A co, zapytać nie wolno?
Kiedy oburzone w najwyższym stopniu i poruszone wręcz do żywego, dobre imię Wiesława Walendziaka zaczęło się jego ustami domagać wymierzenia kary ministrowi Ryszardowi Kaliszowi za – jak mawialiśmy na podwórku – obrazę majestatu, przypomniałam sobie pewien brzydki dowcip. Posądzenie chodzącej niewinności, szefa sztabu wyborczego FIRMY KRZAK, o manipulowanie tym i owym, zwłaszcza zaś owym, wywołało z pamięci ten ciężki dowcip podwórkowy, którego wtedy jeszcze nie rozumiałam. Opowiadali go starsi, doświadczeni koledzy, dopiero potem wszedł na stałe do języka.
Będąc dzieweczką, niewinną prawie w tym samym stopniu co namawiający nas do zakupu wyborczego w FIRMIE KRZAK, Wiesław W., opowiedziałam ów dowcip przy obiedzie, budząc grozę w swoich rodzicach. Gdybym choć przez moment przypuszczała, że ten żart jest nieprzyzwoity, nigdy nie odważyłabym się otworzyć ust, a już zwłaszcza przy obiedzie. Tytułem wyjaśnienia podaję, że w Poznaniu, gdzie jako pacholę płci żeńskiej mieszkałam, słowo pierdolić znaczyło: dużo i bez sensu gadać, pieprzyć bez sensu, nieprzytomnie nawijać, wciskać kit, czy, jak obecnie podaje Słownik Współczesnego Języka Polskiego pod hasłem “pierdolić II” (hasło p…….ć I, to jest to, o czym myślicie), “wulg. 1) mówić głupstwa, niedorzeczności, bzdury, pleść, 2) traktować kogoś lub coś z pogardą, lekceważyć kogoś, coś, mieć wrogi stosunek do kogoś, czegoś”. Stara pierdoła to był po prostu nudziarz. Pierdoła z Gondek to nudziarz do ntej potęgi, a nigdy Casanova. Pierdolenie było dla mnie w tamtych czasach tylko i wyłącznie gadaniem.
Akcja dowcipu, który tak wstrząsnął moimi rodzicami, umieszczona została w tramwaju. Zielone tramwaje, przemalowane z czerwonych w roku 1956 na znak protestu przeciw komunie, były dumą poznaniaków. Otóż w takim właśnie tramwaju, w godzinie szczytu, gdzie tłok był tak wielki, że nie dało się szpilki wetknąć, odzywa się grzecznie damski głosik: “O ile się nie mylę, ktoś mnie tam z tyłu p……i?”, na to głos męski: “Przestać?”, i damski: “A co, zapytać nie wolno?”.
Od tamtego czasu wiem jedno, zapytać zawsze wolno. Wszyscy to wiedzą, wie minister Kalisz, wie szef sztabu, Walendziak, wiedzą sędziowie i prokuratorzy. Minister Kalisz zapytał tylko: KTO? I CZY to może W.W. rządzi wiadomymi służbami. A co, może zapytać nie wolno? Premier nic nie wie, szef w swetrze nic nie wie, no to kto wie? Ktoś w końcu rządzić musi, gdy znajdują się takie ważne papiery z których wynika, że jakiś “Alek” pracował w “Życiu Warszawy” i był agentem. Nie zdziwię się, gdy się okaże, że to agent ubezpieczeniowy. Może zresztą trafi się raz wreszcie agent z prawdziwego zdarzenia, bo, jak dotąd, specsłużby zawzięły się na prezydentów i robią, co mogą, by z nich zrobić agentów. To ich: Hajże na Wałęsę!, Hajże na Kwaśniewskiego!, jest naprawdę do obrzydliwości nudne. Jak nie “Bolek”, to “Alek”. Nie chciałam o tym pisać, bo wszyscy przyzwoici ludzie, z różnych stron politycznej areny powiedzieli, co o tym myślą. Tylko palanty nie wiedzą do czego prowadzi lustracja. Na wypadek procesu informuję, że nie używam – broń Boże – słowa palant w znaczeniu męskiego narzędzia dostarczającego kobiecie niekiedy przyjemności, lecz rozumu, jakim dysponuje długi, drewniany kij do gry w palanta.
Przecież może okazać się, że tajemniczy “Alek” – Aleksander, nazywał się Kraśniewski, albo Kwaśniecki, albo Kwasicki, kto to może wiedzieć? Zresztą nikt nie musi nic wiedzieć na pewno, wystarczy, że się przypuszcza, że w dobrej wierze puszcza się przeciek… Tak, jak zdarzyło się w “sprawie Oleksego”. Nic nie udowodniono, ale przestał być premierem. I tylko o to chodziło. A czy spadł choćby włos z głowy oskarżycieli? Przyznaję, że ta sprawa kazała spojrzeć mi inaczej na tak zwany obóz posierpniowy, z którym wtedy sympatyzowałam. Jako obdarzona intuicją pisarka wyczułam zapach, którego zawsze chciałam uniknąć, bo mnie przerażał. Myślałam naiwnie, że używanie policji politycznej do wykańczania ludzi, na których ma się lub nie ma się “haka”, skończyło się wraz ze śmiercią komuny, ogłoszoną dumnie przez Joannę Szczepkowską. Pamiętam własną naiwną radość, gdy usłyszałam: proszę państwa, proszę państwa, tego to i tego czerwca skończył się komunizm. Skoro się skończył, to co się zaczęło? Zaczęła się, proszę państwa, demokracja, której nie damy sobie odebrać. Dlatego, że jest demokracja, mogę napisać taki felieton i go wydrukować, ale dlatego też całkiem zasadne wydaje się pytanie, kto rządzi wiadomymi służbami i na ile one są wiadome, a na ile całkiem niewiadome.
Zbieranie informacji jest bardzo trudną i potrzebną sztuką. Dlaczego jednak w całkiem współczesnych aktach aktualnie urzędującego prezydenta, dostarczonych do Sądu Lustracyjnego są jego dwie różne daty urodzenia? Oczywiście, to by wyjaśniało możliwość przebywania prezydenta jednocześnie w dwóch miejscach. Kto rządzi ludźmi, którzy przygotowują takie rewelacje? O ile się nie mylę, w tym ścisku ktoś nas od tyłu lustruje. A co, zapytać nie wolno?
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy