18 dziewczyn i Niemczyk

18 dziewczyn i Niemczyk

W czym tkwi tajemnica dwukrotnego sukcesu mistrzyń Europy?

Od przeciętnej Polki są wyższe o dobre kilkanaście centymetrów. Uderzona przez nie piłka pędzi z prędkością przekraczającą 80 km na godzinę. Ale nikt nie ośmieli się nazwać ich babochłopami. Przeciwnie, o polskich siatkarkach mówi się, że to najpiękniejsze dziewczyny na świecie. Po tym jak w 2003 r. zdobyły tytuł mistrzyń Europy, zostały nazwane złotkami. Teraz, kiedy powtórzyły ten sukces, świecą dwa razy jaśniej.
– Szkoda tylko, że nikt nas nie widział, jak wyglądamy rano, przed treningiem – śmieje się Agata Mróz, jedna ze „złotek”. – Ledwo dajemy radę umyć zęby i założyć dres. Niedawno bladym świtem wpadł do nas dziennikarz z kamerą. Wszystkie siedziałyśmy zaskoczone, w piżamach, potargane. Ale jakoś żadna nie wpadła na pomysł, żeby się szybko podmalować. W końcu jesteśmy zupełnie normalne. Tak, trzeba czasem dobrze wyglądać. Ale nawet najlepiej zrobiony manicure nie wytrzyma kilkunastu minut na boisku.
Finałowy mecz Polek oglądało, według badań telemetrycznych, blisko 5 mln widzów. To zdecydowanie więcej niż wieczory wyborcze organizowane zarówno przez telewizję publiczną, jak i stacje komercyjne. I z każdą godziną relacji z wyborów coraz więcej Polaków przerzucało się na transmisję z boiska. Dlaczego? – Bo tam było na co popatrzeć – żartuje trener, Andrzej Niemczyk. I coś w tym jest. Polskie siatkarki nie tylko potrafią grać, nie tylko pięknie się prezentują, lecz także słowa zamieniają w czyny. A robią to z wdziękiem i bez odrobiny tandetnego gwiazdorstwa. Czego zupełnie nie można powiedzieć o naszych politykach.
– Niektórzy mówią, że po prostu znam się na kobietach, a w końcu kilkadziesiąt lat pracy w tym zawodzie to niezłe doświadczenie. Czytam też dużo książek psychologicznych – zamyśla się trener. – To są młode kobiety, które właśnie na prawach psychologii biznesu powinny być wychowywane. To bardzo samodzielne pokolenie.
– Z całego zamieszania, z tych wszystkich sukcesów wynosi się taką siłę, że później w życiu nic już nie jest w stanie człowieka załamać – mówi z przekonaniem Agata Mróz. – Wszędzie sobie damy radę.

Czego brakuje facetom…

Po finałach mistrzostw Europy, gdy Polki wygrały z Włoszkami 3:1, we włoskiej prasie wszechobecna była gorycz porażki. Ale nie brakowało też zachwytów nad niezłomnym duchem walki Polek i ich trenera. Dziennik „La Stampa” zatytułował całostronicowy artykuł: „Super-Polonia rozwiała włoskie sny o złocie”. „Corriere della Sera” pytał: „Czy w polskim języku istnieje słowo porażka?”. „Il Messagero”: „Złoto dostało się w godne ręce świetnych Polek, którymi dyrygował z ławki wspaniały trener Niemczyk”. Zdaniem włoskich dziennikarzy, Małgorzata Glinka była bezbłędna, a tytuł najlepszej siatkarki turnieju po prostu musiał przypaść niemożliwej do zatrzymania „Dori”, czyli 33-letniej Dorocie Świeniewicz. Z kolei „Gazetta dello Sport” poświęciła finałowemu meczowi dwie strony: „Polki już na początku meczu odgadły kombinację otwierającą zamek cyfrowy włoskiego sejfu i bez większego trudu zabrały stamtąd złoto”.
Takiej liczby pochwał nigdy nie doczekała się męska reprezentacja Polski, która niedawno w mistrzostwach Europy uległa właśnie Włochom. Dlaczego to, co nigdy nie udaje się mężczyznom, płci pięknej przychodzi zdecydowanie łatwiej?
Zdaniem Natalii Bamber, specjalistki od serwów i przyjęcia, wszystko siedzi w psychice kobiet. – Każda z nas, jak sobie coś postanowi, czegoś tak bardzo zapragnie, to w końcu do tego dochodzi – mówi Natalia, smukła blondynka. Ma bardzo delikatne rysy twarzy. Ale to pozory, bo drzemią w niej pokłady pewności siebie. Całymi dniami trenuje, ale robi też wszystko, żeby skończyć studia. Bardzo chce mieć tytuł magistra. – Kobiety idą prosto nawet wtedy, gdy mężczyznom zdarza się potykać po drodze. Podobnie jest z siatkówką. Panom brakuje może nieco zdecydowania i konsekwencji.
– Nie mam pojęcia, jak to jest, że my potrafimy postawić kropkę nad i, a oni nie. Wolałabym nie porównywać sposobu gry, bo można kogoś niesprawiedliwie ocenić. Poza tym nigdy jeszcze nie trenowałam z mężczyznami – żartuje Małgorzata Glinka, prywatnie od niedawna szczęśliwa mężatka. Dla kibiców to przede wszystkim niezastąpiona atakująca, która ze swoimi 191 cm wzrostu należy do najwyższych zawodniczek w Europie. I to właśnie kiedyś o wzrost posprzeczali się polscy kibice. Która jest wyższa? Agata Mróz czy Małgorzata Glinka? Pierwszą wymierzono komisyjnie na 190 cm. Druga ma centymetr więcej. Gdy stanęły do siebie plecami, wyglądały identycznie. Dziennikarze zrobili na dowód kilka zdjęć, a one śmiały się, że kibice wokół ich wzrostu zrobili tyle zamieszania.
Joanna Mirek, przyjmująca w ekipie siatkarek, mówi, że mężczyźni potrafią wyłożyć od razu wszystko, co mają do powiedzenia. Czasem się pobiją, ale za pół godziny wszystko wraca do normy. Z kobietami natomiast różnie bywa. – Nie ma u nas jakiegoś działania w podgrupach. Choć każda z dziewczyn jest inna. Niektóre są cichutkie na boisku, a w pokoju stają się duszą towarzystwa. Taka jest na przykład Sylwia Pycia. W czasie gry nigdy nie krzyknie, nawet głosu nie podniesie. Zero emocji. A kilka godzin później przeistacza się w wesołą dziewczynę z milionem pomysłów na sekundę – mówi Joanna. Ma na twarzy leki makijaż, a starannie ułożone, kręcone włosy w niczym nie przypominają fryzury prosto z boiska. Jak każda kobieta, lubi się podobać.

Tusz, manicure i as serwisowy

– Bo poza boiskiem robimy dokładnie to samo, co zupełnie zwyczajne kobiety. Malujemy się, nakładamy maseczki, czeszemy się wzajemnie – tłumaczy Joanna Mirek. – Dbamy o to, żeby się wyspać i nie tylko dobrze grać, ale też dobrze wyglądać. I pewnie dlatego nigdy nie musiałyśmy sztywno trzymać się dyscypliny. W końcu wszystkie jesteśmy dorosłe i doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, o co toczy się gra. Na przykład nie ma co szaleć wieczorem, gdy następnego dnia czeka nas ostry trening czy jakiś decydujący mecz.
– Jesteśmy na tyle odpowiedzialne, że przed ważnym meczem nie pozwoliłybyśmy sobie na takie zachowanie, jakie miało miejsce w męskiej kadrze – przekonuje Mariola Zenik, libero. Choć jest jedną z najmłodszych dziewczyn w drużynie, cieszy się dużym zaufaniem trenera. – Że ktoś zawalił noc i wrócił nad ranem? Nie, u nas to po prostu by się nie zdarzyło. Ale bez przesady, nie jesteśmy aż tak strasznie układne i grzeczne. Lubimy czasem poszaleć na imprezie. Jednak trener zawsze wie o wszystkim i to on decyduje, czy możemy gdzieś się urwać.
– Lepiej od razu się przyznam, że potrzebuję bardzo dużo snu. Wykorzystuję na to każde wolne miejsce i moment – mówi Izabela Bełcik, ciemnowłosa, lekko piegowata rozgrywająca. To dziewczyna z charakterem. Są kobiety, które boją się gadów, hodują co najwyżej kotki i pieski. Ona natomiast przyznaje się do sporego jaszczura. Gorzej nieco idzie jej z nauką. Chciałaby skończyć studia, ale wyznaje, że jej nauka jest teraz nieco wirtualna. – Każda z nas ma swój sposób na zmobilizowanie się. A pozostałe dziewczyny? Niektóre są bardzo przesądne. Zakładają na przykład cały czas te same skarpetki i piorą je na okrągło. W materiale robi się już dziura, ale one tym się nie przejmują – mimo że kilka nowiutkich par leży w szufladzie.
Iza ma na każdym paznokciu wymalowaną miniaturową polską flagę. Agata Mróz zrobiła sobie krwistoczerwone pasemka. Niektóre dziewczyny szczerze jej odradzały, bo ma w końcu takie piękne, jasne włosy i szkoda je niszczyć farbą. Ale ona uparła się, bo chciała coś w sobie zmienić z okazji gry w mistrzostwach. – To dlatego, że jesteśmy dumne z bycia Polkami – tłumaczy Iza Bełcik i ani trochę nie przejmuje się, że mogło to zabrzmieć nieco patetycznie.
Na boisku są pot, kurz i zaciekła rywalizacja. Naszyjnik, pierścionki czy fantazyjna fryzura mogą tylko przeszkadzać. Jednak dziewczyny wiedzą doskonale, że na boisku obserwują je nie tylko kibice, ale i dziesiątki kamer. Pewnie dlatego niektóre, nawet przed meczem, mają starannie wytuszowane rzęsy. – Nie wiem, czy jesteśmy najładniejsze wśród wszystkich siatkarek. Teraz, gdy zdobyłyśmy złoto, pewnie każdy będzie tak o nas mówił. Ale my bierzemy takie komentarze na wesoło – mówi Iza. – W ogóle u nas wszystko dzieje się na dużym luzie. Trener od początku kazał do siebie mówić po imieniu. Nie ma między nami żadnych barier. I przede wszystkim obowiązuje jedna zasada: nikt nie jest nieomylny. Potrafimy sobie wszystko wykrzyczeć, a potem się przepraszamy.

Bo my mamy jaja!

– Niedawno śmiałyśmy się, że mamy jaja. Bo żeby to wszystko psychicznie wytrzymać, trzeba być kimś – mówi Agata Mróz. Wysoka blondynka, włosy w kitkę. Przekonuje, że choć każda z nich jest inna, jeszcze nigdy nie zdarzyły się im ostrzejsze konflikty. Czasem tylko, po miesiącu treningów, nie mogą już na siebie patrzeć. Ale wtedy siadają i czekają, aż im przejdzie. – A jaka ja jestem? Pewnie zwariowana – mówi z przekonaniem Agata. – Ekscentryczna i kompletnie nieprzewidywalna – dodaje stojący obok niej chłopak. I prowokuje: – Wcale nie jesteś spokojna, tylko wyżywasz się na mnie.
– Nieprawda – wykrzykuje Agata, ale patrzy na chłopaka ciepło. I tłumaczy się: – Po prostu każda z nas w pewnym momencie musi wyjść z siebie i stanąć obok. Przy takim trybie życia inaczej się nie da.
Andrzej Niemczyk przekonuje, że dziewczyny grają dla siebie, a nie dla niego. On tylko pomaga w wydobywaniu ich najlepszych stron. – W kadrze jest 18 dziewczyn. I każdą trzeba traktować bardzo indywidualnie. Jak wezmę wszystkie pod sznurek, to nic dobrego z tego nie wyjdzie. Moja reakcja musi być dopasowana do sytuacji – opowiada o swojej pracy. – Jak powiem coś za mocno, po treningu podchodzę do dziewczyny i ją przepraszam. Kobiety mają to do siebie, że czasem jednym słowem można je śmiertelnie ugodzić. Dlatego wszelkie wątpliwości muszę likwidować od ręki.
– W każdym sporcie przychodzi czasem taki moment, że człowiek najchętniej rzuciłby wszystko, odwrócił się na pięcie i uciekł – mówi Sylwia Pycia, o której włoska prasa pisała, że była asem wyciągniętym z rękawa przez Andrzeja Niemczyka. – Presja ze strony kibiców nie ma na nic wpływu. Każda z nas doskonale wie, o co gra. W naszej drużynie jest bardzo dużo upartych dziewczyn.
– Wygląda na to, że mamy nerwy ze stali – dodaje Milena Rosner. Ma ciemne, krótko ostrzyżone włosy. I niebieskie oczy, o których w przeciwnych drużynach mówi się, że widzą wszystko. Kilka razy popisała się mistrzowskim przyjęciem. Milenka, bo tak nazwali ją komentatorzy sportowi, opowiada, że najwięcej wzruszeń było po meczu z Rosją. Gdyby wtedy przegrały, co najwyżej czekałaby je walka o brąz. – Do kobiet sportowców trzeba mieć nieco inne podejście. Kobiety i mężczyźni po prostu się różnią od siebie, ich psychika inaczej reaguje. Na szczęście trener jest niezłym psychologiem. Bardzo dobrze sobie z nami radzi. Każdą traktuje indywidualnie, nie stosuje jednej miarki. Na mnie na przykład lepiej krzyczeć. Wolę, jak trener pobudza mnie do działania. Bo jeśli jestem za bardzo głaskana, za bardzo chwalona, zaczynam lekko przysypiać.
Z trenerem można pogadać o wszystkim, bo jest bardzo wyrozumiały. Poza tym wie, jak podejść kobiety. I chyba to wykorzystuje.
W drużynie obowiązuje zasada, że nikt nie tłumi w sobie emocji. Jeśli jedna dziewczyna o coś się posprzecza z drugą, zaraz reszta robi za mediatorów. Nie ma rozchodzenia się po pokojach. Kiedyś przesiedziały całą noc, grając w kości. Zadziałało lepiej niż wizyta u psychoterapeuty.
– Wszystkie kryzysy pokonujemy marudzeniem. Jedna drugiej ponarzeka, wygada się. Wyrzucamy z siebie swoje problemy. I jakoś potem całe to napięcie samo przechodzi – mówi Natalia Bamber. Przyznaje, że żadna z nich nie ma za wiele wolnego czasu. Ona na przykład studiuje. Chciałaby czasem mieć chwilę tylko dla siebie, ale bardzo trudno jest ją sobie wygospodarować.
– Może to i lepiej – zastanawia się Sylwia Pycia. – Na tym poziomie musimy być maksymalnie zdyscyplinowane. Doskonale wiemy, co możemy robić, a co jest absolutnie zakazane. Mamy w sobie dużo wyczucia, a z trenerem znamy się na tyle długo, że nie czujemy się przez niego do niczego zmuszane. Owszem, zdarza mu się czasem pokrzyczeć. Ale żelazna dyscyplina? W naszym przypadku lepiej chyba mówić o zwykłej odpowiedzialności.


Złota kadra
Nazwisko data urodzenia wzrost/waga atak/blok
Katarzyna Skowrońska 30.06.1983 r. 187/73 305/288
Mariola Zenik (libero) 3.07.1982 r. 175/65 300/290
Izabela Bełcik 29.11.1980 r. 185/65 304/292
Magdalena Śliwa 17.11.1969 r. 173/66 277/268
Małgorzata Glinka 30.09.1978 r. 191/79 320/295
Dorota Świeniewicz 27.07.1972 r. 180/63 315/305
Agata Mróz 7.04.1982 r. 190/74 312/301
Joanna Mirek 17.02.1977 r. 187/69 314/306
Sylwia Pycia 20.04.1981 r. 190/80 309/302
Natalia Bamber 24.02.1982 r. 187/66 311/288
Milena Rosner 4.01.1980 r. 181/65 307/300
Aleksandra Przybysz 02.06.1980 r. 180/70 308/291

W czym Polki były najlepsze w czasie ME?

* Zagrywka – Polki są liderkami rankingu zespołowego ME w tym elemencie gry. Średnia 1,5 w secie (czyli 36 asów na 568 prób).
* Blok – piąte miejsce i średnia 2,92 w secie (czyli 70 kończących bloków na 453 prób. W tym elemencie wygrały Chorwatki: średnia 3,92, czyli 98 udanych bloków na 448 prób.
* Atak – ósme miejsce. 39,3% skuteczności, co oznacza 349 kończących ataków na 888 prób. Najlepsze były w tym elemencie Włoszki ze skutecznością blisko 46%, czyli 296 udanych ataków na 646 próby.
*Odbiór – dziewiąte miejsce. Skuteczność wyniosła ponad 23% (skuteczność Włoszek – 44,62), czyli 120 udane odbiory na 458 piłek.
* Rozegranie – dziesiąte miejsce. Pierwsze miejsce zajęły Włoszki.

 

Wydanie: 2005, 40/2005

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy