Tańczę, więc jestem

Taniec poprawia koordynację ruchową, ale przede wszystkim jest terapią duszy
Poznań, sierpień 2001. Na korytarzu poznańskiego akademika do późnej nocy trenują kursantki. Każda z innego zakątka Polski, spotkały się tu na zajęciach z flamenco. Ania – pracownik kulturalno-oświatowy z Dąbrowy Górniczej, gdzie prowadzi zajęcia taneczne dla dzieci – od pięciu lat co roku przyjeżdża wyszaleć się na warsztatach tańca. Od dwóch lat towarzyszy jej dziesięcioletnia córka Karolina – siła napędowa grupy średnio zaawansowanej. Drobna dziewczynka stoi w pierwszym rzędzie razem z baletnicami z poznańskiej szkoły. Kasia, 28-letnia wicedyrektorka szkoły językowej, i Aniela, studentka mieszkająca w Poznaniu, w szkole zawsze uciekały z lekcji wf.: – Teraz, gdy słyszymy muzykę, tańczymy nawet w myślach – mówią.

Fanatyzm
Genetyka kultury mówi, że moda na zjawiska kulturowe jest zaraźliwa jak choroby zakaźne. Popularność tańca nowoczesnego wskazuje, że jest coś w tym stwierdzeniu. Na początku lat 80. pojawił się film „Dirty dancing”. Potem nastała moda na breakdance. Kilka lat później, w 1991 r., na sceny weszła pierwsza w powojennej Polsce komercyjna produkcja teatralna – musical „Metro”. Publiczność, zwłaszcza nastoletnia, oszalała. Dziś moda na taniec ogarnia coraz szersze kręgi. Kluby fitness zastępują aerobik tańcem, domy kultury organizują kursy, a szkoły tańca – warsztaty taneczne. Zamiast na aikido młodzi mężczyźni zapisują się na capoeirę – sztukę walki opartą na tańcu. W dużych miastach coraz popularniejsze są prywatne lekcje, w cenie 50-100 zł za godzinę. Rośnie popularność choreoterapii – jednym słowem, Polska tańczy.
Rodzice Małgosi nie chcieli puścić jej do Poznania i wysłali na turnus do Starych Jabłonek. Tata wsadził w pociąg na Centralnym, Gosia pomachała na odjezdnym, po czym w Iławie zmieniła kierunek na Poznań. Emil i Emilia są tancerzami w łódzkim Teatrze Wielkim. Wakacje bez tańca? Nie do pojęcia. Lato spędzają na warsztatach, żeby „rozkręcić” się przed sezonem. Taniec to narkotyk. – Ja od zawsze chciałem zatańczyć breakdance w nowojorskim Bronksie – opowiada Andrzej Kubicki, założyciel Scrap Beat – pierwszego w kraju zespołu breakdance. Miał 16 lat, gdy wygrał konkurs tańca i założył własną szkołę dla breakerów. – Uczyłem się z tego, co zapamiętałem z telewizyjnych migawek – wspomina. Od tańczenia przed lustrem przeszedł do tańczenia w „Metrze” oraz opracowywania choreografii do musicali i wielu nagradzanych teledysków. Kto raz się zaraził, nigdy nie wyleczy się ze swojej słabości. Andrzej jest dziś dyrektorem agencji prasowej, a tańca uczy na kursach: – Inni mają rybki, znaczki, a ja mam to – uśmiecha się.
Tanecznych zapaleńców spotkać można wszędzie. – Ostatnio na dyskotece podeszła do nas przepiękna dziewczyna i zapytała… czy mogłaby z nami potańczyć – opowiada Marek, młody fotografik. – O drugiej nad ranem podszedł do niej znudzony na maksa facet: „Natańczyłaś się już? Błagam, chodźmy do domu…”.
Staszek, informatyk i znany działacz ekologiczny, lat 34, na dyskotekę chadza nawet sam, jeśli jego dziewczyna ma już dosyć. Jego zdaniem, tydzień bez tańca to tydzień stracony.
Klima taneczna

Dla Matyldy taniec to konik od liceum. Chciała napisać pracę magisterską o tańcu jako mowie niewerbalnej, zabrakło jej jednak źródeł do cytowania. – To, co mi się najbardziej podoba, to te kosmiczne instrukcje – opowiada.
– Nie robimy na pokurcza! – krzyczy na swoje kursantki Iwona Olszańska. Znaczy to: „Nie garbić się!”. Z kolei „Studolarówka pomiędzy nogami” oznacza: „Trzymać kolana razem”. Na rozgrzewce z tańca jazzowego Elżbieta Szlufik-Pańtak, dyrektor artystyczny Kieleckiego Teatru Tańca, pokrzykuje: – Obejmujemy grubego faceta! Mówiąc literacko, chodzi o to, by wykonać rękami jak najpełniejszy ruch po okręgu. Powiedzenie tego zajęłoby tyle, ile krótki układ choreograficzny. Dlatego na pierwszych zajęciach Iwona Olszańska, założycielka i tancerka grupy EST, tłumaczy: – Centrum, czyli mięśnie brzucha, trzymają korpus cały czas! A potem wykrzykuje tylko: – Centertel działa!
Taniec wyraża emocje inaczej, dlatego nie zawsze można dokonać odpowiedniego „przekładu”. Wielu tancerzy skraca swoje wyjaśnienia z powodu bariery językowej. Allassane Wyatt, specjalista od hip-hopu, funky i choreoterapii, po polsku umie „Dzień dobry” i „Fajnie wyglądasz”. Jego okrzyki „Foto! Foto!” na zajęciach z hip-hopu przypominają, by każdy ruch zaakcentować, zatrzymując go na ułamek sekundy. Komendy mają jeszcze inną funkcję. Chodzi o stworzenie atmosfery relaksu, żeby wszystko lepiej „wchodziło w nogi”. Przebieg zajęć zależy od klimatu, fluidów – lub ich braku – pomiędzy nauczycielem i uczniami. Zdarza się, że prowadzący dwie grupy z jedną nawiązuje momentalnie nić porozumienia, podczas gdy z drugą zupełnie nie może się dogadać. Wyatt, któremu zaawansowani pomylili się ze średnio zaawansowanymi, spostponował pierwszego dnia uczniów i część zraziła się do jego zajęć. W drugiej grupie stał się bożyszczem.

Warsztaty na topie
Pomysłodawcą poznańskich Warsztatów Tańca Współczesnego była Ewa Wycichowska, która zachwyciła się tą metodą pracy w Paryżu i zapragnęła zorganizować podobną imprezę w Polsce. Na samym początku przyjechało 560 osób. Kto by pomyślał, że poznańskie warsztaty staną się największą na świecie imprezą tego typu? W tym roku przyjechało 1,6 tys. osób. – Nawet pięć lat temu było nas o wiele mniej – wspomina Michał, jeden z niewielu mężczyzn obecnych na tańcach. Elżbieta Szlufik-Pańtak:
– W Polsce wciąż jest zbyt małe zainteresowanie tańcem. Ale jest tyle rzeczy, które mogą z nim wygrać: komputer, języki, inne sporty… Poza tym to wymaga samodyscypliny, cierpliwości i ciężkiej pracy. Dlatego warsztaty są świetnym pomysłem. Bo do tańca trafiają fanatycy ruchu, kochający go ponad wszystko i gotowi wiele poświęcić. Ale żeby to zobaczyć, doświadczyć tego, przekonać się o swoim zaangażowaniu, trzeba poświęcić czas.
Czy z uczestników warsztatów wyrosną tancerze? – Może z tych najmłodszych ktoś zarazi się bakcylem – zastanawia się Elżbieta Szlufik-Pańtak.
Średnia poznańska wynosi dwa kursy na głowę. Tego lata siedem osób wybrało po pięć kursów, a jedna wzięła sześć – co oznacza osiem godzin ciężkiej pracy fizycznej. Do takich wyczynów trzeba mieć jednak nie tylko kondycję, ale i przygotowane ciało.

Lekko jak motyl,
ciężko jak wół
Taniec to harówka, która zwodniczo ładnie wygląda. Na ten wygląd nabierają się młode dziewczyny. W grupach początkujących na jednego chłopaka przypada zwykle 20 pań. – Nie czuję się hołubiony – mówi Michał. – Ale co chwila ktoś mi mówi „Cześć”, chociaż nie kojarzę połowy twarzy, a pani z telewizji pytała, czy nie czuję się niezręcznie wśród tylu dziewczyn.
Wśród profesjonalnych tancerzy przewaga kobiet jest dużo mniejsza. Bo być tancerzem to ciężka praca. – Przygotowanie jednego spektaklu oznacza kilka miesięcy prób po 12 godzin na dobę – mówi Andrzej Kubicki.
Trzeba wciąż się uczyć, dbać o ciało – swój warsztat pracy. Ten warsztat, nawet trochę zaniedbany, niszczy się bardzo szybko. Pierwsze „sypią się” kolana, kręgosłup i stawy barkowe. Stephania Pavan, pedagog tańca jazzowego prowadząca Studio de Danse Paris Centre, w tym roku – ku rozpaczy swoich stałych uczniów – nie przyjechała do Poznania ze względu na poważną operację kolan. Kasia, tancerka z Warszawy, wyznaje: – Mam 25 lat. Moje stawy mają 70. Wolę nie myśleć, co będzie za kilka lat.
Andrzej Kubicki po „Metrze” ma na pamiątkę sześć nieuleczalnych kontuzji. Wśród tancerzy breakdance zdarzały się wypadki śmiertelne przy niewprawnym trenowaniu obrotu na głowie. Żeby osiągnąć odpowiednie rozciągnięcie, ciało zmusza się do nienaturalnego wysiłku: – A teraz dociągamy, rozkładamy pośladki i lewa noga powinna się wydłużyć. Ooo… widzicie, jak mi się wydłużyła?! To nie przelewki! – wygłupia się Iwona Olszańska, zachęcając kursantki do szpagatu. Kilkanaście uczennic siedzi w rozkroku, z trzęsącymi się mięśniami, ścięgna napięte do granic możliwości. Często zdarzają się urazy, kontuzje i bolesne skurcze mięśni nawet na zajęciach dla początkujących. – Mięśnie nie bolą, dziewczyny. Mięśnie odczuwają – poucza Iwona, zakładając nogi na szyję i uśmiechając się łobuzersko. Sala sapie.

Tancerzem trzeba się urodzić
Allassane Wyatt karierę tancerza wybrał po skończeniu studiów ekonomicznych, mając dwadzieścia kilka lat. Dziś ma 40. Prowadzący warsztaty funky-jazz Michel Durant ma poważne problemy ze słuchem. Za granicą profesjonalni tancerze często nie przeszli przez katorgę szkół baletowych, nie są też „tanecznymi ideałami”. – Jest różnica w kształceniu tancerzy w Polsce i za granicą. U nas tancerz musi mieć skończoną szkołę baletową, taniec klasyczny i dopiero potem uczy się innych technik – mówi Katarzyna Anioła, dyrektor organizacyjny poznańskich warsztatów. Na świecie nie zamyka się innych dróg. W Polsce powoli też do tego się zmierza. Powstają szkoły prywatne. Zdaniem Elżbiety Szlufik-Pańtak, w Polsce uważa się często, że przygotowanie baletowe wszystko rozwiąże. – Kiedyś przyszedł do mojego teatru młody chłopak po baletówce. Mówiono mu, że jak nauczy się klasyki, zatańczy wszystko. Jasne, że zatańczy, ale po jakichś trzech latach.
Dzieci po szkole baletowej powinny, jej zdaniem, chociaż raz w tygodniu chodzić na dyskotekę, żeby się „wyluzować”. Klasyka daje świetne podstawy, lecz zabija swobodę ruchu.

Tańczyć każdy może
Swoboda ruchu to właśnie to, co oferuje taniec współczesny, ponieważ każdy może znaleźć odpowiednią dla siebie dynamikę. Dlaczego tancerki klasyczne są smukłe, wysokie, o długich kończynach? Bo takiego człowieka najłatwiej nauczyć tańca klasycznego. Długie mięśnie mogą optymalnie wykonać wszystkie linie i rotacje. Do baletu nie wybiera się małych tłuścioszków, bo w ich przypadku osiągnięcie tego samego celu będzie okupione dużo większym wysiłkiem. Za to wysokie gidie zwykle wypadają dużo gorzej w tak modnym ostatnio funky czy funky-jazzie, gdzie ruch jest bardziej organiczny. Tam korpulentne ciało rozwinie swój potencjał. Klasyczka może się okazać za drętwa.
Dla każdego rodzaju ciała i temperamentu istnieje odpowiedni gatunek tańca. A jeśli nie, to nic prostszego, jak go stworzyć. Na zajęcia do Iwony Olszańskiej przyszedł kiedyś mężczyzna z uciętą dłonią. Do tej pory sam ćwiczył w domu. Kiedy zaprezentował swój własny układ choreograficzny – coś pomiędzy lekkim jazzikiem a showdance – osłupiała. – Na zajęciach z improwizacji mogłabym się od niego niejednego nauczyć. Nie powtórzyłabym tego, co pokazał.

Choreoterapia
Taniec poprawia koordynację ruchową, usprawnia pamięć motoryczną i porusza mięśnie, których zwykle nie używamy. Większość tancerzy chwali taniec jako terapię. Allassane Wyatt kilka lat temu w wyniku wypadku wylądował na wózku. Wyleczył się dzięki choreoterapii. Iwona Olszańska robiła choreografię dla niepełnosprawnej osoby na wózku. – Jeśli wyniknie taka potrzeba, bardzo chętnie przerzucę się na choreoterapię. Brałam już udział w warsztatach dla niepełnosprawnych i starszych.
Najbardziej pamięta strach w ich oczach, że instruktorzy wyjadą, a oni znów zostaną sami, bo w Polsce spontaniczne idee realizowane są chętnie, ale gorzej z ich kontynuacją. Tego lata w Poznaniu zaoferowano choreoterapię dla niewidomych. Ewa Wycichowska: – Nie bałam się ryzyka. Pomyślałam, że jeszcze nie zrobiliśmy niczego dla niewidomych, więc czemu nie…
Katarzyna Anioła dodaje:
– Uważałam od samego początku, że to znakomita idea. Dlaczego nie dać możliwości ludziom tak pokrzywdzonym przez los, jeśli są osoby, które potrafią to robić i mogą im tę przyjemność podarować? Warsztaty, prowadzone przez Wacława Wróblewskiego i Ewę Dziedzic-Szeszułę okazały się strzałem w dziesiątkę.
Taniec to przede wszystkim terapia duszy. Magda jest świeżo upieczoną rozwódką. Nowy status społeczny okupiła głęboką depresją. Potem zapisała się na flamenco: – Przy dźwiękach gitary nie myślę o niczym. Jestem ruchem.
– W grupie tanecznej są kobiety „od liceum po muzeum” – śmieje się Magda. – Nic o sobie nie wiemy oprócz tego, że każda z nas lubi taniec. I tylko to się tu liczy.
Marianna chodzi na afrodance. Ten taniec nie uczy układów choreograficznych. W rytm bębnów wystukiwany przez trzech czarnoskórych grajków siedzących w rogu sali wykonuje się na pozór proste ruchy – coraz szybciej, aż do popadnięcia w trans. – To niesamowite uczucie wolności – opowiada 30-letnia pani handlowiec. – Po całym dniu stresu mogę wreszcie o wszystkim zapomnieć.
W szatni warszawskiej szkoły baletowej przy Moliera siedzą dwie zażywne 40-latki: – No i jak tam, kiciuńku? Fajny mecz był? – jedna z nich rozmawia przez komórkę. – Poderwałeś sobie kogoś? Ha, ha. A my tu z Asią sobie krzyczymy ramieniem dzisiaj. Kolacyjkę masz w mikrofali.

 

Wydanie: 2001, 52/2001

Kategorie: Społeczeństwo

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy