Libia: obraz zatrzymany w czasie

Libia: obraz zatrzymany w czasie

Polskę czekają niełatwe decyzje względem migrantów z krajów arabskich i z subsaharyjskiej Afryki. Jednym z głównych kanałów przemytu ludzi jest Libia, sama targana nieładem i wojną domową. Nie czuję się powołany by wymądrzać się w te czy wewte na ten temat bo ponad trzydzieści lat mieszkam poza Europą. Z zasady w polskich wyborach czy referendach nie uczestniczę ponieważ uważam, że tylko mieszkańcy kraju a nie chwilowi czy wieczni emigranci powinni głosować. Jak sobie pościelą tak się wyśpią. Ja głosuję na burmistrza Nowego Jorku i prezydenta USA i też mam jak mam. Śmieszy mnie tylko gdy poniektórzy polscy politycy i samorodni specjaliści od Islamu i świata arabskiego twierdzą z poważną miną, że polskie służby są po to by odróżnić uchodźców ekonomicznych od uciekających przed groźbą utraty życia i od przeszkolonych terrorystów czy potencjalnych „śpiochów”. Ludzie, których bezpośredni kontakt z Islamem sprowadza się w najlepszym razie do krótkich wczasów typu all inclusive w Egipcie, Turcji czy na przykład Tunezji. Kto z nich czyta czy chociaż mówi po arabsku? Nie mówiąc o różnych dialektach tego języka.

Byłem we wszystkich krajach arabskich graniczących z Morzem Środziemnym. Najwięcej czasu spędziłem w Libii. Mama, jako stomatolog wraz z mężem pediatrą pracowali na kontrakcie Polservisu w Tobruku. Pomyślałem, że warto podzielić się z rodakami wspomnieniami z pierwszego pobytu w Libii bo podobno pierwsze wrażenia są najprawdziwsze. To byla Libia Kadafiego z lata 1972, jakże różna od dzisiejszej gdzie panuje chaos i trwa wojna domowa. Śmierć Kadafiego nie zmartwiła mnie szczególnie. Miał na rękach krew setek jeśli nie tysięcy ofiar w kraju i zagranicą. Organizował i finansował obozy szkoleniowe dla terrorystów. Cywilną i wojskową opozycję likwidował bezwzględnie. Ludzi wywożono w pustynię. Wszelki ślad po nich ginął.

W Tobruku poznaliśmy z bratem wiele interesujących postaci rozmaitej nacji. Najbardziej malowniczą był Libijczyk Matrud. Zbudowany jak zapaśnik wagi półciężkiej na codzień ubrany w nienaganne, trzyczęściowe garnitury z jasnego tropiku szyte na miarę w Egipcie bo w Tobruku nikomu krawiectwem zajmować się nie chciało.

Był serdeczny i chętny do pomocy we wszystkim, dysponował dobrym dużym autem a przede wszystkim nieograniczonym czasem oraz znajomością lokalnych biznesów i chodami w urzędach. Lubił pogadać. Przyjaciel rodziny. Mieliśmy z bratem chwilami wyrzuty sumienia czy go za bardzo nie wykorzystujemy i czy nie musi czasem pójść do pracy. Ależ skąd. Twierdził mętnie, że pracuje w jakimś urzędzie ale jest na długim urlopie. Uznałem z bratem, że to miejscowa bezpieka ale cóż. Każda rodzina zagranicznych specjalistów widocznie musiała takiego anioła stróża mieć. System na wszystko chciał mieć oko.

Matrud zrobił nam największą przyjemność w czasie całego pobytu. Zaproponował wycieczkę do Bardiji wiedząc, że kochamy polować na ryby. Nas na to nie trzeba było namawiać. Bardija to ostatnie miasteczko tuż przed granicą z Egiptem. Przechodziło z rąk Rommla do Montgomery’go aż do bitwy pod El Alamain kiedy Włosi i Niemcy je opuścili. Ale nam nie w głowie była historia tylko ryby. Piękne wybrzeże klifowe, żadnego zabudowania ni człowieka w zasięgu wzroku. Jedyny problem to jak zejść w sandałach po ostrych, prawie pionowych skałach bez żadnego wspinaczkowego sprzętu. Zamiast plaży znów skały i ostra fala. Matrud został w pół drogi na jakiejś półce a my do wody. Idealna widoczność, nieskażone dno i ryby. Nastrzelaliśmy tego jak nigdy. Był też piękny, na oko blisko dwumetrowy żółw (chyba rodzaj Caretta) choć pod wodą wszystko wydaje się większe. Uczepiłem się tylniej cześci pancerza jako pasażer na gapę a on majestatycznie płynął dalej i nawet na mnie nie spojrzał. Wymęczeni ale dumni wrociliśmy do Matruda. A tu niespodzianka. W tajemnicy przed nami przywiózł jagnięcine z jakimiś przyprawami i sosem, dodał harissy (mieszanka ostrych papryczek i ziół) i podgrzał w kociołku na wyschniętych patykach. Smaczniejszej baraniny nigdy w życiu nie jadłem. Mało tego, gdy najedzeni chcieliśmy chwilę odsapnąć wyjął ze swojego worka czajniczek i zagotował supermocna herbate z wyraźnym dodatkiem mięty, którą podał w niedużych kieliszkach z grubego szkła ze szczdrą ilością cukru. Palce lizać zwłaszcza po baranince.

Strony: 1 2 3 4 5

Wydanie:

Kategorie: Od czytelników
Tagi: Libia

Komentarze

  1. yoko
    yoko 12 stycznia, 2016, 13:57

    Bardzo ciekawy artykuł. Szkoda, że te czasy już nie wrócą. Europa zmierza obecnie ku przepaści.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Zygmunt
    Zygmunt 16 stycznia, 2016, 13:35

    Ciekawie i rzeczowo napisany artykuł.Przeczytałem jednym tchem.Gratulacje…..

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy