Żegnaj Polsko

W ciągu ostatnich dwóch lat za granicę wyjechało ćwierć miliona młodych Polaków. Do wyjazdu szykują się następni

Młodzi ludzie coraz częściej postrzegają Polskę jako kraj zmarnowanych szans. Im bardziej pogłębia się kryzys gospodarczy, tym chętniej myślą o emigracji. Według badań Demoskopu, aż 43% młodzieży bez żalu opuściłoby kraj i osiedliło się na stałe za granicą. W kraju nie trzymają ich ani wizja ciekawej pracy, ani mieszkanie, ani rodzina. Według szacunkowych danych, tylko w ciągu dwóch lat „za chlebem” wyjechało ok. 260 tys. osób, choć zdecydowana większość z nich spędziła za granicą tylko kilka miesięcy.
Marzenia o wyjeździe są papierkiem lakmusowym nastrojów społecznych. Nie przypadkiem więc to właśnie w ciągu ostatnich dwóch lat liczba osób próbujących szczęścia za granicą znacznie wzrosła. W przeciwieństwie do poprzednich lat, kiedy emigrowano także z powodów politycznych, teraz decyzja o opuszczeniu kraju zależy głównie od sytuacji materialnej. I nic dziwnego, skoro według danych GUS, bez pracy pozostaje 45,5% Polaków pomiędzy 18. a 22. rokiem życia. W sondażu CBOS dotyczącym rynku pracy 40% ankietowanych odpowiadało, że trudno znaleźć jakąś pracę, a 45%, że nie można znaleźć jakiejkolwiek pracy. Ponadto – jak pokazują badania – coraz więcej Polaków uważa, że aby osiągnąć sukces w życiu, trzeba mieć przede wszystkim układy i znajomości. One są ważniejsze od pracowitości, zdolności i łutu szczęścia. Konsekwencje takiego myślenia są oczywiste: nie mam znajomości, nie mam więc szans, czyli trzeba szukać szczęścia za granicą…
Młodzi ludzie wykorzystują każdy sposób na wyjazd z Polski. Coraz powszechniejsze stają się studia zagraniczne połączone z pracą. W niektórych krajach dozwolone są nauka i jednocześnie praca na pół etatu (20 godzin tygodniowo) – m.in. w Anglii, Irlandii i Australii. Trzeba tylko uczyć się w wymiarze minimum 15 godzin tygodniowo, co najmniej przez pół roku. W praktyce nikt nie sprawdza, czy ktoś spędza w biurze cztery godziny dziennie, czy więcej. Ci, których nie stać na studia, którzy nie mają pieniędzy na drogie kursy, po prostu wsiadają w autobus jadący na Zachód. I tam, na miejscu próbują się jakoś zaczepić u bliższej lub dalszej rodziny czy znajomych. Niektóre wsie i miasteczka niemal całkowicie przeniosły się za granicę. Przykładem są 15-tysięczne Siemiatycze. To małe miasto w woj. podlaskim ma stałe połączenie z Belgią; na trasie Siemiatycze-Bruksela autobus kursuje siedem razy w tygodniu.

Aby się zaczepić

Ewa z Białegostoku jest w Londynie od dwóch lat. Ma wykupioną naukę w szkole językowej i jednocześnie pracuje. Zaczynała od nalewania kawy, teraz pracuje w biurze, nieźle zarabia, chce iść na studia. Ani myśli wracać do Polski. Przyznaje, że tęskni, ale kiedy przyjeżdża w odwiedziny, po tygodniu ma dosyć wszystkiego: szarzyzny, nieuprzejmych ludzi, załatwiania spraw w polskich urzędach.
Iwona z południowej Polski wylosowała zieloną kartę do USA na loterii wizowej. Była w klasie maturalnej i nie zdążyła zdać egzaminu dojrzałości. Rodzice wysłali jej do USA kupione na lewo świadectwo. Złożyła papiery na uniwersytet stanowy w Nowym Jorku i teraz studiuje zarządzanie. Przychodzi jej to z łatwością, bo poziom polskich szkół średnich jest wyższy niż amerykańskich. Osłupiała, gdy zobaczyła, że na egzaminie wstępnym mają być działania na ułamkach, procenty i pierwiastki.
Inny młody człowiek, 23-letni Piotr, oświadczył, że nie widzi w Polsce przyszłości. Wystąpił o urlop dziekański na Uniwersytecie Warszawskim (jest na studiach dziennych) i wybiera się do Australii. – Polska nie jest normalnym krajem. Widzi to każdy, kto choć trochę wyjeżdżał na Zachód. Nie mam tutaj perspektyw. Nie mam szans na mieszkanie, o dobrej pracy można tylko pomarzyć. Kariery nie zrobię, bo ścieżka awansu jest ograniczona. Wszystkie stanowiska są zajęte przez tych, którzy dorwali się do koryta na początku lat 90. Tam skończę studia i nawet jeżeli będę pracował na stanowisku niskiego szczebla, będę jakoś żyć – przekonuje.
– Mam znajomych w krajach Unii Europejskiej. Są w moim wieku i widzę, jak żyją. Jeden jest Francuzem, informatykiem, ma 27 lat. Jeździ po świecie, mieszkał już w Szwecji i Niemczech, bo miał taki kaprys i znalazł tam pracę. W Paryżu ma mieszkanie i samochód. Dużo pracuje, ale praca zawodowa nie zabiera mu całego czasu. Czyta książki, chodzi na koncerty nawet w środku tygodnia, ma czas na szkolenia i naukę języków. Teraz chce zrobić doktorat. Wszyscy są przed trzydziestką, dopiero rozwijają swoją karierę, ale stać ich, żeby odwiedzić znajomych na innym kontynencie albo polecieć na Majorkę, bo mają czas i pieniądze. Ja się szczypię z pieniędzmi na wszystko, nie stać mnie na wakacje. Polscy pracodawcy są niczym wampiry, nie podoba im się, że ktoś w weekend studiuje, że ma wieczorem kurs językowy. Nie mam na nic czasu i stoję w miejscu. Za kilka lat ocknę się z ręką w nocniku i powiem sobie: stary, w ogóle się nie rozwijasz. Ale jak się rozwijać, kiedy głowę zaprząta ci pytanie, jak przeżyć do pierwszego. Oni nie mają takich problemów, więc cały czas mogą myśleć o tym, jak pracować nad sobą, inwestować w siebie, rozwijać się – opowiada Piotr.
– Mam już dosyć spoglądania w przyszłość na zasadzie „jakoś to będzie”. Nie będzie, bo nikt w tym kraju nie robi nic dla młodych ludzi. Po nocach śnią mi się mieszkanie, zwyczajna kawalerka, i niedrogi samochód. Problem w tym, że na to wszystko musiałbym pracować kilka lat, zakładając, że odkładałbym całą pensję. A kredyty u nas to śmiech – dodaje Anna, która w tym roku po raz pierwszy wyjeżdża do pracy sezonowej w Niemczech.

Biedni i bogaci

Na wyjazd decyduje się zarówno młodzież dobrze wykształcona, jak i ta, która edukację skończyła na szkole zasadniczej. Bo perspektyw nie mają przed sobą ani jedni, ani drudzy. – Większość emigrujących młodych ludzi to osoby bardzo słabo wykształcone. Łudzą się, że na Zachodzie łatwiej znajdą pracę – twierdzi dr Krystyna Iglicka z Instytutu Spraw Publicznych. – Sporą grupę stanowią bezrobotni, którzy wstydzą się wykonywać pewne prace w kraju, np. sprzątać czy opiekować się dziećmi, ale podejmują się ich tam, gdzie są anonimowi, czyli poza Polską. – Na początku krępowałam się – ja, dziewczyna po ogólniaku, jedna z najlepszych uczennic, mam komuś myć podłogi. Ale od dwóch lat nie mogę znaleźć żadnej stałej pracy. Jak długo można siedzieć na garnuszku u rodziców i prosić ich o pieniądze? Przełamałam się i chciałam sprzątać w mojej rodzinnej miejscowości, ale i o to teraz bardzo ciężko, bo kto weźmie do sprzątania, jak sam nie ma pieniędzy. Ci, których stać by było na zapłacenie za mycie okien czy trzepanie dywanów, boją się, że taki miejscowy ściągnie im na głowę złodziei. Koleżanka namówiła mnie do wyjazdu do Włoch. Byłam już raz przez trzy miesiące, musiałam wrócić i teraz znowu się wybieram. Czy wrócę? Jeśli uda mi się szczęśliwie zakochać, to na pewno nie – przekonuje Mariola z podkieleckiej wsi.
Według danych Ośrodka Badań nad Migracjami UW, spośród osób spędzających za granicą ponad dwa miesiące, jedna trzecia to mieszkańcy wsi. Są to przede wszystkim ludzie młodzi – 45% z nich nie przekroczyło 30. roku życia. Dla tej grupy osób problemem jest nieznajomość języka. Bariera językowa skazuje ich na podejmowanie pracy najgorszej, najsłabiej płatnej i w konsekwencji – na życie na bardzo niskim poziomie.
– Jeśli ktoś jest dobrze wykształcony, to raczej wyjeżdża za granicę, aby zdobyć praktykę i podszkolić język – uważa dr Krystyna Iglicka.
Młodzi zdają sobie sprawę, że to dobrze wygląda w cv, bo świadczy o przebojowości, otwartości na wyzwania, chęci zdobywania nowych doświadczeń i kształcenia się.
Zdaniem socjologa Jacka Wodza z Uniwersytetu Śląskiego, wśród osób opuszczających kraj dominują właśnie młodzi ludzie z wielkich miast, nieźle sytuowani. – Teraz wyjeżdżają przede wszystkim dwudziestoparolatkowie, którzy myślą już w zupełnie innych kategoriach. Są świetnie wykształceni, zdolni, znają języki, więc z podniesioną głową wchodzą na międzynarodowy rynek pracy. I wygrywają. Interesujące jest to, że wielu z nich po kilku latach wraca. Sam znam ludzi, którzy po kilkuletnim pobycie za granicą wrócili, ponieważ dostali w Polsce ciekawą ofertę pracy. I tak będzie w dalszym ciągu, dopóki nie zmieni się polski rynek pracy i tutaj nie będzie im lepiej – twierdzi Jacek Wódz.
W kolejce po wizę pod ambasadą amerykańską stoją głównie młode, dobrze ubrane osoby. Niepewne, czy nie zostaną załatwione odmownie, wolą nie snuć większych planów. – Właściwie w ogóle nie jestem przekonany, czy chcę jechać. Stoję po wizę, bo moja dziewczyna ma zamiar spędzić tam wakacje, a ja wolę nie puszczać jej samej – twierdzi 22-letni Paweł, student z Radomia.
Ostrożnie podkreślają, że wyjeżdżają na trzy, cztery miesiące i nie mają zamiaru przedłużać swojego pobytu w USA. Często jadą w miejsca polecone przez znajomych. – W ub.r. większość z moich znajomych wyjechała na wakacje do Nowego Jorku. Szybko znaleźli pracę, mieszkali po kilka osób w jednym mieszkaniu, co było i tanie, i wesołe. Nie tylko się dobrze zabawili, poznali różnych ludzi, ale jeszcze zarobili. W tym roku postanowiłam też spróbować i jedziemy w kilka osób podbić Amerykę. Na dłużej nie zostanę, bo chcę skończyć studia. Teraz jest kiepsko z pracą, ale za jakiś czas to się zmieni i znów dyplom będzie przepustką do dobrej pracy. I co ja wtedy powiem, że spędziłem kilka lat na zmywaku? – przekonuje Joanna Sękowska, studentka administracji i zarządzania na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim.
Część osób zarzeka się, że chce tylko zwiedzić Stany, może Kanadę, i absolutnie nie iść do pracy. – Stać mnie na to, żeby nie pracować za granicą – mówi Michał Dudek, student I roku astronomii. Tylko jeden chłopak, absolwent historii, szczerze przyznał, że woli kelnerować w San Francisco, niż w Polsce uczyć dzieci w szkole, dlatego zrobi wszystko, żeby już nie wrócić. – Byłem już raz w Stanach, ale tylko trzy miesiące. Przekonałem się, jak jest w USA, i teraz wiem, że właśnie tam chcę spędzić życie. Nasz kraj nie jest wart, żeby tu mieszkać – twierdzi.
Młodzi Polacy są rozczarowani i nie chcą czekać, aż kryzys w Polsce minie. Chcą mieć wszystko to, co ich koledzy z Zachodu. – Niedawny sondaż PricewaterhouseCoopers, według którego 40% młodych chce wyjechać z Polski, pokazuje, jak bardzo sfrustrowane jest młode pokolenie. W latach 90. część młodych – głównie z wielkich miast – dostała niemal natychmiast to wszystko, na co ich rodzice pracowali latami. Jeszcze niedawno wystarczało przecież skończyć studia i znać angielski, aby przebierać w ofertach pracy czy zostać dyrektorem w jakiejś prężnej, rozwijającej się firmie. Młodzi ludzie pobrali kredyty na mieszkania i samochody. Szybko przyzwyczaili się do wysokiego standardu życia. I nagle to się skończyło. Nadszedł kryzys i wiele firm zaczęło ich zwalniać, a w nowych nikt nie dawał już tak wysokich pensji – ocenia dr Krystyna Iglicka.

Polska szansa

Polska – dla jednych kraj straconych szans, drugim jawi się jako znakomite miejsce do zrobienia kariery. Instytut Spraw Publicznych prowadzi właśnie badania na temat powrotów do Polski dzieci emigrantów z lat 80. – Od pewnego czasu daje się zauważyć nowa tendencja w migracjach. Do Polski napływają tysiące młodych, świetnie wykształconych ludzi. To pokolenie, które urodziło się w Polsce, ale wraz z rodzicami wyemigrowało w latach 80. Dla nich przyjazd do Polski to znakomita okazja do zrobienia szybkiej kariery – przekonuje dr Iglicka.
Trudno oszacować dokładnie skalę tego zjawiska. Oficjalne dane mówią o 3-4 tys. osób rocznie, ale część socjologów ocenia, że do kraju mogło przyjechać nawet 200 tys. osób.
Ci, którzy wracają, są zazwyczaj doskonale przygotowaną kadrą – skończyli renomowane uczelnie zagraniczne, znają świetnie języki obcy i polski, są nastawieni na sukces. Z pewnością stanowią zagrożenie dla absolwentów krajowych uczelni. Z drugiej strony podnosząc poprzeczkę, motywują do większej pracy.

Kto tu jeszcze zostanie?

Wiesław Łagodziński, rzecznik GUS, uspokaja, że nie można jeszcze mówić o żadnej fali emigracyjnej. – W zasadzie nic wielkiego się nie dzieje, bowiem o ile na początku lat 90. wyemigrowało 18 tys. osób, tak w roku 2000 było to niespełna 27 tys. Zatem nie są to jakieś oszałamiające liczby, tym bardziej że od 1995 r. prawie w ogóle się to nie zmienia – mówi. Przyznaje jednak, że perspektywy nie są optymistyczne, zwłaszcza że nadchodzi pokolenie wyżu demograficznego, a miejsc pracy nie przybywa. – Pewne zmiany mogą nastąpić już w drugiej połowie tego roku, a także na początku przyszłego. Związane jest to z tzw. wysypem absolwentów. Na rynek pracy wejdzie wyż demograficzny z lat 80., czyli osoby, które w tej chwili mają 19-22 lata – przewiduje rzecznik GUS.
Problemu narastającej fali wyjazdów zdaje się nie dostrzegać resort pracy. Wicedyrektor Teodozjusz Faleńczyk z Departamentu Współpracy z Zagranicą przekonuje, że nie ma żadnych formalnych sygnałów, które w jakiś sposób potwierdzałyby tezę świadczącą o nowej, masowej skali wyjazdów „za chlebem”. – Nie wiem, skąd biorą się takie informacje. Co roku wprawdzie wyjeżdża do różnych krajów ok. 260 tys. osób, ale 90% to pracownicy sezonowi, których pobyt ogranicza się przeważnie do trzech miesięcy – twierdzi Faleńczyk.
To optymistyczna opinia. Tymczasem według naszych rozmówców, wracają oni po trzech miesiącach do kraju nie z powodu nadziei, że szybko znajdą tu pracę i ułożą sobie życie, ale z bardziej prozaicznych przyczyn – bo nie udało im się zaczepić na Zachodzie.
(współpraca Idalia Mirecka i Tomasz Sygut)


Siemiatycze w Brukseli
15-tysięczne Siemiatycze leżące w woj. podlaskim są przykładem miejscowości, której mieszkańcy niemal wyprowadzili się za granicę. Najwięcej pracuje w Brukseli, gdzie wyrobili sobie wysoką markę, zwłaszcza jako pomoce domowe. Belgom spodobała się ich solidność, a także szacunek dla miejsca pracy. Bo dla przybyszów z Siemiatycz jest to biznes rodzinny – gdy kobieta pracująca na przykład jako opiekunka do dziecka musi wrócić do kraju, tego samego dnia zastępuje ją siostra albo kuzynka. Popularność Siemiatycz jest w belgijskiej stolicy tak duża, że kilka miesięcy temu do miasteczka przyjechała ekipa telewizji belgijskiej, by nakręcić film o pierwszej polskiej miejscowości, która jest już w UE.
Wiaczesław Młynarczyk, zastępca burmistrza w Siemiatyczach, chwali zaradność współmieszkańców. – Siemiatycze to kolebka zagranicznych wojaży w naszym regionie – mówi. – Można powiedzieć, że ponad połowa siemiatyczan pracowała już za granicą. Zapewniam jednak, że niemal wszyscy wracają. Oczywiście, zdarza się, że ktoś ułoży sobie tam życie, wyjdzie za mąż czy ożeni się, jednak takie przypadki należą do rzadkości. Największą popularnością cieszą się wyjazdy do Belgii. Siedem razy w tygodniu z Siemiatycz do Belgii odjeżdżają specjalne autobusy. Początkowo wyjeżdżali ludzie starsi, przede wszystkim kobiety zatrudniane jako opiekunki do dzieci i sprzątaczki. Teraz wyjeżdżają młodsi – w wieku 20-40 lat. Pracują głównie na czarno – na budowach, przy sprzątaniu, ale coraz więcej osób wyjeżdża do legalnej pracy – do Włoch, Niemiec czy Szwecji – przy zbiorze warzyw i owoców.
Takie wyjazdy mają wiele zalet. Ja sam byłem w Stanach i nie widzę w nich nic gorszącego. Przeciwnie, większość tych ludzi, pracując u cudzoziemca, musi się wiele nauczyć, musi dostosować się do innych realiów. Potem wracają do kraju nauczeni bardziej rzetelnej pracy. Nie tylko więc mają jakieś pieniądze, ale przede wszystkim doświadczenie i nowe umiejętności. To sprawia, że łatwiej im później znaleźć pracę w kraju.


Wyjechać czy zostać? Plusy i minusy
Odpływ młodych, dynamicznych i najbardziej zaradnych ludzi z pewnością powinien niepokoić. Ale migracje zarobkowe mają też swoje dobre strony.
Pozytywnych cech w migracjach doszukuje się socjolog prof. Jacek Leoński. – Nie dopatrywałbym w tej sprawie jakiegoś specjalnego zagrożenia. Jeżeli ktoś zna historię, pewne prawa społeczno-ekonomiczne, wie, że migracje i wędrówki ludów to naturalna kolej rzeczy. Co więcej, jest przynajmniej kilka pozytywnych aspektów migracji. Przede wszystkim zetknięcie się z nową kulturą, nowym nieznanym środowiskiem, a także możliwość zdobycia dodatkowych umiejętności i nowych doświadczeń. To wszystko procentuje, a w przypadku reemigracji przynosi również korzyść krajowi – twierdzi prof. Leoński.
O pozytywnej stronie emigracji mówi także socjolog Jacek Wódz. – Przede wszystkim może i musi zmienić się myślenie polskich pracodawców. U nas sytuacja jest po prostu śmieszna. Bardzo często pracodawca robi łaskę, przyjmując młodego, wykształconego człowieka do pracy. Tak dłużej być nie może. Sytuacja powinna się zmienić w momencie naszego wejścia do Unii. Wówczas przepływ pracy będzie ułatwiony i jeżeli nasi pracodawcy nie zmienią myślenia, nie będą mieli dobrych pracowników. Oni po prostu wyjadą – wyjaśnia. – To bardzo dobrze, że tak się dzieje. Jeżeli nie mają szans na znalezienie pracy w kraju, muszą przecież próbować. Dobrze, że działają, myślą i nie siedzą bezczynnie.
Co ciekawe, pracodawcy chętnie zatrudniają osoby, które kiedyś pracowały za granicą. Ich zdaniem, taka szkoła nauczyła ich rzetelnej pracy i umiejętności radzenia sobie w życiu. Zagraniczne wyjazdy w pewnym stopniu ograniczają też skalę bezrobocia.


Jak się wyrwać?
Studenci najczęściej zainteresowani są wyjazdami do USA. Są to wyjazdy trzy-, czteromiesięczne. Jedna z dużych szkół językowych oferuje m.in. program o wiele mówiącej nazwie Start do kariery, dla studentów, którzy chcą zdobyć doświadczenia w branży turystycznej i hotelarskiej. Bardzo popularny jest program Work&Travel – skierowany do studentów studiów dziennych. Chętni mogą poszukiwać pracy na własną rękę albo zdać się na organizatora wyjazdu (wtedy koszty są większe). Zapisy prowadzone są już od przełomu października i listopada. W lutym w Warszawie odbywają się targi pracodawców. Wtedy można podpisać umowę o pracę z amerykańskim pracodawcą, sprawdzonym przez organizatorów wyjazdu. Młodzi pracują w pubach, McDonaldach, jako barmani. Im lepiej znają angielski, tym większe mają szanse na lepszą pracę. Średnia płaca to 9-10 dol. za godzinę. Studenci mogą pracować przez trzy miesiące. Jeśli chcą, mogą przedłużyć swój pobytu o miesiąc, który poświecony jest zwiedzaniu USA. Koszt to 625 dol. plus cena biletu.
Popularne są także wyjazdy do Australii. Za trzymiesięczny kurs językowy trzeba zapłacić 8-8,5 tys. zł (nauka), pobyt to wydatek 5-6 tys. Niestety, bilet kosztuje ok. 5-6 tys. zł. Pracę – najczęściej w pubach i restauracjach – można znaleźć poprzez Internet.
Zainteresowani nauką i pracą mogą też wybrać nieco bliższy kraj. Wyjazd na trzymiesięczny kurs językowy do Irlandii połączony z możliwością legalnej pracy kosztuje ok. 9,5 tys. zł (za naukę) plus 6-7 tys. za zakwaterowanie. Pracę trzeba załatwić samemu – pozwolenie określa, że może to być do 20 godz. tygodniowo.
Od niedawna popularność zdobywają programy au pair. Umożliwiają one wyjazd m.in. do USA, Francji, Belgii, Niemiec, Irlandii czy Hiszpanii, gdzie podejmuje się pracę opiekunki do dziecka. Ta forma wyjazdu jest t o tyle atrakcyjna, że firmy pośredniczące zapewniają zakwaterowanie i pracę.
Sposobem na wyjazd do USA jest loteria wizowa. W tym roku szczęscie uśmiechnęło się do 100 tys. wylosowanych. Wiza imigracyjna ważna jest przez sześć miesięcy. Po przyjeździe do Stanów można ubiegać się o pozwolenie na pobyt stały. Istnieje możliwość wyrobienia tzw. białego paszportu, czyli pozwolenia na dłuższy pobyt w kraju pochodzenia. Taki „paszport” wydawany jest m.in. osobom chcącym skończyć studia.
Pracę poza Polską można znaleźć poprzez Internet, wystarczy w wyszukiwarce wpisać hasło jobs. Przykładowe adresy:
www.usajobs.opm.gov
www.jobs.com
www.jobs.ac.uk
www.summerjobs.com
www.americanjobs.com


Chcą wyjeżdżać
W 1998 r. CBOS zapytał młodzież, co będzie robić po skończeniu szkoły. Wyjazd za granicę na stały lub dłuższy czas wybrało 1% uczniów liceów i 4% uczniów zasadniczych szkół zawodowych. Tymczasem, w sondażu CBOS z maja ub.r. już 13% ankietowanych stwierdziło, że z pewnością spróbuje podjąć pracę w krajach UE, a co dziesiąty, że prawdopodobnie spróbuje. Polacy najchętniej chcieliby pracować w Niemczech (48% spośród chcących wyjechać), Francji (9%), Wielkiej Brytanii (9%), Austrii, Włoszech i Szwecji (po 5%). Pytani przez CBOS najczęściej twierdzili, że chcieliby pracować za granicą od roku do dwóch lat (16%), albo od sześciu miesięcy do roku (14%). Na stałe chciałoby pracować i zamieszkać za granicą 13% Polaków.


Kuszące zarobki
CBOS zapytał, ile musiałaby wynosić miesięczna płaca, żeby zdecydował(a) się Pan(i) na wyjazd do pracy za granicę (równowartość w złotych).
Poniżej 3000 zł – 17%
3000-4999 zł – 30%
5000-6999 zł – 31%
7000 zł i więcej – 20%

 

Wydanie: 2002, 25/2002

Kategorie: Społeczeństwo

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy