Zasłużyć na wolność

Zasłużyć na wolność

Jadę na spotkanie autorskie do Olsztyna. Wiele lat nie byłem w tym mieście. O ileż lepiej teraz wygląda. Spotkanie w bibliotece, przede mną mówił znany aktor olsztyński. Na spotkaniu z nim były tylko trzy osoby, w tym bibliotekarka. Ogarnęły mnie trwoga i wstyd. Nie, nie narcystyczny, tylko jak można brać pieniądze, jeśli tak wątła jest publiczność. Na spotkanie ze mną przyszło na szczęście nieco więcej osób, mówiłem już długo, gdy nagle na salę wkroczyły dwie klasy licealne. Zrobiło się tłoczno. Starałem się być dla nich atrakcyjny i młodzieżowy. Nic nie pomogło. Po dziesięciu minutach jedna osoba wstała i pociągnęła resztę, jakby wszyscy byli na sznurku. Całe szczęście, gdyby wychodzili pojedynczo, pewnie straciłbym wątek. Zostało jednak dwóch chłopców. I ta dwójka mnie wzruszyła.

Potem zabrano mnie na monodram „Belfer” belgijskiego dramaturga Jeana-Pierre’a Dopagne’a, grał Wojciech Pszoniak. Jak nie cenić Pszoniaka? Ale średnio mi się to podobało. Po spektaklu tłum i wonie perfum kobiet, pomyślałem, że są ulotne jak uroda, jak moje życie, które już widzi swój kres. W hotelu próbowałem o tym napisać wiersz, miał wiele wersji i nadal nic. Dopiero gdy popracowałem nad nim rano, zaczął żyć.

Chodziłem trochę po Olsztynie, od razu widać, że stare miasto odbudowane z ruin po wojnie. Niestety, repliki starych budynków nie mają duszy. Są jak postacie w gabinecie figur woskowych, zastępujące żywych. Ale to i tak o wiele lepsze od architektury lat 70. i 80. W Olsztynie przywrócono po kilkunastu latach linie tramwajowe. Był czas, który pamiętam, gdy nie tylko w Polsce masowo likwidowano transport szynowy, triumfowały wtedy drogi i samochody. Moda bywa silniejsza niż rozum i rachunek ekonomiczny. Tramwaj jest bardziej przyjazny niż autobus, jest bliżej ziemi i natury, więc potrafi być piękny. Autobus nie. Chwila nad jeziorem, które swoim językiem liże miasto.

W pociągu czytam niedawno wydany po polsku „Dziennik z podróży do Rosji” Steinbecka z roku 1949. Jak mało zobaczył. To już więcej powiedział dwa wieki temu, pisząc o Rosji, genialny markiz de Custine. Steinbeck nie wszedł pod skórę tego okrutnego wtedy kraju. Oczywiście dostrzegł, że to nie jest demokracja. Wszędzie oprowadzany i pilnowany nie umiał jednak sięgać za kurtynę. Idiotyczna puenta książki. „Nie mamy żadnych wniosków, poza jednym: Rosjanie nie różnią się niczym od reszty populacji świata. Oczywiście są wśród nich źli ludzie, ale większość to bardzo dobrzy ludzie”. Trudno o bardziej mylący banał. Ciekawe, że w pisarstwie bywa tak wyraźna specjalizacja. Stein­beck był wybitnym prozaikiem, ale nędznym reporterem.

Wracałem w sobotę, to był dzień pierwszego, czyli sobotniego protestu kobiet. Nie zdążyłem wrócić na czas, by wziąć w tym udział, ale byłem ubrany na czarno. Podobnie nie mogłem być na mieście w poniedziałek. I miałem wyrzuty sumienia. Znajoma posłała mi z warszawskiej ulicy SMS: „Nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę, te tłumy, tak wkurzonych tłumów nie widziałam nawet po zabójstwie Popiełuszki, nigdy. To się naprawdę skończy dramatem”.

Po raz pierwszy od kilku miesięcy obejrzałem „Wiadomości”. I szok. By zmarginalizować protesty kobiet, przez kwadrans relacjonowano prywatną korespondencję sędziów Trybunału. Jak można ujawniać prywatną korespondencję sędziów? To co z naszą korespondencją? Dopiero po kwadransie informacje o manifestacjach. Przypomniał mi się „Dziennik Telewizyjny” z czasu stanu wojennego. Dziwnie tylko wyglądał lektor bez munduru. Podcinano wypowiedzi ludzi, by brzmiały radykalnie i głupio. A przy okazji zupełne amatorstwo, nieporadność, wieje od tego nudą, zatęchła, gnilna woń świata, który umarł. Każdy temat realizują rozwlekle. To wszystko obliczone na radiomaryjnych widzów albo na skretyniałych emerytów. A przy okazji jest judzenie. I znowu myśl – ci, którzy mogą tak kłamać i manipulować, mogą też mordować. Jest czego się bać. Najbliższy czas będzie dla Polaków testem, czy zasługują na wolność.

Jest jednak różnica między propagandą PRL i PiS. Przy obecnej wielości dostępnych źródeł informacji nie bardzo można coś przemilczeć. Wtedy przemilczenia były nagminne. Wszystko zatem, co ważne, pokazują, bo muszą, z sugestią, że to wydarzenie drugorzędne, i robią z tego karykaturę. Już widać, że protesty kobiet to dla PiS wielkie nieszczęście. Ich masowość zaskoczyła wszystkich. Jeśli władze nie ustąpią, gniew będzie narastał, jeśli ustąpią, pokażą Polakom, że można z nimi wygrywać bitwy, więc w finale można wygrać wojnę. Skala protestów dała ludziom kopa energetycznego. Cyniczni paranoicy więc zapewne pójdą na kompromis, który jednak nikogo nie zadowoli. Ani Kościoła, ani polskich kobiet.

Abp Henryk Hoser raczył powiedzieć o ofiarach gwałtu, że wtedy „do zapłodnienia dochodzi rzadko, stres jest silny”. Więc to nie problem. Ten endecki biskup nadaje ton episkopatowi. Myślę już poważnie, by zabrać dzieci z lekcji religii.

Wydanie: 2016, 41/2016

Kategorie: Felietony, Tomasz Jastrun

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy