Wino marki Niepodległość

Wino marki Niepodległość

Albańczycy z Kosowa ogłosili „uwolnienie się do serbskiej niewoli”

Korespondencja z Prisztiny

Dzień 17 lutego 2008 r. to dzień historyczny. Przynajmniej na Bałkanach. Na mapie Europy powstało nowe, niepodległe państwo. Albańczycy stanowiący 90% serbskiej prowincji bardzo długo czekali na moment, by wreszcie po latach ziściło się ich główne, ale jak się wydaje niejedyne marzenie. Radość była ogromna i niezależnie od oceny całego procesu nie należy się temu dziwić. Już w przeddzień ogłoszenia deklaracji niepodległości ulice Prisztiny ogarnął karnawałowy entuzjazm. Albańczycy tłumnie wylegli na ulice swojej stolicy, tańcząc przy ogniskach rozpalonych bezpośrednio na chodnikach lub jeżdżąc samochodami i trąbiąc klaksonami, manifestowali swoją radość z ostatecznego „uwolnienia się do serbskiej niewoli”. Niezależnie od stopnia radości i formy jej przejawów wszystkich charakteryzowało jedno – trzymana w dłoniach, umocowana na samochodach lub też po prostu powieszona na drzewie czy budynku flaga albańska, a obok niej niezmiennie flaga amerykańska. Ten przejaw uwielbienia i szczerej wdzięczności dla władz USA znajduje zresztą odzwierciedlenie na każdym kroku. Nawet ogromne billboardy nawołujące do świętowania dnia ogłoszenia niepodległości nie mogły usunąć w cień plakatów lub po prostu zwykłych napisów wykonanych farbą, z wyrazami podziękowania dla USA.
W niedzielę po godzinie 15.00 euforia ogarnęła całą prowincję. Po tym jak parlament kosowski na swojej nadzwyczajnej sesji proklamował jednogłośnie niepodległość prowincji, albańskie Kosowo zjednoczyło się w okrzyku radości. Wydaje się, że wszyscy Kosowarzy i tysiące ich rodaków, którzy na tę chwilę

specjalnie powrócili z emigracji

– w większości wypadków jednak tylko chwilowo – wyszli na ulice, by móc dosłownie skonsumować przygotowany na tę okazję niepodległościowy tort. Przy wtórze tradycyjnych albańskich piszczałek po ulicach Prisztiny lało się wino o wiele mówiącej nazwie Niepodległość. Tańczono, śpiewano i nawet kilkustopniowy mróz nie przeszkadzał bawić się na powietrzu do godzin porannych. „To najpiękniejszy dzień w naszym życiu, wreszcie mamy państwo, które zmieni naszą przyszłość na lepszą. Będziemy mogli jeździć do innych państw Europy, spotykać naszych kolegów. Wreszcie jesteśmy wolni!”, mówili wprost młodzi Albańczycy. Te słowa jasno pokazują jednak kolejny problem, przed którym być może już jutro znajdzie się Kosowo. Bo kto zagwarantuje, że ci młodzi ludzie, którzy być może za kilka miesięcy znajdą się w RFN, Wielkiej Brytanii lub Francji, jeszcze kiedykolwiek będą chcieli wrócić do kraju, który co prawda jest ich ojczyzną, ale stał się również najbiedniejszym krajem w Europie.
Radość i entuzjazm ciągle trwa, a każdego wieczoru kosowscy Albańczycy organizują się, by przy włączonej głośnej muzyce objeżdżać ulice Prisztiny, siedząc na dachach swoich samochodów i wymachując flagą albańską. W tym wypadku trudno się dziwić, że nikt nawet nie zwrócił uwagi na fakt, że niepodległość została ogłoszona głosami 109 obecnych na sali albańskich parlamentarzystów, podczas gdy większość przedstawicieli mniejszości narodowych, głównie Serbów, zbojkotowało to głosowanie.
Zupełnie jednak inaczej wyglądały reakcje na niepodległość Kosowa po stronie serbskiej. Tutaj nie było powodów do euforii i świętowania, a w przypadku Serbów raczej można mówić wprost „o panującej żałobie narodowej”. Miasta i wsie serbskie najpierw ogarnęła sugestywna cisza. Podczas pokojowej demonstracji zorganizowanej w dzień po ogłoszeniu niepodległości w Mitrowicy smutni Serbowie stali w milczeniu, jakby nie rozumieli, co się tak naprawdę wydarzyło i w jakim stopniu zmieni to ich życie. Nie trzeba było mocno się przyglądać, by zauważyć, że brakuje im

woli walki i wiary

w odzyskanie w całości tej świętej dla nich ziemi. Atmosfera i nastroje podczas wiecu przypominały bardziej pogrzeb niż demonstrację mającą natchnąć ludzi do walki i obrony swoich racji. W tym wypadku informacje o ewentualnych zamieszkach, o których informowały media, należy uznać wyłącznie za nieodpowiedzialny krok, który mógłby tylko zaognić sytuację. Myślę, że Serbowie pogodzili się z utratą Kosowa, choć nie chcą się do tego przyznać. Na hasło „Kosowo jest duszą i sercem Serbii” wielu osobom płynęły łzy. Przez megafon padały słowa: „Kosowo i Serbia są integralnym i jednorodnym organizmem i tak jak organizm ludzki, jak człowiek nie mogą żyć osobno, nie mogą funkcjonować przy oderwaniu jakiejś części”. Trzymając serbskie flagi i transparenty o bardzo formalnie i mało spontanicznie brzmiących napisach „Bez nowej rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ, Unia jest agresorem w Kosowie”, „Kosowo nie na sprzedaż” i jednocześnie krzycząc, że Kosowo należy do Serbii, manifestanci przeszli do mostu na rzece Ibar dzielącego ich od albańskiej części Mitrowicy. Przed mostem spalili flagę amerykańską i w spokoju rozeszli się do domów. Wszystko wskazuje na to, że most w Kosowskiej Mitrowicy już na zawsze będzie dzielił te dwa narody, a nie łączył.
Zapewne nie będzie spokoju w tym regionie. Sytuacja w tej chwili wydaje się stabilna, ale jednak ciągle bardzo niepewna. Serbowie w Kosowie pozostali tak naprawdę sami. Ich bezsilność widać na każdym kroku, a bezsilność może zrodzić w człowieku impuls do mało racjonalnego działania. Mimo deklaratywnego wsparcia integralności Serbii przez Rosję muszą oni liczyć na własne siły. Obecnie pozostało im tylko demonstrować swoje niezadowolenie pod czujnym okiem żołnierzy KFOR i policjantów ONZ. Demonstracje lub pojedyncze akty wrogości czy nawet terroru, skierowane w stronę Unii Europejskiej, ONZ czy instytucji kosowskich, są tylko wyrazem braku koncepcji przezwyciężenia sytuacji, w której mniejszość serbska obecnie się znalazła. O tym, jednak że Serbowie na północy Kosowa nie pogodzą się z przynależnością do niepodległego Kosowa, świadczą ostatnie wydarzenia, podczas których obrzucili oni

granatami budynek UE i ONZ

w Mitrowicy, spalili dwa przejścia graniczne i kilka oenzetowskich samochodów. W konsekwencji wydaje się pewne, że wkrótce będą tworzyć oni własne paralelne struktury administracyjne i być może za jakiś czas powstanie „podziemne” serbskie państwo w Kosowie. Tym samym Serbowie znajdą się w miejscu, w którym jeszcze niedawno znajdowali się Albańczycy. Czy jednak doprowadzi to również do zamiany ich dotychczasowych ról, jasno określających, kto jest ofiarą, a kto katem? Na to pytanie jest jednak jeszcze za wcześnie na odpowiedź.
Zdecydowanie gorzej wygląda sytuacja Serbów mieszkających w enklawach. Tam ciągle powiewa flaga serbska. Tak długo jak będą oni chronieni przez wojska KFOR, będą czuć się bezpiecznie. Jednak w pewnym momencie obawy związane z prawdziwym lub też urojonym zagrożeniem ze strony Albańczyków, fakt „odcięcia od świata”, brak podstawowych środków do życia i pełne uzależnienie od pomocy NATO mogą po prostu zmęczyć Serbów. Po pewnym czasie sprzedadzą swoje domy i po prostu wyjadą. A nawet jeżeli dobrowolnie nie poddadzą się tej sytuacji i nie opuszczą tego terytorium, to zapewne prędzej czy później zostaną do tego zmuszeni w sposób naturalny. Fakt wysokiego przyrostu naturalnego wśród Albańczyków i stale starzejąca się, niemająca realnych perspektyw społeczność serbska zrobią to, do czego może nie dojdzie w wyniku działania władz albańskich, a mianowicie do demograficznego zniknięcia Serbów w południowym i środkowym Kosowie.
Albańczycy w Kosowie chcą państwa kosowskiego w obecnych granicach i nie dopuszczają myśli, że północna część zamieszkiwana przez Serbów mogłaby się oderwać od tego państwa. Rząd przekonuje przy tym, że zagwarantuje Serbom wszystkie prawa przynależne im zgodnie ze standardami międzynarodowymi. Ale tak naprawdę żaden Serb w te słowa nie wierzy, a ogromne rany w świadomości obu narodów i nienawiść między nimi powodują, iż Serbowie i Albańczycy tak naprawdę nie są zdolni do koegzystencji i wzajemnej akceptacji.
Już teraz rodzi się pytanie, co dalej? Albańczycy mówią, że jeśli Serbowie na północy nie zaakceptują władzy w Prisztinie, to ich rodacy w Dolinie Preseva w Serbii nie mają podstaw, by uznawać jurysdykcję władz w Belgradzie. To oznacza, że w perspektywie długofalowej państwo kosowskie funkcjonujące do rzeki Ibar może zostać poszerzone o kolejne tereny zamieszkiwane przez Albańczyków, a w przyszłości niewykluczone, że staną się one

częścią „Wielkiej Albanii”.

Ciekawe jest również to, że kilka dni po ogłoszeniu niepodległości i zatwierdzeniu w parlamencie nowych symboli narodowych, w tym nowej flagi państwa kosowskiego, w całym kraju zawisły flagi z czarnym dwugowym orłem na czerwonym tle. „Dla nas nowa flaga z żółtymi konturami Kosowa na niebieskim tle będzie tylko symbolem państwa i wszystkich grup etnicznych ją zamieszkujących, o czym świadczy umieszczenie na niej sześciu gwizdek. Flaga ta jednak nigdy nie może być nowym symbolem narodowym Kosowarów, gdyż jesteśmy narodem albańskim i tylko z nim się identyfikujemy”, mówią Albańczycy w Kosowie.
Przyszłość Kosowa stoi pod wielkim znakiem zapytania. Po ogłoszeniu deklaracji niepodległości nic się tu nie zmieniło i nie wydaje się, aby doszło do jakiegoś cudu. Pozostały te same problemy: bieda, bezrobocie, brak perspektywy szybkiego rozwoju nowego państwa. Nie ma przemysłu ani rolnictwa, występują ciągłe problemy w dostawie prądu, dlatego też trudno się spodziewać napływu inwestorów, którzy mieliby odmienić szarą kosowską rzeczywistość. Również niestety zakorzeniona mentalność Albańczyków, ich sposób życia, przyzwyczajenie do mało stabilnego i zinstytucjonalizowanego sposobu zarabiania pieniędzy oraz oczekiwanie od Unii Europejska dużej pomocy finansowej nie dają temu państwu większych perspektyw. W najbliższym czasie premierowi Hasiowi Thaciemu będzie zależało na pokazaniu UE, że nowe państwo i społeczeństwo może samodzielnie funkcjonować. W konsekwencji będzie on starał trzymać społeczeństwo albańskie pod kontrolą i nie dopuszczać do radykalizacji nastrojów. Jednak nierozwiązane problemy społeczno-ekonomiczny oraz specyficzna tożsamość albańska w pewnym momencie znów mogą stać się powodem do wyjścia Albańczyków na ulice z nowymi żądaniami, tym razem dotyczącymi „Wielkiej Albanii”. Miejmy jednocześnie nadzieję, że wino Niepodległość, tak często pite 17 lutego, stanowi przynajmniej dziś pewną gwarancję, że kolejne, ewentualne wystąpienia ludności albańskiej nie będą odbywały się pod „Zielonym Sztandarem Proroka”.
Na dzień dzisiejszy najistotniejszym pytaniem pozostaje jednak to, jak długo Europa będzie chciała i jest w stanie w sposób polityczny i ekonomiczny płacić za niepodległość Kosowa.

Autorka jest pracownikiem naukowym w Dolnośląskiej Szkole Wyższej we Wrocławiu, doktorantką na Uniwersytecie Wrocławskim

 

Wydanie: 09/2008, 2008

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy