Wódko, pozwól żyć

Wódko, pozwól żyć

W sierpniu, ogłaszanym przez Kościół miesiącem trzeźwości, tylko dwóch parafian z Monasterca zobowiązało się nie częstować alkoholem

W życiu nie spotkałam tak rozmownego pasażera. Nim dojechaliśmy do Manasterca, wiedziałam o nim, że: ma 36 lat, jest kawalerem, z zawodu traktorzystą, obecnie bez pracy i bez prawa do zasiłku; dziewczyny, jak się upiją, to istny cyrk, ostatnio jedna taka zabrała go na chatę, nie pamiętał nawet jej imienia; sam nie jest święty i też czasem ostro da ognia, ale nie po chamsku, na wesoło; kiedyś lubił wino Malaga, potem lagos i blackberry były jego ulubionymi; raz na Andrzeja wypili krupnik z ruskiego spirytusu, pięć i pół litra w sześciu; tak jak Władek Mostowy dawno nikt tu nie umarł, choć wcześniej przez całe lata odżywiał się tylko autovidolem i denaturką, a zakąszał najwyżej papierosem. Któregoś dnia usiadł na pieńku, założył nogę na nogę, sztachnął się popularnym raz, potem drugi, ale dymu już nie wypuścił. „Malina” natomiast skończył po chamsku. Najpierw oszkalował sklepową, że oszukuje na wadze, potem rzucił kulą w dziadka Henka, upadł na beton, bo bez kuli nie ustał, zacharczał i zsiniał. Umarł, bo „gestapówki” długo nie doił i go udusiło.
W połowie drogi, nim skończył opowieść o melinie, gdzie dwóch Józwów piło przez dwa dni, a na trzeci zmarli, zmienił zdanie w kwestii kierunku jazdy i kazał się wysadzić przy sklepie.
Dwa podpisy

Dla swoich parafian z trzech wsi i czterech przysiółków proboszcz w Manastercu (nie chciałby podawać do prasy swego nazwiska) założył „Księgę trzeźwości”, do której wierni – z imienia i nazwiska – mogą wpisać swoje zobowiązanie: „W Twoje ręce, Boże, składam przyrzeczenie abstynencji od alkoholu i gorące postanowienie całkowitego uniezależnienia się od niego, abym mógł swoją wolnością wyzwalać moich braci, którzy już nie mogą wyzwolić się o własnych siłach”.
W Manastercu nikt nie zadeklarował „niepicia do końca życia”. Druk zgłoszenia do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka ma trzy rubryki: „Zachowam dobrowolną i całkowitą abstynencję (przez miesiąc, rok, przez całe życie)”; „Nie będę częstować nikogo alkoholem”; „Nie będę wydawać pieniędzy na zakup napojów alkoholowych”.
– W sierpniu, ogłaszanym tradycyjnie przez Kościół miesiącem trzeźwości, dwóch parafian postawiło krzyżyk w rubryce: „Nie będę częstować” – mówi z niemaskowanym wstydem ksiądz.

Przycinka
O melinach ma dużo do powiedzenia właśnie dziadek Henek, ten, co dostał kulą. Mieszka w baraku robotniczym. Mówi: – To tylko taka osłona od wiatru. W zimie na noc wyjmuję rybki z akwarium i trzymam pod pierzyną.
– Cholernie stare masz wyro, dziadek – kręci głową ze współczuciem „Brzydal”. – Skrzypi tak, że nawet myszy stąd nawiały.
– To nie wyrko ” żali się gospodarz. – To moje nienaoliwione kości.
Codziennie rano jest tak: człowiek się budzi i cierpi. Tak cierpi, że od razu musi się przyciąć. Nie ma siły, by dojść do odległego o trzy kilometry sklepu, musi wypić natychmiast, na mecie. Dziadek chce opowiedzieć autentyczną historię: – Koło jednej meliny stoi krzyż. Księża chcieli go przenieść, bo to przecież jakoś nie wypada, ale nie znaleźli odpowiedniego miejsca; w pobliżu albo sklep monopolowy, albo wódopój.
– Póki granicy nie zamkną, nie da rady, żeby to zlikwidować – powiedział sołtysce dzielnicowy. Kobieta woła mnie do okna – Patrz pani! Niesą te butelki i niesą. Tam i z powrotem, tam i z powrotem. Nawet ksiądz proboszcz krzyczał z ambony, że to straszny grzech. To teraz jeżdżą spowiadać się do Leska.
Kierownik pociągu na trasie Zagórz-Przemyśl opowiada, że nie dalej jak wczoraj był incydent: trzech młodych wsiadło do wagonu i w ciągu kwadransa rozpiło cztery półlitrówki. Przechodziły z rąk do rąk niczym indiańska fajka pokoju. Na stacji w Załużu czekał już zawiadomiony przez obsługę pociągu policjant. – Dostałem od niego dwie pały – mówi dziś konduktorowi jeden z ptaszków – ale za to ty masz u mnie dwa noże!
Jeżeli jest ładna pogoda, to ani wagon, ani knajpa, ani melina z darmową zagrychą, ani nawet tarasik z ławeczkami i parasolkami przed sklepem nie wytrzymują konkurencji Biwaku. Biwak to kilkuhektarowe, ciągnące się wzdłuż Sanu łąki. Przychodzi tu Gienek i prawie codziennie ma w kieszeni dychę. Mówi, że młody wikary mu daje, dla sześciorga dzieci, które przecież potrzebują mleka. – Jak na mleko, to da, gdyby wiedział, że na pachnące poziomki, to by nie dał.
– Piją i żebrzą, kradną i piją – rechocze zdrowym śmiechem dawny działacz komisji do spraw zwalczania alkoholizmu. Działacz mówi, że nie dalej jak we wtorek w daczy funkcjonariusza policji z Krosna, pomińmy jego nazwisko, właściciel tak zabalangował, że ktoś tymczasem ukradł policjantowi broń i powiózł do powiatu.

Poznani w sklepie
Godzina 22.00, a sklep w Manastercu prowadzony przez Piotra B. z Sanoka wciąż czynny. Przed chwilą odjechała stąd dziewięcio-, może dziesięcioletnia dziewczynka, dzwoniąc o kierownicę roweru reklamówką z całą baterią warka wine strong. – Dzieciom pan to świństwo sprzedajesz?! – oburzyła się drobna kobieta w waciaku i walonkach i też kupiła trzy butelki po 3,50 zł z kaucją. Dla siebie.
– Niektórzy we wsi – powie mi nazajutrz pielęgniarka Anna B., zawodowo zajmująca się problemami alkoholizmu – pytają, dlaczego nie posyłam pijaków na odwyk. A co ja mogę przy braku ich dobrej woli? Najwyżej poradzić, żeby chociaż łykali witaminę B.
Takie rady nie dla pana Ryśka, który osobiście wydłubał sobie esperal spod łopatki i wrócił do „kieratówki”, której wierni byli, są i pozostaną również jego trzej bracia. Siostra piła „tylko piwo”, ale – mówią ludzie z Bzianki, gdzie po ślubie mieszkała – zapiła się tą bajurą na śmierć. – Dziwna rzecz, bo miała tylko trzy promile – zastanawia się brat – a przecież w „Nowinach” pisało, że jedna Amerykanka miała 4,6 i przeżyła.
– Ile to zaniedbane podwórko już słyszało różnych franców – opowiadają mi sąsiedzi. – A ile dzieci z sąsiedztwa napatrzyło się na tę obrazę boską! Raz matka rozbrajała młodszego ze starszym, to średni ją pchnął, o tak, na plecy. Wreszcie mu sprawę zrobiła, lekarz i pielęgniarka poradzili. Jakie dwa, trzy miesiące temu będzie. „Co robicie, mama?”, krzyczał, „Do kryminału mnie pchacie?!”. Jak go potem karetką brali do psychiatryka w Żurawicy, prawie cała wieś miała staruszce za złe. Bo kto widział, żeby matka nadała na własne dziecko taką sprawę?

Chluśniem, bo uśniem
Burmistrz miasta i gminy Lesko, Robert Petka, dziwi się: – Przecież cała wieś, z sołtysem na czele, może na piśmie złożyć do nas jakąś skargę. Zajęlibyśmy stanowisko. A tak? Nie wiedzieliśmy, co się tam dzieje.
Jego zastępca, Zdzisław Mamak, odwrotną pocztą zawiadamia, że urząd „wszczął postępowanie w sprawie cofnięcia Piotrowi B., właścicielowi sklepu Kalinka w Manastercu, zezwolenia na sprzedaż napojów alkoholowych”. Mnie wezwie do osobistego stawiennictwa, w celu złożenia wyjaśnień.
– Leśnicy, czy się schodzili, czy rozchodzili – zwykł gadać do rymu Adam Piotrowski – zawsze kielich wychylili. A że w tych stronach prawie każdy to były leśnik, okazja jest nieustająca. – Niech pani wierzy albo nie wierzy, ale Felek Bąk, ojciec dziesięciorga dzieci, zamroczony lazł za szyszkami i z 20-metrowej jodły spadł na miękkie, koło pniaka. Wstał cały, tylko z igliwia musiał się otrzepać. Ale nie każdy pijak ma takie szczęście. „Spławik”, który tak się rżnął żyletką, że ramiona porobiły mu się jak szynki, poszedł do dołu na tężec.
Nadkomisarz Wiesław Korczykowski, pierwszy zastępca komendanta Komendy Powiatowej Policji w Lesku, z profesjonalną obojętnością człowieka, który na co dzień ma do czynienia z pijacko-chuligańską obyczajowością, opowiada o innych przypadkach, które różniły się – jak mówi – tylko mniejszą siłą uderzenia lub mniejszą precyzją wymierzonych ciosów. U źródeł wszystkich – wódka. Nie jednorazowe zamroczenie alkoholem, ale nałóg czy może tylko ciągle powszechny obyczaj picia.
Wobec plagi pijaństwa funkcjonariuszom policji czasem ręce opadają. W aktach nic ponad przeraźliwą normalkę wiejskiego marginesu. Obdukcje lekarskie, służbowe notatki, daty, zeznania. Na przykład 18-letniego chłopca: „Mama, jak wypije dwa strongi, robi się agresywna i co na drodze, to wróg: szklanka, czajnik z wrzątkiem, nóż. A tyle razy przyrzekała mnie i młodszemu rodzeństwu, że już będzie dobrze, że skończy z tym”.
Starsi mówią bez emocji. Jak sprawozdawcy. – Spotykamy się pod sklepem, na piwku. Czasem są pieniądze, czasem nie ma. Jeden drugiemu proponuje: „Mam piątkę, daj drugą, zrobimy dychacza”. Przy piwku fajnie się siedzi, czas leci.
Czasem pojawia się cień namysłu: – Jak człowiek chce wypić, a nie ma pieniędzy, bo go z roboty wylali, to wychyla setę i doprawia piwnicznym.
Gdyby sprawę picia wziął w ręce jakiś dziejopis, jego obowiązkiem musiałoby być też odnotowanie swoistego rekordu, jaki został ustanowiony za sprawą „Szubry”; 600 starych milionów przelał przez gardło w ciągu niespełna kwartału. Sołtys Bogusław Skiba wie, po co do niego przychodzę, i pyta bez wstępu, czego jeszcze chcę się dowiedzieć. – Taką forsę przeputać – zaciska pięści. – Taką forsę! Ale zaraz się rozluźnia i zaczyna mówić powoli, ważąc słowa nie dlatego, że przed gazetą, ale że każde jest ważne. – Panią interesuje, co było przedtem, a co potem? Błoto było, a potem to słynne, cudowne nawrócenie w kościele św. Piotra i Pawła w Krakowie. Chłopak zostawił dawne życie, jakby je wysłał pocztą na inny adres. Od pięciu lat nie wziął do ust kropli alkoholu.
Skiba, choć sprawa „Szubry” obchodzi go osobiście, nie uważa się za wyrocznię i dlatego podaje całą listę ludzi, którzy co do joty potwierdzą jego słowa. Pierwszy mówi: – Jak się latami z kimś chodziło tym samym szlakiem, jak się z nim bez przerwy myślało, gdzie wypić i za co, to jasne, że szkoda człowieka. Ekspedientce też żal codziennego klienta:
– Przedtem butelki „na metry” kupował, wzdłuż półek, teraz pepsi prosi i zastrzega: „Tylko zimna ma być”.

Piekłem nie postraszysz
Referentka z biura niechętnie odrywa oczy od papierów.
– Zajdlowa? Biedna, owszem, ale – jak to mówią – widziały gały, co brały. No nie? A płacze na zawołanie. Niedawno łkała tu spazmatycznie, że zgubiła całą zapomogę i nie ma na chleb dla dzieci. Kwestia tylko, czy naprawdę zgubiła…
– W tej rodzinie nigdy nie było porządku – potwierdza sołtys. – Zajdlowa już z takiego gniazda się wywodzi. Żelazne buty by schodził, żeby jej ścieżki odnaleźć.
Ksiądz proboszcz, którego duszpasterskie obowiązki przygnały do plebani późną nocą, jest człowiekiem współczesnym. Po zapewnieniu, że nie spotka go żadna dolegliwość za udzielanie informacji o parafianach, zgadza się na rozmowę. Przypomina niemłodego, doświadczonego lekarza, do którego przyszedł chory – beznadziejny przypadek.
– Gdy łódź zbacza z kursu – prowokuję – dobry sternik umie sobie z nią poradzić.
– No, nie o to chodzi, przecież to nie konstantynizm, nie staramy się panować nad ludem, ale tłumaczyć, zjednywać.
– Proszę księdza, słyszałam od nauczycielek, że dzieci z drugiej klasy, te przed komunią, nie mogą opanować „Ojcze nasz” i „Zdrowaś”.
– Taż to dzieci z alkoholicznych rodzin, grzech je rodzić, grzech nie rodzić. Nie ma co gadać, nauka nie idzie im do głów. Co roku, przed komunią właśnie, przysięgają, że alkoholu i tytoniu nie będą używać aż do dorośnięcia, ale w domu jest z tym rozmaicie.
Proboszcz ubolewa, że jednak niewiele może zrobić. Zobowiązania o niepiciu w sierpniu – miesiącu trzeźwości – wziął, lecz w słowo pisane nie wierzy.
Przed wyjazdem z Bieszczad zachodzę niby po chleb i widzę, jak ogołocona wczoraj z towaru sklepowa półka ugina się pod ciężarem butelek. Jest musujący jak szampan strong, od którego dostaje się małpiego rozumu, lsd dające kaca giganta, aromatyzowane jabłko-mięta i pachnące poziomki. Na zewnątrz, przy stoliku, ciężki od brudu kufel próbuje odbijać słońce. „Brzydal”, którego widziałam tu wczoraj i przedwczoraj, zębami zrywa kapsel z butelki i demonstruje swoje mistrzostwo, wchłaniając płyn bez bulgotu.


Od autorki: Reportaż jest plonem kilkudniowego pobytu w wielu miejscowościach powiatu leskiego, nie tylko w Łukawicy i Manastercu. Nie wszyscy jego bohaterowie mieszkają pod wskazanymi adresami, jednak ich życiorysy są autentyczne: przedstawione osobiście lub powszechnie w środowisku znane. W kilku przypadkach zamiast nazwisk użyłam pseudonimów. Wyjątek stanowi tylko osoba Piotra B. z Sanoka, prowadzącego w Manastercu sklep Kalinka.

 

Wydanie: 2002, 36/2002

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy