Krokodyle łzy dyrektora

Krokodyle łzy dyrektora

– Mam taką samą sytuację z Cafe Kulturalną, która zajmuje miejsce na parterze naszego budynku – mówi dyrektor Teatru Dramatycznego m.st. Warszawy Tadeusz Słobodzianek, najbliższy sąsiad Romana Osadnika.

– Prowadzę walkę, aby mi nie weszli na głowę. Bo w końcu trzeba ustalić, kto tu rządzi. Albo bar, albo teatr.

Co do projektu „Plac Defilad”, Tadeusz Słobodzianek zwraca uwagę, że na początku Dramatyczny miał być współgospodarzem inicjatywy wraz ze Studiem. – Szybko się okazało, że nasz udział zignorowano – mówi – i zepchnięto na margines. W końcu zostawiono dla naszych inicjatyw mały trawnik przed wejściem, gdzie teraz stoi Krzesło Kantora. Zauważyliśmy, że pomysł skłania się ku całkowitej komercjalizacji. Nasz teatr, który z założenia ma służyć normalnej publiczności, zostaje skonfrontowany z pijanymi gośćmi imprezy poświęconej hamburgerom. Bardziej dba się o napełnianie kasy okolicznym barom niż o dostarczanie ludziom wrażeń kulturalnych.

Sylwia Chutnik traktuje konflikt w Studiu jako osobistą porażkę. Zaadaptowana przez Joannę Pawluśkiewicz proza o charakterze buntowniczo-feministyczno-komediowym nie doczekała się na razie realizacji scenicznej. Historia w konwencji przypominającej Grzesiuka czy Tyrmanda opowiada o czterech młodych kobietach, które postanawiają walczyć z Warszawą i chcą same wymierzać sprawiedliwość. Ich zmagania ze skostniałymi strukturami i niereformowalnymi facetami kończą się zwycięstwem, co było niejako symbolicznym komentarzem do sytuacji. I właśnie na pół godziny przed pierwszą próbą premiera została odwołana, choć w projekcie uczestniczył finansowo także Festiwal Boska Komedia.
– Nie sądzę, aby tematyka sztuki była powodem skasowania premiery – mówi Sylwia Chutnik. – Tu zaważył konflikt osobisty reżyserki i dyrektora, ale kontekst feministyczny afery i tak jest wyraźny. Aktorki chciałyby ożywić ten tekst i nadal chcą uczestniczyć w projekcie, szukają więc nowego miejsca. Niestety, trzeba czekać, aż wygaśnie umowa podpisana z Teatrem Studio, czyli do kwietnia 2016 r.

Z notki biograficznej szefa Studia wynika, że pierwsze kroki jako menedżer stawiał w Operze Śląskiej w Bytomiu. – Wprawdzie nigdy z Romanem Osadnikiem nie pracowałem – mówi Sławomir Pietras, który był dyrektorem większości polskich teatrów operowych – ale znam go jeszcze z czasów, gdy sprzedawał bilety w Bytomiu, a później administrował w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Kiedy jednak po kilku latach odchodził w niesławie jako menedżer teatru Krystyny Jandy, okazało się, że młody wiek nie jest najlepszym kryterium przy kierowaniu teatrem, mimo że sam zaczynałem taką działalność dużo wcześniej. Sądzę, że zapomniał, że jego powinnością jest być sługą sztuki i wsłuchiwać się w lidera artystycznego, którego sobie wybrał.

Tadeusz Słobodzianek komentuje aferę bardziej zdecydowanie: – To bardzo przykre, bo do tej pory Studio wszyscy identyfikowaliśmy z Agnieszką. I z całym szacunkiem dla dyrektora naczelnego – nie może ogon machać psem. Szkoda, że tak źle potraktowano wybitną reżyserkę. Ktoś po prostu powinien się walnąć deską w głowę.

Co dalej? – Spotykam się w tej sprawie z Biurem Kultury Urzędu m.st. Warszawy. Skłaniam się do ogłoszenia konkursu na stanowisko zastępcy dyrektora ds. artystycznych – odpowiada Roman Osadnik.

A więc z punktu widzenia menedżerskiego i administracyjnego nic się nie stało. Gra toczy się dalej, jest posada do obsadzenia. Artyści biegający bez stałego przydziału mają szansę. Można sobie życzyć, aby był to ktoś utalentowany, ale raczej nie delikatna kobieta, lecz osoba, która w sytuacji konfliktu postawi na swoim.

Foto: OLSZANKA/EAST NEWS

Strony: 1 2

Wydanie: 2015, 52/2015

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy