Zielona sieć

Zielona sieć

Proces FOZZ pewnie ujawni prawdę o wojskowych służbach specjalnych. Ale będzie to prawda o kilka lat spóźniona
Czy proces FOZZ uderzy w Wojskowe Służby Informacyjne? Główny oskarżony, były dyrektor generalny funduszu, Grzegorz Żemek, już zapowiedział, że powie przed sądem całą prawdę i że będzie ona bardzo niewygodna dla wojskowych służb specjalnych. Żemek zapowiedział, że ujawni nazwiska. Ale dotychczas powiedział jedynie, że dyrektorzy central handlu zagranicznego byli albo oficerami, albo współpracownikami służb specjalnych. Na razie Polska po tych słowach nie zadrżała. Dlaczego?

Wojsko jak bumerang
Sprawy WSI trafiają do mediów raz na parę miesięcy. Pół roku temu ówczesny przewodniczący sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, Antoni Macierewicz, ogłaszał, że WSI świadomie łamały prawo, w latach 1992-1998 handlując bronią z państwami objętymi oenzetowskim embargo. Wcześniej, zanim prezydent Kwaśniewski podpisał ustawę o WSI, posłowie opozycji wzywali go do jej zawetowania. Mówili też, że służby te należałoby rozwiązać, bo nie przeszły – tak jak służby cywilne – weryfikacji.
Teraz, wraz z procesem FOZZ, mamy kolejną falę zainteresowania WSI.
Otóż w powszechnej opinii tajna operacja wykupu polskiego długu była prowadzona przez ludzi będących przynajmniej współpracownikami wojskowego wywiadu. Żemek był zresztą współpracownikiem Zarządu II. Co ciekawe, takim, od którego dziś oficerowie ówczesnego Zarządu się dystansują. Jeden z naszych rozmówców, wysoki rangą oficer wywiadu wojskowego, zapewniał nas, że jeszcze zanim FOZZ rozpoczął działalność, zerwano z nim współpracę. Faktem jednak jest, że z funduszem związana była duża grupa osób z Zarządu II.
Ale bardziej interesujące niż tajne operacje wykupu polskiego długu w sprawie FOZZ są inne kwestie – zeznania w procesie rzucają jakieś światło na początki III RP i korzenie polskiego biznesu. Płk Klemba, znany ze sprawy Pineiro-Kaczyńscy, opowiadał, jak pod koniec lat 80. wojskowe służby przyjęły strategię zakładania firm, z których zyski miałyby iść na fundusz operacyjny wywiadu. Jedną z nich miała być ITI, firma matka telewizji TVN. Po tych rewelacjach szefowie TVN gwałtownie zaprotestowali, grożąc procesami. I sprawa ucichła.
Zastanawiają też nazwiska byłych oficerów pracujących w firmach polskich oligarchów. Legendą obrosły również wpływy wojskowych służb w centralach handlu zagranicznego i w bankach.
Grzegorz Żemek już zresztą powiedział, że centrale handlu zagranicznego dysponowały „czarnymi” pieniędzmi pochodzącymi z nielegalnych transakcji. „Dewizy krążyły po wielu kontach – mówił Żemek „Trybunie”. – Wykorzystywano je do różnych transakcji, wykupywania przedsiębiorstw, stacji telewizyjnych i radiowych. Dzięki moim aranżacjom przekazywano je przez różnych pośredników również na finansowanie Porozumienia Centrum”.
Żemek mówił też, że dyrektorami central byli ludzie związani ze służbami.

Duża sieć
Te opowieści nie były bezpodstawne. W czasach PRL służby specjalne, tak cywilne, jak i wojskowe, lokowały swoich ludzi w miejscach tzw. styczności z Zachodem. A takimi były – pomijając placówki dyplomatyczne i konsulaty – BRH, centrale handlu zagranicznego, biura podróży, agencje prasowe, banki… Służby były tam, gdzie z punktu widzenia państwa działy się rzeczy najważniejsze, i tam, gdzie można było „wychodzić” na Zachód.
Gen. Roman Misztal, ostatni szef wojskowego wywiadu w czasach PRL, mówi o różnych ścieżkach kariery oficerów. Pierwszą była praca w centrali. Stamtąd wyjeżdżali na placówki do attachatów wojskowych. W centrali można było najszybciej awansować, bo tu było się najbliżej szefów. Drugą grupę stanowili oficerowie działający pod przykrywką, kierowani do pracy w MSZ, w centralach handlu, w inne strategiczne miejsca. Byli to „dwuzawodowcy”, którzy musieli rozliczać się przed cywilnym szefem, a także wypełniać polecenia własnej centrali. Dwie posady nie oznaczały dwóch pensji. W czasach PRL oficer pracujący np. w MSZ musiał wybierać między pensją wojskową a otrzymywaną w ministerstwie. Z reguły bywało tak, że brał pensję w MSZ, a następnie zwracał ją w kasie Zarządu II, skąd dostawał wyższą pensję oficerską.
Byli też oficerowie, których kierowano do wyznaczonych instytucji, tak utajnieni, że nie przekraczali progu siedziby wywiadu, a spotkania z przełożonymi odbywali na mieście. Do tego dorzucić trzeba pokaźną grupę współpracowników werbowanych przez wywiad w instytucjach mających kontakt z zagranicą.
Generał Misztal uważa, że tak szerokie sieci, jakimi dysponował wywiad wojskowy, bardzo pomagały w efektywnym działaniu. „To przynosiło świetne rezultaty – mówi. – Nieraz człowiek nic nie przynosił przez kilka lat. A potem, niespodziewanie, znajdował się w centrum wydarzeń. I był nieoceniony. Jeśli się miało dobrą sieć, to w pewnym momencie informacje same spływały i jedna uzupełniała drugą. Więc nawet jeśli 75% ludzi nic nie dawało, pozostałe 25% czyniło to z nawiązką. Duża sieć przynosiła rezultaty”.

Rezydenci i partyzanci
Cała historia III RP to czas zmagań polityków z ową prawdziwą lub wyimaginowaną siecią. Jedni próbowali z nią walczyć, drudzy chcieli ją pozyskać.
Jedni mieli do niej dostęp w sposób naturalny, tak jak pierwsi solidarnościowi wiceministrowie obrony narodowej – Janusz Onyszkiewicz i Bronisław Komorowski. Drudzy z kolei próbowali metod „partyzanckich”. Lech Kaczyński, gdy był szefem BBN w kancelarii prezydenta Wałęsy, organizował zespół składający się z oficerów wojskowych służb. Lepiej poczynał sobie Mieczysław Wachowski, który na bieżąco współpracował z szefami WSI. Inną drogę wybrał z kolei minister obrony w rządzie Jana Olszewskiego, Jan Parys. Ta historia opowiadana jest zresztą do dziś: Parys przyjechał do siedziby WSI opancerzoną lancią, w kuloodpornej kamizelce, w obstawie oficera BOR. „Ten oficer odchylał marynarkę, żeby było widać broń”, opowiada świadek tamtego wydarzenia. „Parys zebrał kierownictwo i ogłosił, że w imieniu premiera Olszewskiego dymisjonuje Wawrzyniaka, a na jego miejsce powołuje gen. Sobolewskiego, który z nim przyjechał. „Generale, proszę wydawać rozkazy”, powiedział. Na co odezwał się Wawrzyniak: „Po pierwsze, powołał mnie minister obrony i tylko on może mnie odwołać. A po drugie, mam ustawowe dwa tygodnie na przekazanie stanowiska. Więc gen. Sobolewski może wydawać rozkazy, ale nie teraz””.
Inaczej z kolei rozgrywka o WSI toczyła się w okresie rządów koalicji AWS-UW, kiedy ministrem obrony był Janusz Onyszkiewicz z UW, a szefem WSI związany z AWS płk Tadeusz Rusak.
To wtedy wybuchła wielka awantura o P-2, czyli budowanie w strukturach Sztabu Generalnego tzw. płytkiego wywiadu. Budował go Bolesław Izydorczyk, były szef WSI, z czasów gdy Onyszkiewicz był po raz pierwszy ministrem obrony. Izydorczyk zaczął ściągać do struktury oficerów WSI i to rozeźliło Rusaka. Sprawie P-2 poświęcono posiedzenie sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych. „To było gorszące – stwierdza jeden z posłów, uczestnik tamtego posiedzenia – bo mogliśmy zobaczyć Rusaka, który atakował swego przełożonego, ministra Onyszkiewicza. W tym ataku wspierał go poseł Konstanty Miodowicz”.

Czasy przełomu
Krótka historia WSI pokazuje, że chociaż formalnej weryfikacji nie było, to w ciągu 13 lat zmieniło się w nich niemal wszystko, także układ i wystrój gabinetów w budynku przy al. Niepodległości. Dorzućmy kolejne redukcje oraz naturalne odejścia i okaże się, że kadry WSI to w zdecydowanej większości oficerowie, którzy przyszli do służby po roku 1989.
Pamiętajmy też, że WSI są służbami „branżowymi”. Trafiają do nich absolwenci wyższych szkół oficerskich. Samo szkolenie trwa tu dwa lata, czyli rok dłużej niż w Agencji Wywiadu.
Oficerowie WSI, wspominając minione 14 lat i kontakty z politykami, oceniają to jako dopust boży. Nie było miło, ale tak być musiało. Zresztą o tym, że zmiany będą musiały nastąpić, wiedziano, jeszcze zanim Tadeusz Mazowiecki objął tekę premiera. „W czerwcu 1989 r. otrzymałem polecenie z Ministerstwa Obrony, żeby przygotować nową strukturę wojskowych służb specjalnych stosownie do nowych uwarunkowań”, wspomina gen. Misztal. „Wytyczne mówiły, żebym przygotował nową strukturę wywiadu i kontrwywiadu dla Polski jako kraju niezrzeszonego”. Czyli pozostającego poza strukturami Układu Warszawskiego.
Razem z nową strukturą tworzyły się nowe kontakty. Jesienią 1989 r. na zaproszenie Amerykanów gen. Misztal pojechał na tydzień do Stanów Zjednoczonych. „Byłem pierwszym i ostatnim szefem wywiadu wojskowego państwa Układu Warszawskiego, który składał oficjalną wizytę w USA”, mówi. Jego gospodarzem był gen. Henry Soyster, szef wywiadu Departamentu Obrony.
Rok później Soyster przyleciał z rewizytą do Polski. Przyjmował go następca Misztala, gen. Żak. Właśnie od tego czasu można datować współpracę wojskowych wywiadów Polski i USA.
Ten rok to dla wojskowych służb specjalnych epoka. 18 kwietnia rozkazem ministra obrony rozformowano WSW, z części tworząc Żandarmerię Wojskową, a kontrwywiad łącząc z wywiadem i całość, jako Zarząd II Sztabu Generalnego, podporządkowując szefowi Sztabu Generalnego.
Zmiany organizacyjne oznaczały zmiany kadrowe. Według oficjalnych danych, stan osobowy kontrwywiadu zmniejszono o 53%, wywiadu – o 21%. Z ogólnego stanu ewidencyjnego kadry WSW i Zarządu II SG, wynoszącego 4039 żołnierzy zawodowych, 1204 żołnierzy znalazło się w Zarządzie II, a 1136 – w Żandarmerii Wojskowej.

Czasy weryfikacji
To już działo się za czasów gen. Stanisława Żaka, pierwszego szefa wojskowych służb specjalnych, który na to stanowisko przyszedł z zewnątrz – wcześniej odpowiadał za szkolnictwo wojskowe, był też szefem Departamentu Kadr MON. II Zarząd objął na wniosek ówczesnego ministra, Floriana Siwickiego. Uznano, że to on najlepiej będzie się nadawał, by przeprowadzić wojskowe służby przez najtrudniejszy okres.
Płk Henryk Michalski, który był w tym czasie zastępcą szefa wojskowego wywiadu, atmosferę tamtych dni opisuje krótko: „To była decyzja polityczna. Uznano, że szefem Zarządu II nie może być oficer wychowanek wojskowego wywiadu”.
W tym czasie w MON pracowali już dwaj wiceministrowie z „Solidarności”. I obaj mieli wyznaczone obszary, za które odpowiadali. Janusz Onyszkiewicz nadzorował wywiad wojskowy, natomiast Bronisław Komorowski kontrwywiad.
Co to oznaczało? Obaj wiceministrowie z butami w podległe im służby nie wchodzili, ale właśnie oni akceptowali bądź nie decyzje kadrowe. Zresztą były one podejmowane pod nich, tak żeby zyskały ich akceptację.
Wojsko wiedziało, że idą nowe czasy i że przyszłość to Onyszkiewicz i Komorowski. Dlatego gdy zmniejszano wywiad i kontrwywiad, w pierwszej kolejności pozbywano się absolwentów uczelni i kursów odbywanych w ZSRR. Kolejne kryterium stanowił „pozytywny stosunek do politycznych i strukturalnych przemian zachodzących w kraju”.
Ducha tamtych dni dobrze oddaje rozmowa, którą w swoim gabinecie (w dawnej siedzibie GZP WP) odbył ówczesny wiceminister Bronisław Komorowski ze Stanisławem Żakiem. Komorowski był zaniepokojony, bo odnosił wrażenie, że jest śledzony, że jacyś ludzie za nim jeżdżą i chodzą. Zażądał więc wyjaśnień – kto go śledzi i po co? „Panie ministrze – zapewniał Żak – to jest niemożliwe. My tu ze skóry wychodzimy, żeby nie było jakichkolwiek zarzutów!”. Czy przekonał tym Komorowskiego?
Nieufność przedstawicieli „Solidarności” wobec kadry wojskowej, autorów i wykonawców stanu wojennego, była olbrzymia. Płk Lucjan Jaworski, ówczesny szef kontrwywiadu (zaakceptowany przez Komorowskiego), opowiada, jak podczas narady zorganizowanej w Centrum Konferencyjnym mówiono o zadaniach dla polskich służb specjalnych. To było ważne, bo w momencie rozpadu Układu Warszawskiego i zbliżenia z Zachodem należało przeorientować cele polskich służb specjalnych. „Panie ministrze – wołano więc do Komorowskiego – prosimy o zadania!”. Na co padła odpowiedź: „Otrzymacie je, jak udowodnicie, że można wam ufać”.
To zaufanie wykuwało się powoli. Płk Henryk Michalski pytany o ówczesną atmosferę odpowiada bez ogródek: „Oczywiście, bałem się, że mnie wyrzucą. Nigdy nie było wiadomo, kiedy trzeba będzie odejść – czy za tydzień, czy za parę lat. Ja się utrzymałem osiem lat”.
Także gen. Żak nie ukrywa, że oficerom w tamtym okresie szczególnie doskwierał brak poczucia bezpieczeństwa socjalnego. A brak zaufania wiceministra? „Jeśli chodzi o kandydatów na szefów oddziałów, to proponowaliśmy takich, którzy nie byliby obciążeni, tak żeby zyskali akceptację”, wyjaśnia. „Czy zdarzało się, że wiceministrowie spotykali się z podległymi mi oficerami za moimi plecami? Były takie przypadki”.
Płk Jaworski również nie ukrywa, że decyzje kadrowe uzgadniał z wiceministrem Komorowskim: „Pełnił nadzór nad kontrwywiadem. Więc wszystkie problemy kadrowe z nim uzgadniałem. Traktowałem to jako polityczną weryfikację”.
Obok nadzoru wiceministra wojskowe służby nadzorowali też posłowie – sejmowa Podkomisja do spraw Kontroli Służb Specjalnych pod przewodnictwem posła Jerzego Okrzesika. „Spędziła tu siedem, dziesięć dni. Miała wgląd do wszystkich dokumentów”, wspomina Jaworski

Karuzela
O tej komisji można m.in. przeczytać w przygotowanej dla posłów sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych informacji o weryfikacji kadr w WSI: „Ministrowie decydowali o obsadzie nie tylko wszystkich stanowisk kierowniczych, ale i stanowisk wszystkich oficerów starszych. Przy tym przeprowadzaną akcję weryfikacyjną w wojskowych służbach specjalnych monitorowała wówczas Sejmowa Podkomisja do spraw Kontroli Służb Specjalnych pod przewodnictwem posła Jerzego Okrzesika. W nowych strukturach organizacyjnych służb wymieniono całkowicie obsadę personalną stanowisk kierowniczych. Na niższych szczeblach wymiana kadry objęła wszystkich szefów oddziałów i wydziałów w służbie kontrwywiadu wojskowego i blisko połowę w służbie wywiadu wojskowego”.
Te zmiany zapoczątkowały karuzelę. Bo każdy z dziewięciu szefów WSI (tylu ich było w ciągu 12 lat) budował w służbach swoją ekipę.
W karykaturalny sposób wyglądało to za czasów Rusaka – przywiódł ze sobą Kazimierza Mochola, który w randze kapitana był jego zastępcą w krakowskiej delegaturze UOP. Mochol został w WSI szefem kontrwywiadu. A po trzech latach Rusak wnioskował o jego generalską nominację… Innym „wynalazkiem” tamtych dni był płk Stefan Bosek, który wcześniej był dowódcą pułku zabezpieczenia, a powierzono mu stanowisko zastępcy szefa WSI ds. operacyjnych.
„I Rusak, i jego ludzie czuli się w WSI obco” – to opinia jednego z ich współpracowników. „Nie znali języków obcych, nie znali świata, nie znali się na wywiadowczej robocie, nie mogli być autorytetem dla oficerów, którzy zjeździli pół kuli ziemskiej”.
Jedni przychodzili, drudzy musieli odejść. W latach 1990-2002 odeszła z WSI przeważająca większość oficerów, w tym prawie wszyscy oficerowie starsi.
Dokąd? Gen. Żak jest dziś na emeryturze. Gen. Misztal był zastępcą szefa Sztabu Generalnego, a potem dowódcą kontyngentu ONZ na wzgórzach Golan, w randze zastępcy sekretarza generalnego ONZ. Teraz przyjął mnie w swoim gabinecie w siedzibie jednej z wielkich amerykańskich firm, gdzie jest doradcą.
Płk Michalski na zakończenie spotkania obdarował mnie dwoma wizytówkami. Pracuje w biznesie i wiedzie mu się dobrze. Nie ukrywa, że gdy został zwolniony z WSI, pomogli mu byli koledzy: „Że ludzie wywiadu odnieśli sukces w biznesie, wcale mnie nie dziwi. To grupa ludzi wykształconych, znających języki obce, świat, panujące w nim reguły, rzutkich. Jeżeli nie oni, to kto miał zrobić karierę w kapitalizmie?”.
A ta kariera pobudza wyobraźnię.
„Jak jedni zajmowali się reformą Służby Bezpieczeństwa, weryfikowali funkcjonariuszy i zakładali UOP, to drudzy gorączkowo i z przerażeniem w oczach, że ktoś zobaczy te teczki lub będzie nimi politycznie grać, natychmiast przywłaszczyli sobie Wojskowe Służby Informacyjne. I mamy dziś sytuację, w której mocarstwem w gospodarce są WSI”, mówi Władysław Frasyniuk, przewodniczący Unii Wolności.
Opinia Frasyniuka jest odzwierciedleniem opinii ludzi mających informacje z wywiadu cywilnego. Tam króluje właśnie taka teza: po transformacji większą przebiegłość wykazał wywiad wojskowy. Wywiad cywilny zaangażował się w politykę, w gry o władzę. Natomiast wojskowi siedzieli cicho, unikali rozgłosu, poszli w biznes. No i teraz, po 14 latach, widać, że to oni mieli rację.
Tak wygląda wizja ludzi z cywilnych służb. Na ile bliska jest rzeczywistości?

Cienie
Ludzie z WSI oponują. To fakt, wielu byłych oficerów poszło do biznesu, odniosło sukces. Ale ponieważ WSI przeszły kilka fal kadrowych zmian, więzi między tymi, którzy zostali w centrali, a tymi, którzy odeszli, w znacznym stopniu się pozrywały.
Poza tym mamy inną Polskę.
Teczki ewentualnych współpracowników WSW i Zarządu II z czasów PRL nie są już źródłem politycznej siły. Część została spalona, część pojechała do IPN. Poza tym kogo dziś teczki obchodzą?
Wpływy w centralach handlu zagranicznego również są bardziej legendą niż rzeczywistością. Dziś potęga CHZ-etów jest iluzoryczna, część z nich zdążyła zresztą zbankrutować. Banki? 80% jest w rękach zagranicy. Powiodły się tylko kariery tych, którzy poszli w prywatny biznes, zrobili wielkie pieniądze. Oni wykorzystali sposobność. Ale pewnie nadużyciem byłoby twierdzenie, że są uzależnieni od służb specjalnych. Dziś wybili się na niepodległość, zatrudniają dawnych kolegów.
Dlatego dziś WSI wyglądają inaczej niż 12-13 lat temu. I dlatego do zapowiedzi Żemka, że „wszystko powie”, lepiej odnieść się spokojnie. Trzęsienia ziemi nikt się nie spodziewa, co najwyżej jakiegoś podtopienia jednego czy drugiego obywatela. Bo oficerów, którzy w czasach Żemka pracowali w wojskowych służbach specjalnych, praktycznie już nie ma. Jego zeznania, pomijając wątek finansowania partii, będą miały więc wartość raczej historyczną.
Gen. Dukaczewski, gdy go zapytaliśmy o wydarzenia z początku lat 90., odpowiada wprost: „Panowie, ludzi z tamtych czasów w WSI trudno znaleźć. O sprawy z lat 1990-1992 pytali mnie posłowie z sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych i odpowiedziałem im to samo. Jeżeli czegoś się dowiecie, będziecie mieli unikalną wiedzę”.
Współpraca Marcin Ogdowski


Bronisław Komorowski:
weryfikacji nie było i dobrze się stało

Zdaniem Bronisława Komorowskiego, wiceministra obrony w rządach Tadeusza Mazowieckiego, Jana Krzysztofa Bieleckiego i Hanny Suchockiej oraz ministra ON w gabinecie Jerzego Buzka, wojskowe służby specjalne nie zostały dotąd zweryfikowane. – Mechanizm, jaki na początku transformacji zastosowano wobec służb cywilnych, niemal całkowicie ominął wojsko. Owszem, zwłaszcza na początku lat 90. ze służby odeszło wielu oficerów, lecz nie można za weryfikację uznać wymiany pokoleniowej kadr – precyzuje były minister, pierwszy po 1989 r., obok Janusza Onyszkiewicza, cywil w strukturach MON.
W opinii Bronisława Komorowskiego, do weryfikacji wojskowych specsłużb u progu III RP nie doszło z kilku powodów: – Po pierwsze, odziedziczone po PRL wojskowe służby były dużo mniejsze od cywilnych. Siłą rzeczy więc politycy poświęcali im mniej uwagi. Po drugie, wiadomo było, że weryfikacja oznaczałaby co najmniej kilkuletnią dezintegrację wojskowego wywiadu i kontrwywiadu. W przeciwieństwie do struktur cywilnych, które mogły sobie dobierać nowych pracowników choćby z aparatu urzędniczego czy spośród absolwentów wyższych uczelni, wojsko było skazane na znacznie mniej obszerne zasoby. Przecież by zostać pracownikiem wojskowego wywiadu czy kontrwywiadu, najpierw trzeba było być żołnierzem w służbie czynnej. Nie dość, że z kilkuletnim stażem, to jeszcze dobrze wykształconym, biegle władającym językami obcymi itp.
Trzeci z powodów, dla których nie przeprowadzono weryfikacji, wynikał z powszechnego wówczas przekonania, że wywiad wojskowy tylko minimalnie angażował się w latach 80. w walkę z opozycją. Wiedziano co prawda, że kontrwywiad, czyli WSW, miał na swoim koncie wiele brudnych prowokacji, jednak to właśnie stosunek do wywiadu zadecydował o ulgowym potraktowaniu całości wojskowych specsłużb. I patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, chyba dobrze się stało… W każdym razie nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że niezweryfikowanie WSI to jeden z grzechów pierworodnych III RP. A to, że tyle się ostatnio mówi o wszelkich patologiach w WSI…, cóż, jestem przekonany, że są to działania z inspiracji służb cywilnych. To efekt walki między tymi dwiema instytucjami – może z zewnątrz wcale tak niewyglądającej, ale w gruncie rzeczy zdrowej rywalizacji.


Szefowie Wojskowych Służb Informacyjnych

Szefowie Zarządu II Sztabu Generalnego WP w latach 1979-1991

Gen. Edward Poradko, 1979-1980
Gen. Roman Misztal, 1980-1990
Gen. Stanisław Żak, 1990-1991

Szefowie WSI w latach 1991-2003

Adm. Czesław Wawrzyniak, 1991-1992 – w 1990 r. przywrócono go do służby z inicjatywy adm. Piotra Kołodziejczyka. Zarzucano mu również bliskie kontakty z doradcą Wałęsy, Mieczysławem Wachowskim.
Gen. Marian Sobolewski, 1992 r. – człowiek Parysa i Macierewicza. Jego mianowanie odbyło się w żenujących, a zarazem sensacyjnych okolicznościach (patrz: tekst). Zwolniony po upadku rządu Jana Olszewskiego.
Gen. Bolesław Izydorczyk, 1992-1994 – gdy obejmował stanowisko szefa WSI, podkreślano, iż jest oficerem, który nie uczęszczał do żadnej radzieckiej uczelni wojskowej. Uważany za stronnika Belwederu miał, zdaniem skrajnej prawicy, zlecić inwigilowanie antywałęsowskich polityków. Pod koniec urzędowania stracił zaufanie Wałęsy i Wachowskiego.
Płk Konstanty Malejczyk, 1994-1996 – nie krył swoich sympatii dla prezydenta Lecha Wałęsy. W wojsku blisko związany z gen. Tadeuszem Wileckim. W 1995 r. wyrzucił ze służby kilkudziesięciu oficerów, którzy odmówili przynależności do tzw. drużyny Wileckiego.
Kontradm. Kazimierz Głowacki, 1996-1997 – przez prawicowe środowiska i związane z nimi media określany mianem człowieka SLD. Gen. Wilecki zarzucił mu stosowanie wobec niego podsłuchu. Głowackiego zdymisjonował nowy rząd AWS.
Gen. Tadeusz Rusak, 1997-2001 – wojskowy, który w 1990 r. przeszedł do UOP. W czasie gdy był szefem delegatury w Krakowie, zarzucano mu m.in. powszechne nielegalne stosowanie podsłuchu. Funkcję szefa WSI miał objąć z poręczenia Jana Marii Rokity. W trakcie jego urzędowania ze służbą pożegnała się blisko jedna trzecia oficerów WSI, w większości wypromowanych przez adm. Głowackiego.
Gen. Marek Dukaczewski, od 2001 r.

 

Wydanie: 2003, 47/2003

Kategorie: Kraj

Komentarze

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy