Zatrzymana hucpa dziennikarska

Zatrzymana hucpa dziennikarska

Sąd Najwyższy oparł się demagogom popierającym naczelnego „Wieści Polickich”

Sąd Najwyższy odrzucił wniosek rzecznika praw obywatelskich o wstrzymanie kary więzienia wobec redaktora naczelnego „Wieści Polickich”, skazanego za zniesławienie lokalnego urzędnika, ponieważ nie dopatrzył się podstaw prawnych. Nie znaczy to, że Andrzej Marek pójdzie do celi. Korzysta już półrocznego odroczenia wyroku.

Źle albo wcale

Nad Policami niesie się szyderczy śmiech mieszkańców. Naigrawają się ze znanych warszawskich dziennikarzy, którzy przepychali się do klatki po tygrysie ustawionej przed Sejmem. – Kogo oni bronili? – dziwi się Witold Król, policki radny już trzeciej kadencji. (Długo zwlekał z tą wypowiedzią, bo odkąd nagłośniono sądową sprawę z Polic, nie wierzy już dziennikarzom. Na rozmowę godzi się tylko dlatego, że „Przegląd” od początku miał inne zdanie niż pozostałe media – patrz: poprzedni numer). – Przecież Andrzej Marek nie jest żadnym dziennikarzem. Założył gazetkę, bo chciał zbierać reklamy. A Misiłę szarpał, gdyż ten zablokował mu zbieranie płatnych ogłoszeń gminnych. Namówił bowiem burmistrza, by wydawać „Informator Policki”, w którym poza artykułami o sprawach samorządu byłyby bezpłatne inseraty gminne. W ogóle Andrzej Marek przyjął taką taktykę redagowania – ze wszystkich stron opluwać władze gminy. Mniejsza o prawdę. Ludzie to kupią, bo są sfrustrowani biedą i wszędzie szukają winnego.
– Dlaczego radni – zapytałam pana Króla, który cieszy się autorytetem w mieście – skoro wiedzą, że w „Wieściach Polickich” aż roi się od pomówień samorządowców, nie postawią tej sprawy na sesji?
– Bo z właścicielem „Wieści Polickich” nie ma rozmowy. On tak nam odpowiada: ja mogę napisać o panu źle albo wcale. Nie chcą więc szarpać się, chodzić, tak jak Misiło, przez kilka lat na rozprawy. A jeśli nawet wygrają, doczekać się solidarnego zdeptania przez atakujące na hura media.
Wielu mieszkańców Polic zadaje sobie teraz pytanie: w jaki sposób zostaje się w Polsce dziennikarzem? Czy wystarczy do tego nazwanie się naczelnym własnego pisemka? I już się jest czwartą władzą z mandatem do nietykalności? Nie może też tego zrozumieć Krzysztof Zieliński, szef „Solidarności” w Zakładach Chemicznych Police, który z obecnym właścicielem „Wieści” robił gazetę zakładową (Andrzej Marek uczestniczył w pracach technicznych). – To się w głowie nie mieści – mówi krótko.

Jakie przepisy?

Andrzej Marek z grubą przesadą nazywający się redaktorem naczelnym też doznał potężnego zawrotu głowy, choć z innego powodu. Specjalnie się nie dziwię – mało kto wytrzymałby taką presję próśb o wywiady, pozowanie do zdjęć przed kamerą telewizyjną itd.
Można było stracić poczucie rzeczywistości, słysząc komentarze dziennikarskich tuzów, którzy tak licznie zgłosili się do klatki po tygrysie, że trzeba było ustanowić limity przebywania za kratami. Monika Olejnik pouczyła: – Niech ta sprawa będzie nauczką dla wymiaru sprawiedliwości.
Waldemar Milewicz: – Zwycięstwem byłoby, gdyby ta kara została skasowana.
Andrzej Krajewski, dyrektor Centrum Monitoringu Wolnosci Prasy: – (…) Zwracamy uwagę na próbę ograniczenia wolności słowa przez odkrawanie metodą salami najpierw tych, którzy są najbardziej wysunięci, czyli dziennikarzy prasy lokalnej.
Autorytatywnie zlekceważył prawomocny wyrok skazujący mec. Jerzy Naumann (wszedł do klatki razem z Jolantą Pieńkowską: – Za winy niepopełnione nie można przepraszać, bo to jest przyznanie się do winy.
Maciej Rybiński z „Rzeczpospolitej”, nim dał się zamknąć, napisał: „Chcę zamanifestować niezgodę na wyjęcie funkcjonariuszy publicznych spod powszechnie obowiązujących wszystkich obywateli praw (…), przeciw poddaniu zniesławienia (…) urzędnika państwowego czy samorządowego przepisom prawa karnego, podczas gdy wszyscy inni mogą korzystać tylko z ochrony prawa cywilnego”.
– Jakie przepisy? – uświadamia mi mec. Jerzy Wierchowicz, pełnomocnik Piotra Misiło. – Mój klient – notabene żaden prominent – wystąpił do sądu, opierając się na przepisie kodeksu karnego (art. 212), który służy ochronie każdego obywatela, jeśli poczuje się pomówiony przez innego obywatela.
Andrzej Marek popełnił przestępstwo, pomawiając zwykłego obywatela o niecne postępowanie, i nie wykazał przed sądem, że jego twierdzenia polegały na prawdzie. Sąd go za to skazał, nakazując też przeproszenie pokrzywdzonego. Wyrok się uprawomocnił. Ale Marek twierdzi, że jest niewinny i nie podporządkuje się żadnemu wyrokowi. Zatem uważa, że to on, a nie sąd decyduje, czy naruszył prawo. Ten pogląd – zauważa mec. Wierchowicz – został w całości zaakceptowany przez dziennikarzy, którzy weszli do klatki.
Dziennikarze podnieśli krzyk, że za słowo idzie się do więzienia. – A co sąd miał zrobić? – zastanawia się adwokat Misiły. – Wymierzył karę więzienia, ale ją zawiesił, a więc nie ma mowy o celi, jeżeli skazany przeprosi. Czy to jest tak wiele – przeproszenie? Jeżeli Andrzej Marek tego nie robi, sam pakuje się do o więzienia. Zresztą twierdzenie, że kara jest skandaliczna, bo surowa, jest nieuprawnione. Przecież gdyby sąd skazał Marka na grzywnę (pozornie kara łagodniejsza – pozornie, gdyż to dolegliwość finansowa, a przy zawieszeniu wykonania kary sąd nie orzekł świadczenia pieniężnego), to Marek grzywny by nie zapłacił, bo „jestem niewinny”, i sąd musiałby zamienić mu karę grzywny na karę pozbawienia wolności, tak stanowi prawo. Podobnie byłoby, gdyby sąd np. warunkowo postępowanie umorzył. Zapewne nakazałby przeproszenie pokrzywdzonego. Marek by tego nie zrobił, ciąg dalszy znamy.

Żarty sobie ze mnie robią?!

Tymczasem red. Andrzej Marek czuje się bohaterem. W wywiadzie dla „Gazety Wrocławskiej” (już po manifestacji przed Sejmem) mówi: „Organy sprawiedliwości najnormalniej zlekceważyły moją sprawę. Zmusili mnie do tego, abym wykorzystał ciążę żony, aby nie iść siedzieć. To nikczemne. Ale przysięgam: kolejnej prośby o odroczenie nie będzie. Jestem niewinny, a zarzuty wobec mnie sfabrykowano. Zrobił to sędzia, mówię to z pełną odpowiedzialnością”.
O prezydencie i ministrze sprawiedliwości: „Oni chyba sobie ze mnie żartują. (…) Niech lepiej dadzą sobie spokój z tymi politycznymi gierkami (…)”.
Czy decyzja Sądu Najwyższego podziała jak kubeł zimnej wody na bohatera medialnego? A amatorzy siedzenia w klatce? Ci ostatni zapowiedzieli, że w razie czego wrócą.

 

 

Wydanie: 15/2004, 2004

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy