Abudża i król

Abudża i król

Kiedy w Arabii Saudyjskiej chce się kogoś złamać, zaczyna się rozpowszechniać kłamstwa na jego temat, robiąc z niego tchórza albo zdrajcę

Kiedy znalazłam się w więzieniu kobiecym w Ad-Dammamie, zostałam zamknięta – dosłownie i metaforycznie – w ciemności. Mój świat zastygł, jakbym była pszczołą uwięzioną w bursztynie, 21 maja 2011 r. (…) W drugim dniu za kratkami pozwolono mi dwa razy zadzwonić z biura naczelniczki więzienia, co było prawdopodobnie skutkiem wizyty przedstawicielki saudyjskiego ruchu obrony praw człowieka. Najpierw porozmawiałam z Abd Allahem, jednym z najbliższych kolegów z Aramco. Przyszedł pod bramę więzienia razem z Hidayą, ale nie wpuszczono go jako mężczyzny, do tego niebędącego moim bliskim krewnym.

– Manal, co się stało? – zapytał. – Napisali wczoraj w gazecie, że się załamałaś, zaczęłaś sypać uczestników akcji Women2Drive i zachęcać do przesłuchiwania tych, którzy cię wspierali.

Nie mieściło mi się w głowie, że prasa może rozpowszechniać takie łgarstwa. Skąd oni to wytrzasnęli?

Uruchomiłam swój logiczny, komputerowy mózg.

– Potrzebuję prawnika.

Abd Allah podał mi numer telefonu i imię: Adnan. Adwokatów obdzwaniała już wcześniej dwójka moich znajomych, lecz gdy tylko wspominali o mnie, każdy z zagadniętych wycofywał się rakiem. Adnan przyjął zlecenie. Potem zadzwoniłam do Muniry, mojej bratowej. Brata zatrzymano na 24 godziny, po czym wypuszczono za kaucją wpłaconą przez znajomych. (…) Zapytałam, czy na profilach akcji puszczono wiadomości o moim zatrzymaniu. Odpowiedziała twierdząco, po czym dodała:

– Manal, musieliśmy skasować wydarzenie na Facebooku.

Ogarnęła mnie fala gniewu i frustracji. Chęć udziału w wydarzeniu zgłosiło 120 tys. osób. Czy po to siedziałam w więzieniu, żeby tak się to skończyło? Czemu władza zawsze ostatecznie zwyciężała? (…) Czułam się zdradzona. Bratowa próbowała mnie uspokoić.

– Nie, nie, nie, robimy to dla twojego bezpieczeństwa. Właściwie dobrze się stało. Teraz ważne jest już tylko to, żebyś jak najszybciej wyszła z więzienia – powtarzała.

To było nie do zniesienia.

– Nie możecie się wycofać tylko dlatego, że wtrącono mnie do więzienia. Musicie walczyć dalej, ponosząc koszty tej walki. (…)

Na początku trzeciej doby pobytu za kratkami dotarło do mnie, że nieprędko stąd wyjdę, więc ustaliłam sobie plan dnia. (…) Przez wiele dni władze więzienia zabraniały mi widzenia z prawnikiem pod nieobecność mojego opiekuna czy mahrama (mężczyzny będącego członkiem bliskiej rodziny, którego kobieta nie może poślubić, a więc ojca, brata, wuja, syna – przyp. red.), odmawiały mi również prawa porozmawiania z nim przez telefon. Pozwalali mi natomiast kontaktować się telefonicznie z bratową. Z perspektywy czasu sądzę, że mogłam wybierać: albo jedno, albo drugie. (…)

Nadszedł czwartek, mój pierwszy oficjalny dzień odwiedzin. Pod bramą pojawiła się Munira w towarzystwie mojej matki. Nie mogąc dostać biletów na samolot, mama przez 18 godzin tłukła się autobusem z Dżuddy do Ad-Dammamu i prosto z dworca przyszła do więzienia. (…)

Nie chciałam, żeby mama oglądała mnie w takim stanie. Nie chciałam, żeby stała wśród tego smrodu i zgiełku. (…)

Podczas piątkowych modlitw w meczetach imamowie z całego kraju entuzjastycznie pochwalili moje aresztowanie. Potępili mnie w żarliwych kazaniach, zarzucając mi zły wpływ na inne kobiety. Napiętnowali za „deprawowanie społeczeństwa”, oskarżyli o bluźnierstwo i dążenie do zniszczenia islamu. Nazywano mnie „ladacznicą” i „dziwką”. Zdaniem imamów więzienie było dla Manal asz-Szarif jedynym odpowiednim miejscem. (…)

Zostałam zaprowadzona do niewielkiego pomieszczenia w budynku sąsiadującym z blokiem kobiecym.

– Zaczekasz tu.

(…) Do środka wszedł jakiś żołnierz z plikiem kartek i długopisem w ręku. Zapytał mnie o nazwisko i rozpoczął przesłuchanie. Tym razem pojawiły się nowe pytania. Wszystkie pochodziły z załganych artykułów opublikowanych w saudyjskich gazetach „Al-Jaum” i „Al-Watan”. Słyszałam już te zarzuty (…). Prasa przedstawiła to tak, jakbym była agentką obcego wywiadu, a moja jazda – spiskiem wymierzonym w stabilność królestwa. (…)

Wyglądało na to, że źródłem informacji saudyjskiego wywiadu stała się prasa brukowa. Chciałam zrobić jakiś przytyk, ale ugryzłam się w język. Cierpliwie udzieliłam wszystkich odpowiedzi, po czym podpisałam kolejne zobowiązanie. W chwili, gdy to robiłam, do pomieszczenia weszła Munira. Twarz miała zasłoniętą i była okryta od stóp do głów na czarno, ale rozpoznałam jej głos. Zalała mnie fala ulgi. Kiedy jednak Munira odsłoniła twarz, zobaczyłam pot na jej czole i policzki zarumienione tak, jakby biegła.

– Wszystko w porządku? – zapytałam.

Munira zapewniła mnie, że tak.

– Twoja matka uparła się, żeby przyjść tu razem ze mną – powiedziała. – Pamiętam, że prosiłaś, żeby jej tu nie zabierać, ale co mogłam zrobić? (…)

Omiatane spojrzeniem żołnierza, usiadłyśmy, by porozmawiać spokojnie o zwykłych sprawach (…), gdy nachyliłam się do niej i ujęłam jej dłoń. W ręku ukryłam skrawek papieru wyrwanego z notatnika. Udając, że poprawiam sobie chustę i abaję, pośpiesznie nagryzmoliłam kilka linijek długopisem, którym wcześniej podpisałam zeznania. Wyczuwając, że jej coś wciskam, Munira zwinęła dłoń i wsunęła świstek pod abaję, po czym, jakby poprawiając na sobie odzież, przecisnęła go przez bluzkę i wetknęła za stanik. Żołnierz się nie zorientował; przynajmniej w więzieniu tacy jak on zwykle się nie gapili.

Na papierku napisałam: „Abudża [ojciec] powinien spotkać się z królem. Jeśli nie poprosi o ułaskawienie mnie, zostanę tu na zawsze”.

Gdy abudża dowiedział się, że zostałam aresztowana, jeszcze tego samego dnia poleciał z Dżuddy do Ad-Dammamu. Nie wiedział, jak zarezerwować bilet lotniczy, nigdy wcześniej tego nie robił, więc zrobiła to za niego moja znajoma Israa, zapewniwszy go przy tym, że na lotnisku będzie na niego czekał kierowca. Kiedy Munira powiedziała mi przez telefon o przyjeździe ojca, pomyślałam: „O Boże, abudża tu jest! Koniec żartów, sprawa zrobiła się poważna”. Teraz bałam się już nie tylko o siebie i syna. Byłam przerażona, że coś może się stać mojemu ojcu.

Abudża nie zawracał sobie głowy wycieczką do więzienia, żeby czekać bezczynnie na to, co się wydarzy. Dekady obcowania z saudyjską tradycją i niepisanymi zasadami nauczyły go, kiedy odwoływać się bezpośrednio do wyższej instancji. I kiedy ja w pierwszym odruchu zaczęłam szukać prawnika, abudża postąpił dokładnie odwrotnie. Kodeksy, sądy, nawet prawnicy to dla Saudyjczyka obce konstrukty. W królestwie Saudów o sprawiedliwości decyduje często wola władcy. Wszystko zależy od kontekstu, niebagatelny wpływ mają też powiązania plemienne i rodowe koligacje. W związku z tym ojciec zaczął co dzień pielgrzymować pod drzwi zarządcy Prowincji Wschodniej, księcia Muhammada Bin Fahda, bratanka króla Abd Allaha i syna nieżyjącego króla Fahda. Co dzień szedł czekać pod bramą Imary, rezydencji zarządcy w Ad-Dammamie, dopóki o godz. 14 jej nie zamknięto. Zawsze odchodził jako ostatni i za każdym razem błagał o widzenie z księciem, by prosić w moim imieniu o wybaczenie i zwolnienie mnie z więzienia. Książę nie udzielił mu jednak audiencji.

Abudża zaczął więc rozmawiać z pracownikiem społecznym Imary, mężczyzną o imieniu Ghazi, posługującym się tytułem doradcy do spraw relacji rodzinnych. Jako mężczyzna pobożny nosił długą brodę i od razu zapytał ojca, jak mógł dopuścić do tego, by jego córka, kobieta rozwiedziona, mieszkała samotnie na osiedlu z Amerykanami i niewiernymi. „Oni piją – powiedział. – A kobiety chodzą tam bez abai”. I dalej wyliczał wszystkie występki religijne i kulturowe, na które byłam narażona – i które zapewne sama popełniałam. Wreszcie zapytał, jak ojciec mógł mi pozwolić mieszkać samej, bez mężczyzny. (…)

Czwartego dnia mojego pobytu za kratkami Ghazi przyszedł do więzienia. Kiedy poinformowano mnie o jego przybyciu, nie miałam pojęcia, kto zacz. Strażniczka kazała mi zasłonić twarz, uprzedzając, że to człowiek pobożny. W pierwszej chwili odmówiłam, ale w końcu naciągnęłam zasłonę – cienką i przejrzystą. Na nogach miałam czerwone buty.

Podczas spotkania zarzucił mi, że jestem „egoistką”, że nawołuję do drugiego „dnia gniewu” i prowokuję do demonstracji wymierzonych w króla. (Pierwszy „dzień gniewu” miał miejsce w marcu, kiedy to Saudyjczycy walczący o demokrację zagrozili zorganizowanymi demonstracjami; prawie wszystkie zostały zdławione). Ghazi twierdził, że ponad 300 obywateli pojawiło się przed Imarą, domagając się osądzenia mnie, inni zaś gotowi byli wnieść przeciw mnie sprawy o pogwałcenie saudyjskiego kodeksu moralnego.

– Chcesz przenieść swoje życie w Aramco poza mury osiedla – powiedział.

Słuchałam całej tej jego diatryby, ani na moment nie tracąc spokoju.

– Nie zna mnie pan – odparłam wreszcie. – Nie nawoływałam do organizowania demonstracji. Mam prawo jazdy. Kocham mój kraj. I nie zgadzam się z pana osądem, że przemawia przeze mnie egoizm. Jedynymi osobami zaangażowanymi w te działania są saudyjskie dziewczyny.

Nie wiem, czego spodziewał się Ghazi, ale na pewno nie tego.

– Jesteś kimś innym niż odmalowana przeze mnie kobieta: wściekła i pragnąca łamać prawo – zgodził się wreszcie. A potem powiedział mi, że wniósł dla mnie o publiczną chłostę, która byłaby przestrogą dla innych. Po tych słowach zakończyłam spotkanie.

Rzeczywiście Ghazi nawoływał w prasie do wychłostania mnie i to właśnie doprowadziło go do zguby. Jego słowa wystawiły na pośmiewisko w mediach zagranicznych Imarę i cały saudyjski rząd. Został uciszony, ale nigdy nie zdementowano żadnego z jego kłamstw. To niestety typowa taktyka. Kiedy w Arabii Saudyjskiej chce się kogoś złamać, zaczyna się rozpowszechniać kłamstwa na jego temat, robiąc z niego tchórza albo zdrajcę. (…)

Ojciec siedział pod bramą rezydencji zarządcy, ja siedziałam w więzieniu, tymczasem w prasie i w internecie codziennie pojawiały się nowe wpisy, wiadomości i artykuły, w których szkalowano mnie, oczerniano i poniżano, tak by żadnej innej kobiecie czy dziewczynie nie zachciało się więcej siadać za kierownicą. (…)

Moje aresztowanie nie przeszło niezauważone, lecz awansowało na pierwsze strony gazet. Donoszono o nim na całym świecie i to zainteresowanie międzynarodowych mediów było dla saudyjskiego reżimu wysoce kłopotliwe. Uwaga na temat chłosty przelała czarę. Nawet król był zażenowany, gdy Stany Zjednoczone wypomniały Arabii Saudyjskiej uwięzienie kobiety pod zarzutem prowadzenia samochodu.

Gdy tylko Munira przekazała mój liścik, ojciec poleciał do Dżuddy, gdzie mieszkał król. Wszystkie moje nadzieje skupiły się na drugim końcu królestwa. (…)

Kompleks pałacowy zajmuje powierzchnię 34 ha i obejmuje lądowiska dla helikopterów, pomosty do cumowania łodzi, rozległe ogrody i rozliczne namioty. (…) Stolica Arabii Saudyjskiej znajduje się w Rijadzie i to tam król ma swoją siedzibę, lecz z myślą o przyjmowaniu gości zbudowano pałac królewski w Dżuddzie. Choć posiada on pewne współczesne atrybuty, niektóre tradycje zakorzenione są równie głęboko jak w czasach, gdy królowie przyjmowali gości w swoich namiotach. Król nadal udziela madżlis – audiencji; wówczas przyjmuje i wysłuchuje gości i poddanych, którzy przedstawili uprzednio swoje sprawy w formie oficjalnej petycji. W olśniewającym wejściu na teren kompleksu tłoczą się skrybowie: mężczyźni, którzy za 100 riali piszą petycje do króla; tradycja ta sięga bez wątpienia czasów, gdy przytłaczającą większość saudyjskich poddanych stanowili analfabeci. Ale i dziś nawet osoby wykształcone wynajmują skrybę, który najlepiej wie, jak przedstawić sprawę lub prośbę. W przypadku mojego ojca skryba był koniecznością, gdyż abudża nadal nie potrafił czytać.

W towarzystwie trzech współplemieńców ojciec podszedł do skryby siedzącego przy biurku, który nie wykazywał specjalnego zainteresowania, póki ojciec nie podał nazwy swojego rodu (…). Abudża wyłuszczył moją sprawę, skryba ją powtórzył i kiedy wreszcie po kilku kolejnych iteracjach uzgodnili ostateczną wersję, skryba jak najstaranniej przepisał ją na papier, który miano przekazać królowi. Kiedy skończył, ostatni raz odczytał podanie na głos, a ojciec przycisnął kciuk do poduszeczki z tuszem i odcisnął go na papierze, składając w ten sposób swój podpis. Ojciec wręczył skrybie 100 riali i otrzymał w zamian dużą kopertę z zaklejonym w niej podaniem. Usługę wykonano i opłacono – nie pozostało nic do zrobienia. A dzień jeszcze na dobre się nie zaczął.

Z dokumentem w dłoni ojciec podszedł do bramy prowadzącej na dziedziniec, gdzie jeden ze strażników zapytał go, po co przyszedł. Abudża relacjonował mi to później następująco:

– Zupełnie jakby mnie oczekiwał. Skwapliwie wyjął mi z rąk kopertę i kazał czekać. Nie było go jakiś czas. Stałem w słońcu, tuż pod bramą, i pierwszy raz naprawdę miałem nadzieję. Strażnik po jakimś czasie wrócił i powiedział: „Dobry człowieku, sekretarz Jego Królewskiej Mości może was dziś przyjąć, ale musicie poczekać na swoją kolej”.

Król – ten, który akurat jest u władzy – przyjmuje poddanych w pałacu w Dżuddzie. Tradycyjnym dniem udzielania audiencji jest piątek. Tego dnia może wejść do pałacu bez zaproszenia każdy – o ile jest mężczyzną. Przed bramą główną ustawiają się w długich kolejkach setki ludzi czekających na spotkanie z królem. Chociaż był poniedziałek, długi ogonek interesantów czekał na załatwienie rozmaitych spraw z monarchą i jednym z jego głównych doradców. Mój ojciec, jego kuzyni i wódz plemienia zajęli miejsce na samym końcu. (…)

Jak wszyscy poprzedni goście, czterej mężczyźni z plemienia Asz-Szarif po kolei podchodzili do króla i całowali go w czoło, życząc mu długiego życia. Następnie przemówił wódz plemienia. Pochwaliwszy Boga i proroka Mahometa, potwierdził lojalność swojego plemienia wobec króla i kraju, po czym przeszedł do sedna sprawy: przeprosił za moje działania, które zaburzyły porządek publiczny, i obiecał, że więcej się to nie powtórzy. Swoją kwestię zamknął wyszukanymi oficjalnymi przeprosinami plemienia za prowadzenie przeze mnie samochodu. Po jego przemowie nastąpiła krótka przerwa, po której odezwał się król. Abudża powiedział mi później, że król wypowiedział tylko trzy słowa:

– Służcie jej radą.

Powtórzył te słowa trzykrotnie.

Mój ojciec, jego kuzyni i wódz plemienia odchodzili z obietnicą, że wkrótce otrzymają pomyślną wiadomość.

Tego samego dnia, a był to poniedziałek, 30 maja 2011 r., wywołano mnie o godz. 17 z celi i odprowadzono do pokoju strażników, gdzie za biurkiem oczekiwał ubrany po cywilnemu naczelnik więzienia. Obok niego stał umundurowany żołnierz z jakimiś papierami w ręku.

– Manal – powiedział generał. – Miło ci się u nas siedzi? Chciałabyś zostać dłużej?

Natychmiast wzmogłam czujność. Nie wiedziałam, gdzie jest haczyk, ale postanowiłam się nie płaszczyć i nie jęczeć.

– Nie chciałabym, by zabrzmiało to obraźliwie – odparłam – ale gdyby zechciał pan na jeden dzień do nas dołączyć, znałby pan moją odpowiedź.

– Wiem, że budynki są stare i zdewastowane, ale na razie nic lepszego nie mamy – powiedział naczelnik. – Mogę obiecać, że za kilka miesięcy przeniesiemy się do nowszego, czystszego zakładu, więc właściwie szkoda, że nie przełożyłaś o kilka miesięcy swojej samochodowej kampanii. Mogę ci jednak obwieścić, że jesteś wolna. Właśnie otrzymałem polecenie, by cię zwolnić. (…)

Uśmiechnęłam się lekko i chcąc upewnić się, czy dobrze zrozumiałam, zapytałam:

– To znaczy, że mogę w tej chwili wyjść?

– Chyba że masz ochotę spędzić tu jeszcze jeden dzień?

– Nie, proszę pana – odparłam. Z nadmiaru ulgi i adrenaliny aż zakręciło mi się w głowie.

– Czy mogę o coś zapytać, zanim wyjdziesz? – rzucił naczelnik, jakby coś mu się przypomniało.

Skinęłam głową.

– Proszę. Dobrze mnie pan traktował.

– Wiem, że sporo rozmawiałaś ze strażniczkami o panujących w więzieniu warunkach, i obiecuję dołożyć wszelkich starań, może również z twoją pomocą, by poprawić sytuację bytową osadzonych. Nie możesz nas winić za wszystkie ograniczenia, z którymi musimy się mierzyć. Tak krawiec kraje, jak mu materii staje. Wiem, że po wyjściu stąd chcesz nagłośnić sprawę tych kobiet, ale proszę, żebyś tego nie robiła. Jest to żenujące dla wszystkich.

– Czy pozwoli mi pan pomóc kobietom, które potrzebują biletów lotniczych, by móc wrócić do domu?

– Jeśli znajdziesz ludzi gotowych kupić im bilety, oddasz nam wielką przysługę. Ograniczając zagęszczenie, poprawimy panujące tu warunki. Zrobię, co w mojej mocy!

Naczelnik więzienia polecił stojącej pod drzwiami strażniczce, by przyniosła moje rzeczy, po czym życzył mi szczęścia.

– Nie pakuj się w żadne kłopoty – brzmiała jego ostatnia rada.

Kiedy wyszedł, dałam upust łzom. Odmówiłam sudżud, specjalną modlitwę dziękczynną. (…) Gdy po modlitwie uniosłam głowę, oczy mając wciąż jeszcze pełne łez, zobaczyłam, że płacze i strażniczka.

Uścisnęła mnie mocno.

– Będziemy za tobą tęsknić, Manal – powiedziała.

Musiałam zadzwonić do brata i poprosić, żeby po mnie przyjechał i podpisał dokumenty zezwalające na wypuszczenie mnie z więzienia. Jako Saudyjka nie mogłam opuścić zakładu bez podpisu opiekuna, lecz ponieważ polecenie przyszło od samego króla, w moim przypadku wystarczał mahram. W milczeniu przyjął wiadomość, że zostałam uwolniona. (…)

Przyjechał mój brat, ubrany w tradycyjny biały saub, choć bez chusty na głowie. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałam go w tradycyjnym stroju. Do pracy w Aramco zakładał zawsze ubiór zachodni, tak samo w domu. Uśmiechnął się i uściskał mnie, nie zwracając uwagi na zaskoczenie stojących obok nas strażników. (Saudyjczycy znani są z tego, że publicznie nie okazują uczuć). (…)

Zapytałam brata, czy mogę skorzystać z jego telefonu; swój dostałam z powrotem, ale bateria padła, a poza tym truchlałam na myśl o tym, że mój numer pojawi się na wyświetlaczu osoby, do której chciałam zadzwonić.

Odebrał po pierwszym sygnale.

– Ojcze – powiedziałam, gdy tylko się odezwał. – To ja, Manal. Wyszłam z więzienia.

Urwałam, czekając na oskarżycielskie kazanie.

Tymczasem usłyszałam podniecony głos ojca:

– Córko! Wszystko w porządku?

– Tak, tato. Wszystko w porządku.

– A zatem i u mnie wszystko w porządku. Do widzenia.

I tyle. Wszystkie słowa, które padły w tej – bardzo krótkiej – rozmowie. (…)

Odchyliłam się na siedzenie, obserwując drogę umykającą mi spod kół i kierującego samochodem brata. Nie siedzieliśmy w jego azerze, bo ta cały czas znajdowała się w policyjnym sekwestrze. Wiózł mnie na osiedle Aramco moim własnym autem.

Fragmenty książki Manal asz-Szarif Saudyjka za kierownicą, przeł. Dorota Konowrocka-Sawa, W.A.B., Warszawa 2019


Manal asz-Szarif (ur. 1979) – aktywistka walcząca o prawa kobiet w Arabii Saudyjskiej. Z wykształcenia jest informatykiem, przez prawie 10 lat pracowała w koncernie Aramco, zajmując się bezpieczeństwem systemów komputerowych. W 2011 r. mimo obowiązującego w Arabii Saudyjskiej zakazu prowadzenia samochodów przez kobiety usiadła za kierownicą i wyjechała na ulice. Za swój protest została aresztowana. Zwolniono ją po nagłośnieniu sprawy przez międzynarodowe media i organizacje. Manal stała się ikoną walki o prawa kobiet w Arabii Saudyjskiej. Magazyn „Time” umieścił ją na liście stu najbardziej wpływowych osób 2012 r.


Fot. AP Images/East News

Wydanie: 10/2019, 2019

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. amelie2
    amelie2 31 marca, 2019, 20:20

    Niech to ktoś przeczyta na demonstracji organizowanej przez imama w Poznaniu.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy