Walka o wielkie piece

Walka o wielkie piece

Huta “Katowice” stoi na krawędzi bankructwa. Pracownicy uważają, że to celowa robota. Na rynku ma zostać tylko “Sendzimir”

Huta Katowice. Pisano o niej poematy, kręcono filmy, zrobiono sztandarową chlubą dekady lat 70. Tysiącom ludzi było to obojętne. Dla nich było ważniejsze to, że potężny kombinat dawał im mieszkania, pracę i pieniądze. Były ośrodki wczasowe i wypoczynkowe, a na terenie huty zakład żywienia, ciastkarnia i oranżeria.
Dziś Huta Katowice SA zatrudnia ponad 6500 osób. Dwa razy tyle pracuje w wydzielonych spółkach. Gdyby huta padła, straciłoby jednak pracę dużo więcej niż kilkanaście tysięcy osób. Z HK SA kooperują inne huty i zakłady. – Upadek Huty Katowice wywołałby reakcję łańcuchową – mówi Janusz Jędroch, szef biura informacyjnego spółki. – Jeden dramat pociągnąłby za sobą następne.
Według szacunków, bankructwo Huty Katowice mogłoby oznaczać utratę pracy i środków do życia dla przynajmniej stu tysięcy osób. A pracy na Śląsku i w Zagłębiu nie ma. Katastrofa, której nie sposób sobie nawet wyobrazić i w której możliwość nikt nie chce wierzyć.
– To zagrożenie w dalszym ciągu nie jest przyjmowane, ale wisi nad hutą, jeśli nie uda się do 28 grudnia spełnić ultimatum banków – przyznaje Janusz Jędroch.
Jacek Zub, przewodniczący największej centrali związkowej w hucie – ZZ PHK – zapowiada, że przed świętami już się nie zdąży, ale zaraz potem możliwe, iż parę tysięcy hutników stąd pójdzie na Warszawę.
– Tylko tu, w okolicy pracę dzięki hucie ma 58 tys. osób – mówi. – Nie liczę innych zakładów, szkół.

Szok

W połowie roku Zarząd Huty Katowice SA przedstawił dwa warianty dotyczące przyszłości. Optymistyczny zakładał wejście inwestora zagranicznego. Wariant pesymistyczny przewidywał sytuację bez inwestora: kłopoty z realizacją bieżących zobowiązań, niemożność obsługi zadłużenia, utrata zdolności kredytowej. Ale wtedy nikt nie brał pod uwagę drugiego rozwiązania. Tym bardziej że trwały negocjacje z Corusem, brytyjsko-holenderskim potentatem hutniczym. Efektem miała być spółka HK Long, produkująca wyroby długie. Corus miał mieć 31% udziałów, huta – 30%, 19% – wierzyciele, 20% objąłby Europejski Bank Rozwoju, by docelowo odsprzedać je Corusowi. Program miał poparcie Ministerstwa Skarbu (właścicielem huty jest skarb państwa), Ministerstwo Gospodarki – inne projekty. Z jednej strony, odbywały się więc rozmowy Huta Katowice-Corus, z drugiej – szły w świat sygnały, że rząd ma koncepcję kompleksową, to znaczy, jak coś robić, to z całym hutnictwem, a nie z pojedynczymi zakładami. Europejski Bank Rozwoju spasował. Skończyły się też negocjacje prowadzone przez prezesa huty, Mirosława Wróbla, w Londynie. Zamiast umowy prezes Wróbel przywiózł wspólne oświadczenie: “Projekt nie będzie kontynuowany. Corus nie był w stanie rozwiązać pewnych spraw obejmujących te, które są związane z: 1) odpowiednią strukturą finansową; 2) z utrzymaniem się w niepewności związanej z restrukturyzacją polskiego sektora stalowego. Corus nie zdołał wypracować alternatywnego porozumienia z HK SA w wąskim przedziale czasowym, założonym przez ministra skarbu państwa i kredytodawców HK SA”.
Ludzie dowiedzieli się o tym w hucie z opóźnieniem. Zarząd postanowił najpierw skontaktować się z ministerstwami, zanim sprawa nabierze rozgłosu. A gdy już nabrała, wiceminister gospodarki, Edward Nowak, odpowiedzialny za resort hutniczy, udzielił wywiadu Radiu “Zet”. Pracownicy huty usłyszeli, że ich zakład może zbankrutować.
Jak nie wierzyli wcześniej, tak nie wierzą do dziś w tragedię. Co innego gwarancje pracy tylko na 40 miesięcy, co innego bankructwo. Mówią: – Jeśli już temu rządowi nie chodzi o nas, to gdzie tu rachunek ekonomiczny? Od trzech lat nie było tu podwyżek, czasami niektórzy dostają po pół pensji albo pieniądze z opóźnieniem, piece już wcześniej pracowały naprzemiennie. Też chyba zresztą poszły pod zastaw. Gdyby wygasić piec i potem go znów uruchamiać, kosztowałoby to 120 milionów złotych. To jakieś absurdy. Emilek by może nam pomógł, ale on teraz zajęty już czym innym. Tylko też nie tak powinno być – raz jest facet stąd – to ci mają lepiej, raz stamtąd – więc szyje znów pod swoich.
Emilek to Emil Wąsacz. Zanim w 1997 roku poszedł do Warszawy na ministra skarbu, był tu w hucie szefem “Solidarności” i prezesem Zarządu. Przestał być ministrem, został prezesem Stalexportu i dzisiaj bliższe mu problemy z eksportem stali oraz autostradą A-4. Zaś Edward Nowak pracował wcześniej w Hucie Sendzimira w Krakowie. I on jest za tym, by Huta Katowice i Huta Sendzimira były skonsolidowane. W Hucie Katowice dowiedzieli się z jego ust, że w przeszłości mieli jakąś protekcję i też im nie pomogło, że najważniejsze, by mieć zdrowe podejście i dobry program, a o stworzenie alternatywnego programu dla HK SA zabiegał, problem tylko w tym, że nie zdążył.
Kolejny paradoks polegał na tym, że produkcja szła znakomicie, przychody były bardzo dobre, ceny na wyroby wysokie, huta straciła płynność. Banki odmówiły dalszego kredytowania. Zaczęły rozważać możliwość wypowiedzenia umowy sprzed dwóch lat, która przewidywała zamianę długów krótkoterminowych na długoterminowe. Kwota do spłacenia – 350 milionów złotych. Teoretycznie, żaden problem dla zakładu, którego moce produkcyjne sięgają pięciu milionów ton rocznie. Ale w 1999 roku strata netto spowodowana kryzysem w hutnictwie wyniosła w HK SA 200 milionów złotych. Na pewno w pierwszych miesiącach tego roku strata netto sięgnęła 49 milionów. Prognoza długów na koniec roku: 1200 milionów złotych. Miliard dwieście. Nieoficjalnie mówi się o dwukrotnie wyższej wysokości zobowiązań. Deficyt płatniczy – ćwierć miliarda.
Janusz Jędroch: – W 1999 roku nasze oszczędności własne w skali roku wyniosły 300 milionów złotych. Końcowy efekt był i tak minusowy, bo mieliśmy do czynienia z kryzysem. Dziś jest pewne to, że ta puszka już się wyczerpała. Już nie ma jak i na czym oszczędzać. My nie siedzimy bezczynnie, nie wyciągamy rąk po pomoc, sami staramy się zrobić jak najwięcej. Ale one już opadają.
W hucie czekają na przyjazd wicepremiera Janusza Steinhoffa.
Marek Nanuś, przewodniczący Międzyzakładowego Związku Zawodowego Pracowników Ruchu Ciągłego: – Zawsze dotrzymywał obietnic. Ma przyjechać sam. Żeby wreszcie poznał prawdę. Bo minister Nowak nie wie, co mówi, o co mu chodzi i co chce właściwie zrobić. My dotychczas tylko rozmawialiśmy, bo jeśli siada do rozmów, powinien traktować kogoś przy stole jak poważnego partnera. Wygląda na to, że popełnialiśmy przez to błąd. Trudno pojąć, jak do tych ludzi nie dociera, czym groziłaby likwidacja huty. Już chyba wszystkie gminy z okolicy zauważyły, że byłaby to katastrofa. Widać jednak tam, na górze to nie ten sort ludzi, co takie problemy czuje. A jeśli Steinhoff nas nie wysłucha i nie zareaguje? To już zostaje tylko jedno wyjście. Kosy na sztorc.

Miasto na pomoc

Dąbrowa Górnicza, na terenie której zbudowano Hutę Katowice, ma kombinatowi sporo do zawdzięczenia. Ekologia? Co było, nie wróci. Lasy na nowo nie wyrosną, ale dziś strefa złego odziaływania huty kończy się na płocie ogradzającym zakład. No i ponad połowa podatków, jakie wpływają do dąbrowskiej kasy, pochodzi z huty. W Dąbrowie Górniczej zwołano więc specjalnie sesję rady poświęconą ratowaniu huty. Prezydent Marek Lipczyk oświadczył, że huta potrzebuje 100 milionów złotych kapitału obrotowego. Na połowę tej kwoty mogą przecież udzielić gwarancji gminy Zagłębia. Na sesję przyjechali prezydenci okolicznych miast. Rozesłano zaproszenia do premiera i ministrów. Zaproszono 59 posłów i senatorów. Poseł Andrzej Szarawarski zapowiedział, że klub poselski SLD natychmiast rozpocznie naciski na rząd. Senator Jerzy Markowski (SLD) przypomniał, że zadłużenie sektora hutniczego wynosi dziewięć miliardów złotych, tyle samo, co dwuletnia produkcja. Oskarżył o taki stan rząd, który do tej pory nie raczył z Unią Europejską uzgodnić programu restrukturyzacji, odrzucając jednocześnie program poprzedniego rządu. Ale SLD to opozycja. Poza tym, na 59 zaproszonych posłów i senatorów, na sesji zjawiło się – włącznie z Szarawarskim i Markowskim – zaledwie… trzech.

Huty nie damy

Rozsyłane ostatnio po świecie pismo ministerstwa nie jest już tak kategorycznie sformułowane, gdy chodzi o konsolidację. Ale chętnych nie widać. Czekają. Włoski koncern “Daeli” nie wycofał się z budowy instalacji do produkcji blach za 600 milionów dolarów. Ale dalsze kroki będą możliwe dopiero po spełnieniu warunku postawionego przez bankowe konsorcjum: dalsze finansowanie Huty Katowice tylko wówczas, jeśli do 28 grudnia spółka spłaci odsetki od kredytu zaciągniętego na rok 2000. Odsetki to blisko 30 milionów złotych. Huta nie ma takich pieniędzy. Ratunkiem ma być Fundacja “Silesia”. Szybkie powstanie, szybkie uruchomienie linii kredytowej. Janusz Jędroch mówi: – Gdyby tak się stało, oznaczałoby to zalanie zarzewia pożaru. Pojawiłaby się szansa na znalezienie rozwiązań. Może wreszcie konkretnych, bo nam nie chodzi o deklaracje.
Jacek Zub jest rozgoryczony i zdeterminowany: – To jest granda. Nie mam żadnych wątpliwości, że chodzi o to, by nasza huta upadła. Bez względu na koszty i ludzkie dramaty. Dla mnie postępowanie wiceministra Nowaka jest aż za bardzo czytelne: niech padną “Katowice”, a zostanie “Sendzimir”. Za to powinno się go postawić przed trybunałem. To nie jest pierwszy kryzys. My wpadamy w dołek co dwa lata. I nic się nie dzieje, żadnych pomysłów, rozwiązań, koncepcji. Jak był inwestor, to został zniechęcony. Czy coś się zmieni 28 grudnia? To jest tak, jakby podać o godzinie dziesiątej tlen komuś, o kim od dawna wiadomo, że ma umrzeć w południe. Na spotkaniu minister Nowak powiedział nam, że będzie ogłoszona upadłość huty. A ja mówię, że my się na to nie godzimy. Będziemy walczyć. Choćbyśmy mieli zdemolować Warszawę.
Na razie nikt nie jest w stanie przewidzieć, co wydarzy się w najbliższych dniach. Na tablicach ogłoszeń obok zaproszeń na bal sylwestrowy są informacje o możliwości zaciągania kredytów bez poręczycieli dla prywatnych klientów indywidualnych. Ludzie zastanawiają się, czy może jednak jak najszybciej nie skorzystać. Bo potem nikt im takiego kredytu nie da, jak się dowie, że są z Huty Katowice. Marek Nanuś mówi: – Opowiem panu anegdotę. Siedzimy w ministerstwie, rozmawiamy z premierem Steinhoffem i ministrem Nowakiem. Premier pyta: “Czego wam potrzeba?” My odpowiadamy, że kasy. On: “A zaraz przed kasą?”. My: “Koksu”. On: “Jak to koksu? Edek, wołaj mi tu Karbownika”. Przyszedł minister Karbownik i słyszy: “Trzeba chłopakom pomóc, muszą mieć tyle i tyle koksu”. Mówi, że tyle to przecież wydobycie całej spółki jastrzębskiej do końca roku. Słyszy: “Co za problem, to dołóż trochę z rybnickiej”. A on na to: “Ciężko będzie, bo rybnickiej już przecież nie ma”.

 

Wydanie: 2000, 52/2000

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy