał Karol Dickens”, ostrzegają komentatorzy nad Tamizą.
„Po raz pierwszy Wielka Brytania, siódma gospodarka świata, nie może zapewnić tego, aby ludzie z klasy pracującej mogli się wyżywić, ubrać i mieć dach nad głową. Szybkie rozprzestrzenianie się żywnościowego ubóstwa świadczy, że żyjemy w rozpaczliwych czasach. Dzieci chodzą spać głodne, a rodzice przeżywają upokorzenie, gdy muszą zdobywać rozdawane przydziały jedzenia”, oskarża Jamie Burton z organizacji charytatywnej Just Fair. Przeciwko nierównościom społecznym protestował w Stanach Zjednoczonych i Europie ruch oburzonych, ale wygasł, nie osiągając trwałych sukcesów.
Państwa Unii Europejskiej od października 2008 r. do października 2011 r. wydały na ratowanie banków i „stabilizację rynków finansowych” astronomiczną kwotę 4,5 bln euro, oczywiście z kieszeni podatników. Obecnie rządy prowadzą obłędną politykę nieustannych oszczędności, która nie przynosi większych rezultatów. Hiszpania, Portugalia i Grecja wciąż stoją w obliczu ekonomicznej katastrofy.
Ponad 25% Greków i Hiszpanów nie ma pracy, od 2008 r. gospodarka Grecji skurczyła się o ponad jedną piątą.
Hiszpański koncern finansowy Bankia przyniósł w 2012 r. rekordową stratę 19,2% mld dol., a pogrążony w kryzysie sektor nieruchomości najgorsze ma jeszcze przed sobą. Poważne kłopoty przeżywa gospodarka Włoch, nawet ekonomia Francji tylko pozornie jest stabilna. Kryzys zagraża fundamentom demokracji – o upadku rządów coraz częściej decydują nie wyborcy, lecz agencje ratingowe i bezosobowe „rynki finansowe”. Młodzi, pozbawieni perspektyw, tracą zaufanie do państwa i elity politycznej. Bezrobocie, zwłaszcza wśród młodych, osiąga przerażające rozmiary.
Milionowe demonstracje w Portugalii świadczą, że obywatele mają dość. Podobnie zresztą jak wyniki włoskich wyborów, w których elektorat odrzucił promowanego przez Brukselę technokratę. W referendum szwajcarskim przyjęto tylko skromne ograniczenie bajecznych uposażeń prezesów i menedżerów, ale może ono być zapowiedzią przełomu o charakterze niemal rewolucyjnym. Czy nastąpi on również w Polsce? Na razie rządzący (broniący interesów finansistów i menedżerów) nie chcą słyszeć o zmianach uposażeń najlepiej zarabiających. W grudniu koalicja PO i PSL odrzuciła wniosek SLD o przywrócenie trzeciej skali podatkowej. Czy wyniki referendum w Szwajcarii i zjawiska, które obserwujemy w innych krajach Unii Europejskiej, wpłyną na ich postawę wobec coraz większego rozwarstwienia społecznego?

*

Czy państwo powinno wprowadzić barierę ograniczającą zarobki finansistów i menedżerów?

Piotr Kuczyński, główny analityk w Domu Inwestycyjnym Xelion
Problem wysokich zarobków dotyczy nie tylko finansistów, ale biznesu w ogóle. Na szczęście w Polsce nie mamy takich niebotycznych odpraw jak w wielkich korporacjach w USA czy Europie Zachodniej, ale i tak mówienie o ograniczeniach zarobków może w praktyce okazać się niewykonalne. Szwajcarzy postanowili, że cały fundusz płac i nagród ma być ustalany przez walne zgromadzenie akcjonariuszy, rzecz w tym jednak, że w owych gremiach głos drobnych udziałowców nie ma wielkiego znaczenia, liczą się głosy największych, którzy i tak ustalą, co zechcą. Sądzę więc, że definitywnych ograniczeń nie da się stworzyć bez gruntownej zmiany systemu i Szwajcarzy pewnie sami się o tym przekonają. Można np. próbować ustalić, że nagrody będzie się wypłacało nie co roku, ale np. co trzy lata lub co pięć, po analizie efektów firmy w dłuższym okresie. Wypłata premii co roku zachęca do wyszarpywania jak największych pieniędzy niezależnie od kondycji firmy. Trzeba tylko pamiętać, że nawet tego typu bariery mogą się okazać nieskuteczne, bo ludzka pomysłowość i umiejętność omijania utrudnień jest nieograniczona. U nas szybko zaczęto omijać tzw. ustawę kominową, zatrudniając prezesów spółek na kontraktach menedżerskich, gdzie limity zarobków nie obowiązują. Każda metoda ograniczenia dochodów menedżerów może się więc okazać bardzo trudna do wyegzekwowania.

Prof. Andrzej Sopoćko, organizacja i zarządzanie, ekonomia, UW
Specjalnie nie jestem zwolennikiem takich rozwiązań, tym bardziej że w wielu konkretnych przypadkach zarobki są określane nie przez rynek, ale przez samych zainteresowanych. W jaki sposób stworzyć takie bariery – oto jest pytanie. Można to zrobić, stosując odpowiednie rozwiązania podatkowe, np. ustalenie odrębnego podatku od kontraktów menedżerskich, aby po przekroczeniu pewnego poziomu wchodziło się w wyższy próg podatkowy, ale to może zniechęcić najlepszych menedżerów do starania się o takie kontrakty w Polsce. Z tym argumentem spotykaliśmy się już wielokrotnie, choć z drugiej strony wiemy, że np. w niektórych bankach wynagrodzenia kadry zarządzającej pochłaniały ok. 20% kosztów firmy. Trzeba działać mądrze i selektywnie. Na pewno nie powinno się szukać pośpiesznych rozwiązań, bo będą one nieskuteczne.

Krzysztof Gawkowski, sekretarz generalny SLD
Jestem zwolennikiem takich ograniczeń, bo naszego państwa nie stać na to, by menedżerowie zarabiali miliony, podczas gdy minimalna płaca w Polsce ledwie przekracza 1,6 tys. zł.
W czasie kryzysu najbogatsi powinni się dzielić z biedniejszymi. Od pięciu lat słyszymy o zaciskaniu pasa, jednak żądanie to nie jest kierowane do wszystkich. Zaciskać pasa mają maluczcy. Elity obrastają w piórka. Przykładowo prezes Orlenu kasuje rocznie 3 mln zł. Niewiele mniej zarabia prezes PKO BP czy warszawskiej giełdy. 2-3 mln zł rocznie to standard wśród prezesów największych polskich banków. Kryzys nie kryzys, najwyższy czas zerwać z traktowaniem jak nietykalnej świętości ustalania pensji menedżerów w sektorze prywatnym na zasadzie sky’s the limit (granicą jest niebo). Żadna firma nie działa w społecznej próżni! Także w Polsce menedżerowie muszą zaciskać pasa.

Wydanie: 11/2013, 2013

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy