4 czerwca, czyli kapitalizm bękart Solidarności

4 czerwca, czyli kapitalizm bękart Solidarności

30 lat minęło jak jeden dzień, 4 czerwca, obchodzony uroczyście (miasto Gdańsk), bokiem (władza rządowa) i na kolanach – bo papież przyjechał już 40 lat temu – za nami. I dobrze. Po raz kolejny mit, że potrzebujemy jednoczących świąt, że pojedyncze daty mogą taką scalającą mocą się poszczycić, rozbił się o bruk rzeczywistości i właściwie dziwić się można, że można się temu dziwić. 4 czerwca oznacza dla zbyt wielu zupełnie co innego. Jest oceniany z całkiem odmiennych perspektyw, mających źródła w tamtym, odległym czasie. Różne są też oceny, co ta data symbolizuje, jeśli idzie o następstwa „dziwnych”, choć bardzo niezwykłych wyborów. Dziwnych, bo daleko im było do standardów demokratycznej równości (odgórnie, za porozumieniem okrągłostołowych środowisk wyznaczono ramy brzegowe ewentualnych sukcesów, uregulowano koryto wyborczej rzeki na poziomie 35% mandatów do wzięcia przez Solidarność, na żywioł puszczono wybory do Senatu, które stały się okrutnym referendum dla ówczesnej władzy). I sam wynik, faktyczne odsunięcie całej formacji od władzy, w pierwszym momencie odebranie jej poczucia legitymizacji, a następnie cały proces transformacji, czyli przejmowania władzy, wprowadzania kapitalizmu, zmiany ustrojowej, pisania prawa na nowo – zwieńczone konstytucją 1997 r. – były i musiały być oceniane i przyjmowane odmiennie. Jest paradoksem, że najzagorzalsze spory 30 lat później toczą teoretycznie i praktycznie ówcześni beneficjenci, czyli środowiska solidarnościowe, bo przecież pijącego wódkę z Kiszczakiem Lecha Kaczyńskiego obecnej władzy wciąż jeszcze nie udało się wygumkować ze zdjęć i filmów, choć piszący na nowo sensy historii jego żyjący brat (wedle własnych marzeń „zbawca narodu”) najchętniej tak by uczynił.

Kluczowe jest jednak nie to, dlaczego bracia Kaczyńscy siedzieli tam, gdzie z dzisiejszego punktu widzenia siedzieć nie powinni (Morawiecki senior i Komorowski „weź kredyt, zmień pracę” kontestowali wówczas na serio i z zaangażowaniem – ich na tych zdjęciach nie ma). Liczy się to, co w wyniku tych wyborów się wydarzyło, zmieniając Polskę, polską politykę, polskie życie. Jedni mówią: demokracja przyszła i wolność zwyciężyła. I w jakimś stopniu mają rację. Ich świętujących można było zobaczyć i usłyszeć podczas parodniowej fiesty w Gdańsku, w Europejskim Centrum Solidarności i wokół niego. Inni konstatują: wparował nam niezapraszany kapitalizm, demolując to, co było wartościowe i co można było i należało ocalić; przyszły nierówność, wykluczenie, bezrobocie i bieda. Po kilku latach najdosadniej skwitował to Tadeusz Kowalik, lewicowy ekonomista, jeden z radykalnych, czyli wykluczonych z udziału w debacie po 1989 r., krytyków balcerowiczowskiego demontażu państwa: „Z pierwszej Solidarności pozostało bardzo niewiele, tylko gdzieś na marginesach ludzie dopominają się o jej wartości. Solidarność rozumiana jako mit egalitarystyczny, pracowniczo-solidarnościowy, samorządny jest zmarginalizowana. Natomiast utwierdzają się dwie inne koncepcje tradycji związanej z Solidarnością. Jedna w duchu iście amerykańskim – tu Solidarność pojmowana jest jako droga do wolności, głównie zresztą gospodarczej. Druga, ta bardziej narodowa (nie tylko księdza Rydzyka), upowszechnia obraz Solidarności jako ruchu walki o narodową suwerenność, a zarazem antykomunistyczny. Myśląc o skarleniu Solidarności, nie możemy zapominać o wielkim paradoksie: oto najbardziej masowy i najpotężniejszy ruch pracowniczy w Europie drugiej połowy XX w. wypromował jeden z najbardziej niesprawiedliwych ustrojów społeczno-ekonomicznych, o największym bezrobociu i ciągle rosnącej biedzie. Musiał więc zapłacić ogromną cenę. W Polsce poparcie dla szokowej terapii dano władzom »na talerzu«”. I, jak sądzę, ci drudzy mają dzisiaj jeszcze więcej racji.

Odklejonym od realności manewrem socjotechnicznej manipulacji jest zabieg, żeby z 4 czerwca robić wydarzenie związane z wcześniejszą o dekadę wizytą Jana Pawła II, nie mówiąc już o celebrowaniu upadku w 1992 r. operetkowego rządu Jana Olszewskiego, co też jest ulubioną piosenką polskiej prawicy. Tak czy owak, rozrysowanie tego podziału interpretacyjnego pokazuje jasno, że w świętowanie konkretnego momentu historycznego jako czegoś uniwersalnego, nawet na miarę naszego małego kraju, wpisane są niemożność i sprzeczność. Słabością intelektualną i polityczną marnością jest natomiast nieumiejętność uwzględnienia tych co najmniej dwóch podstawowych perspektyw naraz (demokracja, owszem, ale równocześnie terapia szokowa; kapitalizm, ale też demokratyczny paradygmat). I tak w tym kółeczku się kręcimy, jak żuczki na pleckach, a pozór ruchu nie jest szansą na wyjście. Timothy Garton Ash, oksfordzki historyk, kibic rewolucji Solidarności, podczas pobytu w Polsce w ostatnich dniach wyraził pogląd, że rocznica wyborów 4 czerwca 1989 r. może się stać „mitem założycielskim” polskiej demokracji, potrzeba tylko jeszcze stu kilkudziesięciu lat. W tym czasie, wygląda na to, musimy jednak poradzić sobie sami i mniej mitycznie. Bardziej krytycznie, bardziej przyszłościowo, a nie sentymentalnie, szczególnie gdy ten sentymentalizm zabija racjonalną ocenę i wizję wyjścia z konfliktu plemiennego. Kiedyś Wałęsa stwierdził, że „zapłacimy wielką cenę, bo zmiany będą tak duże; trzeba będzie zbudować kapitalizm. A trzeciej drogi nie ma”. Replikował mu Karol Modzelewski, że gdyby wiedział, że chodzi o to, by w Polsce był kapitalizm, nie siedziałby w więzieniu nawet jednej godziny.

Mam swoją interpretację tej dziwnej rocznicy: chciałbym żyć w kraju zbudowanym bardziej z walki Modzelewskiego i diagnoz Kowalika niż z jałowo-kosztownych utarczek Kaczyńskich i Tuska.

Wydanie: 2019, 24/2019

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz

Komentarze

  1. ireneusz50
    ireneusz50 10 czerwca, 2019, 14:04

    sieczka, tylko dlaczego został zamordowany Nicolae Ceaușescu, czy to aby nie utrwalacz rodzącego sie systemu społecznego, protoplasta Husajna i Kadafiego ?

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Radoslaw
    Radoslaw 10 czerwca, 2019, 21:50

    „Solidarność rozumiana jako mit egalitarystyczny, pracowniczo-solidarnościowy, samorządny jest zmarginalizowana. ”
    Jest zmarginalizowana, bo od samego początku była wielkim oszustwem, obliczonym na zmanipulowanie milionów ludzi. Była tylko narzędziem w ręku grupki cynicznych działaczy, którzy wykorzystali „roboli” dla zdobycia władzy i przywrócenia przedwojennych porządków społecznych. Kiedy w 1989 roku cel osiągnęli, czym prędzej przystąpili do demontażu wielkich zakładów przemysłowych, żeby rozbić wielkie zespoły pracownicze, które z kolei ich mogłyby oderwać od władzy.
    Przytłaczająca większość postulatów sierpniowych miała charakter ekonomiczny i socjalny, a tych kilka „politycznych” zostało robotnikom przeszczepionych. Przecież oni nie mieli bladego pojęcia o jakichś kawiarnianych działaczach ówczesnej opozycji i nic ich oni nie obchodzili. Dlatego dziś ten aspekt społeczny trzeba skrzętnie zamieść pod dywan, żeby się ktoś nie zaczął dopytywać – gdzie te mieszkania, gdzie ta lepsza służba zdrowia… I gdzie się robotnicy domagali „umów śmieciowych” czy 20% bezrobocia?
    Przy okazji „czerwcowego święta” strony portali internetowych wypełniły się słowem (a raczej pustosłowiem): wolność. To ja się pytam: czy człowiek, który wykonuję nędznie płatną pracę, dowiaduje się, że jest poważnie chory, a na „państwową” wizytę lekarską musi czekać pół roku – jest człowiekiem wolnym? Wolność podszyta strachem?
    Jakim to wolnym człowiekiem będzie dziecko, którego rodzice nie mogli sobie pozwolić na kosztowne korepetycje i tym samym utraciło ono jakiekolwiek szanse awansu społecznego poprzez edukacje? Co czują rodzice takiego dziecka? Oczywiście, jeśli mają czas na jakąkolwiek refleksję, zagonieni w codziennej walce o byt? Czy oni lub ich dziecko ma jakąkolwiek wolność wyboru?
    PiS czerpie garściami z tradycji solidarnościowego oszustwa. Rozdaje ludziom pieniądze, jednocześnie degradując system emerytur, edukacji czy opieki zdrowotnej, co będzie Polaków w przyszłości kosztować nieporównanie więcej, niż rozdawne dziś żałosne ochłapy.
    Jakim szczytem cynizmu było zorganizowanie obchodów „zwycięstwa nad komunizmem” na terenie byłej Stoczni Gdańskiej, gdzie niegdyś pracowało 18 tys. ludzi – wszyscy zostali złożeni w ofierze na ołtarzu tej „wolności”. I jeszcze parę milionów innych także.

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. ireneusz50
    ireneusz50 11 czerwca, 2019, 21:44

    zmiana systemu politycznego polski to zbrodnicze przejecie pastwa polskiego, a wszystkie ekipy rządowe to kappo na polskim narodzie.

    Odpowiedz na ten komentarz
  4. fly
    fly 13 czerwca, 2019, 17:55

    Radosławie , jak zwykle celnie . Dodam jeszcze , że nasze „elyty” byłego styropianu mogą swoją rozbijacką polityką z poparciem USA , całkiem zlikwidować Europę jaką znamy . A nawet całkiem ją zlikwidować fizycznie , zwłaszcza w naszej części , będąc jankeskim szczekunem !

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Radoslaw
      Radoslaw 14 czerwca, 2019, 16:48

      Zachodzą nastepujące pytania:
      1. Czy Amerykanom wystarczy, że wepchną Polsce duże ilości piekielnie drogiego uzbrojenia i nie bedzie ich obchodzić, że po paru latach zamieni sie ono w bezwartościowy złom, pozbawiony cześci zamiennych i fachowego serwisu? Tak zdaje sie wygląda sytuacja z „jaszczembiami” F-16, z których wiekszość służy wyłącznie jako dawcy organów dla tych ostatnich, które jeszcze latają.
      2. Czy też bedą go chcieli rekami Polaków użyć go do swoich celów?
      W tym drugim przypadku Polsce grozi los Korei, Wietnamu bądź Afganistanu. W pierwszym – „tylko” dalsza degrengolada edukacji, służby zdrowia i całkowita likwidacja polskiego przemysłu zbrojeniowego, do którego nie trafią już żadne zamówienia przez najbliższe 10 lat.
      Świadomie wymieniłem wyłącznie Amerykanów jako ośrodek decyzyjny, bo polskie władze zrobią absolutnie wszystko, co Amerykanie sobie zażyczą (albo zamarzą). A nawet gdyby kurs polskiej polityki sie zmienił (w co nie wierze), to odpowiednie umowy zostaną wkrótce podpisane i trzeba bedzie Amerykanom rachunki płacić – za samoloty, za gaz i inne dobra, którymi tak szczodrze sie z Polakami „dzielą”. I tak przez nastepne 20 lat.

      Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy