Wyjący z wilkami

Wyjący z wilkami

Często, gdy się zawyje, wilki nie odpowiadają, ale po cichu przychodzą sprawdzić, kto się wydziera na ich terytorium

Był piękny mroźny dzień. Świeciło słońce, a w jego promieniach skrzył się lód. Wjechałem na nartach w szeroką dolinę Narewki. Szukałem wydr, norek i bobrów, które często wyłażą na lodowe krawędzie, by się ogrzać w lutowym słońcu. Widać je z daleka, bo ich mokre futerko też błyszczy w słońcu. Ale zamiast norek, bobrów i wydr zobaczyłem narciarski ślad po drugiej stronie rzeki. Od razu wiedziałem, że to mój przyjaciel Janusz Korbel, bo nikt inny poza nami dwoma na nartach w tym rejonie nie łaził. Ślad był świeży, więc śmignąłem przez zamarzniętą rzekę, wszedłem w las i szybko dogoniłem Janusza. Wyciągnąłem termosik, nalałem herbaty do kubeczka i nagle, gdy tak sobie plotkowaliśmy, popijając gorący napój, kątem oka dostrzegłem coś szarego. A dokładnie szary grzbiet, który mignął mi między drzewami. To był wilk. Zawyłem delikatnie.

Wycie do wilków nie jest trudne. Szybko się go nauczyłem. Najpierw wyliśmy, gdy trzeba było lokalizować watahy. Czasami Włodek Jędrzejewski rozwoził wszystkich pracujących w wilczym projekcie po Puszczy [Białowieskiej], rozstawiał w odpowiednich miejscach. Każdy wył raz długo, przeciągle i dwa razy krótko, po kilku minutach znów to samo, a gdy wilki odpowiedziały, wiadomo było, w którym regionie Puszczy akurat są. To było dobre uzupełnienie wiedzy z namiarów i o tym, ile jest watah w Puszczy. Potem zauważyłem, że często, gdy się zawyje, wilki nie odpowiadają, ale po cichu przychodzą sprawdzić, kto taki się wydziera na ich terytorium.

No więc i tym razem zawyłem. Trochę głupio zrobiłem, bo najpierw trzeba było wyciągnąć aparat, a później wyć. Wilk podbiegł akurat wtedy, kiedy zabrałem się do wyjmowania sprzętu. Był kilkanaście metrów od nas. Popatrzył na mnie i na Janusza i zniknął. Zrobiłem jedno marne zdjęcie. „Ale to nic – pocieszałem się w myślach – one gdzieś tu są”. Świadczyło o tym chociażby nerwowe krakanie kruków, które nad czymś latały z miejsca na miejsce. Domyślałem się, że tym czymś jest wilcza wataha. Pewności nabrałem, gdy wracałem do Teremisek. (…) Była noc, granatowa, mroźna i cicha. (…) Nagle gdzieś z południa, czyli od strony Białowieży, rozległo się wycie syren strażackich. Coś zapewne się paliło i strażacy ruszali na akcję. Wilki oczywiście usłyszały tę syrenę i odpowiedziały na nią. Im bardziej wyła syrena strażaków, tym bardziej zwariowane dźwięki wydawały z siebie wilki. Te dziwaczne zawody, to przekrzykiwanie się wilków z maszyną było może z pozoru trochę absurdalne, a nawet komiczne (…). Najważniejsze jednak było to, że skoro odpowiadają wyciem mniej więcej z tego samego miejsca, gdzie widziałem z Januszem wilka, to zapewne albo mają tam ofiarę, albo odpoczywają. Była więc duża szansa, że dzień później będą gdzieś obok. W końcu syrena ucichła, strażacy dojechali do pożaru, a wilki trochę powyły i też zamilkły.

NASTĘPNEGO DNIA RANO zabrałem się do przygotowania nart. Musiały być dobrze nasmarowane, bo miałem na nich zasuwać w miarę szybko. (…) Wybierałem się w dolinę rzeki Narewki. Wypad musiał być szybki, maksymalnie trzy i pół godziny. I albo się uda, albo nie. Coś mi podpowiadało, że się uda. Tej zimy miałem przecież wyjątkowe szczęście.

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 2015, 51/2015

Kategorie: Ekologia

Komentarze

  1. Kot Jarka
    Kot Jarka 26 grudnia, 2015, 06:17

    panie Wajrak, kiedy pan przeprowadzi do uszczęśliwionego Augustowa ? Proszę mi przypomnieć jak nazywał się minister środowiska, który odpalił panu 60 000 zł i pan pisał o nim dobrze. Swoją drogą Redakcja mogłaby podać statystyki ile osób, gine, zostaje kalekami, dzięki p. Wajtrakowi

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy