Zagadki żołnierskich grobów

Zagadki żołnierskich grobów

Kości poległych przed wiekami wojowników są świadectwem okrucieństwa dawnych bitew

Na polach Europy przez wieki stoczono dziesiątki bitew, podczas których popłynęły strumienie krwi. Ale niezwykle rzadko odkrywane są masowe groby – ponure świadectwa zaciekłości takich batalii. Z tych miejsc pochówku, które udało się odnaleźć, archeolodzy i specjaliści od medycyny sądowej potrafią się dowiedzieć wiele o sposobach walki, uzbrojeniu, wieku, stanie zdrowia czy pochodzeniu wojowników.
W kwietniu br. robotnicy w kopalni żwiru na wzgórzach Scharfenberg koło miasta Wittstock w Brandenburgii natrafili na kilka ludzkich kości. Nie wezwali jednak policji, lecz archeologów. Powszechnie bowiem wiadomo było, że 5 października 1636 r. pod Wittstock stoczono jedną z najkrwawszych bitew wojny trzydziestoletniej. „Uznaliśmy, że nie będziemy alarmować policji kryminalnej, ponieważ muzeum w Wittstock posiada dokładne mapy, dzięki którym wiedzieliśmy, że kości pochodzą z pola bitwy”, wyjaśniła Anja Grothe z brandenburskiego Krajowego Urzędu Ochrony Zabytków. Grothe wraz z zespołem rozpoczęła w lipcu prace wykopaliskowe na Scharfenbergu. Naukowcy mimo wszystko nie wykluczali, że na piaszczystych wzgórzach pochowano więźniów hitlerowskiego obozu koncentracyjnego, zamordowanych w 1945 r. podczas „marszu śmierci”. Wstępne badania czaszek wykazały jednak, że na uzębieniu nie ma żadnych plomb. Muszkieterzy z wojny trzydziestoletniej nie chodzili jeszcze do dentysty. Badacze spodziewali się, że odnajdą tylko kilka szkieletów, ale szybko okazało się, że odkryto masowy grób, w którym zwłoki złożono równo w czterech rzędach – niejako w wojskowym ordynku. W masowej mogile pochowano ponad stu żołnierzy. To niewielka część co najmniej 6 tys. zabitych w tej morderczej batalii (niektóre źródła mówią nawet o 8 tys. poległych).
Armią szwedzką, liczącą około 16 tys. zbrojnych, dowodził 40-letni Johan Baner, krępy grubianin o rzadkich włosach i nochalu czerwonym od przepicia. Mówiono o nim: „sypiący przekleństwami, rozczochrany jak niedźwiedź, czuły na punkcie honoru”. Fama głosiła, że Baner nie przepuści żadnej obozowej dziewce. Szwedzki wódz tak ukochał mocne trunki, że zagraniczni dyplomaci musieli czekać na audiencję po cztery dni, zanim generał przyszedł do siebie po biesiadzie. Także swe brygady Baner wiódł do boju upojony winem, ale nawet

w stanie nietrzeźwym dowodził genialnie.

Generał lubił podejmować ryzyko śmiałych manewrów, które były sprzeczne z zasadami sztuki wojennej, lecz przynosiły mu zwycięstwa.
Wodzowie cesarscy, książę Saksonii Jan Jerzy oraz Melchior hrabia von Hatzfeldt, czuli respekt przed takim nieprzyjacielem, aczkolwiek zgromadzili pod swymi sztandarami 22 tys. żołnierzy. Zajęli umocnioną szańcami i wozami taborowymi pozycję na wzgórzach Scharfenbergu. Byli pewni, że ogniem potężnej artylerii zmasakrują atakujących frontalnie Szwedów.
Tymczasem roztropny szwedzki strateg nie rzucił swoich do beznadziejnego czołowego szturmu, lecz podjął marsz przez las, o który oparło się lewe skrzydło połączonych armii cesarskiej i saskiej. Alianci musieli pospiesznie zmienić front, porzucając swe bezpieczne fortyfikacje. Doszło do chaotycznej bitwy z udziałem przede wszystkim kawalerii. Cesarscy stopniowo brali górę nad mniej licznym wrogiem, tym bardziej że Baner potajemnie wysłał oddziały z całego lewego skrzydła, aby dokonały szerokiego manewru okrążającego przez mokradła i lasy. Marsz ten okazał się trudniejszy, niż przypuszczano. Hufce szwedzkiego lewego skrzydła uderzyły na tyły sprzymierzonych dosłownie w ostatniej chwili, odbierając im pozornie pewne zwycięstwo. Bitwę przerwała noc, pod której osłoną Sasi i cesarscy pospiesznie zrejterowali.
Ich wojska rozproszyły się podczas ucieczki. Triumfujący Szwedzi wzięli 24 armaty i 180 wozów z amunicją, 151 chorągwi, srebrną zastawę stołową i pozłacaną karetę księcia Saksonii. Naoczny świadek tak opisał makabryczne pobojowisko: „Gdzieś leżała głowa, która straciła swego prawowitego właściciela, gdzie indziej ciała, które zgubiły gdzieś swoje głowy; z wielu korpusów wylewały się wnętrzności – obrzydliwy widok! Jeden z czerepów był tak rozbity, że z wnętrza wypływał mózg. Gdzie indziej widać było ciała zabitych żołnierzy, z których

wypłynęła już cała krew,

a ranni pokryci byli krwią innych towarzyszy. Tutaj poniewierały się odrąbane ramiona, przy których ruszały się jeszcze palce…”.
Niemieccy badacze pracowicie odsłonili kości nieszczęsnych wojaków przy użyciu plastikowych łopatek, pędzli i odkurzaczy. Corinna Koch, obsługująca odkurzacz archeologiczny, zapytana przez dziennikarzy, czy nie boi się pracować ze szkieletami, odpowiedziała rezolutnie: „To tak jak sprzątanie domu, tylko że piasku więcej”.
Okazało się, że zgodnie ze zwyczajem epoki trupy obdarto do bielizny, z której zachowały się tylko metalowe klamry i zapinki. Niektóre czaszki zostały strzaskane przez kule z muszkietów (na polu bitwy wciąż odnajdywane są takie pociski).
Pierwsze badania wykazały, że polegli pod Wittstock mieli od 20 do 35 lat. W bitwie wzięli udział zbrojni z wielu krain niemieckich, ze Szwecji, z Finlandii, a nawet najemni ze Szkocji. Pochodzenie pochowanych żołnierzy zostanie ustalone na podstawie analizy zawartości strontu w uzębieniu. „Podczas wzrostu stront i inne minerały odkładają się w zębach, a koncentracja strontu jest różna w zależności od regionu”, wyjaśnia antropolog Bettina Jungklaus. Nieliczne przedmioty znalezione w grobie trafią do Muzeum Wojny Trzydziestoletniej w Wittstock. Co się stanie ze szczątkami poległych, nie wiadomo. Burmistrz miasta nie wyklucza urządzenia im godnego pogrzebu.
Odkrycie dokonane na Scharfenbergu jest tym ważniejsze, że do tej pory w Europie znane były zaledwie cztery masowe groby, pozostałe po średniowiecznych i nowożytnych bataliach. Prostych żołnierzy bowiem chowano odartych z ubrania i broni, w nieoznakowanych mogiłach. Niekiedy po prostu zostawiano trupy nieprzyjaciół na polu, gdzie długo ucztowały kruki i wrony, a kości bielały na wietrze i deszczu przez dziesięciolecia.
W 1996 r. podczas prac budowlanych przy ratuszu w Towton (Yorkshire, północna Anglia) odnaleziono płytki, zaledwie półmetrowy grób, a w nim kości 43 zbrojnych, poległych w upiornej bitwie pod Towton w wietrzną i śnieżną Niedzielę Palmową (29 marca) 1461 r. Była to największa i najkrwawsza batalia stoczona na angielskiej ziemi. Doszło do niej podczas wojny Dwóch Róż między rodami Lancasterów i Yorków, walczącymi zaciekle o tron królestwa. W wojnie tej wyginęło niemal doszczętnie najświetniejsze angielskie rycerstwo. Obie strony pałały żądzą zabijania – przed rzezią pod Towton przez poselstwa uzgodniono, że

nikt nie będzie brał jeńców.

Armia Czerwonej Róży (Lancasterów) miała przewagę liczebną (42 tys. przeciwko 36 tys. zbrojnych Białej Roży). Zajęła też dobrą pozycję na wzgórzach, ale hufce Lancasterów musiały walczyć pod wiatr i strzały ich łuczników nie wyrządzały szkód nieprzyjaciołom. Walka wręcz trwała długo i nie przynosiła rozstrzygnięcia, aż wreszcie na pole bitwy przybył zastęp należącego do stronnictwa Yorków księcia Norfolk, który niespodziewanie runął na prawe skrzydło nieprzyjaciół. Zastępy Lancasterów poszły w rozsypkę. Zwycięzcy siekli uciekających bez miłosierdzia. Setki zbiegów utonęły w rzece Cock, tak że goniący mogli przejść po moście z trupów suchą nogą. Pod Towton poległo co najmniej 20 tys. ludzi, przede wszystkim z wojska Lancasterów.
Badania szkieletów znalezionych koło ratusza potwierdziły relacje kronikarzy o straszliwej zaciekłości boju. Obrażenia na czaszkach świadczyły, że szaleni z nienawiści zwycięzcy obcinali zabitym lub rannym wrogom uszy i nosy. Większość pochowanych zginęła od ciosów w głowę. Można z tego wywnioskować, że ich korpusy były dobrze chronione przez tarcze i zbroje. Niewykluczone też, że tuż przed śmiercią pokonani leżeli na ziemi i nie mogli wykonać żadnego ruchu, aby się obronić. Analiza kości przyniosła jeszcze jedno zdumiewające odkrycie. Zabici pod Towton nie byli niedożywionymi średniowiecznymi wieśniakami, wręcz przeciwnie – mieli muskularne, krzepkie, znakomicie wyćwiczone ciała, jak współcześni sportowcy wyczynowi. Z pewnością przynajmniej niektórzy rycerze z XV wieku słusznie cieszyli się sławą świadomych swego rzemiosła wojaków.

Rzeź pod Visby

Od 1905 r. pod Visby na Gotlandii odkryto pięć masowych grobów, a w nich setki szkieletów wojowników poległych w bitwie pod murami tego miasta 27 lipca 1361 r. Król Danii Waldemar na czele 2,5 tys. zbrojnych w dobrych kolczugach i zbrojach ujarzmiał wtedy Gotlandię. Miejscowi chłopi zerwali się do walki z najeźdźcą, ale zostali zmasakrowani pod murami Visby. Przejęci lękiem mieszczanie ukryli się za murami i nie przyszli im z pomocą. W krwawej łaźni poległo około 800 wieśniaków i tylko stu ludzi Waldemara. Badania szkieletów pozwoliły zrozumieć przyczyny tak druzgoczącej klęski obrońców wyspy – jedna trzecia chłopskiej armii składała się ze starców, inwalidów i dzieci. Specjaliści naliczyli na szkieletach 456 ran ciętych zadanych mieczem lub toporem oraz 126 ran kłutych, śladów po grotach strzał, włóczni oraz ostrzach „porannych gwiazd” (poranna gwiazda to maczuga, której grubszy koniec obity był dużą liczbą gwoździ lub zaostrzonych kawałków żelaza). Niektóre czaszki, przeszyte już strzałami z łuków, roztrzaskano uderzeniami młotów bojowych.

 

Wydanie: 2007, 40/2007

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy